niedziela, 12 lutego 2017

Dalsza część opowiadania...

Pozostałe rozdział opowiadania zostały przeniesione na Wattpada pod nazwą "One more mistake" > link <

poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział 24

*POV Chloe*

Rektor powiedział, że rozpatrzy moje podanie. Dobrze było go znów zobaczyć.

Zrobiłam małe zakupy do domu i usiadłam przy jednym ze stolików, zamawiając kawę.

Miałam naprawdę chwilę dla siebie.

Podgryzłam wargę i wykrzywiłam usta w zamyśleniu.

Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Justina.

Nie mogłam tak łatwo odpuścić sobie tej sprawy.

-Halo?

-I jak? Coś wiadomo jeśli chodzi o tych sąsiadów? -rzuciłam od razu.

-Hej kochanie, tak, dobrze się czuję, dziękuję, że pytasz. -mruknął sarkastycznie.

-Jay...?

-Mówiłem ci, że to nic takiego. -westchnął, prawdopodobnie przewrócił oczami. -Sprawdzili ich mieszkanie, facet niczemu nie przeczył, nie stawiał oporu. Powiedział, że jego żona jest na zakupach. Wszystko jest w porządku, a ty wreszcie przestań zajmować się cudzymi sprawami i choć raz naprawdę zajmij się sobą. -zmarszczyłam czoło na jego słowa i oblizałam nerwowo usta.

Nie otworzyła mi drzwi, ale na zakupy to niby poszła?

-Justin to nie...

-Chloe do cholery skończ ten pierdolony temat! -prawie podskoczyłam przez jego krzyk.

Zacisnęłam usta i westchnęłam cicho.

-Umm...ja po prostu... -przytknęłam dłoń do czoła i potrząsnęłam głową. -Przepraszam. Masz rację.

-Zrozum, kochanie, jestem w pracy, nie mogę co chwilę siedzieć na telefonie.

-Rozumiem. -odparłam i upiłam kilka łyków kawy.

-Kocham cię.

-Ja ciebie też.

***

Kiedy wróciłam do domu, podziękowałam mamie i pożegnałam się z nią.

Położyłam Cassie do łóżeczka a kiedy tylko zasnęła, ruszyłam do kuchni.

Odgrzałam obiad i pomyślałam, że warto byłoby zrobić coś miłego dla Justina.

Wzięłam się za pieczenie ciasta.

Gdy wsadziłam sernik do piekarnika, usłyszałam głośne walenie do drzwi.

Podskoczyłam z przerażenia i zmarszczyłam brwi. Huk nie ustępował.

Przełknęłam ślinę i ruszyłam powolnym krokiem w stronę drzwi.

Kiedy zajrzałam przez wizjer i zobaczyłam faceta z mieszkania obok, ze stresu uderzyła mnie fala gorąca.

Odskoczyłam od drzwi, gdy cholernie mocno kopnął w nie nogą.

-Otwieraj te drzwi, wiem, że tam jesteś! -wydzierał się.

Oparłam się o ścianę i pomodliłam się w duchu. -Otwieraj bo rozpierdolę je w pył! -wykrzykiwał.

Kiedy usłyszałam płacz Cassie, przeklęłam pod nosem i pobiegłam do pokoju córeczki.

Wzięłam ją na ręce i próbowałam uspokoić, bujając ją w swoich ramionach.

-Shh kochanie, cichutko. -wyszeptałam, mocno tuląc ją do siebie.

Chwyciłam za telefon i drżącymi palcami wybrałam numer do Justina.

-Odbierz, kochanie, odbierz. -powtarzałam pod nosem, zaciskając usta.

Cassandra nie przestawała płakać a ten psychopata wciąż dobijał się do naszych drzwi.

Nic.

Pewnie był na mnie zły lub wyciszył telefon. Miałam mu nie przeszkadzać, ale teraz naprawdę potrzebuję go obok.

Dzwoniłam do niego, ale wciąż bezskutecznie.

Wyszłam z maleństwem na balkon i przykucnęłam, mocno przytulając ją do siebie.

Kiedy hałas ustał, odetchnęłam ze spokojem. Najwyraźniej facet odpuścił.

