-Halo? –z jego ust wydobył się zachrypnięty głos. –Jest 6:10, panie Bieber. O
6:00 miał pan stawić się na miejscu. –odpowiedział mu szef policji-pan
Blackwell. Justin wywrócił oczami, podnosząc się do siadu.
-Tak. Jasne. Zaspałem. –mruknął i zmierzwił palcami swoje włosy. –O 6:40 chcę widzieć pana na stanowisku. Zapoznam pana z resztą ekipy.
Bieber uniósł łuk brwiowy i przejechał językiem po suchych ustach.
-Jaką ekipą? –pokręcił głową w nieporozumieniu. –Miałem pracować sam.
Po drugiej stronie dało się słyszeć westchnięcie.
-Żebym mógł tu panu przyzwolić, muszę sprawdzić pańskie umiejętności, czyż nie?
Justin zacisnął wargi i wstał z łóżka.
-Będę na czas. –mruknął, rozłączając się.
Chłopak przemierzając drogę z sypialni do łazienki, rozglądał się badawczo po pokoju. Miał kompletną pustkę w głowie. Odwrócił głowę w stronę przedpokoju, gdzie-jak miał wrażenie-wciąż między ścianami odbijało się głośne „kurwa mać”.
-Tak. Jasne. Zaspałem. –mruknął i zmierzwił palcami swoje włosy. –O 6:40 chcę widzieć pana na stanowisku. Zapoznam pana z resztą ekipy.
Bieber uniósł łuk brwiowy i przejechał językiem po suchych ustach.
-Jaką ekipą? –pokręcił głową w nieporozumieniu. –Miałem pracować sam.
Po drugiej stronie dało się słyszeć westchnięcie.
-Żebym mógł tu panu przyzwolić, muszę sprawdzić pańskie umiejętności, czyż nie?
Justin zacisnął wargi i wstał z łóżka.
-Będę na czas. –mruknął, rozłączając się.
Chłopak przemierzając drogę z sypialni do łazienki, rozglądał się badawczo po pokoju. Miał kompletną pustkę w głowie. Odwrócił głowę w stronę przedpokoju, gdzie-jak miał wrażenie-wciąż między ścianami odbijało się głośne „kurwa mać”.
Justin wszedł do domu,
złość biła od niego z każdej strony. Miał pieprzoną ochotę zalać wspomnienia w
alkoholu, zapić to, zapomnieć przynajmniej na chwilę. Odstresować się, bo do
kurwy nie wiedział co w jego życiu właśnie się dzieje. Uderzył pięścią w drzwi
do sypialni, pozostawiając w nich wgłębienie. Przeklnął głośno i zacisnął
pięści. Bez przerwy w jego myślach była Chloe i całe to zdarzenie z klubu. Z
jakiej pierdolonej racji ta suka to zrobiła?! Uderzył w ścianę i warknął w
złości. Cokolwiek stanie mu teraz na drodze zamieni się w bezużyteczne gówno.
Przykładowo stolik do kawy, którym z impetem rzucił w lustro. Oddychał ciężko,
nie mogąc zapanować nad agresją, która go omotała. Przełknął ślinę i podszedł
do lodówki, skąd wyjął kilka butelek piw. Kopnął w krzesło, które zawadzało mu
przejście do salonu. Postawił alkohol na stole i tak opróżniał butelkę po
butelce.
Z przemyśleń wyrwały go spływające po jego ciele krople
ciepłej wody. Przeczesał włosy palcami i odchylił głowę w tył, zaciskając
szczękę. Prysznic zawsze pomagał mu w odgonieniu złych emocji, przynajmniej na
te pierdolone siedem minut.
Odczuł wrażenie, jakby czyjeś kobiece dłonie sunęły od jego barków, przez ramiona aż do pasa, gdzie objęły go czule od tyłu. Jego tętno zaczęło wzrastać. Otworzył oczy i odwrócił za siebie.
Pieprzona tęsknota. To uczucie, kiedy myślisz o czymś, co tak naprawdę już nigdy się nie wydarzy. Chłopak oparł dłonie na ściance prysznicowej i spuścił głowę w dół, zamykając przy tym powieki. A wtedy usłyszał jej cichy śmiech.
Stale w jego głowie była ona.
Zacisnął palce i pokręcił głową, szydząc z własnej naiwności. Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Wytarł ciało ręcznikiem, który po chwili związał wokół bioder. Oparł ręce na umywalce, przyglądając się swojej twarzy, jakby szukał w niej odpowiedzi. Jego oczy były szaleńczo zagubione. Niby takie same, ale inne. Nie miały w sobie tego zapału, że dziś znów ją zobaczy.
Nie wierzył w to, że tak po prostu z nim zerwała. Przecież dobrze wiedziała, że Taya to tylko...przyjaciółka, czy jakkolwiek miałby ją teraz nazwać.
