niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 24

*POV Chloe*
Nie mam pojęcia co o tym myśleć. Myślałam, że pójdzie za mną. Wszystko mi wytłumaczy, pozwoli jechać ze sobą.
Nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby znów coś nas rozdzieliło. Zacisnęłam dłonie w pięści i bezradnie opadłam na łóżko, w którym jeszcze dosłownie niecałą godzinę temu się kochaliśmy. Oddałam się mu, nie tylko w kwestii pożądania, ale także z zaufania. Na znak tego, że go kocham.
Westchnęłam głośno i okryłam się pościelą. Kołdra wciąż pachniała nim, jego perfumami. Przymknęłam oczy i nie mam pojęcia dlaczego, ale zaczęłam odczuwać ból. Ból z tej pustki. Poczułam jak moje powieki robią się wilgotne.
Z moich przemyśleń wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Podniosłam go z szafki nocnej, zerkając na ekran.
Tasha...Przygryzłam wargę i otarłam łzy, próbując uspokoić swój oddech. Że też sobie wybrałaś moment, dziewczyno...
-Halo? –odebrałam połączenie, opierając głowę na zgiętej ręce.
-Miałaś zadzwonić! –upomniała się. Westchnęłam głośno. No tak, każdego wieczoru.
-Właśnie miałam to robić, wyprzedziłaś mnie. –skłamałam, pocierając czoło.
-Mam ci wiele do opowiedzenia! –pisnęła zadowolona, aż zabolały mnie uszy. Uśmiechnęłam się delikatnie. Przynajmniej ona ma dobry humor.
-Nie ma mnie tylko przez dwa dni a ty już...
-TYLKO dwa dni?! –oburzyła się, a ja przewróciłam oczami. –To aż dwa dni. O dwa za dużo.
-Natasha dobrze wiesz, że to nie moja decyzja. –oblizałam usta, ponownie przykrywając się kołdrą. Zapach jego perfum zaczynał mnie rozpraszać, nie mogłam skupić myśli na jednym obiekcie.
-...i wtedy właśnie David przywalił Collinowi, rozumiesz to?! –zapiszczała, a ja potrząsnęłam głową. Musiałam się wyłączyć. Pieprzony Bieber.
-Co? –zmarszczyłam brwi, wpatrując się w sufit.
-Nie słuchasz mnie?
-Słucham tylko...tutejszy zasięg jest do kitu. Ciągle mi coś trzeszczy. –skłamałam, zamykając powieki.
Z jej strony usłyszałam głośne westchnięcie, jak gdyby wyczuwała, że coś nie jest na rzeczy, ale nie próbowała ze mnie tego wyciągać.
-No więc...David zajął miejsce Justina w drużynie footballowej.
-David? –zdumiałam się. -Ten David? –otworzyłam szerzej oczy.
-Tak, ten chuderlak. –zaśmiała się pod nosem. –W sensie...już nie taki chudy. Zakładam, że brał jakieś sterydy, bo całkiem nieźle przybrał w ramionach. –dodała.
O proszę. A tylko miesiąc nie chodziłam do szkoły.
-I co dalej? –mruknęłam, przeczesując włosy palcami.
-Mam wrażenie, że David coś do ciebie czuje. –powiedziała, a ja prawie zadławiłam się własną śliną.
-Do mnie? –parsknęłam, unosząc łuk brwiowy w zaskoczeniu. Woah.
-Wiesz, Collin też jest w drużynie. –byłam przekonana, że kiedy to mówiła to przewróciła oczami. –Chciał sprowokować Davida, żeby ten zszedł z boiska z czerwoną kartką. No i udało mu się.
-Jak to?
-Tak to. Powiedział, że wolisz Justina, że zawsze latałaś za tymi z większymi...no wiesz. –wymamrotała, a we mnie wzburzyła się złość.
-To śmieszne, po tak się składa, że Collin w porównaniu do Justina miał...-zamknęłam usta, karcąc się w myślach.
Nastała cisza.
-Chloe...? –zapytała, a ja westchnęłam, przeklinając się w duszy. Cholera. –Chcesz mi coś powiedzieć?
-I wtedy David go uderzył? Widzisz, jaki z niego frajer? Nie wiem za kogo on się uwa...
