*POV Justin*
Dostałem jakieś prochy na uspokojenie. Może dlatego, że
przez całą noc krzyczałem. Czuję suchość w ustach i ból moich dłoni. Uderzałem
nimi z całej siły w ścianę, rozwalałem wszystko, co było wokół, w tym nawet
więzienne łóżko. Na szczęście wylądowałem tylko na 48h do aresztu. Pamiętałem
to jak przez mgłę, dopiero kiedy wytrzeźwiałem dopadły mnie wyrzuty sumienia.
Nie powinienem tego robić. Nie powinienem brać tych prochów.
A może powinienem?
Nie wiem...bredzę.
Wciąż chodziłem w kółko. Nie mogłem ustać w miejscu ani tym bardziej usiąść. Wspomniane przeze mnie łóżko było rozwalone. Te psy nic sobie z tego nie robiły. Znali mnie kurewsko dobrze. Przysięgam, że kiedyś poczują ten metalisty posmak mojej broni w ustach. Rozpierdolę ich od środka. Będą gnić w bólu.
Co ja pieprzę?
Chwyciłem się za głowę i po chwili wyrzuciłem dłonie w powietrze. Miałem burdel w głowie. Oparłem czoło o ścianę i znów uderzyłem pięścią w kraty.
Moje kłykcie były zdarte, posiniaczone. Nie przeszkadzała mi krew. Przeszkadzał mi ten pieprzony fakt, że muszę tu siedzieć. Przecież nie jestem ćpunem! Warknąłem w złości i zsunąłem się po ścianie, przeczesując swoje włosy palcami. Co do cholery się ze mną dzieje? Miałem ochotę zamordować wszystkich dookoła, a na końcu siebie. Przez mój umysł przechodziły wiązanki przekleństw. Podświadomość recytowała mi je jak pierdolone tomiki wierszy.
Moja Chloe. Muszę do niej wrócić. Dlaczego leżała w szpitalu? Dlaczego on był przy niej? Jeśli ten kutas coś jej zrobił, to przysięgam, że tym razem nie odpuszczę. Zacisnę mu ręce na gardle, dopóki go nie uduszę. Tylko nie przy dziewczynie. Miałaby do mnie...
Kurwa, Bieber! Zaczynałem wpadać w jakąś paranoję. Znów chodziłem z jednego końca celi na drugi. Musisz myśleć racjonalnie. Nie możesz jej znowu stracić. I nie stracisz. Nie pozwolę jej odejść. Zabiję się, jeśli zobaczę ją w ramionach innego. Nie chcę tego.
Nie chcę.
Byłem cholernie zdesperowany. Mógłbym zrobić niewyobrażalnie wiele rzeczy. Rzeczy pod wpływem moich wariacji. Nawijam jak chory psychicznie.
Kiedy zobaczyłem strażnika, który przemierzał się po korytarzu, wyskoczyłem w jego stronę i przyciągnąłem do siebie, tym samym uderzając jego ciałem o kraty. Moje oczy pociemniały, a oddech przyśpieszył. Byłem cholernie zdesperowany.
-Wypuść mnie. –zażądałem.
-Nie mam takiego...-wyjęczał, ale szybko mu przerwałem, ponownie szarpiąc go za koszulę. –Wypuść mnie, kurwa! –wydarłem się, co było cholernie głupie z mojej strony. Od razu zerwało się kilku fagasów, a na ich czele mój ojczym. Patrzyłem na niego z nienawiścią. Miałem ochotę złapać go za głowę i roztrzaskać ją o kafelki. Z przyjemnością podziwiałbym jak zdycha.
-Zostaw go, Justin. –powiedział, wpatrując się w moje oczy. Ja wodziłem wzrokiem po jego twarzy, jak gdybym szukał na niej odpowiedzi. –Nie.
-Justin, zos...
-Powiedziałem nie! –krzyknąłem, przez co facet, którego miałem zamiar udusić zadrżał mi w dłoniach.
-Chcesz wyjść? To nie utrudniaj mi tego, bo będziesz tu gnić do kiedy mi się to nie znudzi, rozumiesz?! –podniósł ton swojego głosu. Przełknąłem ślinę i zagryzłem dolną wargę aż do krwi. Nie mam pierdolonego pojęcia, co się ze mną działo.
Puściłem strażnika. On od razu odbiegł od kraty, nie podnosząc już na mnie spojrzenia.
-Musisz mnie wypuścić. –patrzyłem na niego z desperacją w oczach. Czułem, że to wszystko mnie zaraz rozsadzi od środka.
-Muszę? –zakpił, otwierając czerwoną teczkę, którą wcześniej trzymał w rękach. Widziałem jak lustruje wzrokiem jakieś dokumenty. Cicho chrząknął, jakby chciał poprawić ton swojego głosu.
-23-letni Justin Bieber aresztowany za prowadzenie pod wpływem substancji psychoaktywnych, rozbój w placówce publicznej i atak na funkcjonariusza. Został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Aktualnie w ramach w ramach resocjalizacji i wytrzeźwienia od używek przebywa w areszcie śledczym. –po przeczytaniu rzucił mi krótkie spojrzenie.
-Coś jeszcze chciałbyś dodać? -uniósł łuk brwiowy z cynicznym uśmiechem. Nawet nie macie pojęcia jak kurewsko pragnąłem zerwać go z jego twarzy.
-Pierdol się. –splunąłem, odrywając się od krat i z impetem kopnąłem w metalowy stelaż łóżka, który pod jego wpływem powalił się na ziemię. Wciąż czułem na sobie jego wzrok. Palił mnie od środka.
Serce biło mi coraz szybciej. Czyżby skutki uboczne heroiny rodziły się w mojej głowie?
Bieber myśl racjonalnie. Włącz swoje pierdolone myślenie! Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Moje myśli nie dawały mi spokoju. Moje mięśnie po prostu drżały. Uspokój się. Zapanuj nad tym.
To jest tylko w twojej głowie. Oparłem dłonie wraz z czołem na ścianie. Wziąłem trzy krótkie wdechy.
Raz. Dwa. Trzy.
Bestia znów została uśpiona. Oblizałem usta, wypuszczając świst powietrza. Zauważyłem jak Josh oddala się od mojej celi.
-Zaczekaj. –zawołałem, podchodząc spokojnie do kraty. –Musisz mnie wypuścić. –skupiłem swoje spojrzenie na nim. On wyprostował się i przechylił głowę do boku, śmiejąc mi się prosto w twarz.
-Justin, dobrze wiesz, że nic nie muszę. –skwitował, wtykając dłonie w kieszenie spodni od swojego uniformu.
