-Możemy porozmawiać? –zapytała.
Taya zacisnęła wargi i wzruszyła obojętnie ramionami, przypatrując się dziewczynie z przechyloną na bok głową.
-A o czym ty chcesz gadać z „dziwką”?
Blackwell westchnęła i pokręciła głową.
-Po prostu...chciałabym...-oblizała wargi i spojrzała w jej oczy. -Okej, jest mi przykro z powodu...twojego syna. I...nieważne. –opuściła wzrok, cofając się w tył.
-Masz rację, lepiej już pójdę. Nie wiem co sobie myślałam. –przygryzła wargę, kierując się w stronę wyjściowej bramy.
-Zaczekaj. –Taya wypuściła powietrze, przymykając powieki, jak gdyby sprawiało jej to niesamowity ból.
-Wejdź. –mruknęła, wchodząc do środka. Zdjęła z fotela purpurowy, satynowy szlafrok i okryła się nim, zawiązując sznurek w pasie. Chloe rozejrzała się wzrokiem dookoła, czując bijące zimno z każdej stron. Zmarszczyła czoło, słysząc jak ktoś bierze prysznic. Chrząknęła cicho i oblizała wargi, stojąc niezręcznie w przejściu.
-Nie usiądziesz? –Correira uniosła łuk brwiowy, kiwając głową na fotel.
Brunetka skinęła głową i usiadła na przeciwko dziewczyny.
-No więc? –skrzyżowała nogi, ujmując jedną w kolanie. –O czym chcesz rozmawiać?
Blackwell wypuściła świst powietrza, zaciskając palce na obiciu siedzenia. Biła się z myślami. Po co w ogóle tu przyszła? Przecież to i tak nic nie da.
-Justin...-na wspomnienie o tym imieniu poczuła ukłucie w okolicy serca. –On ze mną zerwał.
Taya otworzyła szerzej z oczy z uśmiechem i zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową z pełnym rozbawieniem. Dziewczyna zmarszczyła brwi przyglądając się, jak gdyby właśnie została skarcona.
-Kochanie, jeśli przyszłaś do mnie po rady na złamane serce, to przykro mi, ale sama bym je chętnie poznała. –uśmiechnęła się i odstawiła kieliszek z winem na szklany stolik.
-Nie. Nie o to chodzi.
Chloe wlepiła wzrok w swoje buty, próbując zlepić swoje myśli w jedną sensowną całość.
-Powiedział mi, że ma inną. –szepnęła, przygryzając nerwowo wnętrze policzka.
-Powiedział ci?
-To znaczy...napisał.
Taya westchnęła i skrzyżowała dłonie na piersiach, oblizując usta od wewnętrznej strony.
-Cóż...Chloe. Jest jedna bardzo ważna rzecz, którą musisz wiedzieć. –powiedziała. Dziewczyna powróciła spojrzeniem na jej twarz.
-Justin to jest Justin. Znam go o wiele dłużej niż ty i...wiem jaki jest naprawdę. –wzruszyła ramionami, zaczesując włosy do tyłu. –On nie potrafi być w stałym związku. W Los Angeles co noc miał inną dziewczynę i niespecjalnie interesował go fakt czy one coś do niego czują. Uwodził je i sprowadzał do domu. Były dla niego lekarstwem, którego potrzebował, żeby oderwać się od narkotyków. Przez długi czas był na głodzie i po prostu ześwirował. –wykrzywiła usta i przyciągnęła nogi do siebie.
Chloe znów poczuła, jakby w pokoju temperatura była bliska zera. Mocniej naciągnęła na siebie płaszcz, kiedy zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
-Poznałam go podczas jednej z takich nocy. Nie pamiętam czy był naćpany czy nie. Był wściekły, coś poszło nie tak w jego interesach. Wtedy znalazł mnie. Zabrał na górę i...
-Skończ, proszę. –brunetka zacisnęła wargi, czując jak jej serce zaczęło mocniej bić.
Taya uniosła głowę i uśmiechnęła się pod nosem.
-Boli cię prawda o nim, słonko?
-Prawda o kim? –zapytał zupełnie obcy dla Chloe chłopak, który stał w przejściu w samych bokserkach. Na jego gładko wyrzeźbionym, choć niedopracowanym torsie błyszczało jeszcze kilka kropli wody.