-Chloe dobrze wiesz, o czym mówię. –naciskała, a mnie podniosło się ciśnienie.
-Kiedy to zrobiliście? –pewnie w tym momencie przygryzła wargę a ja pokręciłam głową rozbawiona.
-Dzisiaj. –uśmiechnęłam się do siebie, mocniej opatulając się kołdrą.
-Jak to...dzisiaj?! –wrzasnęła z zaskoczenia. –Przecież jesteś u ciotki.
-No właśnie, jestem. –wywróciłam oczami, wstając z łóżka. Nie mogę w nim leżeć cały dzień. Perfumy Justina nie zwalą mnie z równowagi.
-I co? Tak po prostu go wpuściła? –zapytała zdziwiona. Przecież sama bardzo dobrze znała ciotkę Lizbeth.
-Niespecjalnie.
-Jak to?
-Użył podstępu. –westchnęłam, schodząc schodami na dół. Uchyliłam drzwi do pokoju ciotki. Wciąż spała. Nieźle ją zwaliło z nóg. Zamknęłam bezszelestnie drewniane wrota do jej „komnaty” i cofnęłam się w tył, do kuchni.
-Przebrał się za dostawcę z jakiejś firmy transportowej. Wprowadził pudło do środka. Musiał nią nieźle zagadać, bo wsypał jej proszki nasenne, przez które śpi już od kilku godzin. –westchnęłam. –Potem poszedł do mnie na górę. Ja akurat spałam, kiedy poczułam czyjeś ramiona na sobie. Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie jego. –szepnęłam w uśmiechu, oblizując usta.
-Brzmi jak z horroru. –prychnęła.
-Co? –zmarszczyłam czoło, zalewając kubek z torebką wrzątkiem, który po chwili zamieszałam łyżeczką.
-No co? Facet ma na twoim punkcie chorą obsesję. –usłyszałam jej marudzenie. I znów zaczyna z tym swoim matkowaniem.
-Chloe ile razy ci mówiłam, że to nie jest facet dla ciebie? Co jeśli on jest chory psychicznie? –powiedziała, a ja odchyliłam głowę do tyłu w jękiem.
-Jesteś niemożliwa. –przewróciłam oczami.
-No pomyśl tylko. Na imprezie poszedł za tobą, śledził cię, kiedy wychodziłaś z Collinem.
-Śledził? Mnie? –wybuchnęłam śmiechem, siadając na marmurowym blacie kuchennym. –Natasha, on akurat tamtędy przechodził. Pewnie miał zamiar już wracać, bo te małolaty tylko chciały dobrać się mu do spodni. Gdyby go wtedy nie było, to nie chcę myśleć jaki byłby tego koniec. –westchnęłam, wzdrygając się na samą myśl.
-No dobra. I co, nagle się okazało, że akurat jest wykładowcą na twoich zajęciach? –Natasha znów naciskała, a ja miałam ochotę się na nią wydrzeć.
-Daj mu spokój, okej?! –warknęłam, zaciskając wargi w złości. Spojrzałam na zegarek i pokręciłam głową. –Po prostu przesadzasz.
-Ja przesadzam? –westchnęła, a potem zamilkła na chwilę. –A gdzie on teraz jest? –zapytała, a mnie w tym momencie uderzyła fala beznadziejności i zniechęcenia.
-Dostał ważny telefon od Tashy. Zerwał się i po prostu wyszedł. –przejechałam dłonią po włosach i wzruszyłam ramionami, przyciągając kolana do siebie.
-Tasha? –mruknęła w zastanowieniu. –To ta jego była?
Te słowa jeszcze bardziej mnie zabolały.
-Ta. –oblizałam wnętrze ust, opierając się czołem o kolana.
-Wiesz o niej cokolwiek? –rzuciła kolejne pytanie. Przełknęłam ślinę, bo każda myśl o niej sprawiała mi...ból. Nie wiem dlaczego.
-Podobno była lub wciąż jest prostytutką. –wzruszyłam obojętnie ramionami, przykładając telefon do drugiego ucha. –Ma małego syna. Zna Justina od dłuższego czasu. Zna też Skylara, dziewczynę Lucasa i Jasona pewnie też. –dodałam, biorąc pierwszy łyk ciepłej herbaty. Może ona pozwoli mi się zrelaksować.