Dzięki ci Boże.

-Chloe co do cholery?! -syknął Justin. -Ile razy mam ci powtarzać, że...

-On się dobijał do nas, Justin. -powiedziałam głosem bliskim płaczu.

-Jak się dobijał? Kto?

-Ten facet zza ściany. Walił w drzwi z dobre piętnaście minut. -odparłam, biorąc głęboki wdech. -Proszę cię, przyjedź. -wychrypiałam, nie pozwalając, by szloch wziął nade mną górę.

-Co z Cassie? -spytał pośpiesznie.

-Spała, ale tak się rozpłakała, że nie mogłam jej uspokoić. -oblizałam usta, a gdy usłyszałam dźwięk wiertła, moje serce zabiło jak szalone.

-Boże, Justin on wywierca zamek. -załkałam i przytuliłam mocniej córeczkę.

-Zamknijcie się na balkonie, już jadę. -wydyszał. -Nie rozłączaj się, ko...

-Tu jesteś, ty wredna suko. -masywny facet wyrwał mi telefon z rąk i wyrzucił go przez balkon.

-Nie rób nam krzywdy, proszę. -załkałam i mocniej wtuliłam w siebie mojego aniołka. -Po prostu odejdź.

-Ooo nie, kruszynko. Na to już za późno. -mruknął z fałszywym uśmiechem i zbliżył się do nas. -Nie nauczyła cię mamusia, że nie ładnie tak wtrącać się w nieswoje sprawy? -dodał karcąco, przejeżdżając dłonią po moim policzku.

Poczułam wstręt, dlatego zamknęłam oczy i zadrżałam.

-Jesteś ładną dziewczynką. -wyszeptał przy moim uchu. -Może to nauczy cię nasyłania na mnie psiarni. -dodał o zanim zdążyłam zareagować, wyrwał mi córeczkę z rąk.

-Nie, nie, proszę, nie! -zapłakałam, próbowałam mu ją odebrać, ale ochraniał ją swoim ciałem.

Uderzyłam go w tył głowy i wbiłam mu paznokcie pod skórę.

To był cholerny błąd.

Odwrócił się uderzył mnie w twarz, przez co upadłam na posadzki i skuliłam się w kącie.

-N-nie rób jej krzywdy, p-proszę. -jęknęłam błagalnie, zalewając się łzami, gdy moje maleństwo nie przestawało płakać.

*POV Justin*

Zapaliłem papierosa podczas przerwy, aby na moment oderwać się od dokumentacji.

Sydney przy Los Angeles to raj na ziemi.

Nic się nie dzieje oprócz napadów, włamań, kradzieży i marnych nielegalnych wyścigów.

Kiedy wróciłem do budynku, zauważyłem, że mój telefon wibruje na biurku.

Kurwa mać, ona mnie kiedyś doprowadzi do grobu.

-Chloe co do cholery?! -syknąłem ze złością w głosie.

Mam już tego serdecznie dość, ona ma chorą obsesję na punkcie tej popieprzonej rodzinki. -Ile razy mam ci powtarzać, że...

-On się dobijał do nas, Justin. -usłyszałem jej załamany głos, bliski płaczu.

-Jak się dobijał? Kto? -spytałem, potrząsając głową.

-Ten facet zza ściany. Walił w drzwi z dobre piętnaście minut. -odparła, biorąc drżący wdech. -Proszę cię, przyjedź.

Moje oczy się rozszerzyły. Wybiegłem z pomieszczenia, pozostawiając wszystko inne w tyle.

-Wracam do domu, ten sam facet dobija się do naszego mieszkania. -rzuciłem mojemu wspólnikowi i chwyciłem za klucze do auta.

-Co z Cassie? -spytałem w pośpiechu, wsiadając do samochodu. Nawet nie zapiąłem pasów.

Próbowałem podtrzymać rozmowę, aby Chloe nie została z tym sama i jakkolwiek uciekła od tego myślami.

-Spała, ale tak się rozpłakała, że nie mogłam jej uspokoić.

Ja pierdole, mój mały skarb.

Wyprzedzałem każdy możliwy samochód, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.

