Oblizałem wargi z westchnięciem, stojąc za cienką kurtyną,
która dzieliła mnie od spotkania ze swoim bratem. Wszystko to miało miejsce w
jednym z opuszczonych budynków starego prosektorium, które znajdowało się w
środku lasu, gdzie wcześniej mieliśmy treningi.
Chrząknąłem cicho.
-Kto tam? –usłyszałem spanikowany głos Jaxona. –Kim jesteś?
Przesunąłem materiał szmaty na bok, wchodząc do środka. Jax siedział przywiązany do krzesła, które stało na samym środku. Wciąż miał na głowie worek. Rozejrzałem się wzrokiem dookoła. Zżółkniałe, popękane kafelki, stary stół do przeprowadzania sekcji zwłok, na którym było wiele tynku i szkła, stare, żelazne łoża dla trupów, wyrwane kable i wiele innych elementów, które przyprowadzały mnie o ciarki.
Wśród czterech ścian zdawało się słyszeć jedynie przyśpieszony oddech młodego Biebera.
-To ja. –odezwałem się w końcu.
-Justin...-odetchnął jak gdyby z ulgą. –Zabierz mnie stąd. –nalegał.
Prychnąłem, kręcąc przy tym głową.
Podszedłem bliżej, odchylając w tył materiał osłaniający jego twarz. Teraz jego spojrzenie utkwiło w moich oczach.
-Wychodziłem od Tayi. Kiedy chciałem zamknąć drzwi, ktoś narzucił mi na głowę worek, podhaczył nogi i wrzucił do bagażnika jakiegoś samochodu. Ty masz pojęcie przez co przeszedłem?
Zaśmiałem się pod nosem, przechadzając się po pomieszczeniu.
-Fascynująca historia. Powinieneś napisać o tym książkę. Zatytułuj ją...”już nigdy nie wejdę w drogę starszemu bratu”.
Kątem oka patrzyłem na jego twarz. Jego mina zrzedniała, a brwi znacząco się zmarszczyły.
-To ty.
-To ja.
Uśmiechnąłem się, przejeżdżając palcem po zakurzonych meblach.
-Mogłem się tego domyśleć. –warknął, a jego żuchwa uwydatniła się, kiedy zacisnął szczękę.
-Domyśleć? –uniosłem łuk brwiowi, kiwając głową z uznaniem. –Świetny pomysł. Ale czy ty kiedykolwiek myślałeś? –skrzyżowałem dłonie na torsie, siadając na rogu stołu do przeprowadzania sekcji zwłok.
-Pomyślałeś kiedyś, że możesz zrobić sobie krzywdę? Sobie lub innym? Że możesz się zabić przez twoją lekkomyślność? –syknąłem, obserwując Jaxona.
-A ty?! –krzyknął na tyle głośno, że tynk zsypał się z sufitu. –Pomyślałeś, że zabijając ojca zniszczysz całą rodzinę?! –w kącikach jego oczu zabłysnęły łzy.
Przełknąłem ślinę, spuszczając wzrok na swoje buty. Splotłem dłonie w pięści i pokiwałem głową.
-Nie. Nie myślałem o tym. A wiesz dlaczego? –zapytałem, unosząc spojrzenie na niego.
-Bo byliście dla mnie najważniejsi, i nie chciałem, żeby to wam stała się krzywda.
Jaxon prychnął, odchylając głowę w bok. Zacisnął wargi, próbując uspokoić ich drżenie.
-Zostawiłeś nas. Odszedłeś i nawet nie dałeś znaku życia, kiedy wyszedłeś. Dopiero matka powiedziała mi, że jesteś w Sydney. Cały czas myślałem, że nie żyjesz. –wypuścił powietrze, a po jego policzkach spłynęły pojedyncze łzy.
-Może mniej by mnie to bolało. –dodał po chwili.
Przygryzłem wnętrze policzka, próbując w myślach ustalić kilka faktów.
-Jaxon, zrozum jedną rzecz. Nigdy nie chciałem dla was źle. Robiłem wszystko, żebyście mieli co jeść. To były uczciwie zarobione pieniądze. Nigdy niczego nie ukradłem.
Przypatrywałem się jego twarzy, jak gdybym próbował wbić mu to do głowy.
