czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 20

Kiedy Skylar leżał pod ścianą, próbując zatrzymać krwawienie ze swojego nosa, Justin podszedł do niego i chwycił za materiał jego koszulki, przyciągając do siebie.
-Zrobię wszystko, żebyś cierpiał. –wychrypiał w efekcie złości.
-Będziesz gnił z bólu, przysięgam. –splunął, odrzucając go z powrotem na ziemię. Słysząc jego śmiech, miał ochotę przywalić mu raz jeszcze.
-Za dużo mówisz, Bieber. –uśmiechnął się przebrzydle, mierząc chłopaka wzrokiem. –Gdybyś mógł, już dawno byś mnie zabił. A dlaczego tego nie zrobisz? Bo wiesz, że oni ją dopadną. –zaznaczył wyraźnie „oni”, wycierając krew kawałkiem materiału.
Brunet uniósł głowę i spojrzał w jego stronę, marszcząc czoło.
-No co? –prychnął. –Myślisz, że tylko ja tu jestem ogniwem? –przypatrywał mu się, kręcąc głową z widocznym rozbawieniem.
-Bieber, jesteś sam w tym bagnie. Nie masz tu nikogo. A ją z łatwością mogę ci odebrać, spójrz jakie to proste. –pstryknął palcami, jak gdyby użył tego w formie metafory.
-Zamknij mordę, zanim wyrwę ci język. –warknął Justin, zaciskając dłonie na umywalce.
-Znowu nic, tylko gadasz. –wzruszył ramionami, próbując wyprowadzić go z równowagi.
-Powiedziałem zamknij mordę! –wydarł się, uderzając go w twarz, a krew znów prysnęła na jego dłonie. Jęk Skylara przyprawił go o chęć ponownego przywalenia mu w ryj. „Uspokój się, dasz radę”-powtarzał sobie notorycznie. Zacisnął dłonie w pięści, próbując zapanować nad złością, która przeszywała go od środka.
„Myśl racjonalnie, Bieber”.
Justin nagle odwrócił głowę, marszcząc przy tym łuk brwiowy. To cudze kroki pobudziły jego instynkt.
I z pewnością nie należały one jednej osoby.
Brunet podniósł broń z podłogi, obserwując kątem oka poczynania Skylara.
Jego czujność przerwał huk do drzwi. Jedno obicie. Drugie. Justin zacisnął spluwę w dłoni, nerwowo odsuwając się pod samą ścianę.
Wraz z trzecim obiciem do pomieszczenia wbiło kilka innych młodych mężczyzn. Dwóch z nich było zamaskowanych, od razu wystartowali w stronę chłopaka.
Bieber uniknął ich pierwszego uderzenia. Pięści napastników z impetem przywaliły w ścianę. Justin chwycił jednego z nich za rękę, wyginając ją do tyłu i kopnął w jego kość ogonową, odrzucając w stronę drugiego kolesia. Justin opróżnił magazynek swojej broni i wrzucił ją to spływu stalowego kibla, obserwując poczynania tamtej dwójki. Wskazał, że ma puste dłonie, nakłaniając ich do walki.
Prawdę mówiąc, nasz brunet w młodych latach praktykował grappling, który przydał mu się w więzieniu i jak widać poza nim.
-Nigdy nie potrafiłeś sobie poradzić w pojedynkę. –Bieber zaśmiał się bez humoru. –Widzę, że skoro sam nie umiesz się bić, to wynająłeś sobie dziwki od tego? –parsknął śmiechem, klaskając w stronę blondyna. Napastnicy wykorzystali ten moment, rzucając się na Justina. Jeden z nich zdążył powalić go na podłogę, wymierzając mu lewego sierpowego, który chłopak zwinnie ominął. Chwycił zamaskowanego mężczyznę za szyję i przycisnął go do ziemi, usadawiając się na nim tak, by zablokować mu ruchy. Ofiara wciąż nie odezwała się słowem, próbując uwolnić się z uścisku Biebera, który został od niego odciągnięty przez drugiego z nich. Przeklnął pod nosem, kiedy jego plecy uderzyły o ścianę.