-To może ja już pójdę...masz gościa i...-brunetka pośpiesznie podniosła się z siedzenia, zapinając guziki swojego płaszcza.
-Ależ po co ten pośpiech. –uśmiechnął się i przechylił głowę na bok. –Właśnie, Chloe. –dodała Taya.
-Może Jaxon opowie ci coś o Justinie.
-A więc to o nim tak nawijacie? –mruknął przyglądając się dziewczynie. –Nie powiem, że miło mi cię poznać, bo nie specjalnie tak jest. –stwierdził, mierząc ją wzrokiem.
Blackwell przełknęła ślinę, która zdawała się zalegać jej w gardle.
Taya zacisnęła wargi i wzruszyła obojętnie ramionami, przypatrując się dziewczynie z przechyloną na bok głową.
-A o czym ty chcesz gadać z „dziwką”?
Blackwell westchnęła i pokręciła głową.
-Po prostu...chciałabym...-oblizała wargi i spojrzała w jej oczy. -Okej, jest mi przykro z powodu...twojego syna. I...nieważne. –opuściła wzrok, cofając się w tył.
-Masz rację, lepiej już pójdę. Nie wiem co sobie myślałam. –przygryzła wargę, kierując się w stronę wyjściowej bramy.
-Zaczekaj. –Taya wypuściła powietrze, przymykając powieki, jak gdyby sprawiało jej to niesamowity ból.
-Wejdź. –mruknęła, wchodząc do środka. Zdjęła z fotela purpurowy, satynowy szlafrok i okryła się nim, zawiązując sznurek w pasie. Chloe rozejrzała się wzrokiem dookoła, czując bijące zimno z każdej stron. Zmarszczyła czoło, słysząc jak ktoś bierze prysznic. Chrząknęła cicho i oblizała wargi, stojąc niezręcznie w przejściu.
-Nie usiądziesz? –Correira uniosła łuk brwiowy, kiwając głową na fotel.
Brunetka skinęła głową i usiadła na przeciwko dziewczyny.
-No więc? –skrzyżowała nogi, ujmując jedną w kolanie. –O czym chcesz rozmawiać?
Blackwell wypuściła świst powietrza, zaciskając palce na obiciu siedzenia. Biła się z myślami. Po co w ogóle tu przyszła? Przecież to i tak nic nie da.
-Justin...-na wspomnienie o tym imieniu poczuła ukłucie w okolicy serca. –On ze mną zerwał.
Taya otworzyła szerzej z oczy z uśmiechem i zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową z pełnym rozbawieniem. Dziewczyna zmarszczyła brwi przyglądając się, jak gdyby właśnie została skarcona.
-Kochanie, jeśli przyszłaś do mnie po rady na złamane serce, to przykro mi, ale sama bym je chętnie poznała. –uśmiechnęła się i odstawiła kieliszek z winem na szklany stolik.
-Nie. Nie o to chodzi.
Chloe wlepiła wzrok w swoje buty, próbując zlepić swoje myśli w jedną sensowną całość.
-Powiedział mi, że ma inną. –szepnęła, przygryzając nerwowo wnętrze policzka.
-Powiedział ci?
-To znaczy...napisał.
Taya westchnęła i skrzyżowała dłonie na piersiach, oblizując usta od wewnętrznej strony.
-Cóż...Chloe. Jest jedna bardzo ważna rzecz, którą musisz wiedzieć. –powiedziała. Dziewczyna powróciła spojrzeniem na jej twarz.
-Justin to jest Justin. Znam go o wiele dłużej niż ty i...wiem jaki jest naprawdę. –wzruszyła ramionami, zaczesując włosy do tyłu. –On nie potrafi być w stałym związku. W Los Angeles co noc miał inną dziewczynę i niespecjalnie interesował go fakt czy one coś do niego czują. Uwodził je i sprowadzał do domu. Były dla niego lekarstwem, którego potrzebował, żeby oderwać się od narkotyków. Przez długi czas był na głodzie i po prostu ześwirował. –wykrzywiła usta i przyciągnęła nogi do siebie.
Chloe znów poczuła, jakby w pokoju temperatura była bliska zera. Mocniej naciągnęła na siebie płaszcz, kiedy zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
-Poznałam go podczas jednej z takich nocy. Nie pamiętam czy był naćpany czy nie. Był wściekły, coś poszło nie tak w jego interesach. Wtedy znalazł mnie. Zabrał na górę i...