-Czy pamiętasz kiedykolwiek, żeby ojciec wrócił trzeźwy do domu? Przytulił cię? Pogadał z tobą normalnie, bez wyżywania się na tobie?
Jax pociągnął nosem i oblizał suche wargi.
-Raz. –odezwał się po krótkim namyśle. –W rocznicę śmierci babci.
-Gówno prawda. Kiedy zasnąłeś, ja osobiście wtargałem go do domu na drugie piętro, bo sam nie dał rady wejść na górę. –pokręciłem głową i spojrzałem na swoje dłonie.
-Strzeliłem do niego, bo chciał uderzyć mamę. Po raz setny, jeśli nie tysięczny. –warknąłem na samo wspomnienie o tym.
-Jeśli handel narkotykami uważasz za uczciwą pracę...
-Jaxon, do cholery! –uderzyłem dłońmi w stół, przez co chłopak zamilkł.
-Miałeś co jeść? Brakowało ci czegoś?
Pokręcił przecząco głową.
-A ja? Ja mogłem nie jeść przez kilka dni, żebyś ty był najedzony, i żebyś miał to, co było niezbędne. Miałem zaledwie 17 lat, co innego miałem robić?
Jax westchnął głęboko i wzruszył obojętnie ramionami. Może wciąż nie był emocjonalnie dojrzały na tę rozmowę. Ale tak czy inaczej, kiedyś musiało to nadejść.
-Dla ciebie byłem w stanie zrobić wszystko. Pozbyłem się ojca, który niszczył nam dzieciństwo, pracowałem czasem przez cały dzień i noc, żyłem z duszą na ramieniu, stale uciekając przed psami, a kiedy trafiłem do więzienia, wszystkie pieniądze przekazałem na ciebie, żeby-do kurwy nędzy-niczego ci nie brakowało. A ta akcja w samolocie? Przez ciebie jestem tutaj. To co teraz zaprezentowali ci komandosi to naprawdę niewiele w porównaniu do tego, co naprawdę jesteśmy zmuszeni robić na co dzień. To co przeżyłeś to namiastka tego, przez co ja musiałem przejść w życiu, żeby niejednokrotnie ratować ci dupę. –wyrzuciłem w końcu z siebie. Miałem wrażenie, że wielki ciężar spadł mi z barków.
Jaxon pokiwał głową z uznaniem. Przełknął ślinę, unikając mojego wzroku.
-Dziękuję. –szepnął, a ja przymknąłem oczy, kręcąc przy tym głową.
Musiałem zebrać myśli, które napastowały moją głowę. To cholerne uczucie, ale cieszę się, że on to wreszcie zrozumiał. Po tylu latach.
-Kocham cię, rozumiesz to? –spojrzałem na niego i zsunąłem się ze stołu, podchodząc do niego bliżej. Ukucnąłem na przeciw niemu, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
-Chcesz czy nie, jesteś moim bratem. I chociażby nie wiadomo co się działo, zawsze będę cię chronić. –powiedziałem, kładąc rękę na jego dłoni.
-Zniknąłem, ale wiesz co? Wróciłem silniejszy. Upadłem niejednokrotnie, ale za każdym razem, nieważne jak bardzo życie kopało mnie w dupę, spinałem się w sobie i podnosiłem, jakkolwiek ciężko by nie było. –dodałem.
Jaxon przypatrywał się mi ze łzami w oczach, przez co w mojej krtani poczułem okropny ból, jak gdyby ktoś właśnie przystawił mi nóż do gardła.
-Kiedy zniknąłeś. –odezwał się w końcu. –Po jakimś czasie pojawił się Skylar.
Na to imię poczułem przeszywający dreszcz, który przebiegł mi przez plecy. Jednakże musiałem go wysłuchać, tak samo, jak i on wysłuchał mnie.
Uniosłem łuk brwiowy, tym samym nakłaniając go do kontynuowania.
-Wciągnął mnie w to samo co ciebie. Nie zgadzałem się na narkotyki, bo zawsze mnie przed nimi ostrzegałeś. Uciekłem z domu razem z nim. Zapewniał mi normalne, a przynajmniej lepsze życie. Brakowało mi kasy, więc byłem podstawiony pod ścianą. Zgodziłem się. Kiedy pytałem o ciebie, powiedział, że nie żyjesz. Zaćpałeś się na śmierć. –jego jabłko Adama poruszyło się nerwowo. We mnie zaś wszystko się gotowało. Miałem ochotę coś rozwalić. Przez wszystkie te lata Jaxon myślał, że jest zdany tylko na siebie. Miał wówczas tylko 13 lat, kiedy trafiłem do pierdla. Co on mógł wiedzieć o życiu?