Wyszedł z łazienki ubrany w biały podkoszulek z i szare spodnie. Z jego szyi zwisał srebrny łańcuszek z krzyżykiem, który-nie wiadomo z jakiego powodu-wciąż trzymał po ojcu. Wtedy to on go miał na sobie, kiedy Justin go zabił. Być może w ten sposób działa na własne sumienie, jak gdyby noszenie na sobie jego krwi było dla niego karą i pokutą jednocześnie.
Spojrzał na blat kuchenny, gdzie stały tosty i lodowata już kawa. Minął je obojętnie i chwycił za kurtkę, wychodząc z domu. Wsiadł w samochód i odjechał na umówione spotkanie.
Odczuł wrażenie, jakby czyjeś kobiece dłonie sunęły od jego barków, przez ramiona aż do pasa, gdzie objęły go czule od tyłu. Jego tętno zaczęło wzrastać. Otworzył oczy i odwrócił za siebie.
Pieprzona tęsknota. To uczucie, kiedy myślisz o czymś, co tak naprawdę już nigdy się nie wydarzy. Chłopak oparł dłonie na ściance prysznicowej i spuścił głowę w dół, zamykając przy tym powieki. A wtedy usłyszał jej cichy śmiech.
Stale w jego głowie była ona.
Zacisnął palce i pokręcił głową, szydząc z własnej naiwności. Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Wytarł ciało ręcznikiem, który po chwili związał wokół bioder. Oparł ręce na umywalce, przyglądając się swojej twarzy, jakby szukał w niej odpowiedzi. Jego oczy były szaleńczo zagubione. Niby takie same, ale inne. Nie miały w sobie tego zapału, że dziś znów ją zobaczy.
Nie wierzył w to, że tak po prostu z nim zerwała. Przecież dobrze wiedziała, że Taya to tylko...przyjaciółka, czy jakkolwiek miałby ją teraz nazwać.
Wyszedł z łazienki ubrany w biały podkoszulek z i szare spodnie. Z jego szyi zwisał srebrny łańcuszek z krzyżykiem, który-nie wiadomo z jakiego powodu-wciąż trzymał po ojcu. Wtedy to on go miał na sobie, kiedy Justin go zabił. Być może w ten sposób działa na własne sumienie, jak gdyby noszenie na sobie jego krwi było dla niego karą i pokutą jednocześnie.
Spojrzał na blat kuchenny, gdzie stały tosty i lodowata już kawa. Minął je obojętnie i chwycił za kurtkę, wychodząc z domu. Wsiadł w samochód i odjechał na umówione spotkanie.
~...~
Blackwell spojrzał na zegarek, który wskazywał 6:39.
-No nic. –mruknął pod nosem, patrząc na grupę świeżych komandosów z szóstego oddziału. –Zaczniemy bez...
Równo z wybiciem 6:40 do pomieszczenia wszedł młody brunet, a jego spojrzenie zmierzyło potencjalnie każdego.
Szef policji jeszcze chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Chłopak uniósł brew i przechylił głowę na bok, wtykając ręce w kieszenie.
-Przecież mówiłem. –zaznaczył. –Zaspałem.
Starszy mężczyzna cicho westchnął i poklepał ramieniem Skypera-przywódcę jednostek specjalnych.
-To najgorsza decyzja w moim życiu. –wymamrotał, patrząc na niego znacząco. –Chcę, żebyś porządnie skopał mu tyłek na tych treningach. Chcę, żebyś tresował go jak psa. A jeżeli w czymkolwiek się sprzeciwi, daj mu nauczkę. –warknął i powrócił wzrokiem do Biebera, który zajął miejsce na końcu sali.
-Aż tak ci nadepnął na odcisk? –zapytał dowódca z nieukrytym rozbawieniem na twarzy. –Nie wygląda groźnie. Przypomina raczej duże dziecko, które nie dostało zabawki.
Blackwell zacisnął szczękę, marszcząc przy tym czoło.
-Lepiej miej na niego oko. –chrząknął. –Nie chciałbym, żebyś stał się jego celem. –dodał po chwili.
Skyper podniósł głowę z rozbawieniem, odprowadzając wzrokiem swojego przyjaciela, który właśnie opuścił pomieszczenie.
