*POV Justin*
Będąc w pełni wkurwionym, nie mogłem opanować swoich emocji.
Uderzyłem w bezradności dłońmi o kierownicę, przeklinając pod nosem. Lucas już
nic nie mówił. Upominał mnie kilka razy, żebym się uspokoił. Że przecież
wszystko jest w porządku.
A dobrze wiem, że jeżeli dowie się, kto jej to zrobił, nie odpuści od zemsty. I ja też nie. Nie tym razem, nie, jeśli chodzi o Chloe.
Przygryzłem wnętrze policzka, dręcząc się jedną myślą w kółko.
Albo ja muszę zadzwonić do Josha-kochanka mojej matki, który jest dobrze znanym mi komisarzem, albo Luke musi zadzwonić do rodziców, że Chloe zaginęła.
Oboje woleliśmy pierwszą opcję. Ich starzy padliby na zawał, gdyby usłyszeli, że ich mała córeczka zadaje się z kimś takim jak ja, prawdopodobnie wciąż jest nieprzytomna i nie wiadomo gdzie się właśnie znajduje.
-Dobra. –mruknąłem, oblizując nerwowo wargi. Wiedziałem, że Westwood będzie mi truł dupę w nieskończoność, ale tu chodzi o coś cholernie ważnego. A właściwie to o kogoś.
Chwyciłem za telefon, wyszukałem odpowiedni kontakt i wybrałem numer, włączając rozmowę na głośnik. Oparłem się na oparciu fotela i zamknąłem powieki, modląc się w duchu.
Jeden sygnał...drugi...trzeci.
-Westwood, co jest? –mruknął ciężko.
-Musisz mi pomóc. –rzuciłem głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-To ty. –wypuścił powietrze, słyszałem skrzypiące krzesło w tle. Prawdopodobnie teraz na nie opadł.
-Słuchaj, Bieber, jeśli znów coś spierdoliłeś to mnie w to nie mie...
-Nie chodzi o mnie. Nie tym razem. Musisz mi pomóc. –naciskałem.
Głośno westchnął.
-Za dwie godziny kończę pracę. Oddzwonię do ciebie. –odpowiedział błacho, a we mnie wzrosło ciśnienie.
-Gdzie jesteś? –zmarszczyłem brwi, pocierając nerwowo wargę o wargę.
-W Kingsford, mam tu służbę na weekend. –wymlaskał, w trakcie jedzenia, a mnie zaświeciły się oczy.
-Kingsford? –mruknął Luke. -To 10 minut stąd. –dodał, patrząc na mnie.
-Złożę ci wizytę. Przyszykuj lokalizatory. Muszę kogoś odnaleźć. –rzuciłem, ruszając od razu w trasę.
-Że co do cholery? Do reszty zgłupiałeś?! –krzyknął, a ja przewróciłem oczami, rozłączając się.
-Świetny gość, od razu widać, że cię uwielbia. –Blackwell wymamrotał rozbawiony.
Ta, i ze wzajemnością.
A dobrze wiem, że jeżeli dowie się, kto jej to zrobił, nie odpuści od zemsty. I ja też nie. Nie tym razem, nie, jeśli chodzi o Chloe.
Przygryzłem wnętrze policzka, dręcząc się jedną myślą w kółko.
Albo ja muszę zadzwonić do Josha-kochanka mojej matki, który jest dobrze znanym mi komisarzem, albo Luke musi zadzwonić do rodziców, że Chloe zaginęła.
Oboje woleliśmy pierwszą opcję. Ich starzy padliby na zawał, gdyby usłyszeli, że ich mała córeczka zadaje się z kimś takim jak ja, prawdopodobnie wciąż jest nieprzytomna i nie wiadomo gdzie się właśnie znajduje.
-Dobra. –mruknąłem, oblizując nerwowo wargi. Wiedziałem, że Westwood będzie mi truł dupę w nieskończoność, ale tu chodzi o coś cholernie ważnego. A właściwie to o kogoś.
Chwyciłem za telefon, wyszukałem odpowiedni kontakt i wybrałem numer, włączając rozmowę na głośnik. Oparłem się na oparciu fotela i zamknąłem powieki, modląc się w duchu.
Jeden sygnał...drugi...trzeci.
-Westwood, co jest? –mruknął ciężko.