-Słyszałem, że matka mnie szukała. Wynajęła swojego faceta do tego. Za każdym razem, kiedy wpadali na przeszukanie jego mieszkania, ja chowałem się u starszej sąsiadki piętro niżej. Wtedy Sky dostawał tylko upomnienie na temat marihuany, bo w tamtym stanie to było dozwolone. –mruknął i spojrzał mi w oczy. –Teraz matka myśli, że to ja nie żyję. –wzruszył jak gdyby obojętnie ramionami.
-I tak byliśmy jej zbędni. O jeden problem mniej, nie? –wysyczał, a w jego oczach znów błysnęły łzy.
-Jax, nie mów tak. –szepnąłem, podnosząc się z kucnięć. –Masz mnie. To się teraz liczy. –uśmiechnąłem się do niego niemrawo i zmierzwiłem jego włosy.
-Zbieraj się, jedziemy. Przebierz się, ubrania masz w torbie. –mruknąłem, rozwiązując supły z jego nadgarstków i kostek. Ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie dziwię się, że Sealsi właśnie to miejsce wybrali do treningów. W końcu nikt oprócz narkomanów tu nie przychodzi.
-Dokąd? –zapytał, pocierając nadgarstki, na których odcisnęły się węzły sznura.
-Zobaczysz. Chcę nadrobić ci stracone dzieciństwo. –dodałem z uśmiechem, wychodząc na zewnątrz.
Chrząknąłem cicho.
-Kto tam? –usłyszałem spanikowany głos Jaxona. –Kim jesteś?
Przesunąłem materiał szmaty na bok, wchodząc do środka. Jax siedział przywiązany do krzesła, które stało na samym środku. Wciąż miał na głowie worek. Rozejrzałem się wzrokiem dookoła. Zżółkniałe, popękane kafelki, stary stół do przeprowadzania sekcji zwłok, na którym było wiele tynku i szkła, stare, żelazne łoża dla trupów, wyrwane kable i wiele innych elementów, które przyprowadzały mnie o ciarki.
Wśród czterech ścian zdawało się słyszeć jedynie przyśpieszony oddech młodego Biebera.
-To ja. –odezwałem się w końcu.
-Justin...-odetchnął jak gdyby z ulgą. –Zabierz mnie stąd. –nalegał.
Prychnąłem, kręcąc przy tym głową.
Podszedłem bliżej, odchylając w tył materiał osłaniający jego twarz. Teraz jego spojrzenie utkwiło w moich oczach.
-Wychodziłem od Tayi. Kiedy chciałem zamknąć drzwi, ktoś narzucił mi na głowę worek, podhaczył nogi i wrzucił do bagażnika jakiegoś samochodu. Ty masz pojęcie przez co przeszedłem?
Zaśmiałem się pod nosem, przechadzając się po pomieszczeniu.
-Fascynująca historia. Powinieneś napisać o tym książkę. Zatytułuj ją...”już nigdy nie wejdę w drogę starszemu bratu”.
Kątem oka patrzyłem na jego twarz. Jego mina zrzedniała, a brwi znacząco się zmarszczyły.
-To ty.
-To ja.
Uśmiechnąłem się, przejeżdżając palcem po zakurzonych meblach.
-Mogłem się tego domyśleć. –warknął, a jego żuchwa uwydatniła się, kiedy zacisnął szczękę.
-Domyśleć? –uniosłem łuk brwiowi, kiwając głową z uznaniem. –Świetny pomysł. Ale czy ty kiedykolwiek myślałeś? –skrzyżowałem dłonie na torsie, siadając na rogu stołu do przeprowadzania sekcji zwłok.
-Pomyślałeś kiedyś, że możesz zrobić sobie krzywdę? Sobie lub innym? Że możesz się zabić przez twoją lekkomyślność? –syknąłem, obserwując Jaxona.
-A ty?! –krzyknął na tyle głośno, że tynk zsypał się z sufitu. –Pomyślałeś, że zabijając ojca zniszczysz całą rodzinę?! –w kącikach jego oczu zabłysnęły łzy.