-Mówiłam ci już jak bardzo jesteś naiwna? –usłyszałam w słuchawce, tym samym parząc się gorącym napojem w język.
-Niby dlaczego? –zmarszczyłam łuk brwiowy, odkładając kubek na bok. –Poczekaj chwilę. –chwyciłam za kurtkę i założyłam ją, wychodząc na taras, który był przed domem. Było już jakoś po 21:00. Z racji tego, że Seattle to raczej spokojne miasteczko, praktycznie w każdym domu było już zgaszone światło. No, może w prawie każdym. Zdziwiłam się, widząc, jak młody sąsiad mojej cioci (jak mu tam...Liam?) właśnie pucuje swój samochód na błysk. Cóż, w Sydney coś takiego byłoby nie do pomyślenia.
Usiadłam na schodach i przykryłam się mocniej kurtką, przykładając ponownie telefon do ucha.
-Już jestem. –odezwałam się, zakładając nogę na nogę.
-Dlaczego? Już ci mówię dlaczego. –mruknęła, odwołując się do swojej myśli. –Jason ją zna, opowiadał mi o niej i kazał trzymać się od niej z daleka.
Prychnęłam.
-Jason ci kazał? –zaśmiałam się ironicznie. Nieważne, nie chciałam psuć jej „cudownego humoru”.
-Fakt faktem, była dziwką. W tym także dziwką Justina. Kiedy tylko miał ochotę, wystarczyło skinienie palca a ona już leżała rozebrana, w pełnej gotowości na jego łóżku. –kiedy to powiedziała, wstrząsnął mną dreszcz. Zacisnęłam wargi i przechyliłam głowę na bok. –To było kiedyś. Teraz ona już się dla niego nie liczy.
-Och tak? Więc dlaczego zostawił cię dla niej? –każde z jej słów wbijało nóż w moje plecy coraz głębiej.
-Natasha on...-zacisnęłam palce na kurtce, biorąc głęboki wdech. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy, od których zaschło mi gardło. –...pojechał jej tylko pomóc.
-Pomyśl, skoro tak chętnie z nią sypiał, to skąd możesz mieć pewność, że to nie jego dziecko? –rzuciła, a ja od razu się wyprostowałam.
-Nie. To akurat niemożliwe. –szepnęłam, cicho chrząkając. –Powiedział mi, że w jego życiu nie ma miejsca na dziecko.
-No właśnie. Pewnie ją zostawił, bo przestraszył się odpowiedzialności. –warknęła.
Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale...to wcale nie sprawiało, że czułam się lepiej.
-Lepiej otwórz oczy, zanim z tobą zrobi to samo. Pobawi się i odejdzie. A później nie mów mi, że cię nie ostrzegałam.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy, próbując uspokoić swoje myśli.
-Tak poza tym...nie próbowałaś go powstrzymać? –wyobrażałam sobie jak w tej chwili kręci głową z dezaprobatą, jakbym była psem a ona zawiedzionym mną właścicielem.
-Próbowałam. Powiedziałam, że jadę z nim i nie ma innej opcji. Już nawet byłam przyszykowana. –odpowiedziałam.
-A on co na to?
Przegryzłam wargę i przejechałam opuszkami palców po swoich łydkach.
-Wyrwał mi torebkę z rąk i krzyknął, że nigdzie nie jadę. –wyszeptałam. Samo wspomnienie o tym mnie bolało.
-Widzisz?! –niemalże krzyknęła, na co ja się wzdrygnęłam. –Już na ciebie wpłynął, manipuluje tobą!
Pokręciłam głową z westchnieniem i spojrzałam w ciemne niebo. Nie było na nim ani jednej gwiazdy, zapewne schowały się gdzieś za poświatą szarych chmur.
-Tasha, on mnie kocha...
-Kocha? I dlatego nie chciał, żebyś jechała z nim do jego dziwki? –prychnęła, a ja oblizałam wargi z westchnięciem. Wtedy poczułam wibracje.
-Poczekaj chwilę, dostałam wiadomość. –powiedziałam, odsuwając telefon od ucha i spojrzałam na ekran.