-Musisz mi pomóc. –rzuciłem głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-To ty. –wypuścił powietrze, słyszałem skrzypiące krzesło w tle. Prawdopodobnie teraz na nie opadł.
-Słuchaj, Bieber, jeśli znów coś spierdoliłeś to mnie w to nie mie...
-Nie chodzi o mnie. Nie tym razem. Musisz mi pomóc. –naciskałem.
Głośno westchnął.
-Za dwie godziny kończę pracę. Oddzwonię do ciebie. –odpowiedział błacho, a we mnie wzrosło ciśnienie.
-Gdzie jesteś? –zmarszczyłem brwi, pocierając nerwowo wargę o wargę.
-W Kingsford, mam tu służbę na weekend. –wymlaskał, w trakcie jedzenia, a mnie zaświeciły się oczy.
-Kingsford? –mruknął Luke. -To 10 minut stąd. –dodał, patrząc na mnie.
-Złożę ci wizytę. Przyszykuj lokalizatory. Muszę kogoś odnaleźć. –rzuciłem, ruszając od razu w trasę.
-Że co do cholery? Do reszty zgłupiałeś?! –krzyknął, a ja przewróciłem oczami, rozłączając się.
-Świetny gość, od razu widać, że cię uwielbia. –Blackwell wymamrotał rozbawiony.
Ta, i ze wzajemnością.
~...~
-Dokumenty proszę. –przed wejściem do gabinetu Westwooda
zatrzymał nas jeden z ochroniarzy.
-Nie będą konieczne. –mruknąłem, próbując go wyminąć, jednak ten nie odpuszczał, torując mi drogą swoim ciałem. Uniósł znacząco łuk brwiowy, a ja miałem ochotę przypierdolić mu w ten tłusty ryj.
-Spokojnie, Jeff. –z jego krótkofalówki wydobył się pomruk Westwooda. –Możesz ich wpuścić.
Jeff? Więc tak nazywa się ten grubas. Zmierzył nas wzrokiem i skinął głową w stronę drzwi, obite brązową skórą, z biało-niebieską tablicą z nazwiskiem komisarza.
Wszedłem bez pukania. Joshua spojrzał na mnie pobłażliwym wzrokiem, chwilę pokręcił głową i wskazał na siedzenia na przeciwko jego biurka.
-Dzięki, postoimy. Nie ma czasu.
-Technik przyjdzie za 15 minut. –powiedział na „odpierdol”, wpisując coś do komputera.
Trzasnąłem dłońmi w drewniany stół, patrząc mu głęboko w oczy.
-Co ma kurwa znaczyć, że przyjdzie za 15 minut? –warknąłem, czując jak moje mięśnie znacznie się napięły.
-To znaczy, „kurwa”-zacytował mnie. –Że za 15 minut, bo właśnie kończy drukować billingi. –podniósł się, przybierając pozycję podobną do mojej.
Zacisnąłem szczękę, przechylając głowę na bok.
-Pan nie rozumie. –przerwał mi Lucas. –Tu chodzi o życie ludzkie. Właściwie dwoje ludzi. –wyjaśnił, a Josh chwilę mu się przyglądał, jakby to co powie zależało od tego, czy łaskawie poświęci temu swój jakże kurewsko cenny czas.
-No dobra. O co chodzi? –zapytał, siadając wygodnie w fotelu. Ja nie mogłem usiedzieć na dupie. Nie teraz, kiedy w głowie miałem jedynie czarne scenariusze. Lucas spojrzał na mnie, kiwając głową, żebym mu wszystko na spokojnie wytłumaczył. W końcu opadłem na krzesło, opierając łokcie na rozstawionych nogach.
-Byliśmy na imprezie. Ja i moja dziewczyna, a jego siostra. –oblizałem wargi, skupiając myśli na tamtym wydarzeniu. –Zaprowadziłem ją do baru i zostawiłem dosłownie na kilka minut. Poprosiłem, żeby coś dla nas zamówiła. Zależało mi, żeby poznała moją znajomą ze starych lat. –spuściłem głowę, przejeżdżając językiem po wnętrzu ust.
-Wróciłem po nią. Już wtedy zachowywała się nieswojo, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Czułem alkohol z jej ust, więc stwierdziłem, że to normalne. Zaprowadziłem ją do odpowiedniego pomieszczenia, a ona była zamroczona i zemdlała. –przygryzłem wargę, zaciskając palce na materiale fotela.
