*POV Chloe*
-Chloe, przyj na trzy.
Spokojnie, dasz radę. –Tasha trzymała mnie za rękę. Czułam ogromny ból w
okolicy podbrzusza, jakby coś miało mnie za chwilę rozerwać. Krzyczałam. To
krzyk przez łzy.
-Nie, nie dam rady. –rzuciłam zestresowana. Kobieta w białym fartuchu podeszła do mnie, żeby przetrzeć moje zlane potem czoło. Jak na złość zaczęła odliczać „raz, dwa, trzy” a ja po prostu to robiłam. Wykonywałam prostą komendę. Przyj.
-Świetnie ci idzie, jeszcze trochę! –poklepała moje ramiona, a ja mocniej ścisnęłam dłoń przyjaciółki próbując spiąć się z całych sił. W pewnej chwili poczułam, że nie podołam. Nie dam rady. Znów się rozpłakałam. Sama nie wiem czy to już łzy bezsilności czy po prostu zaczęłam się poddawać.
-Chloe musisz przeć. Spróbuj jeszcze raz, dobrze? –lekarz patrzył mi prosto w oczy. Potrząsnęłam głową ze łzami.
-Nie dam rady! –krzyknęłam, a ból wciąż się nasilał. Odchyliłam głowę w tył, nie mogąc już tego znieść. –Ostatni raz, dasz radę. –Natasha głaskała wierzch mojej dłoni, obcałowując czubek mojej głowy. –Zobaczysz, zrób to dla maluszka. –dodała.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Wzięłam głęboki wdech próbując powstrzymać drżenie warg.
-Raz, dwa...-automatycznie na „trzy” znów spięłam się w sobie, zaczynając przeć. W pewnym momencie poczułam niesamowitą ulgę. Ból zniknął. Opadłam ciężko na poduszki, zaciskając palce na materiale swojej koszuli. Jednak coś było nie tak.
Widziałam jak kobieta w specjalistycznym uniformie szybko zabiera mojego maluszka. Poczułam jakby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz. Każda kobieta wyczuwa to instynktownie-coś było nie tak.
-Dlaczego on nie płacze? –zapytałam, przełykając ślinę. Przyjaciółka mocniej ścisnęła moją rękę.
-Chloe...
Zerwałam się do siadu, wodząc osłupionym spojrzeniem za kobietą.
-Dlaczego on nie płacze?! –krzyknęłam przez łzy. Zostawili mnie sami z Tashą. Wszyscy opuścili moją salę.
-Chcę go zobaczyć. –oznajmiłam, podnosząc się z łóżka. Z adrenaliny robiłam to o własnych siłach, podpierając się czasem ściany. Ból nie miał dla mnie większego znaczenia. Czułam, że muszę go zobaczyć. Dlaczego on nie płakał?
Przed salą noworodków zatrzymała mnie pielęgniarka. Przez szklane okno obserwowałam co robią z moim maluszkiem. Położyli je na małej kozetce. Poruszali jego rączkami, nóżkami. Poklepywali go po pupie, kręcili delikatnie jego główką na boki.
On się nie ruszał. Wciąż nie płakał. Oparłam dłonie na chłodnej szybie, a mój oddech obijał się o nią, przez co powoli zaparowała.
-Dlaczego on nie płacze? –ponowiłam pytanie, podczas gdy moje oczy były zalane łzami. W końcu jeden z medyków pchnął metalowe drzwi i rzucił mi krótkie spojrzenie. Widziałam jak jego jabłko Adama drgnęło.
-Może pani się z nim pożegnać. –skwitował krótko, a mnie zaschło w gardle.
-Pożegnać? –otworzyłam szerzej powieki, czując jak uderzyła mnie fala gorąca. Myślałam, że zemdleję. –Niestety on nie...
-Nie. –uderzyłam pięścią w szybę, przez co po pustym korytarzu rozbiegł się huk. Nie chciałam tego słuchać. Wciągnęłam wargi, próbując się uspokoić. Poczułam na swoich plecach ramię pielęgniarki. Przeprowadziła mnie do pomieszczenia. Wszystkie dzieci płakały, tylko nie on. Nie mój maluszek.
Serce mocniej mi zabiło, jak gdyby miało za chwilę wyskoczyć mi z piersi.
Moje nogi były ciężkie. Ledwo co stawiałam kroki. Zatrzymałam się przed kozetką. Moje maleństwo. Tak bardzo pragnęłam pochwycić go w swoje ramiona, mocno przytulić, kołysać. Dłonie mi drżały. Ostrożnym ruchem wzięłam go na ręce, delikatnie wtulając go w moją pierś.
Miał mały nosek. Malutkie usteczka. Kruche rączki. Ciemne włoski na główce. Był tak bardzo podobny do Justina. Na tę myśl serce mocniej mi zabiło.
Nie było go tutaj. Nie pamiętam co się z nim stało. Od Madison słyszałam, że wyjechał.
Brakowało mi go. Ale...on go nie chciał. Nie chciał maluszka.
Był zły. Pamiętam, wściekł się. Na wspomnienie o dziecku dostawał białej gorączki. Ciągle powtarzał, że to moja wina. Że to nie jego dziecko. Nie rozumiem jak mógł tak powiedzieć.
-A ojciec dziecka? –usłyszałam głosy dochodzące zza drzwi. Zmarszczyłam brwi przysłuchując się ich rozmowie. To była Tasha. I ten lekarz.
-Ojciec? –westchnęła. –Nie żyje.
-Nie, nie dam rady. –rzuciłam zestresowana. Kobieta w białym fartuchu podeszła do mnie, żeby przetrzeć moje zlane potem czoło. Jak na złość zaczęła odliczać „raz, dwa, trzy” a ja po prostu to robiłam. Wykonywałam prostą komendę. Przyj.