-Skończ, proszę. –brunetka zacisnęła wargi, czując jak jej serce zaczęło mocniej bić.
Taya uniosła głowę i uśmiechnęła się pod nosem.
-Boli cię prawda o nim, słonko?
-Prawda o kim? –zapytał zupełnie obcy dla Chloe chłopak, który stał w przejściu w samych bokserkach. Na jego gładko wyrzeźbionym, choć niedopracowanym torsie błyszczało jeszcze kilka kropli wody.
-To może ja już pójdę...masz gościa i...-brunetka pośpiesznie podniosła się z siedzenia, zapinając guziki swojego płaszcza.
-Ależ po co ten pośpiech. –uśmiechnął się i przechylił głowę na bok. –Właśnie, Chloe. –dodała Taya.
-Może Jaxon opowie ci coś o Justinie.
-A więc to o nim tak nawijacie? –mruknął przyglądając się dziewczynie. –Nie powiem, że miło mi cię poznać, bo nie specjalnie tak jest. –stwierdził, mierząc ją wzrokiem.
Blackwell przełknęła ślinę, która zdawała się zalegać jej w gardle.
Dziewczyny wróciły na swoje miejsce, a Jaxon raczył coś na
siebie włożyć, oparł się o ścianę i skrzyżował dłonie na piersi z zamyśleniem.
-Od kiedy wplątał się w to całe gówno, stał się inny. Dziwki, dragi, rozróby. To było dla niego typowe. Zresztą, wierz mi lub nie, ale zabójstwo ojca czy uprowadzenie samolotu świadczy samo o sobie. –mruknął, spoglądając na dziewczyny. -A ja tego tak nie zostawię.
-Dlaczego macie same złe rzeczy do powiedzenia na jego temat?! –Chloe w końcu wybuchnęła, unosząc łuk brwiowy w geście niezrozumienia. Choć sama wiedziała, że po częci mają rację.
-Bo taka jest prawda! –krzyknęła Taya. -Otwórz oczy i wyjedź stąd zanim pozbędzie się ciebie i całej twojej rodziny.
Dziewczyna prychnęła, kręcąc głową.
-Jesteś niedorzeczna. Nigdy by tego nie zrobił, nie skrzywdziłby mnie.
-Cóż, tak się składa, że właśnie to zrobił, kochana. –powiedziała szatynka z przesłodzonym uśmiechem.
-Wróć na ziemię. On już nigdy nie będzie normalny, chociażby nie wiadomo jakby się starał. –powiedział chłopak, mierzwiąc wilgotne jeszcze włosy.
Młody Bieber jest cholernie zapatrzony w ten cały świat, w którym niegdyś żył jego brat. Każde jego zdanie na temat Justina było przesiąknięte jadem. Przecież on zabił jego ojca i zniszczył im rodzinę. Jasne, ma prawo mieć do niego uraz, ale on nie rozumie jednego. Nie rozumie, że to Justin ich utrzymywał, to Justin chronił młodego i to Justin uratował mu dupę przed policją, kiedy to on zastrzelił pilota. Przez jego głupotę o mały włos nie zginęło ponad 90 osób, w tym kilkoro dzieci. Młody Bieber dużo trenował, żeby teraz spotkać się z bratem twarzą w twarz i zemścić się za ojca. Skylar z łatwością omotał sobie go wokół palca. Mógł zrobić z nim dosłownie wszystko, w końcu to on zastąpił mu Justina.
Jaxon zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową, chwytając za jakieś klucze i wyszedł z domu. Mimo to nie usłyszały trzasku, a lekkie przymknięcie drzwi. Tak jak gdyby ktoś właśnie wkradł się do środka.
-Naprawdę myślałaś, że się zmienił? –dodała, unosząc brwi. –Jeśli zabił raz, o ile nie więcej, to dlaczego nie miałby tego znów zrobić?
Chloe zagryzła wargę i odchyliła głowę w tył, próbując zapanować nad złością, która w niej wrzała.