-Musiałem ją reanimować, bo powoli traciła oddech. Taya zaproponowała, że ją zabierze do szpitala. My w tym czasie próbowaliśmy wziąć sprawę w swoje ręce, żeby się tym zająć. Dowiedzieliśmy się od ochroniarza, że Holmes celowo zmusił ich do wyłączenia kamer na ten moment, żeby nie było żadnych oznak, że coś wtedy miało miejsce.
-Holmes? –spojrzał na mnie, marszcząc brwi. –Jego też zamknąłem w pierdlu. –mruknął, pocierając dłonie.
-Ty go zamknąłeś?! –otworzyłem szerzej oczy. Ja pierdole, cudownie. Teraz wiem dlaczego się na mnie mści.
-Nieważne. –mruknąłem. –Zapytałem ochroniarza gdzie on teraz jest. Powiedział, że pojechał do szpitala. Jeśli pojechał do szpitala, to za nimi. Bo nie miał potrzeby, żeby się tam pojawić. –wykrzywiłem usta, nerwowo pocierając twarz.
-Pojechaliśmy tam oboje. Do najbliższego szpitala. Pielęgniarka powiedziała, że nie ma u nich nikogo o nazwisku Blackwell czy Holmes. Ani w żadnym innym szpitalu. I tu urywa się ślad. –spojrzałem na niego, przełykając ślinę.
-Musisz mi pomóc, Josh. –w moim głosie wyraźnie było słychać błaganie. –Proszę. -złączyłem dłonie, wodząc spojrzeniem po jego twarzy.
-Przynajmniej teraz rozumiem po co ten pośpiech. –powiedział mężczyzna o azjatyckim wyglądzie, wchodząc do gabinetu.
-Mam billingi, komisarzu. –dodał, kładąc papiery na biurku Westwooda.
-Świetnie, dzięki Zhang. –odpowiedział.
-No to zapraszam do mnie. –Zhang, jak nazwał go Joshua, nakierował nas do drugiego gabinetu. Z każdą sekundą moje serce biło coraz mocniej. Miałem wrażenie, że podchodzi mi do gardła. Co do cholery mam zrobić, kiedy nie wiem co się dzieje z Chloe?
-Masz jej kartę, dowód, paszport, cokolwiek? –zapytał młody Azjata. Przeszukałem swoje kieszenie, w końcu wyjąłem kartę studencką należącą do dziewczyny. Nie znałem się na tych sprawach, więc niespecjalnie wiedziałem w jakim celu będzie mu ona potrzebna.
-Świetnie. –mruknął pod nosem, wystukując coś na ekranie Ipada podłączonego do urządzenia, które wyglądało prawie jak stare radio. Chodziłem w kółko, nie mogąc wytrzymać napięcia. Cały czas myślałem o dziewczynie. Jeśli ten kutas jej coś zrobił, to przysięgam, że...
-Mam ją. –kiedy wypowiedział te słowa, poczułem niesamowitą ulgę. Jakby ktoś zdjął mi pół ciężaru z serca.
-Gdzie jest? –podszedłem bliżej, przyglądając się ekranowi urządzenia.
-Everton, Liverpool. –powiedział, przybliżając mapkę, gdzie migała czerwona ikonka.
-40 minut stąd. –powiedział, przyglądając mi się.
-Potrzebujecie sprzętu? Wsparcia? –zapytał, a ja przygryzłem wargę w zastanowieniu.
-Nie, dzięki. –mruknąłem, poklepując jego ramię.
-Działam na własną rękę. –odpowiedziałem, uważnie zapamiętując każdą z dróg rozpisanych na planie. Byłem niesamowicie podniecony. Znów ją zobaczę. Muszę ją odszukać. Cieszyłem się jak małe dziecko.
-Dzięki Joshua! –krzyknąłem wybiegając wraz z bratem dziewczyny z komisariatu. Odpaliłem silnik samochodu, ruszając z piskiem opon w zapamiętaną trasę. Starałem się jechać jak najbardziej na skróty. W głowie miałem dwie myśli: czy wszystko jest w porządku? I to, że znów ją zobaczę.