Przełknąłem nerwowo ślinę, zaciskając palce na prętach. Spokojnie. Poradzisz sobie.
-Nie rozumiesz. –potrząsnąłem głową i spuściłem wzrok na swoje buty. –Jeśli teraz nie wyjdę, prawdopodobnie stracę najważniejszą osobę w moim życiu. –dodałem pośpiesznie, znów wiercąc wzrokiem w jego oczach. –Proszę. –dodałem ściszonym głosem.
Zmierzył mnie krótkim spojrzeniem. Jak gdyby chciał tym zbadać szczerość w moich słowach.
W tym momencie straciłem wszelkie nadzieje. Odchyliłem głowę w tył i przymknąłem powieki.
Dlaczego to ja mam wiecznie prosić o coś Boga? Czy Bóg chociaż raz nie mógłby poprosić o coś mnie?
A, już rozumiem. Mścisz się na mnie, ta? To kara za Chloe? Kara za to, że przez chwilę byłem szczęśliwy? Nie podobało ci się pięć minut mojego szczęścia, co? Prychnąłem pod nosem i odsunąłem się od krat. Byłem przyzwyczajony, że ten tam na górze wiecznie kopie mnie w dupę. Za długo cieszyłem się szczęściem.
Wtedy usłyszałem dźwięk przekręconego zamka. Moje oczy z osłupieniem wpatrywały się w ojczyma. Ten wzruszył sucho ramionami.
-Odbierz swoje rzeczy i spadaj stąd. –mruknął w oczekiwaniu aż ruszę swoje sparaliżowane z zaskoczenia ciało. –I nie chcę cię tu więcej widzieć. –warknął, a ja podniosłem na niego spojrzenie.
-I nie zobaczysz. –dodałem, dając posłusznie przeprowadzić się dwójce strażników przez korytarz.
------------------
A może powinienem?
Nie wiem...bredzę.
Wciąż chodziłem w kółko. Nie mogłem ustać w miejscu ani tym bardziej usiąść. Wspomniane przeze mnie łóżko było rozwalone. Te psy nic sobie z tego nie robiły. Znali mnie kurewsko dobrze. Przysięgam, że kiedyś poczują ten metalisty posmak mojej broni w ustach. Rozpierdolę ich od środka. Będą gnić w bólu.
Co ja pieprzę?
Chwyciłem się za głowę i po chwili wyrzuciłem dłonie w powietrze. Miałem burdel w głowie. Oparłem czoło o ścianę i znów uderzyłem pięścią w kraty.
Moje kłykcie były zdarte, posiniaczone. Nie przeszkadzała mi krew. Przeszkadzał mi ten pieprzony fakt, że muszę tu siedzieć. Przecież nie jestem ćpunem! Warknąłem w złości i zsunąłem się po ścianie, przeczesując swoje włosy palcami. Co do cholery się ze mną dzieje? Miałem ochotę zamordować wszystkich dookoła, a na końcu siebie. Przez mój umysł przechodziły wiązanki przekleństw. Podświadomość recytowała mi je jak pierdolone tomiki wierszy.
Moja Chloe. Muszę do niej wrócić. Dlaczego leżała w szpitalu? Dlaczego on był przy niej? Jeśli ten kutas coś jej zrobił, to przysięgam, że tym razem nie odpuszczę. Zacisnę mu ręce na gardle, dopóki go nie uduszę. Tylko nie przy dziewczynie. Miałaby do mnie...
Kurwa, Bieber! Zaczynałem wpadać w jakąś paranoję. Znów chodziłem z jednego końca celi na drugi. Musisz myśleć racjonalnie. Nie możesz jej znowu stracić. I nie stracisz. Nie pozwolę jej odejść. Zabiję się, jeśli zobaczę ją w ramionach innego. Nie chcę tego.
Nie chcę.
Byłem cholernie zdesperowany. Mógłbym zrobić niewyobrażalnie wiele rzeczy. Rzeczy pod wpływem moich wariacji. Nawijam jak chory psychicznie.
Kiedy zobaczyłem strażnika, który przemierzał się po korytarzu, wyskoczyłem w jego stronę i przyciągnąłem do siebie, tym samym uderzając jego ciałem o kraty. Moje oczy pociemniały, a oddech przyśpieszył. Byłem cholernie zdesperowany.
-Wypuść mnie. –zażądałem.
-Nie mam takiego...-wyjęczał, ale szybko mu przerwałem, ponownie szarpiąc go za koszulę. –Wypuść mnie, kurwa! –wydarłem się, co było cholernie głupie z mojej strony. Od razu zerwało się kilku fagasów, a na ich czele mój ojczym. Patrzyłem na niego z nienawiścią. Miałem ochotę złapać go za głowę i roztrzaskać ją o kafelki. Z przyjemnością podziwiałbym jak zdycha.
-Zostaw go, Justin. –powiedział, wpatrując się w moje oczy. Ja wodziłem wzrokiem po jego twarzy, jak gdybym szukał na niej odpowiedzi. –Nie.
-Justin, zos...
-Powiedziałem nie! –krzyknąłem, przez co facet, którego miałem zamiar udusić zadrżał mi w dłoniach.
-Chcesz wyjść? To nie utrudniaj mi tego, bo będziesz tu gnić do kiedy mi się to nie znudzi, rozumiesz?! –podniósł ton swojego głosu. Przełknąłem ślinę i zagryzłem dolną wargę aż do krwi. Nie mam pierdolonego pojęcia, co się ze mną działo.
Puściłem strażnika. On od razu odbiegł od kraty, nie podnosząc już na mnie spojrzenia.
-Musisz mnie wypuścić. –patrzyłem na niego z desperacją w oczach. Czułem, że to wszystko mnie zaraz rozsadzi od środka.
-Muszę? –zakpił, otwierając czerwoną teczkę, którą wcześniej trzymał w rękach. Widziałem jak lustruje wzrokiem jakieś dokumenty. Cicho chrząknął, jakby chciał poprawić ton swojego głosu.
-23-letni Justin Bieber aresztowany za prowadzenie pod wpływem substancji psychoaktywnych, rozbój w placówce publicznej i atak na funkcjonariusza. Został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Aktualnie w ramach w ramach resocjalizacji i wytrzeźwienia od używek przebywa w areszcie śledczym. –po przeczytaniu rzucił mi krótkie spojrzenie.
-Coś jeszcze chciałbyś dodać? -uniósł łuk brwiowy z cynicznym uśmiechem. Nawet nie macie pojęcia jak kurewsko pragnąłem zerwać go z jego twarzy.