-Kurwa. –warknął, odczuwając ból w potylicy. Zmarszczył brwi i rzucił się w stronę swojego agresora, pociągając go do parteru. Obwinął jego ramię nogami, wykręcając je w przeciwną stronę. Słysząc skowyt z ust mężczyzny, chwycił go za przód twarzy, przyciągnął w górę i z impetem przywalił w podłogę powodując utratę jego przytomności. Kiedy się podniósł zauważył, że ani napastnika ani Skylara już tam nie było. Chłopak zmarszczył brwi, podnosząc się z podłogi. Wziął głęboki wdech, pocierając obolałe dłonie. Cóż, przynajmniej jednego miał z głowy, ale to wcale nie znaczy, że już mógł zaznać spokoju.
O nie. Jak czas później pokazał, to dopiero początek tej pieprzonej gry.
Jego czujność powróciła, kiedy usłyszał huk wyłamywanych drzwi i krzyk ludzi na pokładzie samolotu.
-Proszę stąd natychmiast wyjść! –nakazał głęboki, męski i znacznie spanikowały głos.
Brunet ruszył w tamtejszym kierunku, a na przód wyskoczył mu drugi zamaskowany napastnik. Przeklnął w myślach, że wcześniej się nim nie zajął. Agresor wymierzył mu cios, który nieco wyprowadził go z równowagi. Uderzył plecami o ścianę, zsuwając się po niej z syknięciem. Czując ból w okolicy żeber, zmarszczył czoło i zacisnął wargi. To zaszło za daleko.
Kiedy Justin próbował powalić go na ziemię, chłopak wybronił się zwinnym ruchem, wykręcając dłoń niedoszłego stażysty i powalając go do parteru. Brunet warknął w złości i chwycił swojego oprawcę w kolanach, pociągając go za sobą w dół. Przywalił mu pięścią w twarz, rewanżując się tym samym za swoje obrażenia. Kiedy Justin zapanował nad jego ruchami, pociągnął za jego kominiarkę i zerwał ją z jego głowy.
Tym samym poczuł się, jakby głaz o nieopisanych wymiarach zmiażdżył jego całe życie.
-Jaxon...-szepnął, przełykając gorzko ślinę. Chłopak próbował się wyrwać, jednak Bieber wyprzedził go, trzymając go za ramiona.
-Co ty do cholery wyprawiasz?! –warknął brunet, mierząc wzrokiem agresora, który okazał się być jego bratem.
-Nie twój pieprzony interes. –młody chłopak splunął mu prosto w twarz, warcząc w złości. Justin opanował się, żeby nie roznieść jego głowy w pył. Przecież to jego brat, a to co robił...to nie jego wina. To Skylar. Był tego niemalże pewny. Przecież tak dobrze znał swojego młodszego braciszka.
-Pracujesz dla niego? –starszy brat machnął ręką w stronę, gdzie powinien stać Holmes, a gdzie go teraz nie było.
-Powtórzę raz jeszcze. –warknął, podnosząc twarz do jego twarzy. –Nie. Twój. Pieprzony. Interes. –zmarszczył czoło, odpychając od siebie Justina, który z oszołomienia nie wiedział co właśnie ma robić. Kiedy młody ruszył w stronę kabiny sterów, gdzie jeden z pilotów prawdopodobnie teraz awanturował się ze Skylarem, wysunął z tylnej kieszeni broń, która błysnęła w oczach bruneta.
Bieber od razu wyskoczył w jego stronę, biegnąc na ratunek w celu zapanowania nad sytuacją.
-Nie! –krzyknął, powalając młodszego brata na ziemię. Jednak było już za późno.
Nastąpił strzał. A zaraz po nim kolejny.
Maszyna zatrzęsła się, a wraz z nią wszyscy pasażerowie. Panika i krzyki rozległy się na pokładzie.
-Co ty...-Justin zamarł, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło.
Pilot, który prowadził główne stery samolotu siedział obezwładniony w fotelu, a jego roztrzaskana od strzałów głowa leżała oparta na panelu sterowania.