-No dobra, panowie. –odezwał się do Sealsów*, uderzając kawałkiem bambusowego kija w drewnianą tablicę. –Plan jest prosty. Pobudka o 4:30. Od 5:00 do 08:00 na rozgrzewkę bieg przez las. Zaznaczam-bieg, nie spacerek. Pół godziny odpoczynku, w namiotach, które są przygotowane w waszych ekwipunkach. Pierwsza tura treningu jest na morzu. Nie dalej niż 200 metrów od brzegu. Jeśli ktoś będzie tonął chociaż centymetr poza wyznaczonym miejscem, nie warto poświęcać mu swój czas. Walczycie na własny rachunek. Ratunek kogoś innego was osłabia. Zapamiętajcie fakt, że ktoś, kto się topi w wodzie waży dużo więcej. Woda to nie plac zabaw, to jeden z najsilniejszych żywiołów. –mruknął, odwracając się do rozpisu tabeli. –W tej samej turze, zostaniecie zabrani naszym samolotem na środek morza, gdzie znajduje się platforma. Każdy z was będzie skakał prosto z kabiny do wody, pół kilometra od niej. Ten kto nie umie lub nie pamięta jak się pływa, niech lepiej szybko się tego nauczy, jeśli nie chce pójść na dno. Ten sam fakt-tonących nie ratujemy. W wodzie nasze mięśnie słabną, nie chcę widzieć tu żadnego bohatera, rozumiemy się? –uniósł ton swojego głosu, skupiając swój wzrok na nowo przybyłym brunecie.
-Ej, ty. –mruknął dowódca, na co ten uniósł brwi.
-Bieber.
-Co? –Skyper zmrużył powieki, podchodząc do niego bliżej.
-Nazywam się Bieber. –uzupełnił, nie odrywając wzroku od jego spojrzenia. Facet prychnął ze śmiechem i pochylił się nad nim. –Gówno mnie obchodzi to jak się nazywasz. –warknął, a wtedy Bieber zauważył, że facet nie ma prawej ręki, od palców aż do łokcia. Zacisnął szczękę w milczeniu.
-Jeśli jesteś taki wyrywny, to dla ciebie mam zadanie specjalne. –mruknął i zaśmiał się bez humoru. Odszedł z powrotem do tablicy.
-Każdy, kto dopłynie do platformy, ma wolne do wieczora. A ten kto nie, będzie pływał tak długo, dopóki skóra mu nie odpadnie. O 20:00 trening na ringu.
Dzisiejsze tury zaczynamy za pół godziny. Nie spóźnijcie się. –powiedział, znów wbijając wzrok w Biebera. –Ty w szczególności.
Chłopak zmarszczył brwi i tak jak wszyscy podniósł się z siedzenia, idąc w wyznaczonym kierunku, gdzie miał odebrać swój ekwipunek.
-No nic. –mruknął pod nosem, patrząc na grupę świeżych komandosów z szóstego oddziału. –Zaczniemy bez...
Równo z wybiciem 6:40 do pomieszczenia wszedł młody brunet, a jego spojrzenie zmierzyło potencjalnie każdego.
Szef policji jeszcze chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Chłopak uniósł brew i przechylił głowę na bok, wtykając ręce w kieszenie.
-Przecież mówiłem. –zaznaczył. –Zaspałem.
Starszy mężczyzna cicho westchnął i poklepał ramieniem Skypera-przywódcę jednostek specjalnych.
-To najgorsza decyzja w moim życiu. –wymamrotał, patrząc na niego znacząco. –Chcę, żebyś porządnie skopał mu tyłek na tych treningach. Chcę, żebyś tresował go jak psa. A jeżeli w czymkolwiek się sprzeciwi, daj mu nauczkę. –warknął i powrócił wzrokiem do Biebera, który zajął miejsce na końcu sali.
-Aż tak ci nadepnął na odcisk? –zapytał dowódca z nieukrytym rozbawieniem na twarzy. –Nie wygląda groźnie. Przypomina raczej duże dziecko, które nie dostało zabawki.
Blackwell zacisnął szczękę, marszcząc przy tym czoło.
-Lepiej miej na niego oko. –chrząknął. –Nie chciałbym, żebyś stał się jego celem. –dodał po chwili.
Skyper podniósł głowę z rozbawieniem, odprowadzając wzrokiem swojego przyjaciela, który właśnie opuścił pomieszczenie.
-No dobra, panowie. –odezwał się do Sealsów*, uderzając kawałkiem bambusowego kija w drewnianą tablicę. –Plan jest prosty. Pobudka o 4:30. Od 5:00 do 08:00 na rozgrzewkę bieg przez las. Zaznaczam-bieg, nie spacerek. Pół godziny odpoczynku, w namiotach, które są przygotowane w waszych ekwipunkach. Pierwsza tura treningu jest na morzu. Nie dalej niż 200 metrów od brzegu. Jeśli ktoś będzie tonął chociaż centymetr poza wyznaczonym miejscem, nie warto poświęcać mu swój czas. Walczycie na własny rachunek. Ratunek kogoś innego was osłabia. Zapamiętajcie fakt, że ktoś, kto się topi w wodzie waży dużo więcej. Woda to nie plac zabaw, to jeden z najsilniejszych żywiołów. –mruknął, odwracając się do rozpisu tabeli. –W tej samej turze, zostaniecie zabrani naszym samolotem na środek morza, gdzie znajduje się platforma. Każdy z was będzie skakał prosto z kabiny do wody, pół kilometra od niej. Ten kto nie umie lub nie pamięta jak się pływa, niech lepiej szybko się tego nauczy, jeśli nie chce pójść na dno. Ten sam fakt-tonących nie ratujemy. W wodzie nasze mięśnie słabną, nie chcę widzieć tu żadnego bohatera, rozumiemy się? –uniósł ton swojego głosu, skupiając swój wzrok na nowo przybyłym brunecie.