-Boże, Justin on wywierca zamek. -załkała, a ja prawie szalałem z emocji.

-Zamknijcie się na balkonie, już jadę. -wydyszałem. -Nie rozłączaj się, kochanie. -dodałem, a widząc korki warknąłem, trąbiąc klaksonem, by mnie przepuścili.

Cholera, rozłączyła się.

Nie miałem teraz z nią żadnego kontaktu.

Głowa prawie pękła mi z nerwów.

Zacisnąłem mocno dłonie na kierownicy, przez co moje kłykcie pobielały.

Wyskoczyłem z samochodu nie przejmując się jego zaparkowaniem i ruszyłem biegiem do budynku.

Jebać windę.

Już na korytarzu słyszałem krzyki i głośny płacz mojej Cassie, zacisnąłem szczękę i gdy tylko pojawiłem się w mieszkaniu, chwyciłem za broń i wymierzyłem nią w jego stronę.

-Odłóż małą zanim odstrzelę ci kutasa. -warknąłem z amokiem.

Rzuciłem krótkie spojrzenie na Chloe, dając jej znać, że jestem tu z nią i przełknąłem ślinę.

-Panie Bieber, właśnie na pana czekałem...

Rozdział 23

{ Chcę poinformować was, że niektóre wcześniejsze rozdziały OMM i OLT mogą się zmienić treścią, ponieważ będę je poprawiać i niektóre pisać od nowa }

*POV Justin*

-Justin... -ktoś poruszał moim ramieniem. Bąknąłem coś pod nosem i zmarszczyłem brwi. -Justin, proszę, obudź się. -szepnął znajomy głos.

Otworzyłem oczy, a widząc nad sobą Chloe, podniosłem się lekko.

-Co się dzieje, kochanie? -spytałem, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
-Coś złego dzieje się u naszych nowych sąsiadów. -odparła. -Możesz to sprawdzić?

Westchnąłem ciężko i zerknąłem w stronę łóżeczka, gdzie spała Cassie. Oblizałem usta i powoli podniosłem się z łóżka.

-Nie powinniśmy wtrącać się w cudze sprawy. -skwitowałem, wsuwając na siebie jeansy. Kiedy usłyszałem jak za ścianą talerz rozbija się o ścianę, czemu towarzyszył kobiecy krzyk, zacisnąłem szczękę i chwyciłem za podkoszulek, wychodząc na klatkę schodową.

Było jakoś po drugiej w nocy. Na 6:00 miałem być w pracy i naprawdę chciałem się wyspać.

Kiedy zapukałem do drzwi, krzyki ustały. Ciężkie kroki maszerowały w stronę drzwi. Otworzył mi je mężczyzna, nieco masywniejszy ode mnie i zapewne starszy.

-Mogę w czymś pomóc? -burknął, wystawiając jedynie głowę.
-Narzeczona trochę się niepokoi. -westchnąłem i podrapałem się po karku. -Mam małe dziecko, a rano wstaję do pracy, mógłby pan zakończyć awanturę z partnerką? -mruknąłem, mierząc go wzrokiem.

On lekko zacisnął szczękę, a mimo tego uśmiechnął się sarkastycznie.
-Jaka tam awantura, mam niezdarną żonę. -machnął ręką, próbując mnie tym zbić z tropu.
-Jest druga w nocy. -wychrypiałem śpiącym głosem.
-Oczywiście, przepraszam. -burknął po czym zamknął drzwi na klucz.

Wzruszyłem ramionami i wróciłem do mieszkania.
-I co? -spytała Chloe. Jej troskliwa i opiekuńcza strona zawsze będzie moją ulubioną.
-Powiedział, że ma niezdarną żonę. -przewróciłem oczami i zdjąłem z siebie ubrania, z powrotem kładąc się do łóżka.

-Myślisz, że może być u nich przemoc? -szepnęła, siadając na łóżku. -To już trzeci raz. Po południu słyszałam jak ona krzyczy. -spojrzała na mnie i zacisnęła usta.

-Znasz ich w ogóle? -spytałem z półprzymkniętymi oczami.
-Nie bardzo. Wydają się być odizolowani. Raz widziałam tą dziewczynę w piekarni. -odparła.