-Świetnie ci idzie, jeszcze trochę! –poklepała moje ramiona, a ja mocniej ścisnęłam dłoń przyjaciółki próbując spiąć się z całych sił. W pewnej chwili poczułam, że nie podołam. Nie dam rady. Znów się rozpłakałam. Sama nie wiem czy to już łzy bezsilności czy po prostu zaczęłam się poddawać.
-Chloe musisz przeć. Spróbuj jeszcze raz, dobrze? –lekarz patrzył mi prosto w oczy. Potrząsnęłam głową ze łzami.
-Nie dam rady! –krzyknęłam, a ból wciąż się nasilał. Odchyliłam głowę w tył, nie mogąc już tego znieść. –Ostatni raz, dasz radę. –Natasha głaskała wierzch mojej dłoni, obcałowując czubek mojej głowy. –Zobaczysz, zrób to dla maluszka. –dodała.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Wzięłam głęboki wdech próbując powstrzymać drżenie warg.
-Raz, dwa...-automatycznie na „trzy” znów spięłam się w sobie, zaczynając przeć. W pewnym momencie poczułam niesamowitą ulgę. Ból zniknął. Opadłam ciężko na poduszki, zaciskając palce na materiale swojej koszuli. Jednak coś było nie tak.
Widziałam jak kobieta w specjalistycznym uniformie szybko zabiera mojego maluszka. Poczułam jakby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz. Każda kobieta wyczuwa to instynktownie-coś było nie tak.
-Dlaczego on nie płacze? –zapytałam, przełykając ślinę. Przyjaciółka mocniej ścisnęła moją rękę.
-Chloe...
Zerwałam się do siadu, wodząc osłupionym spojrzeniem za kobietą.
-Dlaczego on nie płacze?! –krzyknęłam przez łzy. Zostawili mnie sami z Tashą. Wszyscy opuścili moją salę.
-Chcę go zobaczyć. –oznajmiłam, podnosząc się z łóżka. Z adrenaliny robiłam to o własnych siłach, podpierając się czasem ściany. Ból nie miał dla mnie większego znaczenia. Czułam, że muszę go zobaczyć. Dlaczego on nie płakał?
Przed salą noworodków zatrzymała mnie pielęgniarka. Przez szklane okno obserwowałam co robią z moim maluszkiem. Położyli je na małej kozetce. Poruszali jego rączkami, nóżkami. Poklepywali go po pupie, kręcili delikatnie jego główką na boki.
On się nie ruszał. Wciąż nie płakał. Oparłam dłonie na chłodnej szybie, a mój oddech obijał się o nią, przez co powoli zaparowała.
-Dlaczego on nie płacze? –ponowiłam pytanie, podczas gdy moje oczy były zalane łzami. W końcu jeden z medyków pchnął metalowe drzwi i rzucił mi krótkie spojrzenie. Widziałam jak jego jabłko Adama drgnęło.
-Może pani się z nim pożegnać. –skwitował krótko, a mnie zaschło w gardle.
-Pożegnać? –otworzyłam szerzej powieki, czując jak uderzyła mnie fala gorąca. Myślałam, że zemdleję. –Niestety on nie...
-Nie. –uderzyłam pięścią w szybę, przez co po pustym korytarzu rozbiegł się huk. Nie chciałam tego słuchać. Wciągnęłam wargi, próbując się uspokoić. Poczułam na swoich plecach ramię pielęgniarki. Przeprowadziła mnie do pomieszczenia. Wszystkie dzieci płakały, tylko nie on. Nie mój maluszek.
Serce mocniej mi zabiło, jak gdyby miało za chwilę wyskoczyć mi z piersi.
Moje nogi były ciężkie. Ledwo co stawiałam kroki. Zatrzymałam się przed kozetką. Moje maleństwo. Tak bardzo pragnęłam pochwycić go w swoje ramiona, mocno przytulić, kołysać. Dłonie mi drżały. Ostrożnym ruchem wzięłam go na ręce, delikatnie wtulając go w moją pierś.
Miał mały nosek. Malutkie usteczka. Kruche rączki. Ciemne włoski na główce. Był tak bardzo podobny do Justina. Na tę myśl serce mocniej mi zabiło.
Nie było go tutaj. Nie pamiętam co się z nim stało. Od Madison słyszałam, że wyjechał.
Brakowało mi go. Ale...on go nie chciał. Nie chciał maluszka.
Był zły. Pamiętam, wściekł się. Na wspomnienie o dziecku dostawał białej gorączki. Ciągle powtarzał, że to moja wina. Że to nie jego dziecko. Nie rozumiem jak mógł tak powiedzieć.
-A ojciec dziecka? –usłyszałam głosy dochodzące zza drzwi. Zmarszczyłam brwi przysłuchując się ich rozmowie. To była Tasha. I ten lekarz.
-Ojciec? –westchnęła. –Nie żyje.
Zerwałam się do siadu, oddychając cholernie szybko. Byłam
zlana potem, a moje serce biło tak szybko, jakbym właśnie przebiegła maraton.
To sen. To tylko sen. Potarłam swoją twarz i potrząsnęłam głową. Zapaliłam lampkę nocną i rozejrzałam się po pokoju. Wtedy dojrzałam wpatrującego się we mnie Jasona, który siedział w fotelu na przeciwko łóżka. Podskoczyłam, będąc na granicy zawału.
Uniósł łuk brwiowy, przyglądając się mojej twarzy.
-Wszystko w porządku? –zapytał.
Czy było w porządku? Nie. Nie było.
-Tak. To tylko zły sen. –wypuściłam świst powietrza, zsuwając z siebie pościel. Wysunęłam nogi poza łożko i schowałam twarz w dłoniach. Próbowałam uspokoić wariacje w moim sercu. Trudno było mi stawić czoło rzeczywistości. I ten sen...