-Ej, ty. –mruknął dowódca, na co ten uniósł brwi.
-Bieber.
-Co? –Skyper zmrużył powieki, podchodząc do niego bliżej.
-Nazywam się Bieber. –uzupełnił, nie odrywając wzroku od jego spojrzenia. Facet prychnął ze śmiechem i pochylił się nad nim. –Gówno mnie obchodzi to jak się nazywasz. –warknął, a wtedy Bieber zauważył, że facet nie ma prawej ręki, od palców aż do łokcia. Zacisnął szczękę w milczeniu.
-Jeśli jesteś taki wyrywny, to dla ciebie mam zadanie specjalne. –mruknął i zaśmiał się bez humoru. Odszedł z powrotem do tablicy.
-Każdy, kto dopłynie do platformy, ma wolne do wieczora. A ten kto nie, będzie pływał tak długo, dopóki skóra mu nie odpadnie. O 20:00 trening na ringu.
Dzisiejsze tury zaczynamy za pół godziny. Nie spóźnijcie się. –powiedział, znów wbijając wzrok w Biebera. –Ty w szczególności.
Chłopak zmarszczył brwi i tak jak wszyscy podniósł się z siedzenia, idąc w wyznaczonym kierunku, gdzie miał odebrać swój ekwipunek.
Spodnie w moro, czarny podkoszulek i dopasowane na rozmiar
obuwie. To właśnie miał na sobie Justin podczas 3-godzinnego biegu przez las.
Powietrze było wilgotne, tak samo jak wszystko wokół, świeżo po nocnej burzy.
Te treningi dla Biebera mogłyby okazać się dobrym rozwiązaniem na zapomnienie o niej. Nie miał pewności, czy wciąż może nazywać ją swoją Chloe. Gdzieś w głębi serca wciąż była jego. Ten związek nie był przypadkiem. Nic nie dzieje się bez powodu. Być może ktoś tam na górze w końcu się nad nim zlitował, dając mu swojego osobistego anioła. Nawet, jeśli on dla niej nie istnieje...ona wciąż będzie kimś, dla kogo będzie przeżywał każdą spędzoną tu chwilę. Gdyby nie Chloe, Justin bez większych skrupułów oddałby się w ręce policji, żeby tym trafić na całe 30 lat do pierdla, lub jak kto woli-na dożywocie.
Bieber przewrócił się w zamyśleniu, lądując w kałuży błota. Słysząc śmiech wymijających go komandosów, zacisnął szczękę i przeklnął w duchu. Zauważył czarnoskórą dłoń, która była wyciągnięta w jego kierunku. Brunet uniósł wzrok w kierunku jej właściciela i uścisnął ją, podnosząc się z ziemi.
-Skup się, dopiero godzina za nami. –powiedział, poklepując go po ramieniu i biegnąc dalej.
Oczywiście, łatwo powiedzieć. Bo to nie ty masz w głowie dziewczynę, którą kochasz, a która cię nienawidzi. Bieber zmarszczył brwi i znów ruszył przed siebie. Starał się myśleć o wszystkim innym, byle nie o niej. Z każdym pokonanym dystansem pozbywał się tego napięcia, które siedziało w nim. Dzięki temu mógł się wyżyć i skupić na teraźniejszości. Tylko tu i teraz.
Na finiszu, w punkcie zbiegu, stała drewniana konstrukcja a pod nią stół obstawiony butelkami z wodą, do której każdy miał dołączoną wodoodporną słuchawkę. Justin oparł się o jedno z drzew, biorąc kilka łyków wody. Przytknął do ucha słuchawkę, którą zaczepił o jego płatek, dopasowując ją idealnie. Potarł dłonie i cicho westchnął, wodząc wzrokiem po reszcie osobników z jego „ekipy”. Jedni byli bardziej inni mniej umięśnieni. Większość z nich wyglądała na ważniaków czy typów zbyt pewnych siebie, jednak nawet taki koleś nie wyprowadził go z równowagi.
-To co, dziewczynki, gotowe? –mruknął w pełni rozbawiony jeden z komandosów, który był świetnym przedstawicielem tego, co przed chwilą stwierdził Bieber. Przyjrzał się plakietce na jego piersi „Skyper”. No proszę, czyżby syn wielkiego dowódcy? Więc kurestwo mają we krwi.
-Przy porcie czeka na was samolot, zabierze was w zapowiedziane miejsce. –każdemu rozbrzmiał męski głos w słuchawce.