Przełknąłem ślinę, spuszczając wzrok na swoje buty. Splotłem dłonie w pięści i pokiwałem głową.
-Nie. Nie myślałem o tym. A wiesz dlaczego? –zapytałem, unosząc spojrzenie na niego.
-Bo byliście dla mnie najważniejsi, i nie chciałem, żeby to wam stała się krzywda.
Jaxon prychnął, odchylając głowę w bok. Zacisnął wargi, próbując uspokoić ich drżenie.
-Zostawiłeś nas. Odszedłeś i nawet nie dałeś znaku życia, kiedy wyszedłeś. Dopiero matka powiedziała mi, że jesteś w Sydney. Cały czas myślałem, że nie żyjesz. –wypuścił powietrze, a po jego policzkach spłynęły pojedyncze łzy.
-Może mniej by mnie to bolało. –dodał po chwili.
Przygryzłem wnętrze policzka, próbując w myślach ustalić kilka faktów.
-Jaxon, zrozum jedną rzecz. Nigdy nie chciałem dla was źle. Robiłem wszystko, żebyście mieli co jeść. To były uczciwie zarobione pieniądze. Nigdy niczego nie ukradłem.
Przypatrywałem się jego twarzy, jak gdybym próbował wbić mu to do głowy.
-Czy pamiętasz kiedykolwiek, żeby ojciec wrócił trzeźwy do domu? Przytulił cię? Pogadał z tobą normalnie, bez wyżywania się na tobie?
Jax pociągnął nosem i oblizał suche wargi.
-Raz. –odezwał się po krótkim namyśle. –W rocznicę śmierci babci.
-Gówno prawda. Kiedy zasnąłeś, ja osobiście wtargałem go do domu na drugie piętro, bo sam nie dał rady wejść na górę. –pokręciłem głową i spojrzałem na swoje dłonie.
-Strzeliłem do niego, bo chciał uderzyć mamę. Po raz setny, jeśli nie tysięczny. –warknąłem na samo wspomnienie o tym.
-Jeśli handel narkotykami uważasz za uczciwą pracę...
-Jaxon, do cholery! –uderzyłem dłońmi w stół, przez co chłopak zamilkł.
-Miałeś co jeść? Brakowało ci czegoś?
Pokręcił przecząco głową.
-A ja? Ja mogłem nie jeść przez kilka dni, żebyś ty był najedzony, i żebyś miał to, co było niezbędne. Miałem zaledwie 17 lat, co innego miałem robić?
Jax westchnął głęboko i wzruszył obojętnie ramionami. Może wciąż nie był emocjonalnie dojrzały na tę rozmowę. Ale tak czy inaczej, kiedyś musiało to nadejść.
-Dla ciebie byłem w stanie zrobić wszystko. Pozbyłem się ojca, który niszczył nam dzieciństwo, pracowałem czasem przez cały dzień i noc, żyłem z duszą na ramieniu, stale uciekając przed psami, a kiedy trafiłem do więzienia, wszystkie pieniądze przekazałem na ciebie, żeby-do kurwy nędzy-niczego ci nie brakowało. A ta akcja w samolocie? Przez ciebie jestem tutaj. To co teraz zaprezentowali ci komandosi to naprawdę niewiele w porównaniu do tego, co naprawdę jesteśmy zmuszeni robić na co dzień. To co przeżyłeś to namiastka tego, przez co ja musiałem przejść w życiu, żeby niejednokrotnie ratować ci dupę. –wyrzuciłem w końcu z siebie. Miałem wrażenie, że wielki ciężar spadł mi z barków.
Jaxon pokiwał głową z uznaniem. Przełknął ślinę, unikając mojego wzroku.
-Dziękuję. –szepnął, a ja przymknąłem oczy, kręcąc przy tym głową.
Musiałem zebrać myśli, które napastowały moją głowę. To cholerne uczucie, ale cieszę się, że on to wreszcie zrozumiał. Po tylu latach.
-Kocham cię, rozumiesz to? –spojrzałem na niego i zsunąłem się ze stołu, podchodząc do niego bliżej. Ukucnąłem na przeciw niemu, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
-Chcesz czy nie, jesteś moim bratem. I chociażby nie wiadomo co się działo, zawsze będę cię chronić. –powiedziałem, kładąc rękę na jego dłoni.