Starszy Bieber wyrwał młodszemu broń, uderzając nią w jego głowę. Tak szybko mógł doprowadzić go do utraty przytomności.
„Cholera jasna.” –mruczał do siebie, łapiąc się za głowę. „Kurwa mać” –warknął, chodząc w kółko.
„Pieprzyć to.” –zacisnął wargi, obejmując w pasie świeżo postrzelonego pilota. Odciągnął go do tyłu, kładąc po drugiej stronie kabiny.
„No dalej, zrób coś...” –mówił do siebie, siadając w fotelu sterownika. Jego wzrok przykuły słuchawki z mikrofonem podłączone do aparatury z jakimiś pokrętłami. Wiele razy widział to na filmach. Musi działać szybko.
Nałożył nauszniki na głowę, przybliżając niewielki mikrofon do ust. Chwilę ustawiał jakieś częstotliwości, które pozwoliłyby mu na znalezienie jakiegokolwiek sygnału.
-Speedbird, co z wami? –usłyszał w końcu. Po drugiej stronie z pewnością był ktoś bardziej doświadczony, kto pomógłby Justinowi w zapanowaniu nad maszyną nawet na odległość.
„Speedbird?” –pomyślał. To jest to.
-Halo? –rzucił bezmyślnie. –Potrzebuję pomocy!
-Kto tam? Speedbird, co z wami? –usłyszał w słuchawkach.
-Jestem sam w kabinie, nie mam pojęcia jak zapanować nad tym ustrojstwem! –powiedział spanikowany, oblizując nerwowo wargi.
-Lot 712303, potwierdźcie typ samolotu. Jesteście DH8D czy DH4? –kontroler lotów rzucił kolejne zapytanie.
-Skąd mam to wiedzieć?! –niemalże wrzasnął ze zdenerwowaniem.
-Widzicie przycisk CSTR? –zapytał kontroler całkowicie spokojnym głosem, jak gdyby robił to już setki razy.
„CSTR, CSTR...” –powtarzał w myślach, rozglądając się po panelu sterowania.
-Widzę. –odpowiedział. –Co z nim?
-Wciśnij go. Pozwoli włączyć ci autopilota. –męski głos rozbrzmiał mu w uszach.
Brunet pewnym ruchem dłoni nacisnął na określony przycisk.
-Zapaliło się czerwone światło? –zapytał mężczyzna, a Justin niemalże zamarł.
-Nie. Nie zmienił koloru. –odpowiedział, przełykając ślinę.
-Speedbird, musicie zejść do 30 stopni. Kadłub jest za wysoko.
-Jak to zrobić? –zapytał, wodząc szaleńczym wzrokiem po panelu z przyciskami, których nie był w stanie pojąć.
- Przycisk WPT, wciśnij go. Pokaże ci określony typ informacji. Na jakiej wysokości się znajdujesz, w jakim punkcie jesteś, ile masz paliwa. –poinformował go kolejny raz, a Bieber ponownie szukał spazmatycznie określonego prztyczka. Kiedy już go odnalazł, automatycznie go uruchomił.
-Podajcie dane. –powiedział mężczyzna z wieży kontrolnej. –Po twojej prawej stronie stoi wariometr, wskaże ci na jakiej wysokości jesteście i pod jakim kątem lecicie.
-8027 metrów, 43 stopnie. –odpowiedział brunet, wczuwając się w swoją rolę.
-Pułap. –mruknął facet po drugiej stronie. –Jesteście za wysoko.
-Co robić? –zapytał niedoświadczony chłopak.
-Jeśli przycisk exped jest włączony, musicie go wyłączyć. –odpowiedział. –Blokuje autopilota i lekceważy ograniczenia wysokości oraz prędkości.
-Wyłączyłem. –potwierdził, a na panelu od razu rozbłysnęło kilka przycisków.
-Speedbird przygotuj się do obniżenia.
Justin dwukrotnie zamrugał, marszcząc przy tym czoło.
-Gotowy. –dodał po chwili, prostując dłonie.
-Łap za sterownik, przed tym wciśnijcie przycisk appr.
Ponownie wykonał polecenie.