-Poza tym nie jestem pewna, czy ktokolwiek by jeszcze za tobą płakał. Pamiętasz, jak poznałyśmy się w klubie? –mruknęła, opadając swobodnie na sofę. -To wszystko było zaplanowane. Dziewczyna Lucasa was tam zaprosiła, kojarzysz ją. Justin cię zabrał ze względu na mnie. Zostawił cię na chwilę, a ty jak zwykle ściągasz na siebie kłopoty. Skylar przekazał barmanowi paczkę z narkotykami. Nie szczędził ani grama na ciebie. Łyknęłaś i padłaś. Rozegraliśmy wszystko tak, że sam Bieber niczego się nie domyślał. Powiedziałam mu, że zabieram cię do szpitala, a tymczasem przekazałam biedną Chloe w ręce Skylara, który zostawił cię w starym magazynie. Rozlał benzynę i miało cię już nie być. –prychnęła ze śmiechem i oblizała wargi.
Brunetka zacisnęła usta i pokręciła głową.
-Nie wierzę, że to zrobiłaś...
-A zrobiłam. I wiesz co jeszcze? To ja wysłałam tego sms’a. –dodała z pewnym siebie uśmiechem, wypijając resztki czerwonego wina.
-Już dawno miałaś zdechnąć, miało cię tu nie być...
-Co zrobiłaś? –obie odwróciły się w stronę Justina, który wyłonił się zza ściany. Cały czas tam stał i wszystkiego słuchał.
Taya przełknęła ślinę, niemalże się nią dławiąc.
-Justin ja...
-Zamknij się. –skarcił ją, odwracając wzrok w stronę Chloe, która wpatrywała się w niego jakby zastygła w miejscu. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim, wściekłym tempie. Dziewczyna wyminęła go w przejściu, wychodząc pośpiesznym krokiem z domu. Nie była na to gotowa. Jeszcze nie teraz.
-Od kiedy wplątał się w to całe gówno, stał się inny. Dziwki, dragi, rozróby. To było dla niego typowe. Zresztą, wierz mi lub nie, ale zabójstwo ojca czy uprowadzenie samolotu świadczy samo o sobie. –mruknął, spoglądając na dziewczyny. -A ja tego tak nie zostawię.
-Dlaczego macie same złe rzeczy do powiedzenia na jego temat?! –Chloe w końcu wybuchnęła, unosząc łuk brwiowy w geście niezrozumienia. Choć sama wiedziała, że po częci mają rację.
-Bo taka jest prawda! –krzyknęła Taya. -Otwórz oczy i wyjedź stąd zanim pozbędzie się ciebie i całej twojej rodziny.
Dziewczyna prychnęła, kręcąc głową.
-Jesteś niedorzeczna. Nigdy by tego nie zrobił, nie skrzywdziłby mnie.
-Cóż, tak się składa, że właśnie to zrobił, kochana. –powiedziała szatynka z przesłodzonym uśmiechem.
-Wróć na ziemię. On już nigdy nie będzie normalny, chociażby nie wiadomo jakby się starał. –powiedział chłopak, mierzwiąc wilgotne jeszcze włosy.
Młody Bieber jest cholernie zapatrzony w ten cały świat, w którym niegdyś żył jego brat. Każde jego zdanie na temat Justina było przesiąknięte jadem. Przecież on zabił jego ojca i zniszczył im rodzinę. Jasne, ma prawo mieć do niego uraz, ale on nie rozumie jednego. Nie rozumie, że to Justin ich utrzymywał, to Justin chronił młodego i to Justin uratował mu dupę przed policją, kiedy to on zastrzelił pilota. Przez jego głupotę o mały włos nie zginęło ponad 90 osób, w tym kilkoro dzieci. Młody Bieber dużo trenował, żeby teraz spotkać się z bratem twarzą w twarz i zemścić się za ojca. Skylar z łatwością omotał sobie go wokół palca. Mógł zrobić z nim dosłownie wszystko, w końcu to on zastąpił mu Justina.
Jaxon zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową, chwytając za jakieś klucze i wyszedł z domu. Mimo to nie usłyszały trzasku, a lekkie przymknięcie drzwi. Tak jak gdyby ktoś właśnie wkradł się do środka.
-Naprawdę myślałaś, że się zmienił? –dodała, unosząc brwi. –Jeśli zabił raz, o ile nie więcej, to dlaczego nie miałby tego znów zrobić?
Chloe zagryzła wargę i odchyliła głowę w tył, próbując zapanować nad złością, która w niej wrzała.