-Ale jak to? –rzucił szatyn z kitą na środku głowy. –Przecież najpierw miał być tre...
-Trening w wodzie jest zbędny. Rzucamy was na głęboką wodę, nie do brodzika, więc lepiej się dostosuj lub baw się foremkami na froncie. –odpowiedział mu głos dowódcy. Justin parsknął śmiechem i pokręcił głową, co raczej nie spodobało się chłopakowi.
-Z czego rżysz? –warknął, a Bieber się wyprostował, mierząc go wzrokiem.
-Z twojego pizdowatego podejścia. –odpowiedział z rozbawieniem, krzyżując ręce na piersi.
-Co powiedziałeś? –zmarszczył brwi i podszedł bliżej do Justina, który nawet nie drgnął z miejsca. –Słyszałeś Skypera? –zapytał brunet, przechylając głowę na bok. –To nie jest plac zabaw. Jeśli masz z tym jakikolwiek problem, wracaj tam, skąd jesteś i lepiej nie wchodź mi w drogę. –uśmiechnął się Bieber, odchodząc w stronę portu. Zmieszany facet przełknął ślinę, mamrocząc pod nosem coś w stylu „dupek”.
Powietrze było wilgotne, tak samo jak wszystko wokół, świeżo po nocnej burzy.
Te treningi dla Biebera mogłyby okazać się dobrym rozwiązaniem na zapomnienie o niej. Nie miał pewności, czy wciąż może nazywać ją swoją Chloe. Gdzieś w głębi serca wciąż była jego. Ten związek nie był przypadkiem. Nic nie dzieje się bez powodu. Być może ktoś tam na górze w końcu się nad nim zlitował, dając mu swojego osobistego anioła. Nawet, jeśli on dla niej nie istnieje...ona wciąż będzie kimś, dla kogo będzie przeżywał każdą spędzoną tu chwilę. Gdyby nie Chloe, Justin bez większych skrupułów oddałby się w ręce policji, żeby tym trafić na całe 30 lat do pierdla, lub jak kto woli-na dożywocie.
Bieber przewrócił się w zamyśleniu, lądując w kałuży błota. Słysząc śmiech wymijających go komandosów, zacisnął szczękę i przeklnął w duchu. Zauważył czarnoskórą dłoń, która była wyciągnięta w jego kierunku. Brunet uniósł wzrok w kierunku jej właściciela i uścisnął ją, podnosząc się z ziemi.
-Skup się, dopiero godzina za nami. –powiedział, poklepując go po ramieniu i biegnąc dalej.
Oczywiście, łatwo powiedzieć. Bo to nie ty masz w głowie dziewczynę, którą kochasz, a która cię nienawidzi. Bieber zmarszczył brwi i znów ruszył przed siebie. Starał się myśleć o wszystkim innym, byle nie o niej. Z każdym pokonanym dystansem pozbywał się tego napięcia, które siedziało w nim. Dzięki temu mógł się wyżyć i skupić na teraźniejszości. Tylko tu i teraz.
Na finiszu, w punkcie zbiegu, stała drewniana konstrukcja a pod nią stół obstawiony butelkami z wodą, do której każdy miał dołączoną wodoodporną słuchawkę. Justin oparł się o jedno z drzew, biorąc kilka łyków wody. Przytknął do ucha słuchawkę, którą zaczepił o jego płatek, dopasowując ją idealnie. Potarł dłonie i cicho westchnął, wodząc wzrokiem po reszcie osobników z jego „ekipy”. Jedni byli bardziej inni mniej umięśnieni. Większość z nich wyglądała na ważniaków czy typów zbyt pewnych siebie, jednak nawet taki koleś nie wyprowadził go z równowagi.
-To co, dziewczynki, gotowe? –mruknął w pełni rozbawiony jeden z komandosów, który był świetnym przedstawicielem tego, co przed chwilą stwierdził Bieber. Przyjrzał się plakietce na jego piersi „Skyper”. No proszę, czyżby syn wielkiego dowódcy? Więc kurestwo mają we krwi.
-Przy porcie czeka na was samolot, zabierze was w zapowiedziane miejsce. –każdemu rozbrzmiał męski głos w słuchawce.
-Ale jak to? –rzucił szatyn z kitą na środku głowy. –Przecież najpierw miał być tre...
-Trening w wodzie jest zbędny. Rzucamy was na głęboką wodę, nie do brodzika, więc lepiej się dostosuj lub baw się foremkami na froncie. –odpowiedział mu głos dowódcy. Justin parsknął śmiechem i pokręcił głową, co raczej nie spodobało się chłopakowi.
-Z czego rżysz? –warknął, a Bieber się wyprostował, mierząc go wzrokiem.
-Z twojego pizdowatego podejścia. –odpowiedział z rozbawieniem, krzyżując ręce na piersi.