Od: Justin xx
Sorry, ale nie mogę z tobą dłużej być. Musiałem wyjechać, żeby to zrozumieć. Kocham inną.

W tym momencie ręce mi zadrżały, a obraz przed oczami rozmyła mi fala łez. Nie potrafiłam powstrzymać szlochu.
Schowałam twarz w dłoniach, zanosząc się płaczem.
Nie.
Justin, nie. Proszę.
Uniosłam wzrok w stronę nieba, mając nadzieję, że on patrzy w tę samą stronę.
Justin proszę, nie...
Nie.
On już nie patrzy w tym samym kierunku co ja. Zadrżałam z emocji, nie mogąc powstrzymać się od płaczu. Nawet nie patrzyłam na telefon, po prostu zakończyłam połączenie i wsadziłam go z powrotem do kieszeni. Oparłam się głową o drewniany filar, otulając się ramionami.
Miałam ochotę krzyczeć, wydrzeć się, żeby wyrzucić z siebie ten ból. Nie mam pojęcia ile dni by mi to zajęło.
Jak on...mógł. Jak, kurwa, jak?! Po tym wszystkim co...warga mi zadrżała, a gardło zdusiły kolejne łzy.
-Chloe? –usłyszałam męski głos. Nie miałam zamiaru podnosić nawet głowy w kierunku jego właściciela.
-Matko boska, dziewczyno. –powiedział, siadając obok mnie, a ja automatycznie się odsunęłam. To była forma mojej blokady przed ludźmi, kiedy miałam wręcz grobowy humor. –Co się stało? –zapytał, przyglądając mi się.
-Nie przypominam sobie, żebym cię tutaj zapraszała. –mruknęłam w jego kierunku, wyobrażając sobie jak gównianie musiałam teraz wyglądać. Młody sąsiad westchnął i splótł swoje dłonie, wpatrując się w punkt przed sobą.
-Co ty robisz? –zapytałam, kiedy po kilku minutach dalej nie ruszał się z miejsca.
-Damy nie zostawia się w takim stanie. –odpowiedział, przyglądając mi się. Prychnęłam, przewracając oczami.
-Liam, jeśli masz mi wyjeżdżać z takimi tekstami, to naprawdę odpuść sobie. –syknęłam, oblizując suche usta.
-Przepraszam. –odpowiedział, a mnie samej zaczęło wzbudzać się sumienie. Przecież on nie jest niczemu winny. –To ja przepraszam. –szepnęłam. –Chciałeś dobrze, doceniam to.
-Dlaczego płaczesz? –zapytał, szturchając mnie łokciem w bok. Wzięłam głęboki oddech i przełknęłam ślinę.
-Bo chłopak, którego kocham...zostawił mnie dla innej. –wzruszyłam ramionami, jakbym sama nie wierzyła w to co mówię.
-A to skurwiel. –mruknął pod nosem, a ja pokręciłam głową, śmiejąc się bez humoru.
-Ale nie przejmuj się. –ta, łatwo ci powiedzieć. –Karma zawsze wraca. –zerknął na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Kiedyś na jego drodze stanie dziewczyna, która zrobi mu to samo. A wtedy ty przybijesz jej piątkę z czystym sumieniem. –posłał mi uśmiech, głaszcząc mnie po plecach.
-Chciałabym. –zaśmiałam się ironicznie przez łzy, kręcąc przy tym głową.
-A ty? –mój łuk brwiowy skierował się w górę.
-Hm?
-Miałeś kiedyś dziewczynę? –zapytałam, przechylając głowę w bok.
Liam skrzywił się i rzucił kamykiem w kałużę.
-Niestety. –wywrócił oczami, biorąc kolejne kamyczki do ręki. –Rzuciła mnie po trzech miesiącach. Była ze mną tylko po to, żeby zbliżyć się do mojego kumpla, z którym sypiała po tygodniu naszego związku.
-Po tygodniu? –otworzyłam szerzej oczy, gwizdając pod nosem. –Niezła sztuka.
-To jeszcze nic. –wzruszył ramionami, rzucając małymi kamieniami w wodę. –Opowiedziałbym ci coś, ale to głupie.
-No dalej, mów. –szturchnęłam go w ramię w ramach dodania mu otuchy. Liam wyprostował się i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
-No więc w tamte wakacje pracowałem nad morzem. Dorabiałem jako ratownik, rozumiesz. –machnął ręką. –Pewnego razu zauważyłem, jak jedna blondynka się topi. Pobiegłem jej na ratunek, wyciągnąłem z wody. W zamian za to zaprosiła mnie na kawę. Byłem nią oczarowany, dopóki pewnego razu nie zaprosiła mnie do swojego pokoju hotelowego. No wiesz. –uśmiechnął się i schował twarz w dłoniach. –Nie mogę.
-No mów! –uśmiechnęłam się lekko i poklepałam go po ramieniu.
-Wtedy się okazało, że to nie blondynka...tylko blondyn. –kiedy to powiedział, wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
-Transwestyta? –patrzyłam na niego, nie dowierzając.
-Tak. Właśnie tak. –pokręcił głową w śmiechu i oblizał usta. –Spieprzałem dalej niż pieprz rośnie. -wzdrygnął się, na co ja znów się zaśmiałam.
-Ale mam pomysł. –uśmiechnął się, podnosząc ze schodów. –Zabiorę cię w miejsce, gdzie przebywałem po każdym moim miłosnym zawodzie. Zawsze pomagało. –uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę, na którą patrzyłam badawczo.
Wzruszyłam ramionami, właściwie to co mi szkodzi? Chwyciłam jego dłoń, przez co mógł pomóc mi wstać. Podeszliśmy do czarnego Hammera, do którego oboje wsiedliśmy. Chwilę później Liam ruszył w określonym kierunku.
-Dokąd jedziemy? –zapytałam, zapinając swoje pasy. Chłopak uśmiechnął się i wykonał delikatny manewr w lewo.
-Do baru. Napijemy się, co ty na to? –zmarszczył pytająco brwi a ja obojętnie machnęłam ręką. –Wszystko mi jedno.