Oblizałem lekko usta i wyciągnąłem do niej dłoń.
-Nie myśl o tym, kochanie. -wymruczałem i przesunąłem palcami po jej ramieniu. -Chodź, połóż się już. -szepnąłem. Kiedy to zrobiła, okryłem ją kołdrą i pozwoliłem, aby wtuliła się w mój tors. Objąłem ją ramieniem i pocałowałem czule jej czubek głowy.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.

***

Rano wziąłem prysznic, zaparzyłem herbatę i zrobiłem śniadanie dla nas obojga. Z tym, że ja swoje zjadłem, a dla Chloe pozostawiłem na jej nocnym stoliku.

Podszedłem do łóżeczka maluszka i pochyliłem się nad nią, uśmiechając się czule.

-Tata ucieka do pracy. -szepnąłem i pocałowałem czule małe czółko mojej córeczki. -Kocham cię. Bądź grzeczna. -wychrypiałem.

Z moją cudowną narzeczoną również się pożegnałem. Musnąłem jej policzek i pogłaskałem po ramieniu. Są warte każdych pieniędzy, aby je chronić.

Kiedy chciałem odejść, ona chwyciła mnie mocno za dłoń. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem się czule. Przykucnąłem obok niej i pocałowałem wierzch jej ręki.

-Uważaj na siebie. -szepnęła, a ja kiwnąłem głową.
-Dzwoń, gdyby coś się działo. Będę tak szybko jak się da. -odparłem i przejechałem kciukiem po jej policzku.

Wyszedłem z domu, a widząc sąsiada z wieczornego przedstawienia za ścianą, posłałem mu krzepiący uśmiech.

-Do pracy? -spytałem, otwierając drzwi do samochodu.
-Ta. -odwzajemnił grymas i podrapał się po brodzie. -Interesy.

To słowo nigdy nie kojarzyło mi się z czymś przyjemnym. Jestem po prostu przewrażliwiony.
Wsiadłem w samochód i ruszyłem do pracy.

*POV Chloe*

Rano przyjechała moja mama. Cieszyłam się na jej wizytę. Miałam wtedy chwilę dla siebie, a dwie najważniejsze kobiety w moim życiu uwielbiały być w swoim towarzystwie.

Wciąż jestem wdzięczna Bogu, że mimo tak wczesnego porodu, z moją córeczką wszystko jest w porządku. Miałam małe problemy z karmieniem jej. Musiałam ściągać pokarm z piersi i podawać jej mleko poprzez strzykawkę, tak jak małym szczeniaczkom.

Z uśmiechem na ustach przytuliłam moją księżniczkę i złożyłam czuły pocałunek na jej policzku.
Babcia już jedynie czekała na chwilę, gdy będzie mogła wziąć ją w swoje ramiona.

-Cassie jadła niedawno, jest przebrana, nie wychodź z nią proszę na spacer bo pogoda nie jest zbyt dobra a ona strasznie szybko może się przeziębić. -westchnęłam i przeczesałam włosy palcami.
-Nie ucz matki dzieci robić. -zachichotała i przywitała się z Cassandrą. -Moja księżniczka najdroższa.
Rozczuliłam się na ten widok i chwyciłam za torebkę.

-Justin późno dziś kończy, także nie będziecie się nawzajem kolidować, obiad jest w lodówce, wystarczy, że podgrzejesz. W razie potrzeby dzwoń. -powiedziałam, wsuwając na siebie płaszcz i pocałowałam jej policzek.

-Kocham cię mamo.
-Ja ciebie też. No już, uciekaj. -mrugnęła do mnie i zajęła się zabawianiem swojej wnuczki.

Miałam spotkać się z dyrektorką w sprawie ukończenia moich studiów. Zależało mi na tym fakcie.

Zamykałam właśnie drzwi, gdy usłyszałam szloch dochodzący z sąsiedniego mieszkania.

Zmarszczyłam lekko brwi, czując ukłucie w sercu. Justin kazał mi się nie wtrącać w sprawy innych, ale nie potrafię przejść obojętnie wobec krzywdy drugiego człowieka. I to jeszcze zza ściany.