-Poza tym nie jestem pewna, czy ktokolwiek by jeszcze za tobą płakał. Pamiętasz, jak poznałyśmy się w klubie? –mruknęła, opadając swobodnie na sofę. -To wszystko było zaplanowane. Dziewczyna Lucasa was tam zaprosiła, kojarzysz ją. Justin cię zabrał ze względu na mnie. Zostawił cię na chwilę, a ty jak zwykle ściągasz na siebie kłopoty. Skylar przekazał barmanowi paczkę z narkotykami. Nie szczędził ani grama na ciebie. Łyknęłaś i padłaś. Rozegraliśmy wszystko tak, że sam Bieber niczego się nie domyślał. Powiedziałam mu, że zabieram cię do szpitala, a tymczasem przekazałam biedną Chloe w ręce Skylara, który zostawił cię w starym magazynie. Rozlał benzynę i miało cię już nie być. –prychnęła ze śmiechem i oblizała wargi.
Brunetka zacisnęła usta i pokręciła głową.
-Nie wierzę, że to zrobiłaś...
-A zrobiłam. I wiesz co jeszcze? To ja wysłałam tego sms’a. –dodała z pewnym siebie uśmiechem, wypijając resztki czerwonego wina.
-Już dawno miałaś zdechnąć, miało cię tu nie być...
-Co zrobiłaś? –obie odwróciły się w stronę Justina, który wyłonił się zza ściany. Cały czas tam stał i wszystkiego słuchał.
Taya przełknęła ślinę, niemalże się nią dławiąc.
-Justin ja...
-Zamknij się. –skarcił ją, odwracając wzrok w stronę Chloe, która wpatrywała się w niego jakby zastygła w miejscu. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim, wściekłym tempie. Dziewczyna wyminęła go w przejściu, wychodząc pośpiesznym krokiem z domu. Nie była na to gotowa. Jeszcze nie teraz.
-Co zrobiłaś? –powtórzył, podchodząc do niej bliżej.
Correira zacisnęła usta, opuszczając wzrok.
-Justin...-chłopak uderzył pięściami w ścianę pomiędzy jej głową, głośno przy tym przeklinając.
Szatynka zamknęła oczy i wzdrygnęła się. Bieber warknął pod nosem i odsunął się, pocierając twarz dłońmi. Splótł je na karku i zacisnął szczękę.
-Jus...
-Zamknij wreszcie mordę, słyszysz?! –wydarł się, zaciskając pięści w złości. Dziewczyna wyprostowała się i oblizała usta, kręcąc głową.
-Potrzebowałam cię, rozumiesz? –podeszła do niego bliżej, wodząc wzrokiem po jego twarzy. -Możemy żyć tak jak kiedyś. Ja i ty. My. –szepnęła, kładąc dłonie na jego torsie.
-Jakie my? –Bieber prychnął śmiechem bez humoru, patrząc na nią mściwym spojrzeniem. –Jesteś zwykłą kurwą, wiesz? –syknął, patrząc prosto w jej oczy. –Nigdy nie było nas. Coś popierdoliło się w twojej głowie. –warknął, odpychając ją od siebie. Przygryzł wargę i skierował się w stronę wyjścia.
-I znów wracasz do niej. Teraz ona jest twoją dziwką? –mruknęła, krzyżując dłonie na piersi. Justin zacisnął pięści, odwracając się do niej. Pchnął ją na ścianę i uderzył w twarz, warcząc głośno pod nosem.
-Nie waż się jej tak nazywać. –syknął, mierząc ją wzrokiem. –Jesteś nic nie wartym gównem, wiesz? –ukucnął przy niej i pokręcił głową cicho przy tym cmokając.
-Przy tobie trzymał mnie tylko twój syn. Teraz nie masz dla mnie znaczenia. –rzucił, wychodząc z domu z trzaskiem drzwi.
-Justin...-chłopak uderzył pięściami w ścianę pomiędzy jej głową, głośno przy tym przeklinając.
Szatynka zamknęła oczy i wzdrygnęła się. Bieber warknął pod nosem i odsunął się, pocierając twarz dłońmi. Splótł je na karku i zacisnął szczękę.
-Jus...
-Zamknij wreszcie mordę, słyszysz?! –wydarł się, zaciskając pięści w złości. Dziewczyna wyprostowała się i oblizała usta, kręcąc głową.