*POV Justin*
Kiedy wysiadłem z samochodu, ujrzałem piętrowy budynek z przyciemnionymi oknami. To chyba typowe dla takiego miejsca, jak prosektorium sądowe. Wcisnąłem jeden z przycisków na drzwiach, które po chwili się otworzyły. Pewnym krokiem ruszyłem do środka, zamykając je za sobą. Przede mną był długi korytarz, zdążyłem zauważyć, jak właśnie wywożą trupa na metalowym łóżku, przykrytego jedynie białym materiałem. Zmarszczyłem brwi. Nieprzyjemny zapach podrażnił moje nozdrza.
Ruszyłem przed siebie. Kiedy skręciłem w lewo, zobaczyłem Tayę z zaczerwienionymi oczami, wpatrującą się w jeden punkt przed sobą. Obejmowała się ramionami, bujając się w przód i w tył. To musiał być dla niej prawdziwy wstrząs.
Westchnąłem i podszedłem bliżej. Kiedy tylko mnie zobaczyła, od razu wyskoczyła w moją stronę, mocno mnie obejmując. Słyszałem jej szloch i czułem każdy dreszcz jej ciała.
-Shh...-wyszeptałem, głaszcząc ją po włosach i plecach. Dziewczyna zacisnęła palce na mojej koszulce i spojrzała mi w oczy.
-Dziękuję, że przyjechałeś. –szepnęła, a ja oblizałem wargi z westchnięciem. –Gdzie on jest? –zapytałem, a ona skinęła głową w stronę sali przed nami, na drzwiach których widniał napis „zakład medycyny sądowej”. Wziąłem z wieszaka zielony fartuch, który na siebie założyłem. Chwyciłem za klamkę, przekręciłem ją i pchnąłem drzwi. Wzrok mężczyzny ubranego w biały uniform skupił się chwilowo na mnie. Właśnie obmywał ręce z blado-czerwonej krwi.
-A pan to...? –zapytał, a mnie zaschło w gardle.
-Justin Bieber. –powiedziałem zachrypniętym głosem, chrząkając cicho.
-Więc to pan. –wysunął rękę w moją stronę, którą z lekkim zawachaniem uścisnąłem. Przez myśl przeszły mi pytania typu „ciekawe w ilu flakach taplał te łapska...”.
-Chester Mathers. –skinął głową, na co ja zmarszczyłem brwi. –Szef policji zdążył mnie powiadomić o panu. –uzupełnił, a ja cicho westchnąłem. No tak. Te gówno ze służby specjalnej.
~...~