Muszę przyznać, że znam ją zaledwie kilka miesięcy, mimo to zdążyłem poznać każdą z jej stron. Jest silna, wytrwała, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Wygląda na łagodną, choć niejednokrotnie udowodniła mi, że potrafi pokazać pazurki. I to w niej lubiłem. Wróć. To w niej kochałem.
-Jeśli się okaże, że to on, to powyrywam mu nogi z dupy. –syknął Blackwell, szukając czegoś w swoim telefonie. Po raz drugi przystawił telefon do ucha, jednak wciąż nikt nie odebrał połączenia po drugiej stronie. Głupio mi było spytać, ale...
-Kim się tak zadręczasz? –zapytałem, skręcając w prawo na skrzyżowaniu. Chłopak głośno westchnął, oblizując przy tym wargi.
-Ana nie odbiera ode mnie. Nie wiem co się dzieje. W trakcie imprezy musiała wyjść, nie widziałem jej, kiedy Chloe...sam wiesz. –skrzywił się, chowając telefon do kieszeni.
Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu.
-Uważaj! –krzyknął Luke, a ja gwałtownie zahamowałem tuż przed młodą kobietą z dzieckiem w wózku. Jasna cholera.
-Nie potrzebuję kolejnej tragedii. –skarcił mnie, a ja pokręciłem głową, próbując się z tego otrząsnąć. Kobieta pośpiesznie przeszła na drugą stronę. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdyby...
Moją uwagę przykuły ogromne kłęby dymu i błyski świateł straży pożarnej. Coś na wzór starej, opuszczonej fabryki stało w płomieniach.
-Nie...-szepnąłem do siebie, a w mojej głowie było jedno wielkie szaleństwo. Byłem pewny, że to jest to miejsce. Cholernie pewny. Nie mogło dojść do pomyłki, chociaż błagałem o to Boga w swoich myślach.
Wyskoczyłem z samochodu, niemalże rzucając się w stronę budynku. Poczułem jak ktoś szarpnął mną i chwycił za ramiona, odpychając do tyłu.
-Tam nie można wchodzić. –mówił mężczyzna w żółtym, przeciwpożarowym uniformie.
-Tam jest moja dziewczyna! –krzyczałem, próbując mu się wyrwać.
-Ktokolwiek tam jest, na pewno już nie żyje bo albo spalił się żywcem, albo udusił od oparów. –złapał mnie mocniej za ramiona. A we mnie wybuchły emocje.
-Ale musi pan pozwolić, żebyśmy my się tym zajęli. –próbował wmówić mi do rozumu. Oblizałem nerwowo wargi. Odsunąłem się, wbijając wzrok w płomienie. Musiałem coś wymyśleć. A moje myśli mówiły tylko jedno „musisz ją znaleźć”. Podbiegłem do wozu strażackiego. Przeszukałem każdy schowek. Każdą szufladę. Otworzyłem kabinę, gdzie znalazłem jedynie kurtkę przeciwpożarową. Pieprzyć to.
Pośpiesznie założyłem ją na siebie, a kiedy strażacy próbowali uspokoić Lucasa i innych naocznych świadków, wykorzystałem okazje i zacząłem biec w stronę płomieni. Usłyszałem za sobą nawoływania i krzyki, żebym zawrócił. Ale było za późno. Osłoniłem twarz materiałem kurtki, przedostając się do środka. Było cholernie duszno, ledwo sam mogłem złapać oddech.
-Chloe! –krzyczałem, rozglądając się dookoła, jednak nie widziałem tu żadnego człowieka. Ona musi gdzieś tu być, moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Zwinąłem dłonie w pięści. Ona tam jest. I czeka na mnie. Zasłoniłem swoje drogi oddechowe, marszcząc powieki. Z każdej strony napływała fala ciepła. Nie mogłem czekać.
Wbiegłem schodami na górę. Za każdym przekroczeniem jednego stopnia, drewniane deski zawalały się z kruchości pod moim ciężarem.
-Chloe! –krzyczałem jeszcze głośniej.
Nastąpił wybuch. Uderzyłem plecami o betonowe mury budynku. Zamroczyło mnie na chwilę. Pokręciłem głową, kaszląc z duszności. Musiałem spiąć się w sobie. Serce biło mi cholernie mocno.
Muszę. Ją. Znaleźć.
No dawaj, Bieber. Wstawaj.
Podniosłem się chwiejnie z podłogi. Podszedłem do ściany, waląc w jej mury.