-Zniknąłem, ale wiesz co? Wróciłem silniejszy. Upadłem niejednokrotnie, ale za każdym razem, nieważne jak bardzo życie kopało mnie w dupę, spinałem się w sobie i podnosiłem, jakkolwiek ciężko by nie było. –dodałem.
Jaxon przypatrywał się mi ze łzami w oczach, przez co w mojej krtani poczułem okropny ból, jak gdyby ktoś właśnie przystawił mi nóż do gardła.
-Kiedy zniknąłeś. –odezwał się w końcu. –Po jakimś czasie pojawił się Skylar.
Na to imię poczułem przeszywający dreszcz, który przebiegł mi przez plecy. Jednakże musiałem go wysłuchać, tak samo, jak i on wysłuchał mnie.
Uniosłem łuk brwiowy, tym samym nakłaniając go do kontynuowania.
-Wciągnął mnie w to samo co ciebie. Nie zgadzałem się na narkotyki, bo zawsze mnie przed nimi ostrzegałeś. Uciekłem z domu razem z nim. Zapewniał mi normalne, a przynajmniej lepsze życie. Brakowało mi kasy, więc byłem podstawiony pod ścianą. Zgodziłem się. Kiedy pytałem o ciebie, powiedział, że nie żyjesz. Zaćpałeś się na śmierć. –jego jabłko Adama poruszyło się nerwowo. We mnie zaś wszystko się gotowało. Miałem ochotę coś rozwalić. Przez wszystkie te lata Jaxon myślał, że jest zdany tylko na siebie. Miał wówczas tylko 13 lat, kiedy trafiłem do pierdla. Co on mógł wiedzieć o życiu?
-Słyszałem, że matka mnie szukała. Wynajęła swojego faceta do tego. Za każdym razem, kiedy wpadali na przeszukanie jego mieszkania, ja chowałem się u starszej sąsiadki piętro niżej. Wtedy Sky dostawał tylko upomnienie na temat marihuany, bo w tamtym stanie to było dozwolone. –mruknął i spojrzał mi w oczy. –Teraz matka myśli, że to ja nie żyję. –wzruszył jak gdyby obojętnie ramionami.
-I tak byliśmy jej zbędni. O jeden problem mniej, nie? –wysyczał, a w jego oczach znów błysnęły łzy.
-Jax, nie mów tak. –szepnąłem, podnosząc się z kucnięć. –Masz mnie. To się teraz liczy. –uśmiechnąłem się do niego niemrawo i zmierzwiłem jego włosy.
-Zbieraj się, jedziemy. Przebierz się, ubrania masz w torbie. –mruknąłem, rozwiązując supły z jego nadgarstków i kostek. Ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie dziwię się, że Sealsi właśnie to miejsce wybrali do treningów. W końcu nikt oprócz narkomanów tu nie przychodzi.
-Dokąd? –zapytał, pocierając nadgarstki, na których odcisnęły się węzły sznura.
-Zobaczysz. Chcę nadrobić ci stracone dzieciństwo. –dodałem z uśmiechem, wychodząc na zewnątrz.
~...~
Zatrzymałem się przed budynkiem restauracji typu fast food.
Spojrzałem na brata. Jego oczy się zaświeciły, a uśmiech rozjaśnił twarz.
-McDonald’s? Cholera, nie byłem tu od wieków! –zawołał entuzjastycznie, na co ja zaśmiałem się pod nosem.
-Ostatni raz byliśmy w Mc na moje 12-te urodziny. –dodał, marszcząc brwi w zamyśleniu. –Zamówiłeś mi wtedy ten duży zestaw. Z zabawką, bo był...
-Spiderman? –uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
-Pamiętasz? –otworzył szerzej oczy, a ja znów się zaśmiałem.
-Jak mógłbym zapomnieć?
Weszliśmy do środka. Zapach z dzieciństwa pieścił nasze nozdrza. Sporo się zmieniło. Wszystko było bardziej...ekskluzywne, niż to co zapamiętałem.
Młoda, rudowłosa dziewczyna z uroczymi piegami i łagodnym uśmiechem na twarzy poprosiła nas do swojej kasy.
-Co dla panów? –zapytała, opierając dłonie na blacie. Spojrzałem na Jaxona, który wciąż wodził spojrzeniem po menu. Chrząknąłem cicho.