-Pierdol się. –splunąłem, odrywając się od krat i z impetem kopnąłem w metalowy stelaż łóżka, który pod jego wpływem powalił się na ziemię. Wciąż czułem na sobie jego wzrok. Palił mnie od środka.
Serce biło mi coraz szybciej. Czyżby skutki uboczne heroiny rodziły się w mojej głowie?
Bieber myśl racjonalnie. Włącz swoje pierdolone myślenie! Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Moje myśli nie dawały mi spokoju. Moje mięśnie po prostu drżały. Uspokój się. Zapanuj nad tym.
To jest tylko w twojej głowie. Oparłem dłonie wraz z czołem na ścianie. Wziąłem trzy krótkie wdechy.
Raz. Dwa. Trzy.
Bestia znów została uśpiona. Oblizałem usta, wypuszczając świst powietrza. Zauważyłem jak Josh oddala się od mojej celi.
-Zaczekaj. –zawołałem, podchodząc spokojnie do kraty. –Musisz mnie wypuścić. –skupiłem swoje spojrzenie na nim. On wyprostował się i przechylił głowę do boku, śmiejąc mi się prosto w twarz.
-Justin, dobrze wiesz, że nic nie muszę. –skwitował, wtykając dłonie w kieszenie spodni od swojego uniformu.
Przełknąłem nerwowo ślinę, zaciskając palce na prętach. Spokojnie. Poradzisz sobie.
-Nie rozumiesz. –potrząsnąłem głową i spuściłem wzrok na swoje buty. –Jeśli teraz nie wyjdę, prawdopodobnie stracę najważniejszą osobę w moim życiu. –dodałem pośpiesznie, znów wiercąc wzrokiem w jego oczach. –Proszę. –dodałem ściszonym głosem.
Zmierzył mnie krótkim spojrzeniem. Jak gdyby chciał tym zbadać szczerość w moich słowach.
W tym momencie straciłem wszelkie nadzieje. Odchyliłem głowę w tył i przymknąłem powieki.
Dlaczego to ja mam wiecznie prosić o coś Boga? Czy Bóg chociaż raz nie mógłby poprosić o coś mnie?
A, już rozumiem. Mścisz się na mnie, ta? To kara za Chloe? Kara za to, że przez chwilę byłem szczęśliwy? Nie podobało ci się pięć minut mojego szczęścia, co? Prychnąłem pod nosem i odsunąłem się od krat. Byłem przyzwyczajony, że ten tam na górze wiecznie kopie mnie w dupę. Za długo cieszyłem się szczęściem.
Wtedy usłyszałem dźwięk przekręconego zamka. Moje oczy z osłupieniem wpatrywały się w ojczyma. Ten wzruszył sucho ramionami.
-Odbierz swoje rzeczy i spadaj stąd. –mruknął w oczekiwaniu aż ruszę swoje sparaliżowane z zaskoczenia ciało. –I nie chcę cię tu więcej widzieć. –warknął, a ja podniosłem na niego spojrzenie.
-I nie zobaczysz. –dodałem, dając posłusznie przeprowadzić się dwójce strażników przez korytarz.
------------------
Nie mogłem się doczekać, kiedy znów ją zobaczę. Chciałbym,
żeby mi to wszystko wyjaśniła, wytłumaczyła. Co robiła w szpitalu? Dlaczego z
nim? Dlaczego nie zadzwoniła do mnie?
W głowie miałem wielki burdel pytań. Wziąłem głęboki wdech, a zanim otworzyłem drzwi od mieszkania, przysłuchując się rozmowie dwóch osób.
Poznałem ten głos. Jeden należał do Chloe a drugi do...
-To wszystko? –zapytała kobieta. Usłyszałem drżący ton mojej dziewczyny, szepczący „tak”.
Drzwi się otworzyły, a młoda szatynka prawie na mnie wpadła. Zmarszczyła gniewnie brwi i stanęła mi w przejściu.
-Nie pozwolę ci na to. –warknęła Natasha. Zacisnąłem usta i trąciłem ją ramieniem, próbując przebrnąć przez jej chude ciało. Poczułem jak łapie mnie za materiał kurtki, podejmując próbę zatrzymania mnie. Naiwna dziewczynka.
-Zostaw ją i wyjdź, rozumiesz? –uderzyła mnie w ramię. Nie zwracałem na nią uwagi. Widziałem jak Chloe obserwuje nas poprzez uchylone drzwi. Ruszyłem w jej kierunku, przez co ta cofnęła się w tył. Odsunęła się pod samą ścianę. Patrzyłem w jej oczy. Była przestraszona.
Tak bardzo nie chciałem, żeby ona kiedykolwiek spoglądała na mnie z tego pryzmatu.
-Chloe... –szepnąłem, patrząc na nią wzrokiem przepełnionym bólem. –Nie rób mi tego. –mówiłem już błagalnie. Była już całkowicie spakowana. Na wierzchu nie było jej żadnej rzeczy.
-Wracam do domu. –powiedziała, nie podnosząc na mnie swojego spojrzenia. Dokładniej zapięła swoją torbę, a kiedy stanąłem jej w przejściu, jej warga zaczęła drżeć.
-Pozwól mi odejść. –powiedziała łamliwym głosem. Poczułem się jak pierdolony dupek. –Chloe, proszę, nie... –pokręciłem pośpiesznie głową, ujmując jej dłonie. Położyła je na moim torsie, próbując mnie odepchnąć. Kiedy ja się nie ruszyłem, ona się rozpłakała.
Nie rozumiałem dlaczego.
-Chcę odejść, rozumiesz?
Jej oczy błyszczały od łez w bladym świetle lampy. Czułem ucisk w żołądku i klatce piersiowej. Moje wnętrze wariowało, kiedy widziałem jak moja Chloe cierpi.
-Nie. –ująłem jej twarz w dłonie, głaszcząc ją po policzkach. Moje kciuki otarły jej łzy. Ona usilnie odwracała ode mnie swój wzrok. Z bólem zacisnęła powieki, biorąc drżący wdech.
-Justin, ja nie potrafię z tobą żyć. –kiedy to powiedziała, moje serce rozsypało się na miliony kawałków. Wciągnąłem usta, przechylając głowę do boku. –Shh. –wetknąłem kosmyk jej włosów za ucho. –Nie mów tak. –dodałem.
Ona parsknęła śmiechem zupełnie bez humoru. Zdjęła moje ręce ze swojej twarzy i pokręciła głową.
-Powiedziałeś mi, że to był ostatni raz. –wyszeptała, próbując zapanować nad drżeniem swoich warg. -Obiecałeś mi. –uniosła wzrok na mnie.