Regips, był pusty w środku lub wypełniony zwykłym styropianem. Chwyciłem za kamień i uderzyłem w ścianę, przez co powstała dziura.
Kurwa, nie miałem czasu na pierdolenie się z tym, a innego wyjścia nie widziałem.
Z całej siły uderzyłem nogą w ścianę, dzięki czemu mogłem swobodniej przejść na drugą stronę. Ogień parzył mnie w ręce. Nie myślałem o bólu. Myślałem tylko o niej.
-Chloe! –krzyknąłem głośniej, a przede mną stała kolejna ściana. Zrobiłem to samo co z poprzednią. Syknąłem, kiedy płomienie drasnęły moją twarz. Nie przemyślałem tego. Osłoniłem się kurtką, głośno pokasłując. Jakbym miał zaraz wypluć płuca.
-Chloe! –nawoływałem dziewczynę. To było ostatnie pomieszczenie, w którym mogła być. I wiedziałem, że tu była. Czułem to w sercu. Przewróciłem stół, rozglądając się dookoła.
-Chloe! –krzyczałem coraz głośniej, choć czułem, że i mnie zaczyna brakować powietrza. Czułem się, jakby moja skóra miała się zaraz roztopić od nagromadzonego ciepła. Wreszcie przez chmury dymu zobaczyłem drobne ciało na ziemi. Upadłem na kolana, przewracając ją przodem do siebie.
Nastąpił kolejny wybuch. Osłoniłem Chloe swoim ciałem, przytulając ją mocno do siebie.
Kiedy adrenalina strzeli ci w żyłach, nie czujesz strachu, bólu. Nie czujesz niczego.
Jedyne o czym myślisz, to dążenie do celu. A moim celem było uchronienie jej.
Kaszel nie dawał mi spokoju. Zaczynałem opadać z sił, ale wiedziałem, że muszę dokończyć to, co zacząłem.
Wsunąłem dłonie pod plecy i nogi dziewczyny, podnosząc ją z podłogi. Jedynym wyjściem z tego piekła było okno. Musiałem nas stąd wydostać. Podbiegłem do okna, wyskakując tyłem w jego stronę. Czułem, że lecę w dół. Mocno trzymałem Chloe przy sobie. Jeśli mielibyśmy spać, to ona leżałaby na mnie, amortyzując swój upadek. Nagle usłyszałem trzask metalu i ogromny ból, który promieniował mi w kręgosłupie. Wycie alarmu obijało się w moich uszach.
Już po wszystkim. Już mam ją przy sobie.
-Nie będą konieczne. –mruknąłem, próbując go wyminąć, jednak ten nie odpuszczał, torując mi drogą swoim ciałem. Uniósł znacząco łuk brwiowy, a ja miałem ochotę przypierdolić mu w ten tłusty ryj.
-Spokojnie, Jeff. –z jego krótkofalówki wydobył się pomruk Westwooda. –Możesz ich wpuścić.
Jeff? Więc tak nazywa się ten grubas. Zmierzył nas wzrokiem i skinął głową w stronę drzwi, obite brązową skórą, z biało-niebieską tablicą z nazwiskiem komisarza.
Wszedłem bez pukania. Joshua spojrzał na mnie pobłażliwym wzrokiem, chwilę pokręcił głową i wskazał na siedzenia na przeciwko jego biurka.
-Dzięki, postoimy. Nie ma czasu.
-Technik przyjdzie za 15 minut. –powiedział na „odpierdol”, wpisując coś do komputera.
Trzasnąłem dłońmi w drewniany stół, patrząc mu głęboko w oczy.
-Co ma kurwa znaczyć, że przyjdzie za 15 minut? –warknąłem, czując jak moje mięśnie znacznie się napięły.
-To znaczy, „kurwa”-zacytował mnie. –Że za 15 minut, bo właśnie kończy drukować billingi. –podniósł się, przybierając pozycję podobną do mojej.
Zacisnąłem szczękę, przechylając głowę na bok.
-Pan nie rozumie. –przerwał mi Lucas. –Tu chodzi o życie ludzkie. Właściwie dwoje ludzi. –wyjaśnił, a Josh chwilę mu się przyglądał, jakby to co powie zależało od tego, czy łaskawie poświęci temu swój jakże kurewsko cenny czas.