Lekko zacisnęłam usta i spięłam się w sobie, aby zapukać do drzwi.

Płacz ustąpił, a ciche kroki potoczyły się do krawędzi.
-K-kto tam? -spytał kobiecy, zachrypnięty od płaczu głos.
-Tu Chloe, sąsiadka, mieszkam obok. -odparłam i zaczesałam kosmyk włosów za ucho.

-Czego chcesz?
Przełknęłam gulę w gardle i zerknęłam na swoje buty, jakgdyby były najbardziej interesującym obiektem na ten moment.

-Słyszałam twoją kłótnię z tym facetem w nocy. Już trzeci dzień ją słyszę...po prostu chciałabym ci jakoś pomóc. -odparłam.

-Odejdź. Daj mi spokój.
Oblizałam lekko usta i podgryzłam wargę, cicho wzdychając.

Wyjęłam notes ze swojej torebki a po chwili wygrzebałam z niej długopis. Napisałam na kartce ciąg cyfr i wyrwałam ją, aby po chwili wcisnąć ją przez szparę w dole drzwi.

-To jest mój numer telefonu. Gdyby coś się działo to zadzwoń. -powiedziałam z troską w głosie.

Nie otrzymałam odpowiedzi.

Wypuściłam świst powietrza, wychodząc z naszego bloku. Przed wyjściem spotkałam prawdopodobnie jej faceta, minęliśmy się.

Posłałam mu puste spojrzenie i wciągnęłam wargi, szybko odwracając wzrok. Budził niepokój i strach. Żadnego ciepła. Jestem pewna, że tu chodzi o coś więcej niż niezdarność żony.

Nie mogłam się powstrzymać. Musiałam zadzwonić do Justina i wszystko mu opowiedzieć.

-Cześć kochanie. -jego sympatyczny głos podtrzymał mnie na duchu. -Byłaś już na uczelni?

Westchnęłam, cicho chrząkając.
-Nie. Jeszcze nie. -odparłam.
-Wszystko w porządku? Jeśli coś jest nie tak to po prostu mi powiedz, Chloe.

-Chodzi o naszych sąsiadów i... -Justin mi przerwał.
-Mówiłem ci, żebyś się nie mieszała w nieswoje sprawy. -westchnął ciężko. Pewnie teraz tylko go denerwuję.

-Justin, ja byłam u tej kobiety...
-Byłaś w ich mieszkaniu?! -uniósł ton swojego głosu, niczym nadopiekuńczy ojciec.

-Właściwie to nie. -podgryzłam wargę i przyłożyłam telefon do drugiego ucha. -Zaoferowałam jej pomoc, ale nie chciała mnie wpuścić. -powiedziałam. Byłam przejęta tą sytuacją. -Słyszałam jak ona płacze, Justin. To już nie był płacz ze zwykłego smutku. To już było wołanie o pomoc bo w tym domu dzieje się coś złego i jestem tego pewna. -uparcie trzymałam się swojej racji. Ja po prostu chciałam pomóc tej kobiecie.

-Nie zbawisz całego świata. -mruknął zdawkowo. -Kochanie, mamy małe dziecko, to jest nasz priorytet. -dodał i wypuścił świst powietrza. -Żaden związek nie jest idealny. Ludzie się kłócą. To jest normalne. Emocje upadną i będzie okej. My też się kłócimy. -próbował uspokoić mnie, ale to niewiele mu dało.

-Przypomnij sobie swojego ojca, jak on znęcał się nad wami i...
-Przestań. -warknął i zamilkł na chwilę.

Przełknęłam ślinę i od razu pożałowałam swoich słów...ale wiedziałam, że tylko to pozwoli mu na wyobrażenie sobie tej sytuacji.

-Ja...przepraszam, Justin.
-Jedź na uczelnię. Zajmij się sobą. -dodał beznamiętnie. -Wyślę tam kogoś, sprawdzą to.

I wtedy pojawił się we mnie płomień nadziei. Nie chcę by miała tak spieprzone życie jak ja w Los Angeles.
My z tym skończyliśmy i jestem pewna, że im też można pomóc.