-Potrzebowałam cię, rozumiesz? –podeszła do niego bliżej, wodząc wzrokiem po jego twarzy. -Możemy żyć tak jak kiedyś. Ja i ty. My. –szepnęła, kładąc dłonie na jego torsie.
-Jakie my? –Bieber prychnął śmiechem bez humoru, patrząc na nią mściwym spojrzeniem. –Jesteś zwykłą kurwą, wiesz? –syknął, patrząc prosto w jej oczy. –Nigdy nie było nas. Coś popierdoliło się w twojej głowie. –warknął, odpychając ją od siebie. Przygryzł wargę i skierował się w stronę wyjścia.
-I znów wracasz do niej. Teraz ona jest twoją dziwką? –mruknęła, krzyżując dłonie na piersi. Justin zacisnął pięści, odwracając się do niej. Pchnął ją na ścianę i uderzył w twarz, warcząc głośno pod nosem.
-Nie waż się jej tak nazywać. –syknął, mierząc ją wzrokiem. –Jesteś nic nie wartym gównem, wiesz? –ukucnął przy niej i pokręcił głową cicho przy tym cmokając.
-Przy tobie trzymał mnie tylko twój syn. Teraz nie masz dla mnie znaczenia. –rzucił, wychodząc z domu z trzaskiem drzwi.
-Wypuść mnie! –krzyczał młody Bieber, podczas gdy starszy
wsiadł do samochodu. Kiwnął głową do Logana, który ruszył w trasę.
-Jeśli się nie zamkniesz, przysięgam, że rozwalę ci łeb. –warknął groźnie, na co Justin zaśmiał się pod nosem.
-Huh, co planujesz zrobić? –zapytał, podczas gdy brunet uśmiechnął się i oparł głowę o szybę.
-Dać mu nauczkę, żeby nie popełnił tego samego błędu co ja. –odpowiedział ściszonym głosem, byleby Jaxon go nie usłyszał. Inaczej zepsułby mu niespodziankę.
-Ja i mój brat graliśmy w nogę, w kosza, odbijaliśmy sobie dziewczyny, nabijaliśmy z siebie nawzajem...a wy?
-A my? –Bieber uniósł łuk brwiowy w rozbawieniu. –Cóż, to jakby zabawa w kotka i myszkę. Tyle, że ta mała myszka myśli, że da mi radę. –pokręcił głową i spojrzał na swoje dłonie.
-Wychowałem go, utrzymywałem naszą rodzinę. Czasem nie jadłem przez kilka dni, żeby on miał co jeść. To czyste getto, jakie zaoferowało nam życie w LA. Ojciec faktycznie pracował, ale my nigdy nie widzieliśmy jego pieniędzy na oczy. Jakoś trzeba było sobie dawać radę. –wzruszył ramionami, przymykając zmęczone powieki.
-Zastąpiłeś mu ojca, jeśli tak to mogę ująć. –dodał Logan.
-Nie.
Brunet oblizał usta i spojrzał na boczny profil swojego znajomego.
-Ojciec, mimo tego, co nam zrobił, był dla niego autorytetem. Kimś naprawdę ważnym. A ja...przestrzeliłem mu serce na wylot. Zginął na miejscu. Od tamtej pory nie widziałem go ani razu. Kiedy matka przychodziła w odwiedziny, pytałem, dlaczego go nie ma. Starała wymyślać jakiekolwiek argumenty. I starałem się w nie wierzyć...przez pierwszy miesiąc. Potem przez pięć lat wiedziałem, że po prostu mnie nienawidzi. –chrząknął, pocierając twarz.
-Może dzieciak po prostu ma ci za złe, że ich zostawiłeś? –zapytał, na co Justin uniósł głowę. –Co masz na myśli?
-No wiesz...zawsze przy nich byłeś. A nagle zniknąłeś na pięć lat. I nie miał ani ojca, ani ciebie.
Bieber zagryzł wargę i podrapał się po karku, wzruszając ramionami.
-Nie mam pierdolonego pojęcia co on myśli, ale jeżeli tak mu lepiej to...-wypuścił powietrze z ust, przyglądając się widokom nocy, kiedy przejeżdżali przez las.