-No dobra. O co chodzi? –zapytał, siadając wygodnie w fotelu. Ja nie mogłem usiedzieć na dupie. Nie teraz, kiedy w głowie miałem jedynie czarne scenariusze. Lucas spojrzał na mnie, kiwając głową, żebym mu wszystko na spokojnie wytłumaczył. W końcu opadłem na krzesło, opierając łokcie na rozstawionych nogach.
-Byliśmy na imprezie. Ja i moja dziewczyna, a jego siostra. –oblizałem wargi, skupiając myśli na tamtym wydarzeniu. –Zaprowadziłem ją do baru i zostawiłem dosłownie na kilka minut. Poprosiłem, żeby coś dla nas zamówiła. Zależało mi, żeby poznała moją znajomą ze starych lat. –spuściłem głowę, przejeżdżając językiem po wnętrzu ust.
-Wróciłem po nią. Już wtedy zachowywała się nieswojo, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Czułem alkohol z jej ust, więc stwierdziłem, że to normalne. Zaprowadziłem ją do odpowiedniego pomieszczenia, a ona była zamroczona i zemdlała. –przygryzłem wargę, zaciskając palce na materiale fotela.
-Musiałem ją reanimować, bo powoli traciła oddech. Taya zaproponowała, że ją zabierze do szpitala. My w tym czasie próbowaliśmy wziąć sprawę w swoje ręce, żeby się tym zająć. Dowiedzieliśmy się od ochroniarza, że Holmes celowo zmusił ich do wyłączenia kamer na ten moment, żeby nie było żadnych oznak, że coś wtedy miało miejsce.
-Holmes? –spojrzał na mnie, marszcząc brwi. –Jego też zamknąłem w pierdlu. –mruknął, pocierając dłonie.
-Ty go zamknąłeś?! –otworzyłem szerzej oczy. Ja pierdole, cudownie. Teraz wiem dlaczego się na mnie mści.
-Nieważne. –mruknąłem. –Zapytałem ochroniarza gdzie on teraz jest. Powiedział, że pojechał do szpitala. Jeśli pojechał do szpitala, to za nimi. Bo nie miał potrzeby, żeby się tam pojawić. –wykrzywiłem usta, nerwowo pocierając twarz.
-Pojechaliśmy tam oboje. Do najbliższego szpitala. Pielęgniarka powiedziała, że nie ma u nich nikogo o nazwisku Blackwell czy Holmes. Ani w żadnym innym szpitalu. I tu urywa się ślad. –spojrzałem na niego, przełykając ślinę.
-Musisz mi pomóc, Josh. –w moim głosie wyraźnie było słychać błaganie. –Proszę. -złączyłem dłonie, wodząc spojrzeniem po jego twarzy.
-Przynajmniej teraz rozumiem po co ten pośpiech. –powiedział mężczyzna o azjatyckim wyglądzie, wchodząc do gabinetu.
-Mam billingi, komisarzu. –dodał, kładąc papiery na biurku Westwooda.
-Świetnie, dzięki Zhang. –odpowiedział.
-No to zapraszam do mnie. –Zhang, jak nazwał go Joshua, nakierował nas do drugiego gabinetu. Z każdą sekundą moje serce biło coraz mocniej. Miałem wrażenie, że podchodzi mi do gardła. Co do cholery mam zrobić, kiedy nie wiem co się dzieje z Chloe?
-Masz jej kartę, dowód, paszport, cokolwiek? –zapytał młody Azjata. Przeszukałem swoje kieszenie, w końcu wyjąłem kartę studencką należącą do dziewczyny. Nie znałem się na tych sprawach, więc niespecjalnie wiedziałem w jakim celu będzie mu ona potrzebna.
-Świetnie. –mruknął pod nosem, wystukując coś na ekranie Ipada podłączonego do urządzenia, które wyglądało prawie jak stare radio. Chodziłem w kółko, nie mogąc wytrzymać napięcia. Cały czas myślałem o dziewczynie. Jeśli ten kutas jej coś zrobił, to przysięgam, że...
-Mam ją. –kiedy wypowiedział te słowa, poczułem niesamowitą ulgę. Jakby ktoś zdjął mi pół ciężaru z serca.
-Gdzie jest? –podszedłem bliżej, przyglądając się ekranowi urządzenia.
-Everton, Liverpool. –powiedział, przybliżając mapkę, gdzie migała czerwona ikonka.