-Co powiedziałeś? –zmarszczył brwi i podszedł bliżej do Justina, który nawet nie drgnął z miejsca. –Słyszałeś Skypera? –zapytał brunet, przechylając głowę na bok. –To nie jest plac zabaw. Jeśli masz z tym jakikolwiek problem, wracaj tam, skąd jesteś i lepiej nie wchodź mi w drogę. –uśmiechnął się Bieber, odchodząc w stronę portu. Zmieszany facet przełknął ślinę, mamrocząc pod nosem coś w stylu „dupek”.
-Seals, jak dobrze wiecie, dowodzimy na lądzie, królujemy w
powietrzu i rządzimy w wodzie. –powiedział dowódca, kiedy wszyscy znaleźli się
już na pokładzie samolotu. -Naszą misją nie jest mordowanie, tylko
zapobieganie. Nikt was nie zabije, chyba, że zrobicie to sami z własnej
głupoty. Przypominam, że pracujecie na własny rachunek. –dodał, przechadzając
się z jednego końca na drugi. Każdy z nich miał przydzielone swoje miejsca,
gdzie zabezpieczała ich specjalna bariera, której mogli się trzymać.
-Zadanie jest proste. Wypuszczamy was na wodę, każdy z was ma swoje do zrobienia i tego się trzymajcie. Bieber pilnuj się swojego. Jesteś tu nowy, więc nie spierdol tego. –mruknął, wbijając w niego swoje spojrzenie.
-A spadochrony? –zapytał ten sam chłopak z kitą. –Spadochrony? –Skyper otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
-No, spadochro...-przerwał mu śmiech dowódcy. –Jaki masz problem ze skokiem do wody z 200 metrów? -pokręcił głową i wrócił na swoje miejsce. –Przygotujcie się, macie dwie minuty. Czarnoskóry chłopak, który siedział przy Justinie, szturchnął go ramieniem z lekkim uśmiechem.
-Nie stresuj się. –mruknął pocieszająco, widząc, jak ten siedzi zamyślony.
-Nie stresuję. –pokręcił głową i oblizał wargi z westchnieniem, drapiąc się po karku. –Raczej boję się pomysłów tego psychola bez ręki. –uzupełnił i spojrzał na niego.
-Skyper? Jest w porządku, jeśli z nim współpracujesz. Jeśli będziesz się rządził i robił mu na przekór, to się nie zdziw, że będzie cię cisnął, dopóki mu się to nie znudzi. –przewrócił oczami i skrzyżował dłonie.
Dobra rada, choć nie jest to pewne, że Bieber weźmie ją do serca.
-Przygotować się do skoków. Na mój rozkaz każdy skacze równo w odstępie 3 sekund. Czy to jasne? –mruknął, nie oczekując odpowiedzi.
Justin odwrócił głowę w stronę chłopaka.
-Długo już w tym siedzisz? –uniósł brew, na co ten przekrzywił usta w zamyśleniu. –To mój pierwszy rok w Navy. Wcześniej byłem jedynie na froncie. –odpowiedział mu.
-Tak w ogóle, Logan. –wyciągnął dłoń w stronę bruneta, który zaraz odwzajemnił jego uścisk. –Justin. Szkoda, że w takich okolicznościach się poznajemy. –westchnął i wzruszył jakby obojętnie ramionami.
Kiedy spora większość przed nimi zdążyła już wyskoczyć, Justin ominął chłopaka w kitce, szturchając go ramieniem i na znak Skypera wziął głęboki wdech i zacisnął dłonie, wyskakując z podestu samolotu.
To była adrenalina, której potrzebował w życiu. Może w innych okolicznościach zdołałby pokochać skydiving, który stałby się może nawet i jego hobby.
Teraz najważniejsze dla niego było zadanie, które miał do wykonania. Zanim przedarł się przez taflę wody, wziął głęboki wdech i przybrał odpowiednią dla niego pozycję. Chwilę później już był pod nią. Wypłynął i rozejrzał się dookoła, próbując się zorientować, gdzie właśnie się znajduje.
-To tylko pół kilometra. –mruknął do siebie, oblizując wargi. –Poradzisz sobie. –dodał, zaczynając płynąć.
-Za 200 metrów będzie punkt, w którym każdy z was ma przydzielone zadanie. –usłyszeli w słuchawkach. Justin próbował skupić się na tym, co teraz było dla niego priorytetem.
-Bieber. –usłyszał. –Oczywiście nie zapomniałem o twoim zadaniu. –mruknął, jednak nie wyprowadziło go to z równowagi. –Zdetonujesz minę, w przeciwnym razie będziesz miał wszystkich na sumieniu.
Brunet o mało co nie zachłysnął się wodą.
-Minę? –zapytał, jakby wręcz chciał się przekonać do faktu, że źle usłyszał.