Momentalnie zsunęłam dłonie do swojego brzucha. Przejechałam po nim opuszkami palców. Był za malutki, żebym mogła go wyczuć czy poczuć w sobie, ale wiedziałam, że tam jest.
To dziwne. Z jednej strony jestem pieprzenia przestraszona. To wiązałoby się z ogromną odpowiedzialnością. Ze stawieniem czoła temu wyzwaniu. A z drugiej...chciałam tego. Chciałam mieć już go...lub ją przy sobie. Jeszcze za wcześnie, żeby poznać płeć mojej fasolki.
Fasolka? To zabawne określenie.
Chwyciłam za swój telefon. Dwa połączenia nieodebrane. Zdziwiłam się, widząc tam numer Alexis.
Nagrała mi się na pocztę głosową.
„Chloe? Tu Alexis. Dzwonię żeby zapytać jak się czujesz. Nie przejmuj się pracą, najważniejsze jest teraz wasze zdrowie. Oddzwoń kiedy będziesz mogła lub napisz. Ech...Trzymam kciuki.”
To sen. To tylko sen. Potarłam swoją twarz i potrząsnęłam głową. Zapaliłam lampkę nocną i rozejrzałam się po pokoju. Wtedy dojrzałam wpatrującego się we mnie Jasona, który siedział w fotelu na przeciwko łóżka. Podskoczyłam, będąc na granicy zawału.
Uniósł łuk brwiowy, przyglądając się mojej twarzy.
-Wszystko w porządku? –zapytał.
Czy było w porządku? Nie. Nie było.
-Tak. To tylko zły sen. –wypuściłam świst powietrza, zsuwając z siebie pościel. Wysunęłam nogi poza łożko i schowałam twarz w dłoniach. Próbowałam uspokoić wariacje w moim sercu. Trudno było mi stawić czoło rzeczywistości. I ten sen...
Momentalnie zsunęłam dłonie do swojego brzucha. Przejechałam po nim opuszkami palców. Był za malutki, żebym mogła go wyczuć czy poczuć w sobie, ale wiedziałam, że tam jest.
To dziwne. Z jednej strony jestem pieprzenia przestraszona. To wiązałoby się z ogromną odpowiedzialnością. Ze stawieniem czoła temu wyzwaniu. A z drugiej...chciałam tego. Chciałam mieć już go...lub ją przy sobie. Jeszcze za wcześnie, żeby poznać płeć mojej fasolki.
Fasolka? To zabawne określenie.
Chwyciłam za swój telefon. Dwa połączenia nieodebrane. Zdziwiłam się, widząc tam numer Alexis.
Nagrała mi się na pocztę głosową.
„Chloe? Tu Alexis. Dzwonię żeby zapytać jak się czujesz. Nie przejmuj się pracą, najważniejsze jest teraz wasze zdrowie. Oddzwoń kiedy będziesz mogła lub napisz. Ech...Trzymam kciuki.”
Uśmiechnęłam się delikatnie, a po chwili poczułam
napływające łzy. Zaczęłam się trząść.
-Hej, hej... –chłopak usiadł przy mnie i objął mnie swoim ramieniem. Nie mam pojęcia dlaczego się w niego wtuliłam. Może z bezsilności? Zacisnęłam palce na jego koszulce, poddając się emocjom, które targały moje wnętrze. Czy jest na to jakieś lekarstwo? Poproszę receptę.
-Nie płacz, okay? –szepnął, przesuwając palcami po moich ramionach. Dreszcze przebiegły przez moje ciało. Nie wiem dlaczego zareagowałam w ten sposób.
-Nie, Jason. –wciągnęłam wargi i wytarłam mokre policzki. –Nic nie jest okej.
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. W głowie plątały mi się różne scenariusze.
-Jestem w ciąży. Justina tu nie ma. Zaćpał się po raz kolejny. Zarzucił mi zdradę. A ja? A ja przed nim uciekam. –dodałam, próbując powstrzymać napływające łzy. –Boże jaka ja jestem głupia.
-Chloe, dobrze wiedziałaś jaki był...jaki jest Justin.
Kiwnęłam głową i przechyliłam ją do boku.
-Jasne. I jak głupia wierzyłam, że się zmienił. –wyrzuciłam ręce w powietrze. –Idiotka ze mnie, huh?
Jason parsknął śmiechem i zmierzył mnie sędziwym wzrokiem. Zabolało.
-To morderca, Chloe. Tacy nigdy się nie zmieniają. Chyba, że na gorsze. –rzucił oschle. Wiem, że nienawidził Justina. I ze wzajemnością. Nie potrafiłam zrozumieć co tak naprawdę jest między nimi. To forma jakiejś rywalizacji czy co?
Szczerze wolałam już być martwa niż patrzeć na to jak zachowuje się Justin. W Sydney był inny. Czy to możliwe, że ta przeprowadzka tak wiele zmieniła? LA od początku go przytłaczało. Mieszkanie, w którym jego ojciec bił matkę. W którym zabił swojego ojca. W którym zaczęło się całe piekło. Miejsce, w którym musiał ciężko harować z dragami, żeby utrzymać swoją rodzinę. To go przybiło. To wracało do niego. Może dlatego nie czułam, że to jest mój Justin? Nie takiego go poznałam. Nigdy nie podejrzewałabym go o narkotyki ani o to, że znów mógłby kogokolwiek zabić.
Cholera, spałam z człowiekiem, który na swoich rękach ma krew ludzi. Nie wiem czy dwóch, czterech, czy...
-A ty? –rzuciłam mu krótkie spojrzenie. –Jak znalazłeś nas w Los Angeles? –zapytałam, marszcząc brwi. Chłopak wydawał się być nieco spięty, lecz po chwili uśmiechnął się z pewnością siebie i wzruszył sucho ramionami.