W głowie miałem teraz milion myśli na minutę. Nie mogłem pozwolić jej odejść. Przecież bez niej ja nie przeżyję. Jestem uzależniony od niej. Pierdolić te prochy, to ona była moim opium. Tak bardzo jej pragnąłem. Miałem już dość powtarzania sobie „to ostatni raz” lub „nigdy więcej”.
-Chloe... –zacząłem, kiedy moje dłonie zadrżały przy jej ramionach. Tak bardzo pragnąłem ją przytulić, ale bałem się. Bałem się odrzucenia. –Kocham cię. Proszę, nie rób mi tego.
Brzmiałem jak ciota. Walić to, naprawdę ją kochałem. Za każdym razem, kiedy staję przed lustrem, wpatruję się w swoje odbicie i widzę bliznę po postrzale ze snajperskiego karabinu pod żebrami. Mógł być dla mnie decydujący. Prawie dałem się dla niej zabić. A właściwie po części już byłem martwy. Tak bardzo chcę ją zatrzymać przy sobie, ale czuję, że nie potrafię. Zamiast złączyć w całość wszystko to, co nas dzieliło-ja oddalałem to jeszcze dalej. Ten raz...on nie był przemyślany. To było odruchowe. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem tych prochów. Zrobiłem to pod wpływem impulsu. Byłem zdołowany sytuacją z moją matką. Jak miałbym po tym normalnie funkcjonować? Ja nie wiedziałem, że ona trafi do szpitala. Do jej powrotu albo bym zasnął, albo zdążył „wytrzeźwieć”. Musiałem tam jechać, musiałem zobaczyć co się dzieje z moją Chloe.
-Gdzie one są? –oderwała się ode mnie, zaczynając krążyć po pokoju. Pośpiesznie otwierała wszystkie szafki, szuflady, barki. Zmarszczyłem czoło, przyglądając się jej poczynaniom.
-O czym ty mówisz? –podszedłem do niej i chwyciłem ją ramię, odwracając ją w swoją stronę.
-Prochy. –spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem, kontynuując przeszukiwanie. Zrzuciła pościel z łóżka i podniosła materac do góry.
-Chloe ja nie...
-Gdzie one są?! –krzyknęła, patrząc mi prosto w oczy. Westchnąłem, czując strach i obawę. Jeśli je znajdzie, to...Nie. Nie znajdzie ich. Nawet gliny ich nie znalazły.
-Chloe po co ty to do cholery robisz? –syknąłem, przyciągając ją w swoją stronę. –Bo jestem w ciąży, idioto! –wykrzyczała ze łzami.
Poczułem, jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w plecy. Wzrokiem szukałem odpowiedzi na jej twarzy. Zacisnąłem wargi i przeczesałem włosy palcami. Ta informacja do mnie nie dociera. Jakiej ciąży? O czym ona pieprzy. Przecież...pilnowałem wszystkiego. Byłem dokładny. Splotłem dłonie na karku i wypuściłem świst powietrza, potrząsając po chwili głową.
-I co? –zadrwiła. –Nic mi nie powiesz? –zmrużyła powieki, patrząc na mnie jakbym zrobił jej największą krzywdę w jej życiu. Nie, to nie możliwe.
-Jasne. Czego się mogłam po tobie spodziewać? Nie wiem co sobie myślałam. –zakpiła, zaciskając palce na materiale swojej bluzki.
Uniosłem wzrok w jej stronę.
-Czy...to moje dziecko? –zapytałem, całkowicie bez przemyślenia. Choć przyznam szczerze, że to pierwsze, co wpadło mi do głowy. Poczułem jej dłoń na swoim policzku. Wymierzyła mi siarczyste uderzenie. Opuściłem wzrok i chrząknąłem, przygryzając wnętrze ust. Ona zacisnęła drżące wargi ze łzami w oczach.
-Jak ty mogłeś tak pomyśleć? –wyszeptała przez łzy. Poczułem się jeszcze bardziej jak dupek. Wyminęła mnie w przejściu, pociągając za sobą swoje torby. Ja wciąż stałem jak zamurowany. Nie wiedziałem co właśnie mam robić. Nie potrafiłem skupić się na jednej rzeczy.
-Chloe, zaczekaj. –chwyciłem ją za rękę, jednak ta szybko ją wyrwała. –Nie dotykaj mnie. –zagroziła, a jej policzki zalały się łzami. Wybuchła szlochem i cofnęła się w tył, po czym po prostu wybiegła z mieszkania.
Westchnąłem głośno i oparłem czoło o ścianę, zaciskając mocno szczękę. Z impetem uderzyłem w ścianę. Wykrzyczałem wszystkie przekleństwa, jakie siedziały mi na języku.
Dziecko? Ja i dziecko? Ciąża? To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Potrząsnąłem nią i z nerwów zrzuciłem wszystko co było na stole. Kurwa mać, nie chcę tego. Nie poradzę sobie.
Ledwo co wiążę koniec z końcem z Chloe, z tą robotą. Dziecko nie wchodzi w grę.
Potarłem twarz dłońmi i znów uderzyłem w ścianę.
-Kurwa! –krzyknąłem, próbując nad tym zapanować. Ale nie mogłem. Po prostu kurwa nie mogłem!
Ona wyjedzie. Wróci do Sydney. Nie, nie byłaby taka głupia.
Ale to znaczy, że...moje serce zabiło szybciej na wspomnieniu o Jasonie. Niech tylko ją dotknie, przysięgam, że urwę mu...
Zdrętwiałem. Co jeśli to dziecko było jego? Przecież był u niej w szpitalu. Widziałem ich. Razem. Moja paranoja nie dawała mi spokoju. Chodziłem w kółko, szukając upływu moich nerwów. Musiałem je rozładować. Całe mieszkanie było w demolce. To nic nie dawało. Musiałbym rozpierdolić cały budynek albo dzielnicę, żeby ten demon ze mnie wyszedł. On nie daje mi spokoju. Ta bestia, która we mnie siedzi. Ona się domaga. Pragnie prochów. A ja ją karmiłem. Za każdym kolejnym razem to wzrastało. Potrzebowałem więcej. Zwykła dawka nie dawała mi tego, czego potrzebowałem.
Nie mogę. Obiecałem Chloe. Kilkukrotnie uderzyłem się pięściami w kolana. Jak gdybym próbował sam siebie utrzymać na smyczy. Ale to nic mi nie dawało.
Obiecałem jej. Ale jej tu nie ma. Nie będzie wiedziała.