-I co teraz? –zapytał brunet, zaciskając dłonie na czymś, co wyglądało jak ucięta od góry kierownica.
-Wyciągnij są w swoją stronę. Kiedy zaświeci się czerwona lampka, znów włącz exped. Będziecie na odpowiedniej wysokości i wtedy włączycie autopilota cstr’em. –odpowiedział spokojnie.
Justin głośno westchnął. Pociągnął pseudo-kierownicę do siebie, która po zbliżeniu automatycznie się zablokowała.
-Podawajcie dane, speedbird. –kontroler znów zabrzmiał w uszach młodego mężczyzny.
Bieber oblizał nerwowo wargi.
-8010 metrów, 40 stopni. –powiedział, stale obserwując ekran na panelu sterowania.
-7998 metrów, 38 stopni.
Poczuł szarpnięcie, które niemalże doprowadziło go do zawału. Spokojnie. „Poradzisz sobie”.
-7520 metrów, 29 stopni. –powiedział, a w tym samym momencie, tak jak zapowiedział mężczyzna, zapaliło się czerwone światło. Według zaleceń kontrolera, chłopak nacisnął odpowiedni przycisk. Na niewielkim ekranie błysnął napis „Autopilot”.
-Podajcie dane. –odezwał się mężczyzna.
-Nie zmienił położenia. –odpowiedział mu brunet.
-Posłuchajcie mnie, widzicie przycisk arpt? Naciśnijcie go.
Justin chwilę wodził wzrokiem po panelu, ale zareagował od razu, kiedy tylko zauważył określony włącznik. Na ekranie pojawiła się mapa, jak myślał Bieber, to musiały być porty lotnicze w okolicy.
-Nakieruję was. Podajcie dane wraz z masą.
-7212 metrów, 29 stopni. Masa...31 260 kg. –odpowiedział mu.
-To za dużo. Zwolnijcie przycisk paliwa. Ale stopniowo, speedbird. –powiedział kontroler. -To pomarańczowy przycisk z literą G. –dodał.
Justin nie musiał długo szukać, ten włącznik od początku rzucał mu się w oczy. Nacisnął go.
-Ustaw parametry. Musicie zejść do 28 000 kg, żeby móc zejść do lądowania.
Zanim ilość paliwa znacznie się zmniejszyła, minęło kilkanaście minut.
-W porządku. Macie go w sterach. Pierwsze podejście do lądowania. 712303 automatycznie nakieruje was na lotnisko. Musicie tylko mu pomóc w...kilku sprawach. –odpowiedział kontroler.
-Zniżcie kąt do lądowania, wiatr wam sprzyja. –dodał po chwili.
-Potwierdźcie widoczność pasu.
-Potwierdzam. –Bieber mruknął, zaciskając mocniej dłonie na sterowniku.
-Ustawcie klapy, wysuńcie podłoże i włączcie światła.
Chwila ciszy na zastanowienie. Odpowiednie pokrętła i wajchy pozwoliły mu na przeprowadzenie operacji z tym związanych.
-Gotowe.
-Podajcie dane, speedbird.
- 500 stóp. Odpowiedni kąt. –odpowiedział Justin.
-Macie czas, spokojnie, speedbird.
-450 stóp. –dodał chłopak.
-Wyłączcie autopilota, wsuńcie ster.
Bieber wykonał polecenie.
-Wyrównajcie do zera. –powiedział kontroler.
-Wytrzymujcie, energia musi się zmniejszyć do zera, żeby nie doszło do starcia.
-100 stóp. –powiedział brunet.
-W porządku, 712303. Dajcie znać. Widzimy się na dole.
Justin gwałtownie wciągnął powietrze, kiedy doszło do pierwszego starcia. Podwozie samolotu przy pierwszym spotkaniu z ziemią znacząco podskoczyły, jednak nie wyprowadziło to chłopaka z równowagi.
Dało się słyszeć radosne wykrzykiwanie i oklaskiwanie na cześć niedoświadczonego pseudo-pilota, który sprowadził ich speedbirda na ziemię.
Hamulce zaczęły działać przy ostatecznym  dobiegu samolotu.