-Nie trudno było zgadnąć, że wróci na stare śmieci. Chciał sobie coś udowodnić. Byłem pewien, że nie podoła. –mruknął, wstając z miejsca. Wodziłam za nim badawczym wzrokiem. Wciąż nie rozumiałam.
-Co udowodnić? –przygryzłam nerwowo wnętrze policzka.
Jason wbił spojrzenie w ścianę. Opuścił głowę z westchnięciem i po chwili znów odwrócił wzrok na mnie.
-Że sobie z tym poradzi. –dodał, wychodząc z pokoju.
Przełknęłam ślinę i potrząsnęłam głową. To wszystko było cholernie nie tak. Nie tak sobie to wyobrażałam. Zawsze myślałam, że będę mieć nudne, zwyczajne życie. Wiecie, takie zwyczajne. Szkoła, studia, praca, dom, rodzina...
Ale nie mogę zaprzeczyć, że go nie kocham. Bo kocham, nawet nie macie pojęcia jak bardzo. Ale przyzwyczaiłam się do niego. Do tego jaki jest. Miał swoją ciemną stronę, ale wierzyłam, że ma też i swoje dobre zalety. Wiedziałam, że gdzieś w środku jest cząstka tego człowieczeństwa.
Zaopiekował się mną, kiedy byłam pijana. Ochronił mnie przed Collinem. Przed Skylarem. Przed całym tym niebezpieczeństwem, które na nas czyhało. Sprawiał, że przy nim czułam się bezpieczna. Szczęśliwa.
Tak, czułam się szczęśliwa. Kiedy tylko mnie przytulał, patrzył mi w oczy z tym swoim uśmiechem czy po prostu mnie całował...te złe strony znikały. Pojawiała się myśl, że jest najwspanialszym facetem jakiego Bóg mógł mi zesłać. Nigdy mnie nie zostawił, kiedy go potrzebowałam. Oprócz teraz. Miewałam myśli, żeby z nim zerwać, ale wystarczył jego dotyk a ja już ulegałam. Nie potrafiłam postąpić inaczej. Robiłam wszystko tak jak on chciał. Kochałam go na tyle mocno, że nie potrafiłam go zostawić. Zawsze wracałam. Ale teraz oboje potrzebujemy tej przerwy. Ja od niego a on...ode mnie?
Nie, to nie tak. Musi wiedzieć, że to co robi jest złe. Musi dostać baty od życia żeby zrozumiał swoje postępowanie. Tak bardzo nie chciałam widzieć go za kratkami. Nie chciałabym żeby nasze dziecko musiało na to patrzeć. Musiało widywać się z tatusiem na 15 minut, rozmawiając przez szybę. Justin prawdopodobnie nigdy nie trzymałby go na rękach przez całe jego dzieciństwo. A przecież każde dziecko potrzebuje ojca. Nawet moja fasolka. On musi się zmienić, a ja chcę mu w tym pomóc.
Ale jeszcze nie teraz.
Nie mogę się tak wiecznie dołować.
--------------
-Hej, hej... –chłopak usiadł przy mnie i objął mnie swoim ramieniem. Nie mam pojęcia dlaczego się w niego wtuliłam. Może z bezsilności? Zacisnęłam palce na jego koszulce, poddając się emocjom, które targały moje wnętrze. Czy jest na to jakieś lekarstwo? Poproszę receptę.
-Nie płacz, okay? –szepnął, przesuwając palcami po moich ramionach. Dreszcze przebiegły przez moje ciało. Nie wiem dlaczego zareagowałam w ten sposób.
-Nie, Jason. –wciągnęłam wargi i wytarłam mokre policzki. –Nic nie jest okej.
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. W głowie plątały mi się różne scenariusze.
-Jestem w ciąży. Justina tu nie ma. Zaćpał się po raz kolejny. Zarzucił mi zdradę. A ja? A ja przed nim uciekam. –dodałam, próbując powstrzymać napływające łzy. –Boże jaka ja jestem głupia.
-Chloe, dobrze wiedziałaś jaki był...jaki jest Justin.
Kiwnęłam głową i przechyliłam ją do boku.
-Jasne. I jak głupia wierzyłam, że się zmienił. –wyrzuciłam ręce w powietrze. –Idiotka ze mnie, huh?
Jason parsknął śmiechem i zmierzył mnie sędziwym wzrokiem. Zabolało.
-To morderca, Chloe. Tacy nigdy się nie zmieniają. Chyba, że na gorsze. –rzucił oschle. Wiem, że nienawidził Justina. I ze wzajemnością. Nie potrafiłam zrozumieć co tak naprawdę jest między nimi. To forma jakiejś rywalizacji czy co?
Szczerze wolałam już być martwa niż patrzeć na to jak zachowuje się Justin. W Sydney był inny. Czy to możliwe, że ta przeprowadzka tak wiele zmieniła? LA od początku go przytłaczało. Mieszkanie, w którym jego ojciec bił matkę. W którym zabił swojego ojca. W którym zaczęło się całe piekło. Miejsce, w którym musiał ciężko harować z dragami, żeby utrzymać swoją rodzinę. To go przybiło. To wracało do niego. Może dlatego nie czułam, że to jest mój Justin? Nie takiego go poznałam. Nigdy nie podejrzewałabym go o narkotyki ani o to, że znów mógłby kogokolwiek zabić.
Cholera, spałam z człowiekiem, który na swoich rękach ma krew ludzi. Nie wiem czy dwóch, czterech, czy...
-A ty? –rzuciłam mu krótkie spojrzenie. –Jak znalazłeś nas w Los Angeles? –zapytałam, marszcząc brwi. Chłopak wydawał się być nieco spięty, lecz po chwili uśmiechnął się z pewnością siebie i wzruszył sucho ramionami.