Zacisnąłem wargi i chwyciłem się za głowę.
Muszę. Zakołysałem się nerwowo. Jeśli tego nie zrobię, to zeświruję. Poczułem chłodny pot na swoim ciele. Musiałem. Tak bardzo chciałem.
Nie chciałem. Znów bredzę...muszę.
---------
W głowie miałem wielki burdel pytań. Wziąłem głęboki wdech, a zanim otworzyłem drzwi od mieszkania, przysłuchując się rozmowie dwóch osób.
Poznałem ten głos. Jeden należał do Chloe a drugi do...
-To wszystko? –zapytała kobieta. Usłyszałem drżący ton mojej dziewczyny, szepczący „tak”.
Drzwi się otworzyły, a młoda szatynka prawie na mnie wpadła. Zmarszczyła gniewnie brwi i stanęła mi w przejściu.
-Nie pozwolę ci na to. –warknęła Natasha. Zacisnąłem usta i trąciłem ją ramieniem, próbując przebrnąć przez jej chude ciało. Poczułem jak łapie mnie za materiał kurtki, podejmując próbę zatrzymania mnie. Naiwna dziewczynka.
-Zostaw ją i wyjdź, rozumiesz? –uderzyła mnie w ramię. Nie zwracałem na nią uwagi. Widziałem jak Chloe obserwuje nas poprzez uchylone drzwi. Ruszyłem w jej kierunku, przez co ta cofnęła się w tył. Odsunęła się pod samą ścianę. Patrzyłem w jej oczy. Była przestraszona.
Tak bardzo nie chciałem, żeby ona kiedykolwiek spoglądała na mnie z tego pryzmatu.
-Chloe... –szepnąłem, patrząc na nią wzrokiem przepełnionym bólem. –Nie rób mi tego. –mówiłem już błagalnie. Była już całkowicie spakowana. Na wierzchu nie było jej żadnej rzeczy.
-Wracam do domu. –powiedziała, nie podnosząc na mnie swojego spojrzenia. Dokładniej zapięła swoją torbę, a kiedy stanąłem jej w przejściu, jej warga zaczęła drżeć.
-Pozwól mi odejść. –powiedziała łamliwym głosem. Poczułem się jak pierdolony dupek. –Chloe, proszę, nie... –pokręciłem pośpiesznie głową, ujmując jej dłonie. Położyła je na moim torsie, próbując mnie odepchnąć. Kiedy ja się nie ruszyłem, ona się rozpłakała.
Nie rozumiałem dlaczego.
-Chcę odejść, rozumiesz?
Jej oczy błyszczały od łez w bladym świetle lampy. Czułem ucisk w żołądku i klatce piersiowej. Moje wnętrze wariowało, kiedy widziałem jak moja Chloe cierpi.
-Nie. –ująłem jej twarz w dłonie, głaszcząc ją po policzkach. Moje kciuki otarły jej łzy. Ona usilnie odwracała ode mnie swój wzrok. Z bólem zacisnęła powieki, biorąc drżący wdech.
-Justin, ja nie potrafię z tobą żyć. –kiedy to powiedziała, moje serce rozsypało się na miliony kawałków. Wciągnąłem usta, przechylając głowę do boku. –Shh. –wetknąłem kosmyk jej włosów za ucho. –Nie mów tak. –dodałem.
Ona parsknęła śmiechem zupełnie bez humoru. Zdjęła moje ręce ze swojej twarzy i pokręciła głową.
-Powiedziałeś mi, że to był ostatni raz. –wyszeptała, próbując zapanować nad drżeniem swoich warg. -Obiecałeś mi. –uniosła wzrok na mnie.
W głowie miałem teraz milion myśli na minutę. Nie mogłem pozwolić jej odejść. Przecież bez niej ja nie przeżyję. Jestem uzależniony od niej. Pierdolić te prochy, to ona była moim opium. Tak bardzo jej pragnąłem. Miałem już dość powtarzania sobie „to ostatni raz” lub „nigdy więcej”.
-Chloe... –zacząłem, kiedy moje dłonie zadrżały przy jej ramionach. Tak bardzo pragnąłem ją przytulić, ale bałem się. Bałem się odrzucenia. –Kocham cię. Proszę, nie rób mi tego.
Brzmiałem jak ciota. Walić to, naprawdę ją kochałem. Za każdym razem, kiedy staję przed lustrem, wpatruję się w swoje odbicie i widzę bliznę po postrzale ze snajperskiego karabinu pod żebrami. Mógł być dla mnie decydujący. Prawie dałem się dla niej zabić. A właściwie po części już byłem martwy. Tak bardzo chcę ją zatrzymać przy sobie, ale czuję, że nie potrafię. Zamiast złączyć w całość wszystko to, co nas dzieliło-ja oddalałem to jeszcze dalej. Ten raz...on nie był przemyślany. To było odruchowe. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem tych prochów. Zrobiłem to pod wpływem impulsu. Byłem zdołowany sytuacją z moją matką. Jak miałbym po tym normalnie funkcjonować? Ja nie wiedziałem, że ona trafi do szpitala. Do jej powrotu albo bym zasnął, albo zdążył „wytrzeźwieć”. Musiałem tam jechać, musiałem zobaczyć co się dzieje z moją Chloe.
-Gdzie one są? –oderwała się ode mnie, zaczynając krążyć po pokoju. Pośpiesznie otwierała wszystkie szafki, szuflady, barki. Zmarszczyłem czoło, przyglądając się jej poczynaniom.
-O czym ty mówisz? –podszedłem do niej i chwyciłem ją ramię, odwracając ją w swoją stronę.
-Prochy. –spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem, kontynuując przeszukiwanie. Zrzuciła pościel z łóżka i podniosła materac do góry.
-Chloe ja nie...
-Gdzie one są?! –krzyknęła, patrząc mi prosto w oczy. Westchnąłem, czując strach i obawę. Jeśli je znajdzie, to...Nie. Nie znajdzie ich. Nawet gliny ich nie znalazły.
-Chloe po co ty to do cholery robisz? –syknąłem, przyciągając ją w swoją stronę. –Bo jestem w ciąży, idioto! –wykrzyczała ze łzami.
Poczułem, jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w plecy. Wzrokiem szukałem odpowiedzi na jej twarzy. Zacisnąłem wargi i przeczesałem włosy palcami. Ta informacja do mnie nie dociera. Jakiej ciąży? O czym ona pieprzy. Przecież...pilnowałem wszystkiego. Byłem dokładny. Splotłem dłonie na karku i wypuściłem świst powietrza, potrząsając po chwili głową.