-Mina morska. Wielkie coś, co wybuchnie, jeśli poczuje zbyt gwałtowne fale w pobliżu. Zdaj się na instynkt, skoro tak wyrywny jesteś. –odpowiedział. Justin zacisnął szczękę, płynąc wytrwale do określonego punktu.
-I jak panowie? –zapytał Logan, wodząc wzrokiem po innych komandosach.
-Mam wydostać jakieś badziewie z wraku. –mruknął jeden z nich.
-Mi przydzielił przymocowanie linki do supłów. A ty, Bieber? –rzucił.
Justin przełknął ślinę, kręcąc głową.
-Nie ma czasu, musimy działać. –mruknął brunet i od razu zanurkował. Nie musiało minąć specjalnie dużo czasu, żeby chłopak dojrzał minę kotwiczną, jak się okazało-niekontaktową.
Chłopak wypłynął na powierzchnię, żeby złapać oddech.
-Co właściwie mam zrobić? –zapytał Bieber.
-Przeżyć i uratować innych. Zbliż się powoli i spróbuj odłączyć ją od kadłubu wraka, przy którym pracuje jeden z was. A dalej zdaj się na instynkt. –usłyszał w słuchawce głos Skypera. Brunet wziął głęboki wdech i znów opadł pod taflę wody.
Jednak zamiast kierując się w stronę wraku, Justin zauważył, że Logan wręcz zwisa ze słupa, próbując wydobyć się z uścisku metalowej linki, która zaplątała się wokół jego szyi.
Chłopak znów wypłynął na powierzchnie.
-Skyper, Logan zaplątał się linką, nie może oddychać! –zawiadomił, na co ten jak gdyby prychnął.
-Zajmij się sobą, pamiętaj, że każdy działa na własny rachunek.
Brunet warknął pod nosem, nurkując w stronę chłopaka, który praktycznie już się nie ruszał. Podpłynął bliżej niego, próbując poluźnić uścisk.
-Bieber, zostaw go. On ci się nie przyda. –usłyszał w słuchawce, co doprowadziło go do szczytu nerwów. Zdjął ją z ucha i wyrzucił, przez co ta powoli opadała na dno.
Teraz najistotniejsze były ostatnie minuty, które zadecydują o życiu młodego komandosa.
*Seals-"działają na morzu, w powietrzu i na lądzie (skrót od angielskich słów: sea, air, land)"
-Zadanie jest proste. Wypuszczamy was na wodę, każdy z was ma swoje do zrobienia i tego się trzymajcie. Bieber pilnuj się swojego. Jesteś tu nowy, więc nie spierdol tego. –mruknął, wbijając w niego swoje spojrzenie.
-A spadochrony? –zapytał ten sam chłopak z kitą. –Spadochrony? –Skyper otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
-No, spadochro...-przerwał mu śmiech dowódcy. –Jaki masz problem ze skokiem do wody z 200 metrów? -pokręcił głową i wrócił na swoje miejsce. –Przygotujcie się, macie dwie minuty. Czarnoskóry chłopak, który siedział przy Justinie, szturchnął go ramieniem z lekkim uśmiechem.
-Nie stresuj się. –mruknął pocieszająco, widząc, jak ten siedzi zamyślony.
-Nie stresuję. –pokręcił głową i oblizał wargi z westchnieniem, drapiąc się po karku. –Raczej boję się pomysłów tego psychola bez ręki. –uzupełnił i spojrzał na niego.
-Skyper? Jest w porządku, jeśli z nim współpracujesz. Jeśli będziesz się rządził i robił mu na przekór, to się nie zdziw, że będzie cię cisnął, dopóki mu się to nie znudzi. –przewrócił oczami i skrzyżował dłonie.
Dobra rada, choć nie jest to pewne, że Bieber weźmie ją do serca.
-Przygotować się do skoków. Na mój rozkaz każdy skacze równo w odstępie 3 sekund. Czy to jasne? –mruknął, nie oczekując odpowiedzi.
Justin odwrócił głowę w stronę chłopaka.
-Długo już w tym siedzisz? –uniósł brew, na co ten przekrzywił usta w zamyśleniu. –To mój pierwszy rok w Navy. Wcześniej byłem jedynie na froncie. –odpowiedział mu.
-Tak w ogóle, Logan. –wyciągnął dłoń w stronę bruneta, który zaraz odwzajemnił jego uścisk. –Justin. Szkoda, że w takich okolicznościach się poznajemy. –westchnął i wzruszył jakby obojętnie ramionami.
Kiedy spora większość przed nimi zdążyła już wyskoczyć, Justin ominął chłopaka w kitce, szturchając go ramieniem i na znak Skypera wziął głęboki wdech i zacisnął dłonie, wyskakując z podestu samolotu.
To była adrenalina, której potrzebował w życiu. Może w innych okolicznościach zdołałby pokochać skydiving, który stałby się może nawet i jego hobby.