-Nie trudno było zgadnąć, że wróci na stare śmieci. Chciał sobie coś udowodnić. Byłem pewien, że nie podoła. –mruknął, wstając z miejsca. Wodziłam za nim badawczym wzrokiem. Wciąż nie rozumiałam.
-Co udowodnić? –przygryzłam nerwowo wnętrze policzka.
Jason wbił spojrzenie w ścianę. Opuścił głowę z westchnięciem i po chwili znów odwrócił wzrok na mnie.
-Że sobie z tym poradzi. –dodał, wychodząc z pokoju.
Przełknęłam ślinę i potrząsnęłam głową. To wszystko było cholernie nie tak. Nie tak sobie to wyobrażałam. Zawsze myślałam, że będę mieć nudne, zwyczajne życie. Wiecie, takie zwyczajne. Szkoła, studia, praca, dom, rodzina...
Ale nie mogę zaprzeczyć, że go nie kocham. Bo kocham, nawet nie macie pojęcia jak bardzo. Ale przyzwyczaiłam się do niego. Do tego jaki jest. Miał swoją ciemną stronę, ale wierzyłam, że ma też i swoje dobre zalety. Wiedziałam, że gdzieś w środku jest cząstka tego człowieczeństwa.
Zaopiekował się mną, kiedy byłam pijana. Ochronił mnie przed Collinem. Przed Skylarem. Przed całym tym niebezpieczeństwem, które na nas czyhało. Sprawiał, że przy nim czułam się bezpieczna. Szczęśliwa.
Tak, czułam się szczęśliwa. Kiedy tylko mnie przytulał, patrzył mi w oczy z tym swoim uśmiechem czy po prostu mnie całował...te złe strony znikały. Pojawiała się myśl, że jest najwspanialszym facetem jakiego Bóg mógł mi zesłać. Nigdy mnie nie zostawił, kiedy go potrzebowałam. Oprócz teraz. Miewałam myśli, żeby z nim zerwać, ale wystarczył jego dotyk a ja już ulegałam. Nie potrafiłam postąpić inaczej. Robiłam wszystko tak jak on chciał. Kochałam go na tyle mocno, że nie potrafiłam go zostawić. Zawsze wracałam. Ale teraz oboje potrzebujemy tej przerwy. Ja od niego a on...ode mnie?
Nie, to nie tak. Musi wiedzieć, że to co robi jest złe. Musi dostać baty od życia żeby zrozumiał swoje postępowanie. Tak bardzo nie chciałam widzieć go za kratkami. Nie chciałabym żeby nasze dziecko musiało na to patrzeć. Musiało widywać się z tatusiem na 15 minut, rozmawiając przez szybę. Justin prawdopodobnie nigdy nie trzymałby go na rękach przez całe jego dzieciństwo. A przecież każde dziecko potrzebuje ojca. Nawet moja fasolka. On musi się zmienić, a ja chcę mu w tym pomóc.
Ale jeszcze nie teraz.
Nie mogę się tak wiecznie dołować.
--------------
-Matko Chloe, zobacz jakie to jest słodkie! –zapiszczała Natasha,
pokazując mi kolejne różowe śpioszki z wizerunkiem króliczka. Wysiliłam się na
uśmiech i odwróciłam spojrzenie na swoje dłonie.
-Tak, Tasha, cudowne. –mruknęłam pod nosem. Na myśl o dzisiejszym snu dostawałam palpitacji serca. Był tak realny. Brzmiał niemalże jak ostrzeżenie. Wpadłam na pomysł. Znajdę znaczenie w senniku. Nie żebym w to wierzyła, ale...
Zaszkodzi mi to? Nie sądzę. Wyjęłam swój telefon z torebki i przesunęłam kciukiem po jego ekranie. Wpisałam w Google odpowiednie frazy. Włączyłam trzy karty. Zawsze tak robię, bo jak zawsze na każdej będzie pisało co innego. Przewróciłam oczami na tę myśl.
Przeszłam do pierwszej.
Urodzić martwe dziecko-żałoba.
Zmarszczyłam brwi i przygryzłam nerwowo dolną wargę. To o niczym nie świadczy.
Włączyłam drugą.
Bolesny poród, martwe dziecko-utrata, straty w życiu osobistym.
Przełknęłam ślinę i usiadłam z wrażenia. Niechętnie otworzyłam kolejną kartę.
Śmierć dziecka przy porodzie-śmierć bliskiej ci os...
-Chloe, idziesz? –Tasha wyrwała mnie z zamyślenia. Pokiwałam pośpiesznie głową, chowając smartfona z powrotem do torebki. To bzdury. Jak już mówiłam-nie wierzę w to.
-Tak poza tym, rozmawiałaś z nim? –zapytała. Uniosłam łuk brwiowy w niezrozumieniu.
-Z kim?
-No...z Justinem?
Oblizałam nerwowo usta i zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Spuściłam wzrok i pokręciłam głową.
-Nie. –szepnęłam.
-I bardzo dobrze. Ten dupek nie zasługuje, żebyś nawet poświęcała mu sekundę swojego czasu. Wierz mi. –mruknęła, wymachując dłonią.
Poczułam ukłucie w żołądku. Ścisnął mi się z nerwów, sprawiając mi przy tym niekomfortowe uczucie.
-O kim rozmawiacie? –Jason przerwał tę piekielną rozmowę, porywając Tashę w swoje ramiona. Złapał ją za tyłek po czym namiętnie pocałował. Odwróciłam wzrok, cicho chrząkając.
-O Justinie. –przygryzłam dolną wargę, zaczynając nerwowo bawić się swoimi palcami. Czułam na sobie wzrok chłopaka. W tym momencie miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą sędziwym wzrokiem. Jestem idiotką, bo zrobiłam sobie dziecko z Justinem Bieberem. W głowie krążyła mi myśl, że wszyscy obgadują mnie za plecami. Naśmiewają się ze mnie. Miałam ochotę się rozpłakać lub zniknąć.