-Dobra, jesteśmy na miejscu. –mruknął Logan, widząc resztę komandosów ze swojej ekipy. Justin wysiadł z samochodu, podchodząc do nich.
-Pamiętajcie panowie, macie go nastraszyć, nie zabić. I żeby mu włos z głowy nie spadł. –ostrzegł, przyglądając się każdemu z nich, aż w końcu zatrzymał spojrzenie na Skyperze, ich dowódcy.
-Dziękuję, że zgodził się pan na to.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Bieber. Poza tym to może być dobry trening dla naszych chłopaczków. –uśmiechnął się chytrze i uniósł głowę, na co brunet cicho się zaśmiał.
-Zostaw mnie, słyszysz?! –dało się słyszeć krzyki młodego Jaxona. –Stul pysk, mała kurwo! –wydarł się ciemnoskóry mężczyzna, trzymając jego kark nisko, prawie przy ziemi, a jego ręce wygiął do tyłu.
Justin praktycznie nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy widział jak Sealsi wczuli się w rolę.
W końcu Logan rzucił go na środek, gdzie z każdej strony otoczyli go komandosi.
Wokół zapadła cisza, zdawało się słyszeć jedynie oddech młodego bruneta. Wciąż miał na głowie czarny, materiałowy worek, który całkowicie ograniczał mu widoczność. Próbował podnieść się z ziemi, jednakże zaraz został skarcony przez krzyk jednego z komandosów, przez który chłopak o mało co nie dostał zawału.
-Wiesz gdzie się znajdujesz? –mruknął Logan, okrążając go.
-Nie ma...
-Stul pysk! –krzyknął ponownie, pchając go na ziemię. –Leż płasko.
-Pozwoliłem ci się odezwać? –syknął, pociągając za sznur, który krępował mu nadgarstki.
Jeden z Sealsów zdjął mu worek, obserwując go bez przerwy.
Jaxon od razu zbladł na widok grupy uzbrojonych mężczyzn, którzy go otoczyli, podczas gdy Justin wszystko obserwował z balkonu piętrowego budynku.
-Kocham tych gości, przysięgam. –mruknął Skyper z zadowoleniem, na co Bieber pokiwał głową. Ta sytuacja wydawała się być przekomiczna. Starszy brat po prostu chciał udowodnić młodszemu, że nie siła a inteligencja pozwoli mu przetrwać w najgorszych momentów w życiu...
Eh, wcale nie. Justin chciał mu dać niezłą nauczkę, którą zapamięta do końca życia. I miał z tego niesamowity ubaw.
-Jeśli się nie zamkniesz, przysięgam, że rozwalę ci łeb. –warknął groźnie, na co Justin zaśmiał się pod nosem.
-Huh, co planujesz zrobić? –zapytał, podczas gdy brunet uśmiechnął się i oparł głowę o szybę.
-Dać mu nauczkę, żeby nie popełnił tego samego błędu co ja. –odpowiedział ściszonym głosem, byleby Jaxon go nie usłyszał. Inaczej zepsułby mu niespodziankę.
-Ja i mój brat graliśmy w nogę, w kosza, odbijaliśmy sobie dziewczyny, nabijaliśmy z siebie nawzajem...a wy?
-A my? –Bieber uniósł łuk brwiowy w rozbawieniu. –Cóż, to jakby zabawa w kotka i myszkę. Tyle, że ta mała myszka myśli, że da mi radę. –pokręcił głową i spojrzał na swoje dłonie.
-Wychowałem go, utrzymywałem naszą rodzinę. Czasem nie jadłem przez kilka dni, żeby on miał co jeść. To czyste getto, jakie zaoferowało nam życie w LA. Ojciec faktycznie pracował, ale my nigdy nie widzieliśmy jego pieniędzy na oczy. Jakoś trzeba było sobie dawać radę. –wzruszył ramionami, przymykając zmęczone powieki.
-Zastąpiłeś mu ojca, jeśli tak to mogę ująć. –dodał Logan.
-Nie.
Brunet oblizał usta i spojrzał na boczny profil swojego znajomego.
-Ojciec, mimo tego, co nam zrobił, był dla niego autorytetem. Kimś naprawdę ważnym. A ja...przestrzeliłem mu serce na wylot. Zginął na miejscu. Od tamtej pory nie widziałem go ani razu. Kiedy matka przychodziła w odwiedziny, pytałem, dlaczego go nie ma. Starała wymyślać jakiekolwiek argumenty. I starałem się w nie wierzyć...przez pierwszy miesiąc. Potem przez pięć lat wiedziałem, że po prostu mnie nienawidzi. –chrząknął, pocierając twarz.