-I co? –zadrwiła. –Nic mi nie powiesz? –zmrużyła powieki, patrząc na mnie jakbym zrobił jej największą krzywdę w jej życiu. Nie, to nie możliwe.
-Jasne. Czego się mogłam po tobie spodziewać? Nie wiem co sobie myślałam. –zakpiła, zaciskając palce na materiale swojej bluzki.
Uniosłem wzrok w jej stronę.
-Czy...to moje dziecko? –zapytałem, całkowicie bez przemyślenia. Choć przyznam szczerze, że to pierwsze, co wpadło mi do głowy. Poczułem jej dłoń na swoim policzku. Wymierzyła mi siarczyste uderzenie. Opuściłem wzrok i chrząknąłem, przygryzając wnętrze ust. Ona zacisnęła drżące wargi ze łzami w oczach.
-Jak ty mogłeś tak pomyśleć? –wyszeptała przez łzy. Poczułem się jeszcze bardziej jak dupek. Wyminęła mnie w przejściu, pociągając za sobą swoje torby. Ja wciąż stałem jak zamurowany. Nie wiedziałem co właśnie mam robić. Nie potrafiłem skupić się na jednej rzeczy.
-Chloe, zaczekaj. –chwyciłem ją za rękę, jednak ta szybko ją wyrwała. –Nie dotykaj mnie. –zagroziła, a jej policzki zalały się łzami. Wybuchła szlochem i cofnęła się w tył, po czym po prostu wybiegła z mieszkania.
Westchnąłem głośno i oparłem czoło o ścianę, zaciskając mocno szczękę. Z impetem uderzyłem w ścianę. Wykrzyczałem wszystkie przekleństwa, jakie siedziały mi na języku.
Dziecko? Ja i dziecko? Ciąża? To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Potrząsnąłem nią i z nerwów zrzuciłem wszystko co było na stole. Kurwa mać, nie chcę tego. Nie poradzę sobie.
Ledwo co wiążę koniec z końcem z Chloe, z tą robotą. Dziecko nie wchodzi w grę.
Potarłem twarz dłońmi i znów uderzyłem w ścianę.
-Kurwa! –krzyknąłem, próbując nad tym zapanować. Ale nie mogłem. Po prostu kurwa nie mogłem!
Ona wyjedzie. Wróci do Sydney. Nie, nie byłaby taka głupia.
Ale to znaczy, że...moje serce zabiło szybciej na wspomnieniu o Jasonie. Niech tylko ją dotknie, przysięgam, że urwę mu...
Zdrętwiałem. Co jeśli to dziecko było jego? Przecież był u niej w szpitalu. Widziałem ich. Razem. Moja paranoja nie dawała mi spokoju. Chodziłem w kółko, szukając upływu moich nerwów. Musiałem je rozładować. Całe mieszkanie było w demolce. To nic nie dawało. Musiałbym rozpierdolić cały budynek albo dzielnicę, żeby ten demon ze mnie wyszedł. On nie daje mi spokoju. Ta bestia, która we mnie siedzi. Ona się domaga. Pragnie prochów. A ja ją karmiłem. Za każdym kolejnym razem to wzrastało. Potrzebowałem więcej. Zwykła dawka nie dawała mi tego, czego potrzebowałem.
Nie mogę. Obiecałem Chloe. Kilkukrotnie uderzyłem się pięściami w kolana. Jak gdybym próbował sam siebie utrzymać na smyczy. Ale to nic mi nie dawało.
Obiecałem jej. Ale jej tu nie ma. Nie będzie wiedziała.
Zacisnąłem wargi i chwyciłem się za głowę.
Muszę. Zakołysałem się nerwowo. Jeśli tego nie zrobię, to zeświruję. Poczułem chłodny pot na swoim ciele. Musiałem. Tak bardzo chciałem.
Nie chciałem. Znów bredzę...muszę.
---------
Siedząc całkowicie zrelaksowany i odprężony, miałem ochotę
wykrzyczeć światu jak bardzo ją kocham. Jak bardzo kocham moją Chloe.
Przygryzłem dolną wargę z uśmiechem, próbując zapanować nad euforią jaka się we
mnie wzbudziła.
Moją własną terapię przerwał mi dźwięk telefonu. Dopiero po chwili spostrzegłem, że dzwoni Jaxon. Mój kochany braciszek.
Z wielką chęcią odebrałem.
-Wygraliśmy! –rzucił mi do telefonu. Uśmiechnąłem słysząc jak bardzo jest z siebie zadowolony. Przez moment zastanawiałem się o co mu chodziło, dopóki przez głowę nie przeszło mi wspomnienie o tym jak ciągle nawijał o jednej sprawie. Był teraz w ostatniej klasie liceum, matura już niedługo. Powtarzał, że jadą na mistrzostwa stanowe i footballu. Tę pasję przekazałem mu ja. Głupawy uśmiech nie schodził mi z ust.
-Przywieziesz bratu złoto? –spytałem z wyraźnym rozbawieniem, na co ten entuzjastycznie przytaknął.
-Odbierzesz mnie z portu? –wyrwał mnie z refleksji. Zmarszczyłem brwi z niezrozumieniem. –Portu? A, tak. Ale miałeś być za dwie godziny. –mruknąłem, pocierając swoją twarz.
-...Justin, minęły dwie godziny.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Cholera, straciłem poczucie czasu.
-Jasne już...jadę. –odpowiedziałem, wstając z siedzenia. Chwyciłem za kluczyki i ruszyłem w stronę wyjścia. Zbiegłem po schodach, choć sprawiło mi to nie lada wyzwanie. Zmrużyłem powieki, kiedy światło dnia błysnęło mi w oczy.
-Zaraz będę. –uzupełniłem, rozłączając się. Stojąc przed samochodem, wziąłem cichy wdech. Moja dłoń zatrzęsła się przed klamką. Może lepiej będzie, jak zamówię mu taksówkę?
Przygryzłem dolną wargę i machnąłem na to ręką. Przecież tyle razy jeździłem pod wpływem. Jakoś nic nigdy mi nie było. Co miałoby niby stać się tym razem?
Z pewnym siebie uśmiechem wsiadłem za kierownicę. Wsunąłem kluczyk w stacyjkę i przekręciłem go, ruszając po chwili. Byłem podekscytowany faktem, że znów go zobaczę. Był ode mnie o 5 lat młodszy, dlatego też był dla mnie moim wszystkim. To dla niego poświęciłem połowę swojego życia, żeby jego dzieciństwo było lepsze niż moje.
Dobrze o tym wiedział. Dobrze, że od ostatniego razu wiele sobie wyjaśniliśmy. To co było kiedyś zostawiliśmy głęboko w tyle.