-Bieber jest w zakładzie. –rzucił oschle. Od razu przeniosłam swoje oczy na niego. –Jakim zakładzie? –przestraszyłam się.
-Zakład lecznictwa odwykowego, dokładnie mówiąc. –skwitował, wzruszając obojętnie ramionami. W tym momencie odetchnęłam z ulgą. W głowie plątały mi się myśli, że to zakład karny...lub psychiatryczny.
Mimo to poczułam ból w sercu. Mój biedny Justin. Miałam ochotę go przytulić. Pocałować. Dotknąć go. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciałam dać mu wsparcie. Być blisko niego.
Byłam z niego dumna, że zdecydował się na ten krok. Może uzależniony nie był, ale najlepiej to zwalczyć zanim będzie za późno. Może zrobił to z myślą o dziecku? On naprawdę chce tego dziecka. Łudziłam się jak głupia. On to zrobił dla nas. Słyszysz, fasolko? Tatuś zrobił to dla nas.
Może moje odejście faktycznie nim potrząsnęło? Uśmiechnęłam się w duszy i wypuściłam powietrze, będąc już mniej spięta.
Przecież tak bardzo go kocham.
------------
-Tak, Tasha, cudowne. –mruknęłam pod nosem. Na myśl o dzisiejszym snu dostawałam palpitacji serca. Był tak realny. Brzmiał niemalże jak ostrzeżenie. Wpadłam na pomysł. Znajdę znaczenie w senniku. Nie żebym w to wierzyła, ale...
Zaszkodzi mi to? Nie sądzę. Wyjęłam swój telefon z torebki i przesunęłam kciukiem po jego ekranie. Wpisałam w Google odpowiednie frazy. Włączyłam trzy karty. Zawsze tak robię, bo jak zawsze na każdej będzie pisało co innego. Przewróciłam oczami na tę myśl.
Przeszłam do pierwszej.
Urodzić martwe dziecko-żałoba.
Zmarszczyłam brwi i przygryzłam nerwowo dolną wargę. To o niczym nie świadczy.
Włączyłam drugą.
Bolesny poród, martwe dziecko-utrata, straty w życiu osobistym.
Przełknęłam ślinę i usiadłam z wrażenia. Niechętnie otworzyłam kolejną kartę.
Śmierć dziecka przy porodzie-śmierć bliskiej ci os...
-Chloe, idziesz? –Tasha wyrwała mnie z zamyślenia. Pokiwałam pośpiesznie głową, chowając smartfona z powrotem do torebki. To bzdury. Jak już mówiłam-nie wierzę w to.
-Tak poza tym, rozmawiałaś z nim? –zapytała. Uniosłam łuk brwiowy w niezrozumieniu.
-Z kim?
-No...z Justinem?
Oblizałam nerwowo usta i zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Spuściłam wzrok i pokręciłam głową.
-Nie. –szepnęłam.
-I bardzo dobrze. Ten dupek nie zasługuje, żebyś nawet poświęcała mu sekundę swojego czasu. Wierz mi. –mruknęła, wymachując dłonią.
Poczułam ukłucie w żołądku. Ścisnął mi się z nerwów, sprawiając mi przy tym niekomfortowe uczucie.
-O kim rozmawiacie? –Jason przerwał tę piekielną rozmowę, porywając Tashę w swoje ramiona. Złapał ją za tyłek po czym namiętnie pocałował. Odwróciłam wzrok, cicho chrząkając.
-O Justinie. –przygryzłam dolną wargę, zaczynając nerwowo bawić się swoimi palcami. Czułam na sobie wzrok chłopaka. W tym momencie miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą sędziwym wzrokiem. Jestem idiotką, bo zrobiłam sobie dziecko z Justinem Bieberem. W głowie krążyła mi myśl, że wszyscy obgadują mnie za plecami. Naśmiewają się ze mnie. Miałam ochotę się rozpłakać lub zniknąć.
-Bieber jest w zakładzie. –rzucił oschle. Od razu przeniosłam swoje oczy na niego. –Jakim zakładzie? –przestraszyłam się.
-Zakład lecznictwa odwykowego, dokładnie mówiąc. –skwitował, wzruszając obojętnie ramionami. W tym momencie odetchnęłam z ulgą. W głowie plątały mi się myśli, że to zakład karny...lub psychiatryczny.
Mimo to poczułam ból w sercu. Mój biedny Justin. Miałam ochotę go przytulić. Pocałować. Dotknąć go. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciałam dać mu wsparcie. Być blisko niego.
Byłam z niego dumna, że zdecydował się na ten krok. Może uzależniony nie był, ale najlepiej to zwalczyć zanim będzie za późno. Może zrobił to z myślą o dziecku? On naprawdę chce tego dziecka. Łudziłam się jak głupia. On to zrobił dla nas. Słyszysz, fasolko? Tatuś zrobił to dla nas.
Może moje odejście faktycznie nim potrząsnęło? Uśmiechnęłam się w duszy i wypuściłam powietrze, będąc już mniej spięta.
Przecież tak bardzo go kocham.
------------
-Dalej nie chcesz im o tym mówić? –zapytała Mel, jedna z
moich przyjaciółek ze studiów. Razem z dziewczynami i Jasonem, który stał przy
grillu zaczęłam nabierać sił. Choć z drugiej strony czułam się źle z tym
faktem, że już tydzień siedzę u nich w mieszkaniu. Pewnie chcieliby mieć trochę
prywatności a tymczasem muszą znosić mnie. Natasha wielokrotnie powtarzała mi,
że jej to nie przeszkadza ale wiedziałam, że mówiła tak z grzeczności.
Znałam ją, wyjątkowo dobrze. Postanowiłam, że wynajmę jakieś małe mieszkanko. Póki co jestem jedna i nie mam specjalnych wymagań. Nie chcę im jak i sobie niczego utrudniać.