-Dla mnie kawa...i dwa cheeseburgery. –odezwałem się.
Ruda pokiwała głową, wystukując coś na swojej kasie.
-A co dla pana? –zapytała, na co Jax zamrugał oczami.
-Jakiś zestaw z hamburgerem. Bez ogórków. –zaznaczył, uśmiechając się pod nosem. –I jabłko też będzie zbędne.
Spojrzałem na brata. Jego oczy się zaświeciły, a uśmiech rozjaśnił twarz.
-McDonald’s? Cholera, nie byłem tu od wieków! –zawołał entuzjastycznie, na co ja zaśmiałem się pod nosem.
-Ostatni raz byliśmy w Mc na moje 12-te urodziny. –dodał, marszcząc brwi w zamyśleniu. –Zamówiłeś mi wtedy ten duży zestaw. Z zabawką, bo był...
-Spiderman? –uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
-Pamiętasz? –otworzył szerzej oczy, a ja znów się zaśmiałem.
-Jak mógłbym zapomnieć?
Weszliśmy do środka. Zapach z dzieciństwa pieścił nasze nozdrza. Sporo się zmieniło. Wszystko było bardziej...ekskluzywne, niż to co zapamiętałem.
Młoda, rudowłosa dziewczyna z uroczymi piegami i łagodnym uśmiechem na twarzy poprosiła nas do swojej kasy.
-Co dla panów? –zapytała, opierając dłonie na blacie. Spojrzałem na Jaxona, który wciąż wodził spojrzeniem po menu. Chrząknąłem cicho.
-Dla mnie kawa...i dwa cheeseburgery. –odezwałem się.
Ruda pokiwała głową, wystukując coś na swojej kasie.
-A co dla pana? –zapytała, na co Jax zamrugał oczami.
-Jakiś zestaw z hamburgerem. Bez ogórków. –zaznaczył, uśmiechając się pod nosem. –I jabłko też będzie zbędne.
-No więc, opowiedz..co u ciebie? –zapytał, podczas gdy ja
upijałem kolejny łyk orzeźwiającej mnie kawy.
Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się nad swoją wypowiedzią, próbując zlepić myśli w sensowną całość.
Co mam mu powiedzieć? Że moja była zwariowała, stary przyjaciel próbował zabić, a dziewczyna mnie nienawidzi?
Ciszę zapiłem kolejnymi łykami kawy.
-Bywało gorzej. –przyznałem, wysilając się na uśmiech.
Zaczął padać deszcz. Strugi deszczu skupiły na sobie moją uwagę.
Świat podczas burzy wydawał się być inny. Jakbyśmy nagle wszyscy przenieśli się gdzieś, gdzie wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
-Przeproś ode mnie Chloe. –Jax wyrwał mnie z przemyśleń.
Spojrzałem na niego pytająco, licząc na to, że dostanę jakiekolwiek wyjaśnienie.
-Powiedziałem jej trochę...-skrzywił się. –Trochę dużo na złego twój temat.
Westchnąłem, kiwając głową.
-W porządku. –skwitowałem. –Nie rozmawiamy ze sobą.
Przyglądał mi się z zainteresowaniem. Teraz to on potrzebował odpowiedzi.
-Wszystko się jebie, ogólnie mówiąc. –odchyliłem się na krześle, kładąc łokieć na oparciu. -Miało być inaczej, a wyszło jak zawsze. Typowo. –oblizałem wargi po kawie, chwytając za cheeseburgera.
-Taya coś wspominała...
-Nie wymawiaj przy mnie jej imienia. –wytknąłem w niego palcem, mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem.
-Mówiła, że żebyś do niej wrócił, zrobi wszystko, żebyś zwrócił na nią uwagę. –chrząknął, unosząc ręce w geście obrony. –Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona go zabiła.
-Kogo masz na myśli?
Przypatrywałem mu się z uwagą, wycierając sos z ust przy pomocy serwetki.
-No wiesz. Swojego syna. Spójrz na to z tej strony. Wiedziała, że dla ciebie bardziej liczy się on niż ona. Wykorzystała ten fakt, chociaż nie przemyślała tego. Zabiła go, ciało gdzieś ukryła. Po kilku dniach wyrzuciła dzieciaka do rzeki, bo zaczęło cuchnąć. Zżerało ją sumienie, więc go wyciągnęła i zadzwoniła do ciebie. –podsumował.