Teraz najważniejsze dla niego było zadanie, które miał do wykonania. Zanim przedarł się przez taflę wody, wziął głęboki wdech i przybrał odpowiednią dla niego pozycję. Chwilę później już był pod nią. Wypłynął i rozejrzał się dookoła, próbując się zorientować, gdzie właśnie się znajduje.
-To tylko pół kilometra. –mruknął do siebie, oblizując wargi. –Poradzisz sobie. –dodał, zaczynając płynąć.
-Za 200 metrów będzie punkt, w którym każdy z was ma przydzielone zadanie. –usłyszeli w słuchawkach. Justin próbował skupić się na tym, co teraz było dla niego priorytetem.
-Bieber. –usłyszał. –Oczywiście nie zapomniałem o twoim zadaniu. –mruknął, jednak nie wyprowadziło go to z równowagi. –Zdetonujesz minę, w przeciwnym razie będziesz miał wszystkich na sumieniu.
Brunet o mało co nie zachłysnął się wodą.
-Minę? –zapytał, jakby wręcz chciał się przekonać do faktu, że źle usłyszał.
-Mina morska. Wielkie coś, co wybuchnie, jeśli poczuje zbyt gwałtowne fale w pobliżu. Zdaj się na instynkt, skoro tak wyrywny jesteś. –odpowiedział. Justin zacisnął szczękę, płynąc wytrwale do określonego punktu.
-I jak panowie? –zapytał Logan, wodząc wzrokiem po innych komandosach.
-Mam wydostać jakieś badziewie z wraku. –mruknął jeden z nich.
-Mi przydzielił przymocowanie linki do supłów. A ty, Bieber? –rzucił.
Justin przełknął ślinę, kręcąc głową.
-Nie ma czasu, musimy działać. –mruknął brunet i od razu zanurkował. Nie musiało minąć specjalnie dużo czasu, żeby chłopak dojrzał minę kotwiczną, jak się okazało-niekontaktową.
Chłopak wypłynął na powierzchnię, żeby złapać oddech.
-Co właściwie mam zrobić? –zapytał Bieber.
-Przeżyć i uratować innych. Zbliż się powoli i spróbuj odłączyć ją od kadłubu wraka, przy którym pracuje jeden z was. A dalej zdaj się na instynkt. –usłyszał w słuchawce głos Skypera. Brunet wziął głęboki wdech i znów opadł pod taflę wody.
Jednak zamiast kierując się w stronę wraku, Justin zauważył, że Logan wręcz zwisa ze słupa, próbując wydobyć się z uścisku metalowej linki, która zaplątała się wokół jego szyi.
Chłopak znów wypłynął na powierzchnie.
-Skyper, Logan zaplątał się linką, nie może oddychać! –zawiadomił, na co ten jak gdyby prychnął.
-Zajmij się sobą, pamiętaj, że każdy działa na własny rachunek.
Brunet warknął pod nosem, nurkując w stronę chłopaka, który praktycznie już się nie ruszał. Podpłynął bliżej niego, próbując poluźnić uścisk.
-Bieber, zostaw go. On ci się nie przyda. –usłyszał w słuchawce, co doprowadziło go do szczytu nerwów. Zdjął ją z ucha i wyrzucił, przez co ta powoli opadała na dno.
Teraz najistotniejsze były ostatnie minuty, które zadecydują o życiu młodego komandosa.
*Seals-"działają na morzu, w powietrzu i na lądzie (skrót od angielskich słów: sea, air, land)"
O jaaa! Mega rozdział! Czekam z niecierpliwością na next'a jak zawsze. Dużo weny misiu!/mrrAleksandra😂😚👌💜💙💞💗🌸
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, dużo wiedzy musiałaś pochłonąć :) Czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńJasna cholera, co za akcja xd
OdpowiedzUsuńNie mam słów na to jak świetnie piszesz i jak zaskakujesz z każdym rodzialem ! Myślę że powinnaś robić mini szantaż co do komentarzy bo bardzo na nie zaslugujesz a sama wiem ja swietna są motywacją do kolejnego pisania rozdziałów . Tule i całuje :*
Oo jaciee! Ale akcja, świetny rozdział kochana! Życzę dużo weny i czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńhttp://change-me.blogspot.com/
Wow! Normalnie brak mi słów! Coś wspaniałego, akcja jest naprawdę niesamowita :) Zaskakujesz mnie coraz bardziej :) Piszesz genialnie i juz nie moge sie doczekac kolejnego rozdziału ;* Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńJejku! Juz nie moge się doczekać pikantnych scen Chloe i Justina ❤ Mam nadzieje ze wroci szybko :) Wspanialy rozdział i czekam na neext!
OdpowiedzUsuńOMG ILE EMOCJI! KDBWKWIW *_* Uwielbiam to, fantastyczny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny ;*