Dziś wszyscy mogliśmy uciec od problemów. Lubiłam te nasze babskie spotkania. Bardzo mi ich brakowało, od kiedy wyjechaliśmy z Justinem do...
-Nie. –odpowiedziałam w końcu.
-Gotowe. –oznajmiła Natasha, odgarniając mojego warkocza na lewe ramię. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeglądając się w małym lusterku, które mi podsunęła. Czułam, że nabieram sił i czułam się z tym naprawdę dobrze. Miałam nadzieję, że Justin też.
-Chloe, prędzej czy później dowiedzą się, że zostali dziadkami. –odpowiedziała Kylie, popijając swojego drinka. Miałam na niego ochotę, ale...nie mogłam pić alkoholu. Dlatego zastąpiłam go jabłkowym sokiem. Zdrówko, fasolko.
Znów się uśmiechnęłam.
-Ale póki co niech tak zostanie. Chcę, żeby to wszystko się uregulowało i wróciło do normy. Poza tym oni nie wiedzą, że tu jestem. –uzupełniłam, odstawiając pustą literatkę na stole.
-Muszę iść do łazienki. –oznajmiłam, odsuwając swoje krzesło. Odłożyłam na bok serwetkę i ruszyłam w kierunku domu. W drodze do zapowiedzianego pomieszczenia, zauważyłam, że Jason nerwowo krąży po kuchni. Był wkręcony w rozmowę z kimś, a raczej poważną dyskusję. Gestykulował z widoczną irytacją. Zwykle nie podsłuchiwałam, ale...
-Jak to uciekł, do cholery? –powtórzył, będąc już nieźle podminowanym. –To go kurwa znajdź, rozumiesz? –warknął.
-To nie jest mrówka, Ayden. To psychopata. –wykrzywił usta. Chrząknęłam, udając, że właśnie wychodzę z łazienki. Wtedy ten rzucił mi krótkie spojrzenie.
-Muszę kończyć, cześć. –mruknął, rzucając telefon na blat kuchenny.
Splotłam nerwowo swoje palce i wodziłam badawczym wzrokiem po jego twarzy.
-Coś się stało? –zapytałam.
-Nic, interesy. –machnął ręką i chwycił za salaterki z sałatkami. Zastawiłam mu przejście swoim ciałem.
-Jason? –uniosłam wyzywająco łuk brwiowy. On głośno westchnął, wpatrując się w moje oczy i potrząsnął głową. Wiedziałam, że coś ukrywa.
-Bieber uciekł z zakładu.
Poczułam jakby właśnie spadł na mnie ogromny głaz, który mnie przytłoczył. Otworzyłam usta zszokowana i zmarszczyłam brwi.
-Jak to uciekł? –zapytałam.
-Miał stawić się dziś rano na rozmowę z psychologiem. Spóźniał się pół godziny. Musiał zwiać w nocy. –skrzywił się i oparł o ścianę. –Nie wiem co ten kretyn sobie wyobraża.
Przejechałam językiem po wnętrzu ust i cofnęłam się w tył.
-Muszę tam jechać. –zdecydowałam, kierując się w stronę wyjścia. –Nie, Chloe, oszalałaś? Chcesz tam jechać sama? –próbował mnie tym zatrzymać, ale ja już podjęłam decyzję.
-On mnie potrzebuje, Jason. –przełknęłam ślinę i ścisnęłam w dłoni swoją torebkę. –Muszę tam wrócić.
-Przecież on jest teraz na głodzie, nie wiadomo co mu strzeli do głowy! –rzucił miseczkami na stół i spojrzał na mnie ze złością. –To chore i nieodpowiedzialne, nawet nie wiesz gdzie on teraz jest.
-A ty wiesz? –zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego przodem.
Westchnął i wykrzywił usta, uderzając lekko pięścią w ścianę.
-Nie puszczę cię tam samej. Nie w tym stanie. –zmierzył mnie wzrokiem i przechylił głowę do boku.
-Poradzę sobie. –warknęłam ze złością, bo naprawdę chciałam już być blisko Justina. Przytulić go, pocieszyć. Zapewnić, że będzie dobrze. Że sobie z tym poradzi. On mnie potrzebuje.
W momencie gdy znów się odwróciłam, poczułam uścisk dłoni na swoim nadgarstku. Przyciągnął mnie do siebie i otulił dłonią mój policzek. Z desperacją w oczach wodził spojrzeniem po mojej twarzy. Zbliżył swoje usta do moich i pocałował mnie z czułością.
Nigdy tego nie czułam z jego strony.
Nie wiem dlaczego nie protestowałam. Może byłam już w tej chorej depresji i potrzebowałam oparcia?
Oderwałam się od niego, kiedy usłyszałam huk rozbitych talerzy. Odwróciłam się w kierunku drzwi.
To była Tasha.
Znałam ją, wyjątkowo dobrze. Postanowiłam, że wynajmę jakieś małe mieszkanko. Póki co jestem jedna i nie mam specjalnych wymagań. Nie chcę im jak i sobie niczego utrudniać.
Dziś wszyscy mogliśmy uciec od problemów. Lubiłam te nasze babskie spotkania. Bardzo mi ich brakowało, od kiedy wyjechaliśmy z Justinem do...
-Nie. –odpowiedziałam w końcu.
-Gotowe. –oznajmiła Natasha, odgarniając mojego warkocza na lewe ramię. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeglądając się w małym lusterku, które mi podsunęła. Czułam, że nabieram sił i czułam się z tym naprawdę dobrze. Miałam nadzieję, że Justin też.
-Chloe, prędzej czy później dowiedzą się, że zostali dziadkami. –odpowiedziała Kylie, popijając swojego drinka. Miałam na niego ochotę, ale...nie mogłam pić alkoholu. Dlatego zastąpiłam go jabłkowym sokiem. Zdrówko, fasolko.