Otworzyłem szerzej oczy, kiedy kawałek bułki utknął mi w tchawicy. Zakrztusiłem się, zaczynając kaszleć. Wypiłem kawę do końca i pokręciłem głową.
-Skąd masz takie podejrzenia? –zapytałem, przyglądając się jego twarzy.
Jaxon ugryzł kawałek frytki, wodząc wzrokiem po lokalu. Odwrócił się za siebie, tak jakby sprawdzał, czy nikt nas nie podsłuchuje. Przysunął się bliżej mnie.
-Kiedy chciałem wziąć prysznic, wszedłem do łazienki a ona coś pośpiesznie wrzuciła za pralkę. Początkowo to olałem. Kiedy wyszedłem spod prysznica, ciekawość wzięła górę. Za nimi leżały saszetki po narkotykach. –szepnął, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
-I co w tym złego? Ona też bierze.
-Justin. –zmrużył powieki. –To barbiturany. –uzupełnił, a ja się wyprostowałem.
Barbituran to lek na padaczkę. Kiedy podaje się go cyklicznie i nagle przestaje się dawkować, następuje wstrząs, w skutek którego mózg, który nie otrzymał ani grama dawki zaczyna wariować i człowiek po prostu umiera.
-Musiała to planować od dłuższego czasu. –przygryzłem wargę, kręcąc głową. –Co ten maluch jej zrobił? Przecież to tylko kilkuletnie dziecko. –przełknąłem ciężko ślinę, odkładając cheeseburgera na tacę. Mój żołądek się zwęził, a ja straciłem apetyt.
-Ale przecież Charlie miał sekcję zwłok. Więc co do cholery? Przecież by wykryli, że coś jest nie tak. –pokręciłem głową w kompletnym szoku. Wciąż do mnie nie docierał ten fakt.
-Po pierwsze. Wynajęła kolesia od siebie z baru, żeby założył ten komiczny fartuch i udawał patologa. –przewrócił oczami i pociągnął kilka łyków coli.
-Po drugie...naprawdę? Nic nie wzbudziło w tobie podejrzeń? –mruknął, przyglądając się mojej twarzy.
Przygryzłem wnętrze policzka w zastanowieniu. Cholera.
-Koleś od razu mnie poznał. Wiedział, że dołączyłem do służb specjalnych, ale ską...
-Czekaj. Znam odpowiedź. Zaskoczę cię, uwaga: Taya. –westchnął i odrzucił opakowania po jedzeniu.
No to się kurwa porobiło...
Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się nad swoją wypowiedzią, próbując zlepić myśli w sensowną całość.
Co mam mu powiedzieć? Że moja była zwariowała, stary przyjaciel próbował zabić, a dziewczyna mnie nienawidzi?
Ciszę zapiłem kolejnymi łykami kawy.
-Bywało gorzej. –przyznałem, wysilając się na uśmiech.
Zaczął padać deszcz. Strugi deszczu skupiły na sobie moją uwagę.
Świat podczas burzy wydawał się być inny. Jakbyśmy nagle wszyscy przenieśli się gdzieś, gdzie wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
-Przeproś ode mnie Chloe. –Jax wyrwał mnie z przemyśleń.
Spojrzałem na niego pytająco, licząc na to, że dostanę jakiekolwiek wyjaśnienie.
-Powiedziałem jej trochę...-skrzywił się. –Trochę dużo na złego twój temat.
Westchnąłem, kiwając głową.
-W porządku. –skwitowałem. –Nie rozmawiamy ze sobą.
Przyglądał mi się z zainteresowaniem. Teraz to on potrzebował odpowiedzi.
-Wszystko się jebie, ogólnie mówiąc. –odchyliłem się na krześle, kładąc łokieć na oparciu. -Miało być inaczej, a wyszło jak zawsze. Typowo. –oblizałem wargi po kawie, chwytając za cheeseburgera.
-Taya coś wspominała...
-Nie wymawiaj przy mnie jej imienia. –wytknąłem w niego palcem, mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem.
-Mówiła, że żebyś do niej wrócił, zrobi wszystko, żebyś zwrócił na nią uwagę. –chrząknął, unosząc ręce w geście obrony. –Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona go zabiła.
-Kogo masz na myśli?