-Mogę go zobaczyć? -zapytał Justin, spoglądając w stronę szyby, za którą na metalowym stole leżało drobne ciało okryte jedynie białą pościelą. Doktor westchnął i skinął głową, mrucząc ciche "proszę" pod nosem. Brunet wiedział, że ten widok nie będzie należał do najprzyjemniejszych, jednakże ten chłopiec...to jego życie. Z żadnym dzieckiem nie był tak bardzo przywiązany, jak właśnie z nim. Przecież od małego był przy nim i wspierał jego matkę finansowo.
Pchnął chłodne, żelazne drzwi i wszedł do środka. Był teraz sam na sam z małym Charlie'm.
Podszedł powolnym i niepewnym krokiem do stołu. Chwycił za skrawek materiału i zacisnął wargi.
Liczył się z widokiem, który zaraz miał ujrzeć. Powoli zsuwał materiał, który odkrywał kawałek po kawałku dziecięcej twarzy, małego ciałka. Niewinny chłopiec o sinej, bordowej wręcz skórze.
Oczy Justina błysnęły od łez.
Przełknął ślinę i pogłaskał malca po policzku, składając pocałunek drżących warg na świeżo zaszytym paśmie szwów na jego czole.
-Spoczywaj w pokoju, mały. –szepnął, wyznaczając znak krzyża na jego czole po czym znów zasłonił go białym materiałem. Otarł twarz z łez i wyszedł z sali, machając ręką w stronę patologa. Pchnął kolejne drzwi i wtedy zauważył, jak dziewczyna przyklepuje materiał jego kurtki, jak gdyby poprawiała go na swych kolanach.
-Chodź. –szepnął, obejmując ją ramieniem. Wyjął telefon z kieszeni czarnego płaszczu i spojrzał na wyświetlacz. Było już jakoś po 21. Kiedy wyszli z prosektorium, Justin spojrzał w niebo z myślą o Chloe i o tym jak zapytała go o to, czy chce mieć z nią maluszka.
Tak naprawdę, to Justin boi się być z ojcem ze względu na swojego ojca i to, jaki on był dla niego i jego brata. Oprócz tego ta sytuacja z Charlie’m...jeśli Bieber miałby mieć dziecko, to pilnowałby go 24 godziny bez żadnej przerwy. To w końcu dziecko, a nie...
-Jedźmy do domu. Prześpisz się u mnie. –wyszeptała Taya, oblizując wargi. Justin skinął głową w jej stronę i otworzył drzwi do swojego samochodu, do którego oboje wsiedli.
Podczas jazdy samochodem Justin wyjął telefon i przesunął palcem po ekranie, żeby go odblokować. Westchnął, bo naprawdę miał wyrzuty sumienia za to, że krzyknął na Chloe. Nie mógł o tym zapomnieć. Naprawdę chciał dla niej dobrze, żeby jej ojciec nie robił jej problemów, a ciotka nie potrzebnie się martwiła w sprawie tego, gdzie ona się właśnie znajduje.
Wybrał jej numer i przystawił telefon do ucha.
Jednak nie usłyszał żadnego sygnału. Zdziwił się i zmarszczył brwi, wybierając numer raz jeszcze.
Dalej nic.
-Cholera. –mruknął, a Taya zerknęła na niego kątem oka.
-Coś się stało? –zapytała, zaciskając palce na materiale torebki.
-Chloe wyłączyła telefon. –zmarszczył niepewnie brwi i podjechał pod dom dziewczyny.
-Wejdź do środka, proszę. –szepnęła, łapiąc go za rękę, z którą splotła swoje palce. –Nie zostawiaj mnie teraz samej. –dodała, patrząc na niego zaszklonymi oczami. Chłopak zacisnął wargi w zamyśleniu i cicho westchnął. Chloe pewnie jest na niego zdenerwowana, więc wyłączyła telefon. Jeśli nie odbierze za pół godziny...pojedzie do niej osobiście.
-To jak? –zapytała szatynka, otwierając bramkę do swojego domu. –Wejdziesz? –zapytała, a kiedy chłopak ruszył w jej stronę, odwróciła się z pewnym siebie uśmiechem. 

7 komentarzy:

  1. na pewno Taya nadal cos czuje do niego i ona napisala tego smsa, wez jak najszybciej napisz nastepny!!!!! juz sie nie moge doczekac, cudowny

    OdpowiedzUsuń
  2. Grr co ta Taya kombinuje? Tak na 99% to ona napisała tego sms'a fo Chloe. Uwielbiam Cię! Czekam z niecierpliwością na next'a misiu!/mrrAleksandra😂😚👌💜💞

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta taya wydaje mi sie podwjrzana, i z jednej strony chxe zeby justin cierpial a z drugiej chce zeby byl z Chloe

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko
    rozdział cudowny tyle w nim emocji
    Już nie mogę się doczekać następnego:)

    OdpowiedzUsuń
  5. W pewnym momencie zwątpiłam, myślałam że to serio napisał Justin, ale jak juz Taya dotykała jego kurtkę to już wiedziałam że to ona. Czekam na następny. Weny <3 !

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny, czekam na next

    OdpowiedzUsuń