Znów się uśmiechnęłam.
-Ale póki co niech tak zostanie. Chcę, żeby to wszystko się uregulowało i wróciło do normy. Poza tym oni nie wiedzą, że tu jestem. –uzupełniłam, odstawiając pustą literatkę na stole.
-Muszę iść do łazienki. –oznajmiłam, odsuwając swoje krzesło. Odłożyłam na bok serwetkę i ruszyłam w kierunku domu. W drodze do zapowiedzianego pomieszczenia, zauważyłam, że Jason nerwowo krąży po kuchni. Był wkręcony w rozmowę z kimś, a raczej poważną dyskusję. Gestykulował z widoczną irytacją. Zwykle nie podsłuchiwałam, ale...
-Jak to uciekł, do cholery? –powtórzył, będąc już nieźle podminowanym. –To go kurwa znajdź, rozumiesz? –warknął.
-To nie jest mrówka, Ayden. To psychopata. –wykrzywił usta. Chrząknęłam, udając, że właśnie wychodzę z łazienki. Wtedy ten rzucił mi krótkie spojrzenie.
-Muszę kończyć, cześć. –mruknął, rzucając telefon na blat kuchenny.
Splotłam nerwowo swoje palce i wodziłam badawczym wzrokiem po jego twarzy.
-Coś się stało? –zapytałam.
-Nic, interesy. –machnął ręką i chwycił za salaterki z sałatkami. Zastawiłam mu przejście swoim ciałem.
-Jason? –uniosłam wyzywająco łuk brwiowy. On głośno westchnął, wpatrując się w moje oczy i potrząsnął głową. Wiedziałam, że coś ukrywa.
-Bieber uciekł z zakładu.
Poczułam jakby właśnie spadł na mnie ogromny głaz, który mnie przytłoczył. Otworzyłam usta zszokowana i zmarszczyłam brwi.
-Jak to uciekł? –zapytałam.
-Miał stawić się dziś rano na rozmowę z psychologiem. Spóźniał się pół godziny. Musiał zwiać w nocy. –skrzywił się i oparł o ścianę. –Nie wiem co ten kretyn sobie wyobraża.
Przejechałam językiem po wnętrzu ust i cofnęłam się w tył.
-Muszę tam jechać. –zdecydowałam, kierując się w stronę wyjścia. –Nie, Chloe, oszalałaś? Chcesz tam jechać sama? –próbował mnie tym zatrzymać, ale ja już podjęłam decyzję.
-On mnie potrzebuje, Jason. –przełknęłam ślinę i ścisnęłam w dłoni swoją torebkę. –Muszę tam wrócić.
-Przecież on jest teraz na głodzie, nie wiadomo co mu strzeli do głowy! –rzucił miseczkami na stół i spojrzał na mnie ze złością. –To chore i nieodpowiedzialne, nawet nie wiesz gdzie on teraz jest.
-A ty wiesz? –zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego przodem.
Westchnął i wykrzywił usta, uderzając lekko pięścią w ścianę.
-Nie puszczę cię tam samej. Nie w tym stanie. –zmierzył mnie wzrokiem i przechylił głowę do boku.
-Poradzę sobie. –warknęłam ze złością, bo naprawdę chciałam już być blisko Justina. Przytulić go, pocieszyć. Zapewnić, że będzie dobrze. Że sobie z tym poradzi. On mnie potrzebuje.
W momencie gdy znów się odwróciłam, poczułam uścisk dłoni na swoim nadgarstku. Przyciągnął mnie do siebie i otulił dłonią mój policzek. Z desperacją w oczach wodził spojrzeniem po mojej twarzy. Zbliżył swoje usta do moich i pocałował mnie z czułością.
Nigdy tego nie czułam z jego strony.
Nie wiem dlaczego nie protestowałam. Może byłam już w tej chorej depresji i potrzebowałam oparcia?
Oderwałam się od niego, kiedy usłyszałam huk rozbitych talerzy. Odwróciłam się w kierunku drzwi.
To była Tasha.
A co z bratem Justina?!?😭
OdpowiedzUsuńBtw. Rozdział naprawdę cudowny! Czekam na next'a jak zawsze zreszną😂
Dużo weny i udanych wakacji miś!/mrrAleksandra🌸💞💜💙👌
Jezu, jak czytałam początek ... masakra. Jak dobrze, że to tylko sen. Mam nadzieję, że Justin nie zrobi nic głupiego. Wiem, że on jest teraz w beznadziejnej sytuacji, ale musi sobie poradzić. Nie może zostawić Chloe samej z dzieckiem. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuńrozpłakałam się :') na szczęście był to tylko sen, na począku podejrzewałam to i sie sprawdziło. długo czekałam na rozdział ale na szczęście płacało się ! oby tak dalej i dodawaj jak najszybciej nowy
OdpowiedzUsuńpłacze serio ♥ kocham Twoje ff a to co sie dzieje to masakra, mam nadzieje że wszystko sie ułoży, boje sie co z Justinem i z jego bratem... Chciałabym żeby Justin sie ogarnął
OdpowiedzUsuńMarko co się dzieje ! O.o co ten Jason sobie wyobraża ?! Biedna Tasha, biedny Justin, biedna Chloe.. mam nadzieje ,ze Justin wyjdzie na prostą.. chociaż ta śmierć brata. . ;(
OdpowiedzUsuńUwielbiam to ! Nie mogę się doczekać nexta! < 3
Wspaniały rozdział
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnych
OdpowiedzUsuńOjejj co ten Jason sobie wyobraża? -,-
OdpowiedzUsuńKiedy będą następne?
OdpowiedzUsuńWspaniały blog ❤
OdpowiedzUsuń