-40 minut stąd. –powiedział, przyglądając mi się.
-Potrzebujecie sprzętu? Wsparcia? –zapytał, a ja przygryzłem wargę w zastanowieniu.
-Nie, dzięki. –mruknąłem, poklepując jego ramię.
-Działam na własną rękę. –odpowiedziałem, uważnie zapamiętując każdą z dróg rozpisanych na planie. Byłem niesamowicie podniecony. Znów ją zobaczę. Muszę ją odszukać. Cieszyłem się jak małe dziecko.
-Dzięki Joshua! –krzyknąłem wybiegając wraz z bratem dziewczyny z komisariatu. Odpaliłem silnik samochodu, ruszając z piskiem opon w zapamiętaną trasę. Starałem się jechać jak najbardziej na skróty. W głowie miałem dwie myśli: czy wszystko jest w porządku? I to, że znów ją zobaczę.
Muszę przyznać, że znam ją zaledwie kilka miesięcy, mimo to zdążyłem poznać każdą z jej stron. Jest silna, wytrwała, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Wygląda na łagodną, choć niejednokrotnie udowodniła mi, że potrafi pokazać pazurki. I to w niej lubiłem. Wróć. To w niej kochałem.
-Jeśli się okaże, że to on, to powyrywam mu nogi z dupy. –syknął Blackwell, szukając czegoś w swoim telefonie. Po raz drugi przystawił telefon do ucha, jednak wciąż nikt nie odebrał połączenia po drugiej stronie. Głupio mi było spytać, ale...
-Kim się tak zadręczasz? –zapytałem, skręcając w prawo na skrzyżowaniu. Chłopak głośno westchnął, oblizując przy tym wargi.
-Ana nie odbiera ode mnie. Nie wiem co się dzieje. W trakcie imprezy musiała wyjść, nie widziałem jej, kiedy Chloe...sam wiesz. –skrzywił się, chowając telefon do kieszeni.
Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu.
-Uważaj! –krzyknął Luke, a ja gwałtownie zahamowałem tuż przed młodą kobietą z dzieckiem w wózku. Jasna cholera.
-Nie potrzebuję kolejnej tragedii. –skarcił mnie, a ja pokręciłem głową, próbując się z tego otrząsnąć. Kobieta pośpiesznie przeszła na drugą stronę. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdyby...
Moją uwagę przykuły ogromne kłęby dymu i błyski świateł straży pożarnej. Coś na wzór starej, opuszczonej fabryki stało w płomieniach.
-Nie...-szepnąłem do siebie, a w mojej głowie było jedno wielkie szaleństwo. Byłem pewny, że to jest to miejsce. Cholernie pewny. Nie mogło dojść do pomyłki, chociaż błagałem o to Boga w swoich myślach.
Wyskoczyłem z samochodu, niemalże rzucając się w stronę budynku. Poczułem jak ktoś szarpnął mną i chwycił za ramiona, odpychając do tyłu.
-Tam nie można wchodzić. –mówił mężczyzna w żółtym, przeciwpożarowym uniformie.
-Tam jest moja dziewczyna! –krzyczałem, próbując mu się wyrwać.
-Ktokolwiek tam jest, na pewno już nie żyje bo albo spalił się żywcem, albo udusił od oparów. –złapał mnie mocniej za ramiona. A we mnie wybuchły emocje.
-Ale musi pan pozwolić, żebyśmy my się tym zajęli. –próbował wmówić mi do rozumu. Oblizałem nerwowo wargi. Odsunąłem się, wbijając wzrok w płomienie. Musiałem coś wymyśleć. A moje myśli mówiły tylko jedno „musisz ją znaleźć”. Podbiegłem do wozu strażackiego. Przeszukałem każdy schowek. Każdą szufladę. Otworzyłem kabinę, gdzie znalazłem jedynie kurtkę przeciwpożarową. Pieprzyć to.
Pośpiesznie założyłem ją na siebie, a kiedy strażacy próbowali uspokoić Lucasa i innych naocznych świadków, wykorzystałem okazje i zacząłem biec w stronę płomieni. Usłyszałem za sobą nawoływania i krzyki, żebym zawrócił. Ale było za późno. Osłoniłem twarz materiałem kurtki, przedostając się do środka. Było cholernie duszno, ledwo sam mogłem złapać oddech.