Samolot pokonał prawie 3 km zanim ostatecznie się zatrzymał.
-Speedbird, wylądowaliście. Nasze gratulacje.
-Dzięki, stary. –odetchnął Justin, kiedy jego dłonie zatrzęsły się na sterowniku.
-Przy okazji...to bombardier q400. –powiedział chłopak z dumnym i pewnym siebie uśmiechem, odkładając słuchawki na swoje miejsce.
Widząc w lusterkach odbijające się niebiesko-czerwone świata, Justin głośno westchnął i zacisnął usta patrząc na leżącego na ziemi nieprzytomnego brata, który powoli zaczął powracać do rzeczywistości.
Jako starszy brat nie mógł pozwolić na to, żeby z głupoty Skylara młodszy brat trafił do więzienia, więc widział tylko jedno wyjście.
Sam odda się w ręce policji.
-Samolot jest otoczony z każdej strony. –usłyszał chrapliwy głos dochodzący z głośników jednego z radiowozów. –Wyjdź z rękoma uniesionymi w górze przez frontowe drzwi.
Justin potarł kark, uderzając pięścią w metalową ścianę. Przeklnął pod nosem i pokręcił głową, odchylając ją po chwili do tyłu.
„Obiecałem jej.” –dręczył się w myślach. „Obiecałem jej, że już nigdy nie wrócę do więzienia”. –żeby rozładować napięcie, jeszcze raz napastował pięściami w to samo miejsce.
Pieprzyć policję. Pieprzyć Skylara.
Najbardziej bolała go myśl, że Chloe mu tego nie wybaczy.
Nigdy nie wybaczy.
Jeszcze jeden pierdolony błąd.
Przecież on tak kurewsko jej to obiecał.
-Pierdolę. –wysyczał, podchodząc do młodszego brata.
-Wstawaj. –mruknął, zarzucając sobie jego ramię na swoją szyję i objął go drugą ręką w pasie. Pomógł mu podnieść się z podłogi. Młody Bieber chwilę zachwiał się na nogach, będąc kompletnie zamroczonym.
Justin zahaczył łokciem o przycisk, który automatycznie otworzył drzwi samolotu na oścież.
Usłyszał przeładowania setki broni wycelowanych w ich stronę.
Brunet przełknął ślinę, obserwując wzrokiem twarze ludzi w kamizelkach, maskach i z broniami, z którymi nikt nigdy nie chciałby mieć do czynienia.
-Spokojnie. –Justin uniósł jedną dłoń ku górze,  jednak ludzie z jednostki specjalnej nie spuściły z niego lufy nawet na sekundę.
-Ma rannego. –dało się usłyszeć szum w mikrofalówkach jednego z przywódców tego stada uzbrojonych mrówek.
-Nasi ludzie podejdą do ciebie. Oddaj się dobrowolnie. –usłyszał chłopak.
-Nie. –warknął, podnosząc wzrok w stronę „przywódcy”.
-Najpierw zajmijcie się nim. –powiedział Justin, obserwując kątem oka swojego brata.
Szkoda, że zobaczyli się po latach przy takich okolicznościach. Jego młodszy brat znów będzie obserwował jak aresztują niegdyś jego autorytet.
Kiedy służby ratownicze podeszli z noszami, odebrali Jasona z rąk starszego brata i ułożyli go bezpiecznie na łożu, wprowadzając go do karetki.
Kiedy starszy Bieber miał pewność, że młody jest bezpieczny, zaczął wykonywać polecenia służb.
-Ręce za głowę. Na kolana. –mruknął ponownie przywódca. –Powoli! –wydarł się, jakby nie klęczał na ziemi, ale na skorupkach jajek.
Kiedy był już na niżu, podbiegła do niego zgraja uzbrojonych jednostek, przyciskając go do ziemi, jakby był kawałkiem nic niewartego w ich oczach gówna.
Justin nawet nie jęknął, kiedy z impetem wygięli mu ręce za plecy, zatrzaskując jego nadgarstki w żelazne kajdanki. Poderwali go do góry, trzymając go w pozycji znacznie pochylonej, w ten sposób, że był zwrócony twarzą do ziemi. Jeden z glin chwycił go za kark i wepchnął do radiowozu, zmuszając go do zajęcia swojego miejsca.