Przypatrywałem mu się z uwagą, wycierając sos z ust przy pomocy serwetki.
-No wiesz. Swojego syna. Spójrz na to z tej strony. Wiedziała, że dla ciebie bardziej liczy się on niż ona. Wykorzystała ten fakt, chociaż nie przemyślała tego. Zabiła go, ciało gdzieś ukryła. Po kilku dniach wyrzuciła dzieciaka do rzeki, bo zaczęło cuchnąć. Zżerało ją sumienie, więc go wyciągnęła i zadzwoniła do ciebie. –podsumował.
Otworzyłem szerzej oczy, kiedy kawałek bułki utknął mi w tchawicy. Zakrztusiłem się, zaczynając kaszleć. Wypiłem kawę do końca i pokręciłem głową.
-Skąd masz takie podejrzenia? –zapytałem, przyglądając się jego twarzy.
Jaxon ugryzł kawałek frytki, wodząc wzrokiem po lokalu. Odwrócił się za siebie, tak jakby sprawdzał, czy nikt nas nie podsłuchuje. Przysunął się bliżej mnie.
-Kiedy chciałem wziąć prysznic, wszedłem do łazienki a ona coś pośpiesznie wrzuciła za pralkę. Początkowo to olałem. Kiedy wyszedłem spod prysznica, ciekawość wzięła górę. Za nimi leżały saszetki po narkotykach. –szepnął, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
-I co w tym złego? Ona też bierze.
-Justin. –zmrużył powieki. –To barbiturany. –uzupełnił, a ja się wyprostowałem.
Barbituran to lek na padaczkę. Kiedy podaje się go cyklicznie i nagle przestaje się dawkować, następuje wstrząs, w skutek którego mózg, który nie otrzymał ani grama dawki zaczyna wariować i człowiek po prostu umiera.
-Musiała to planować od dłuższego czasu. –przygryzłem wargę, kręcąc głową. –Co ten maluch jej zrobił? Przecież to tylko kilkuletnie dziecko. –przełknąłem ciężko ślinę, odkładając cheeseburgera na tacę. Mój żołądek się zwęził, a ja straciłem apetyt.
-Ale przecież Charlie miał sekcję zwłok. Więc co do cholery? Przecież by wykryli, że coś jest nie tak. –pokręciłem głową w kompletnym szoku. Wciąż do mnie nie docierał ten fakt.
-Po pierwsze. Wynajęła kolesia od siebie z baru, żeby założył ten komiczny fartuch i udawał patologa. –przewrócił oczami i pociągnął kilka łyków coli.
-Po drugie...naprawdę? Nic nie wzbudziło w tobie podejrzeń? –mruknął, przyglądając się mojej twarzy.
Przygryzłem wnętrze policzka w zastanowieniu. Cholera.
-Koleś od razu mnie poznał. Wiedział, że dołączyłem do służb specjalnych, ale ską...
-Czekaj. Znam odpowiedź. Zaskoczę cię, uwaga: Taya. –westchnął i odrzucił opakowania po jedzeniu.
No to się kurwa porobiło...
Rozdział świetny. Właśnie zdałam sobie sprawę, że niedługo koniec tego ff, a ono jest naprawdę świetny.. Nie poprzestawaj na tym opowiadaniu, bo piszesz naprawdę fantastycznie!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Właśnie zdałam sobie sprawę, że niedługo koniec tego ff, a ono jest naprawdę genialne.. Nie poprzestawaj na tym opowiadaniu, bo piszesz naprawdę fantastycznie!
OdpowiedzUsuńUwielbiam. Szalejesz!!! Czekam aż w końcu się pogodzą :(
OdpowiedzUsuńNo to sie porobiło...
OdpowiedzUsuńO jaaa! NAJLEPSZY rozdział! Się dzieje!💜
OdpowiedzUsuńMeegaaa! Uwielbiam Cię miś!
Dużo, dużo weny!
Czekam na next'a/mrrAleksandra😂😚👌💜💞💙🌸
No to klops. Jejku już się nie mogę doczekać następnego, chcę wiedzieć co będzie dalej. Weny słonko! <3
OdpowiedzUsuńTaya jest psychiczna...
OdpowiedzUsuńJesteś najlepsza <3. Kurde, co ja będę czytać jak skończysz pisać to ff ;ccc
OdpowiedzUsuń