Do portu było całkiem niedaleko. Jeśli się nie mylę, to zaledwie 7 minut drogi.
Cóż, były korki na mieście. Stwierdziłem, że w powrotną stronę wrócimy przez boczne drogi. Mimo, że droga jest dłuższa. Nie chciałem się tu ociągać i marnować czas. Poza tym muszę wpaść do pracy. Do magazynu.
Zatrzymując się przed portem, dwukrotnie zatrąbiłem, żeby Jaxon mógł zauważyć mój samochód wśród reszty. Kiedy tylko mnie spostrzegł z zadowoleniem na twarzy ruszył w moją stronę.
Pociągnął za klamkę i usiadł na miejscu pasażera, od razu otwierając swoje ramiona.
-Cześć, maluchu! –zaśmiałem się, mocno go do siebie przytulając. Poczułem się tak jak kiedyś, a wszystkie troski momentalnie odeszły. Mój brat. Moje wszystko.
I tak jak zapowiedziałem-tak zrobiłem. Wybrałem dłuższą trasę. Miała sporo ostrych zakrętów, ale mimo to nie czułem, że sprawi mi to jakikolwiek problem.
-I wtedy Black Bullsi, czyli my, zdobyliśmy ostatni punkt dosłownie kilka sekund przed końcem! –zawołał z podekscytowaniem. Zaśmiałem się i potrząsnąłem głową. Wtedy też poczułem ból w skroniach. Zacisnąłem mocniej pięść na kierownicy i oparłem twarz o dłoń. Ból był dużo gorszy niż migrena. To też skutek uboczny heroiny. Jaxon nie był niczego świadomy. Nie mówiłem mu, zdenerwowałby się na mnie.
-Coś się dzieje? –zapytał, a ja uderzyłem głową o kierownicę. A wtedy było już zdecydowanie za późno.
--------------
Moją własną terapię przerwał mi dźwięk telefonu. Dopiero po chwili spostrzegłem, że dzwoni Jaxon. Mój kochany braciszek.
Z wielką chęcią odebrałem.
-Wygraliśmy! –rzucił mi do telefonu. Uśmiechnąłem słysząc jak bardzo jest z siebie zadowolony. Przez moment zastanawiałem się o co mu chodziło, dopóki przez głowę nie przeszło mi wspomnienie o tym jak ciągle nawijał o jednej sprawie. Był teraz w ostatniej klasie liceum, matura już niedługo. Powtarzał, że jadą na mistrzostwa stanowe i footballu. Tę pasję przekazałem mu ja. Głupawy uśmiech nie schodził mi z ust.
-Przywieziesz bratu złoto? –spytałem z wyraźnym rozbawieniem, na co ten entuzjastycznie przytaknął.
-Odbierzesz mnie z portu? –wyrwał mnie z refleksji. Zmarszczyłem brwi z niezrozumieniem. –Portu? A, tak. Ale miałeś być za dwie godziny. –mruknąłem, pocierając swoją twarz.
-...Justin, minęły dwie godziny.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Cholera, straciłem poczucie czasu.
-Jasne już...jadę. –odpowiedziałem, wstając z siedzenia. Chwyciłem za kluczyki i ruszyłem w stronę wyjścia. Zbiegłem po schodach, choć sprawiło mi to nie lada wyzwanie. Zmrużyłem powieki, kiedy światło dnia błysnęło mi w oczy.
-Zaraz będę. –uzupełniłem, rozłączając się. Stojąc przed samochodem, wziąłem cichy wdech. Moja dłoń zatrzęsła się przed klamką. Może lepiej będzie, jak zamówię mu taksówkę?
Przygryzłem dolną wargę i machnąłem na to ręką. Przecież tyle razy jeździłem pod wpływem. Jakoś nic nigdy mi nie było. Co miałoby niby stać się tym razem?
Z pewnym siebie uśmiechem wsiadłem za kierownicę. Wsunąłem kluczyk w stacyjkę i przekręciłem go, ruszając po chwili. Byłem podekscytowany faktem, że znów go zobaczę. Był ode mnie o 5 lat młodszy, dlatego też był dla mnie moim wszystkim. To dla niego poświęciłem połowę swojego życia, żeby jego dzieciństwo było lepsze niż moje.
Dobrze o tym wiedział. Dobrze, że od ostatniego razu wiele sobie wyjaśniliśmy. To co było kiedyś zostawiliśmy głęboko w tyle.
Do portu było całkiem niedaleko. Jeśli się nie mylę, to zaledwie 7 minut drogi.
Cóż, były korki na mieście. Stwierdziłem, że w powrotną stronę wrócimy przez boczne drogi. Mimo, że droga jest dłuższa. Nie chciałem się tu ociągać i marnować czas. Poza tym muszę wpaść do pracy. Do magazynu.
Zatrzymując się przed portem, dwukrotnie zatrąbiłem, żeby Jaxon mógł zauważyć mój samochód wśród reszty. Kiedy tylko mnie spostrzegł z zadowoleniem na twarzy ruszył w moją stronę.
Pociągnął za klamkę i usiadł na miejscu pasażera, od razu otwierając swoje ramiona.
-Cześć, maluchu! –zaśmiałem się, mocno go do siebie przytulając. Poczułem się tak jak kiedyś, a wszystkie troski momentalnie odeszły. Mój brat. Moje wszystko.
I tak jak zapowiedziałem-tak zrobiłem. Wybrałem dłuższą trasę. Miała sporo ostrych zakrętów, ale mimo to nie czułem, że sprawi mi to jakikolwiek problem.
-I wtedy Black Bullsi, czyli my, zdobyliśmy ostatni punkt dosłownie kilka sekund przed końcem! –zawołał z podekscytowaniem. Zaśmiałem się i potrząsnąłem głową. Wtedy też poczułem ból w skroniach. Zacisnąłem mocniej pięść na kierownicy i oparłem twarz o dłoń. Ból był dużo gorszy niż migrena. To też skutek uboczny heroiny. Jaxon nie był niczego świadomy. Nie mówiłem mu, zdenerwowałby się na mnie.
-Coś się dzieje? –zapytał, a ja uderzyłem głową o kierownicę. A wtedy było już zdecydowanie za późno.
--------------
-Spokojnie, oddycha. –usłyszałem gdzieś nad sobą. Zmarszczyłem
brwi i kilkukrotnie zamrugałem oczami. Ból ustąpił. Tyle dobrego. Kiedy
zorientowałem się, że nade mną stoi mężczyzna w uniformie ratownika,
przypomniałem sobie, że przecież prowadziłem samochód. Co to do cholery było?