-Chloe! –krzyczałem, rozglądając się dookoła, jednak nie widziałem tu żadnego człowieka. Ona musi gdzieś tu być, moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Zwinąłem dłonie w pięści. Ona tam jest. I czeka na mnie. Zasłoniłem swoje drogi oddechowe, marszcząc powieki. Z każdej strony napływała fala ciepła. Nie mogłem czekać.
Wbiegłem schodami na górę. Za każdym przekroczeniem jednego stopnia, drewniane deski zawalały się z kruchości pod moim ciężarem.
-Chloe! –krzyczałem jeszcze głośniej.
Nastąpił wybuch. Uderzyłem plecami o betonowe mury budynku. Zamroczyło mnie na chwilę. Pokręciłem głową, kaszląc z duszności. Musiałem spiąć się w sobie. Serce biło mi cholernie mocno.
Muszę. Ją. Znaleźć.
No dawaj, Bieber. Wstawaj.
Podniosłem się chwiejnie z podłogi. Podszedłem do ściany, waląc w jej mury.
Regips, był pusty w środku lub wypełniony zwykłym styropianem. Chwyciłem za kamień i uderzyłem w ścianę, przez co powstała dziura.
Kurwa, nie miałem czasu na pierdolenie się z tym, a innego wyjścia nie widziałem.
Z całej siły uderzyłem nogą w ścianę, dzięki czemu mogłem swobodniej przejść na drugą stronę. Ogień parzył mnie w ręce. Nie myślałem o bólu. Myślałem tylko o niej.
-Chloe! –krzyknąłem głośniej, a przede mną stała kolejna ściana. Zrobiłem to samo co z poprzednią. Syknąłem, kiedy płomienie drasnęły moją twarz. Nie przemyślałem tego. Osłoniłem się kurtką, głośno pokasłując. Jakbym miał zaraz wypluć płuca.
-Chloe! –nawoływałem dziewczynę. To było ostatnie pomieszczenie, w którym mogła być. I wiedziałem, że tu była. Czułem to w sercu. Przewróciłem stół, rozglądając się dookoła.
-Chloe! –krzyczałem coraz głośniej, choć czułem, że i mnie zaczyna brakować powietrza. Czułem się, jakby moja skóra miała się zaraz roztopić od nagromadzonego ciepła. Wreszcie przez chmury dymu zobaczyłem drobne ciało na ziemi. Upadłem na kolana, przewracając ją przodem do siebie.
Nastąpił kolejny wybuch. Osłoniłem Chloe swoim ciałem, przytulając ją mocno do siebie.
Kiedy adrenalina strzeli ci w żyłach, nie czujesz strachu, bólu. Nie czujesz niczego.
Jedyne o czym myślisz, to dążenie do celu. A moim celem było uchronienie jej.
Kaszel nie dawał mi spokoju. Zaczynałem opadać z sił, ale wiedziałem, że muszę dokończyć to, co zacząłem.
Wsunąłem dłonie pod plecy i nogi dziewczyny, podnosząc ją z podłogi. Jedynym wyjściem z tego piekła było okno. Musiałem nas stąd wydostać. Podbiegłem do okna, wyskakując tyłem w jego stronę. Czułem, że lecę w dół. Mocno trzymałem Chloe przy sobie. Jeśli mielibyśmy spać, to ona leżałaby na mnie, amortyzując swój upadek. Nagle usłyszałem trzask metalu i ogromny ból, który promieniował mi w kręgosłupie. Wycie alarmu obijało się w moich uszach.
Już po wszystkim. Już mam ją przy sobie.
Jestes swietna,prosze pisz dalej,Justin taki odwazny💗
OdpowiedzUsuńrozpłakałam się. czekam z niecierpliwością na kolejną część
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że nic im nie będzie. Czekam na nexta :)
OdpowiedzUsuńO Boże! Cudo!😍😍😍/mrrAleksandra😂👌💕🙉🙊🙈
OdpowiedzUsuńO jezusie co za akcja.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to !!!!
Super!
OdpowiedzUsuńKiedy czytałam twoje ff trzymałam rękę na lewej piersi. W niektórych momentach biło bardzo szybko. Jakbym biegłam. Fajne uczucie <3 dziękuje Ci :*
OdpowiedzUsuńO boze *o*
OdpowiedzUsuńgenialny
OdpowiedzUsuń