-Może dzieciak po prostu ma ci za złe, że ich zostawiłeś? –zapytał, na co Justin uniósł głowę. –Co masz na myśli?
-No wiesz...zawsze przy nich byłeś. A nagle zniknąłeś na pięć lat. I nie miał ani ojca, ani ciebie.
Bieber zagryzł wargę i podrapał się po karku, wzruszając ramionami.
-Nie mam pierdolonego pojęcia co on myśli, ale jeżeli tak mu lepiej to...-wypuścił powietrze z ust, przyglądając się widokom nocy, kiedy przejeżdżali przez las.
-Dobra, jesteśmy na miejscu. –mruknął Logan, widząc resztę komandosów ze swojej ekipy. Justin wysiadł z samochodu, podchodząc do nich.
-Pamiętajcie panowie, macie go nastraszyć, nie zabić. I żeby mu włos z głowy nie spadł. –ostrzegł, przyglądając się każdemu z nich, aż w końcu zatrzymał spojrzenie na Skyperze, ich dowódcy.
-Dziękuję, że zgodził się pan na to.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Bieber. Poza tym to może być dobry trening dla naszych chłopaczków. –uśmiechnął się chytrze i uniósł głowę, na co brunet cicho się zaśmiał.
-Zostaw mnie, słyszysz?! –dało się słyszeć krzyki młodego Jaxona. –Stul pysk, mała kurwo! –wydarł się ciemnoskóry mężczyzna, trzymając jego kark nisko, prawie przy ziemi, a jego ręce wygiął do tyłu.
Justin praktycznie nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy widział jak Sealsi wczuli się w rolę.
W końcu Logan rzucił go na środek, gdzie z każdej strony otoczyli go komandosi.
Wokół zapadła cisza, zdawało się słyszeć jedynie oddech młodego bruneta. Wciąż miał na głowie czarny, materiałowy worek, który całkowicie ograniczał mu widoczność. Próbował podnieść się z ziemi, jednakże zaraz został skarcony przez krzyk jednego z komandosów, przez który chłopak o mało co nie dostał zawału.
-Wiesz gdzie się znajdujesz? –mruknął Logan, okrążając go.
-Nie ma...
-Stul pysk! –krzyknął ponownie, pchając go na ziemię. –Leż płasko.
-Pozwoliłem ci się odezwać? –syknął, pociągając za sznur, który krępował mu nadgarstki.
Jeden z Sealsów zdjął mu worek, obserwując go bez przerwy.
Jaxon od razu zbladł na widok grupy uzbrojonych mężczyzn, którzy go otoczyli, podczas gdy Justin wszystko obserwował z balkonu piętrowego budynku.
-Kocham tych gości, przysięgam. –mruknął Skyper z zadowoleniem, na co Bieber pokiwał głową. Ta sytuacja wydawała się być przekomiczna. Starszy brat po prostu chciał udowodnić młodszemu, że nie siła a inteligencja pozwoli mu przetrwać w najgorszych momentów w życiu...
Eh, wcale nie. Justin chciał mu dać niezłą nauczkę, którą zapamięta do końca życia. I miał z tego niesamowity ubaw.
O jaa! Haha genialne, naprawdę!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię! Dużo weny miś!
Czekam na next'a z niecierpliwością!/mrrAleksandra😂😚💜💜💙💞🌸
Oj Bieber, Bieber co z Ciebie wyrosło :p Widze, że nasz komandosik zakolegował sie z generałem.. Swietny rozdział!
OdpowiedzUsuńAsdfgjjdt nareszcie wszystko się wydało :) czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńJakie cudooo! Chcę już kolejny <3 Weny słonko ;*
OdpowiedzUsuńBoże Kocham Cię hahahha jesteś najlepsza.a Twoje rozdziały to >>>>>>>>> nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuńKurde, tak szczerze to jakiś dziwny jest ten rozdział dla mnie... ale okay, to tylko moje zdanie. Nie mogę się doczekać następnego *_*. Kocham Cię, Misia <3
OdpowiedzUsuń