-Halo, proszę pana? –złapał mnie za ramię. –Czy wszystko w porządku? –zapytał, a ja podparłem się na łokciach, rozglądając dookoła. Widziałem swój samochód. Był przewrócony do góry nogami jak pierdolona zabawka, którą kiedyś miałem będąc małym chłopcem.
Jaxon.
Zerwałem się z siadu nie zważając na ból mojego ciała.
-Proszę pana, musi pan leżeć. To może być dla pana niebezpieczne. –trzymał mnie za ramiona, próbując przemówić mi do rozsądku. Pokręciłem sprzecznie głową i odepchnąłem go nieznacznie na bok.
-Proszę pana...
Wtedy po drugiej stronie ulicy, między drzewami zobaczyłem jak dwóch medyków zapina czarny worek. Charakterystyczna zielona bluza odbiła mi się w oczach.
-Nie. –szepnąłem do siebie i ruszyłem pośpiesznie w ich kierunku, kuśtykając. –Jaxon! –krzyknąłem, kiedy ratownik próbował mnie odciągnąć. –Jaxon!
Moje oczy zalały się łzami, kiedy upadłem obok worka. Rozsunąłem suwak i po prostu wybuchnąłem płaczem.
-Jaxon, nie. –dotknąłem jego twarzy. Był zimny. Nie wydawał żadnych oznak życia. Nie chciałem w to wierzyć. To pierdolony sen...
-Jaxon...-powtarzałem, przyciągając go na swoje kolana. Wtuliłem się w jego ciało, nie mogąc powstrzymać emocji, jakie mną targały. Cały się trząsłem.
-Jaxon otwórz oczy... –poprosiłem, głaszcząc go po policzku. Bujałem się wraz z nim na rękach w przód i w tył. –Jaxon, no już. Otwórz oczy. Proszę cię. –załkałem, przytulając go mocno do siebie, wtulając policzek w jego policzek. –Jaxon błagam, nie rób mi tego. –jęknąłem przez łzy, choć moje słowa stały się ledwo wyraźne.
-Nie zostawiaj mnie, proszę...
-Halo, proszę pana? –złapał mnie za ramię. –Czy wszystko w porządku? –zapytał, a ja podparłem się na łokciach, rozglądając dookoła. Widziałem swój samochód. Był przewrócony do góry nogami jak pierdolona zabawka, którą kiedyś miałem będąc małym chłopcem.
Jaxon.
Zerwałem się z siadu nie zważając na ból mojego ciała.
-Proszę pana, musi pan leżeć. To może być dla pana niebezpieczne. –trzymał mnie za ramiona, próbując przemówić mi do rozsądku. Pokręciłem sprzecznie głową i odepchnąłem go nieznacznie na bok.
-Proszę pana...
Wtedy po drugiej stronie ulicy, między drzewami zobaczyłem jak dwóch medyków zapina czarny worek. Charakterystyczna zielona bluza odbiła mi się w oczach.
-Nie. –szepnąłem do siebie i ruszyłem pośpiesznie w ich kierunku, kuśtykając. –Jaxon! –krzyknąłem, kiedy ratownik próbował mnie odciągnąć. –Jaxon!
Moje oczy zalały się łzami, kiedy upadłem obok worka. Rozsunąłem suwak i po prostu wybuchnąłem płaczem.
-Jaxon, nie. –dotknąłem jego twarzy. Był zimny. Nie wydawał żadnych oznak życia. Nie chciałem w to wierzyć. To pierdolony sen...
-Jaxon...-powtarzałem, przyciągając go na swoje kolana. Wtuliłem się w jego ciało, nie mogąc powstrzymać emocji, jakie mną targały. Cały się trząsłem.
-Jaxon otwórz oczy... –poprosiłem, głaszcząc go po policzku. Bujałem się wraz z nim na rękach w przód i w tył. –Jaxon, no już. Otwórz oczy. Proszę cię. –załkałem, przytulając go mocno do siebie, wtulając policzek w jego policzek. –Jaxon błagam, nie rób mi tego. –jęknąłem przez łzy, choć moje słowa stały się ledwo wyraźne.
-Nie zostawiaj mnie, proszę...
Właśnie skończyłam czytać na wattpadzie ! Cudo, ale w takim momencie ?! Chce kolejny! <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam jak trzymasz nas w takiej niepewności ale w takim momencie ? Cudowne czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńKurwa jak już źle to do końca. Ale rozdział był zajebisty
OdpowiedzUsuńnie wierze w to co sie stalo :o chce nastepny!!!
OdpowiedzUsuńO nie. ... biedny Jaxon ; ( biedny Justin. . to go zniszczy.. nie dość że Chloe odeszła ,to jeszcze Jaxon zginął. Masakra :(((
OdpowiedzUsuńAle rozdział cudowny i niekiedy się doczekać nexta < 3
Na koniec się popłakałam :(
OdpowiedzUsuńSztos
OdpowiedzUsuńo mój boże niie nie i jescze raz nie Justin całkowicie się załamie
OdpowiedzUsuńjezu kocham kiedy next :(
OdpowiedzUsuńO Matko! Prawie się popłakałam przy końcówce. Biedny , nie wierzę...
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny mimo takiej smutnej końcówki, weny <3
http://change-me.blogspot.com/
Jezu jak mogłaś to zrobić? Przecież to Justina zabije ... masakra płaczę jak głupia :cc. Chcę następny rozdział <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam to ff 💖 Jaxon :'ccc Ale rozdział i tak jest cudowny jak zawsze! :* trzymaj tak dalej :) z niecierpliwością czekam na next
OdpowiedzUsuńUwielbiam to ff 💖 Jaxon :'ccc Ale rozdział i tak jest cudowny jak zawsze! :* trzymaj tak dalej :) z niecierpliwością czekam na next
OdpowiedzUsuńUwielbiam to ff 💖 Jaxon :'ccc Ale rozdział i tak jest cudowny jak zawsze! :* trzymaj tak dalej :) z niecierpliwością czekam na next
OdpowiedzUsuńNadal nie mogę w to uwierzyć, że zostawiłaś Justina w takiej chujowej sytuacji, przecież on się załamie. Nie da rady, bożee. Jak mi o szkoda ;/. Jestem ciekawa jak długo Chloe wytrzyma bez niego. Oni są dla siebie stworzeni. Pozdrawiam <3. I czekam do następnego rozdziału Misia :*
OdpowiedzUsuńChce juz kolejny rozdzial*.*
OdpowiedzUsuń