-Znów cię mam, Bieber. –warknął oschle jeden z jednostek SWATu.
~...~

-Chloe! Chloe, słyszysz mnie?! –lekarz prowadzący cucił nieprzytomną dziewczynę, leżącą na ziemi od kilku minut. Dziewczyna zamrugała, jednak zanim otworzyła oczy, zmrużyła powieki, jakby raziło ją światło dnia codziennego.
-Justin. –wyszeptała, zrywając się do siadu.
-Spokojnie. Wiesz gdzie jesteś? –zapytał starszy lekarz stojący nad dziewczyną.
-Justin! –uderzyła dłońmi w podłogę, podnosząc się z niej gwałtownie, czego zaraz pożałowała. Ciemność zawróciła jej w oczach, przez co lekko się zachwiała.
-Muszę zadzwonić. –powiedziała odpychając od siebie staruszka w fartuchu.
-Zadzwonisz później.
-Pierdol się. –warknęła, wyrywając się na przód.
-Chloe...-jej matka położyła dłoń na jej barkach, próbując nad nią zapanować.
-Uspokój się dziecko, dopiero co zemdlałaś. –dodała, głaszcząc jej ramiona.
-Wyjdźcie stąd. –zarządziła młoda brunetka, odwracając od nich głowę. –Lucas ty zostań. –uzupełniła.
-Skarbie...-matka znów próbowała nawiązać z nią rozmowę.
-Powiedziałam wyjdź! –wrzasnęła w jej kierunku. Zszokowana kobieta nie widziała już w niej swojej córki, a raczej szaloną desperatkę, która cholernie potrzebowała czegoś właśnie teraz.
A Chloe potrzebowała wiedzieć czy to na pewno Justin.
-W porządku, Claire. –dziewczyna usłyszała głos ojca, kiedy sygnał w słuchawce jej telefonu wydawał się brzmieć w nieskończoność. Ciągle tylko cisza.
-Wzywają mnie na akcję do Liverpoolu. Jakiś młody psychopata uprowadził samolot. –kiedy jej tata wypowiedział te słowa, brunetka poczuła, jakby jej świat zaczął powoli się zawalać.
-Jadę z tobą. –rzuciła dziewczyna, od razu zrzucając z siebie wszystkie kable i wyjęła venflon z dłoni, rzucając go gdzieś na bok. W poszukiwaniu jakichkolwiek ubrań chwyciła za swoją torbę leżącą pod łóżkiem.
-Chyba zwariowałaś! –oburzyła się kobieta.
-Mamo, nie wtrącaj się. –warknęła Chloe, wkładając na siebie pierwsze lepsze ubrania.
-Chloe, zostajesz tutaj czy ci się to podoba czy nie. –zarządziła starsza brunetka, jednak młodsza ją zignorowała wychodząc w kierunku wyjścia.
-No zrób coś z nią! –wrzasnęła oburzona rodzicielka, obserwując zaskoczoną minę swojego męża.
-Skoro chce jechać...-mężczyzna gładko wzruszył ramionami, wysuwając z tylnej kieszeni klucze do swojego radiowozu.
-Spokojnie, odwiozę ją tu całą i zdrową. –powiedział, a kiedy podszedł do drzwi wyjściowych, Chloe stała już przy jego służbowym wozie.
-Jesteś pewna, że chcesz tam jechać? –zapytał. Chloe posłała mu smutne spojrzenie.
-Tato. –odezwała się, a jej głos powoli się załamywał. –Nie pozwól mnie już nikomu nigdy skrzywdzić, proszę. –szeptała, wtulając się w jego ramiona, w których czuła się najbezpieczniej na świecie. Może poza ramionami Justina.
Ojciec uniósł brodę w niezrozumiałym geście, jednakże mocniej przytulił do siebie swoją jedyną córeczkę.
-Obiecuję ci, że póki żyję, nikt cię nie skrzywdzi, księżniczko. 

8 komentarzy: