*POV Justin*
-Chloe? –zapytałem, kiedy dziewczyna wciąż stała nieruchomo. Zmarszczyłem brwi. W jednej chwili dziewczyna zachwiała się i poleciała wprost na mnie.
-Chloe! –krzyknąłem, łapiąc ją za ramiona.
-Co jest z nią? –zapytała Taya. Położyłem dziewczynę na sofie, łapiąc ją za twarz.
-Nie wiem, kurwa, co z nią jest! –wydarłem się, próbując ocucić brunetkę.
Taya podeszła bliżej, chwytając nieprzytomną dziewczynę za nadgarstek. Przycisnęła palce w okolicy jej żyły i spojrzała na mnie w chwili ciszy.
-Tętno jej spada. –stwierdziła, a we mnie wręcz się gotowało.
-Kurwa mać, Chloe. –szepnąłem, otwierając jej powieki. Miała źrenice jak szpilki.
-Chloe! –potrząsnąłem ją, nie mogąc powstrzymać wewnętrznych emocji. Nie wiedziałem do cholery co mam robić. Dziewczyna była blada, jej klatka piersiowa unosiła się, ale nie tak często jak u normalnego człowieka.
-Kurwa mać! –krzyknąłem, kopiąc w drewniany stolik, który uderzył o ścianę, rozwalając się.
-Justin! –krzyknęła Taya, łapiąc mnie za ramiona. –Uspokój się, bo tak niczego nie zdziałasz. –patrzyła mi prosto w oczy, próbując przemówić mi do rozsądku. Moje myśli były daleko stąd. Myślałem tylko o Chloe i co do cholery się z nią dzieje?! Przecież nie piła przed wyjściem z domu. Nie czułem od niej alkoholu, dopiero później pozwoliłem jej wypić przy...zamarłem.
-Zostań przy niej. –mruknąłem, wychodząc z pomieszczenia.
Zacisnąłem pięści, wymijając obojętnie każdego, kto był w klubie. Podbiegłem do baru, a widząc jak barman stoi do mnie tyłem, chwyciłem go za krawat, przyciągnąłem do siebie i przycisnąłem jego głowę do blatu. Chwyciłem za nóż ze zbioru sztućców i przycisnąłem ją do jego gardła.
-Co jej dałeś do wypicia? –warknąłem, patrząc na jego mordę. Facet wyglądał na przestraszonego i kompletnie zagubionego. Miałem to w dupie.
-Mów, kurwa! –krzyknąłem, uderzając jego głową.
-Nie mam pojęcia o kim mówisz! –uniósł protestacyjnie dłonie, drżąc pod moim ostrzem.
-Brunetka, średniego wzrostu, niebieskie oczy, biały top, czarne spodnie. –warknąłem, przyciskając mocniej nóż do jego gardła. Byłem na tyle zdesperowany, żeby poderżnąć mu krtań przy wszystkich. Dla Chloe.
-Ej, stary. –Lucas potrącił mnie ramieniem. –Co ty odwalasz? –zmarszczył brwi, patrząc na mnie, jakbym był pierdolonym psychopatą.
-Justin! –usłyszałem krzyk Tayi. –Chloe nie oddycha!
Razem z Luke’m spojrzeliśmy na siebie.
-Co to do chuja ma znaczyć? –zmarszczył brwi, popychając mnie do tyłu.
-Nie mam pierdolonego pojęcia! –warknąłem, odtrącając go i pobiegłem w stronę pomieszczenia, gdzie była Chloe. Wokół niej stała grupka osób.
-Odsunąć się, no już! –warknęła Taya, prowadząc mnie do dziewczyny.
-Połóż ją na ziemi. Spokojnie. –zrobiłem, tak jak mi kazała.
-Dasz radę? –zapytała. –Nie połam jej żeber. –ostrzegła mnie.
-Pierdolę te żebra, muszę ją ratować!
Wziąłem dwa krótkie wdechy. Odchyliłem podbródek Chloe, udrażniając jej drogi oddechowe i zacisnąłem jej drobny nosek, dwukrotnie wdmuchując powietrze do jej ust. Splotłem odpowiednio dłonie i na wysokości jej mostka, uciskałem jej klatkę piersiową.
Nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie, kiedy walczycie z Bogiem o życie ukochanej osoby.
-Chloe, kurwa. Budź się, no już! –zadrżał mi głos, jednak nie przerywałem reanimacji.
-Dalej nic. –Taya pokręciła głową.
Ponowiłem wdechy, wykonując ponowie 30 ucisków.
-Justin nie przerywaj, świetnie sobie radzisz. –wmawiała mi dziewczyna.
-To nie działa! –warknąłem, czując jak łzy wypływają mi z oczu. Cholera, Bieber. Bądź silny.
-Nie przerywaj. –powiedziała. –Musimy wezwać policję i pogotowie. –powiedziała, chwytając za telefon.
-Żadnej policji. –kiedy usłyszałem ten głos, w moich żyłach rozpalił się ogień.
-Przynajmniej pogotowie! –krzyknęła do Skylara. –Nie bądź pierdolonym socjopatą! –uderzyła go w twarz. Chłopak zacisnął wargi i chwycił ją za nadgarstek, mocno go ściskając.
-Puść mnie! –wrzasnęła, odpychając go od siebie.
-Byłeś na tyle odważny w klubie, a teraz boisz się psiarni? –parsknęła mu w twarz. –Świetny z ciebie gangster, gratuluje. –splunęła mu w twarz.
Nie miałem pierdolonego pojęcia co się tu dzieje. Nagle usłyszałem, jak Chloe próbowała złapać powietrze w usta.
-Mamy ją. –zadrżałem, będąc z siebie kurewsko dumny. Taya przyklęknęła po drugiej stronie dziewczyny.
-Ale wciąż jest nieprzytomna. –powiedziała, podnosząc powieki dziewczyny.
-Zabiorę ją do szpitala, zostań tutaj i załatw wszystko na spokojnie. –przyjrzała się mnie uważnie. –I skop tyłek temu, kto jej to zrobił. –puściła do mnie oczko. Przez chwilę patrzyłem w przestrzeń.
-Taya. –odezwałem się, podnosząc głowę w stronę dziewczyny. –Dzięki. –skinąłem głową w lekkim uśmiechu. Odwzajemniła uśmiech i chwyciła za torebkę dziewczyny.
-Tylko ostrożnie. –powiedziałem, wsuwając dłoń pod kolana i plecy Chloe. Wyniosłem ją z klubu, podchodząc do odpowiedniego samochodu. Brunetka otworzyła mi drzwi, pochyliłem się i położyłem nieprzytomną dziewczynę na tylnych siedzeniach, delikatnie uginając jej nogi, żeby krew w jej żyłach mogła swobodnie przepływać.
-Uważaj na nią. –powiedziałem, zapinając pasy, żeby Chloe była przynajmniej tak zabezpieczona.
-Spokojnie, jeszcze umiem prowadzić. –uśmiechnęła się do mnie delikatnie. –Ty uważaj na siebie. –pogładziła mnie po policzku i westchnęła cicho.
-Zależy ci na niej, co? –widziałem, jak jej mina przybiera smutny wyraz twarzy.
-Taya...-pokręciłem głową i oblizałem usta.
-Nie, w porządku. –uśmiechnęła się i usiadła za kierownicą.
Przez chwilę obserwowałem jak odjeżdża.
Zacisnąłem szczękę i powróciłem myślami do rzeczywistości. Muszę dowiedzieć się kto to zrobił i dlaczego. Chociaż miałem już swoje podejrzenia. Miałem pieprzoną ochotę rozjebać wszystko, co stawało mi na drodze. Pierdolić to. Jeśli chodziło o Chloe, to nie miałem żadnych zahamowań.
Wszedłem do klubu. Lucas od razu leciał w moją stronę. Popchnął mnie na ścianę i warknął, przyciskając mnie do niej.
-Co ty jej kurwa zrobiłeś?! –warknął, a w jego oczach szalały iskry czystego szaleńcy.
-Pierdol się ode mnie! –zawarczałem, odpychając go od siebie. Próbował wymierzył mi cios, jednak wyprzedziłem go, wykręcając jego dłoń za plecy i przycisnąłem go przodem do muru, rozstawiając jego nogi tak, żeby był zależy ode mnie.
-Luke, do cholery, uspokój się! –krzyczała Evelynn.
-Jak mam się uspokoić?! To moja siostra! –krzyczał, próbując mi się wyrwać.
-Posłuchaj mnie uważnie. –oblizałem wargi, próbując zebrać myśli w sensowne zdanie.
-Czy gdybym ja to zrobił, to bym ją ratował? –uniosłem łuk brwiowy. –Pierdoliłbym to. Ale to nie w moim stylu.
-Co w ogóle się stało? –Eve spojrzała na mnie wzrokiem potrzebującym wyjaśnienia tego całego zajścia. Wyrzuciłem dłonie w powietrze i podrapałem się po karku.
-Ana mnie tu „zaprosiła”, jeśli tak można nazwać...-Luke zmarszczył ostrzegawczo brwi. Fakt, to jego laska.
-Nie przyszedłbym bez Chloe, więc zabrałem ją ze sobą. Przyjechaliśmy tutaj. Niczego nie piła, nie czułem od niej alkoholu ani niczego kolwiek innego. –wzruszyłem ramionami i spojrzałem na chłopaka.
-To co to do cholery miało być? Od tak sobie zemdlała? –zaśmiał się bez humoru.
-Wymyśl lepszą wymówkę, koleś. –warknął.
-Podeszliśmy do baru, chciałem zapoznać ją z Tayą, ale nie było jej w pobliżu, więc poszedłem jej poszukać, żeby nie targać za sobą Chloe.
-I zostawiłeś ją tam samą?! –wydarł się, otwierając szerzej oczy.
-Luke do chuja, ona nie ma pięciu lat! –syknąłem, pocierając twarz dłonią.
-Kazałem jej coś zamówić. I nie mam pojęcia co wzięła.
-Pytałeś barmana? –Eve zmarszczyła łuk brwiowy, przyglądając się mi.
-Przecież chciał go rżnąć w gardło tępym nożem! –Lucas warknął, a we mnie zaczęło zbierać się ciśnienie. Jeśli ten mały kutas nie zamknie mordy...
Rozejrzałem się po wnętrzu klubu. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Lucasa. Nagle mnie oświeciło.
-Kamery. –rzuciłem, ruszając w stronę barmana.
-Justin. –zatrzymała mnie dziewczyna. –Ja z nim pogadam. Na spokojnie.
Wzruszyłem ramionami. Luke wciąż przyglądał mi się gniewnym wzrokiem.
-Luke, włącz swój zaćpany mózg na jedną pierdoloną chwilę. Okej? –wcisnąłem dłonie do kieszeni spodni, wystawiając jedynie kciuki.
-Kocham twoją siostrę, pogódź się z tym. –cholera, naprawdę to przyznałem.
-Może Sky ci nagadał o mnie chuj wie co, i naprawdę jebie mnie to. –przegryzłem wargę. –Okej, zabiłem człowieka. Siedziałem w pierdlu. Handlowałem prochami. Pieprzyłem dziwki. Ale stary, zmieniłem się. –wyrzuciłem dłonie w powietrze.
-Nie znasz całej prawdy o mnie. A Skylara? Skylara znasz zaledwie miesiąc. I już się kumplujecie? Bo nagadał ci jakiś pierdół o mnie? Poważnie? –prychnąłem.
Lucas nie odezwał się do mnie słowem. Jakby analizował moje słowa.
Eve wróciła, kręcąc bezradnie głową.
-Cóż, albo jest gejem albo...
-Masz za małe cycki? Ta. –prychnął Luke, kiwając głową w stronę barmana.
-My to załatwimy. –zdziwiłem się, kiedy powiedział te słowa.
-Tylko nie myśl sobie, że ci ufam. –wytknął palec w moją stronę. –Robię to tylko dla Chloe. –dodał, ruszając w stronę baru.
-Przepraszam, ale tam nie można wchodzić. –facet z plakietką „uczę się” zastawił nam drogę. Prychnąłem i odepchnąłem go w tył, aż przywalił w szafki.
-Klucz. –mruknął chłopak, nie mogąc otworzyć drzwi. Rozejrzałem się dookoła, przygryzając wnętrze policzka.
-Hej, podejdź na chwilę. –zawołałem niską, krótkowłosą blondynkę.
-Pożyczam. –mruknąłem, wysuwając z jej włosów wsuwkę.
-Hej! –jęknęła, odtrącając moją dłoń. Mimo to zdążyłem zabrać to, co było mi potrzebne. Wygiąłem odpowiednio końcówkę spinki i wsunąłem ją do otworu. Kilka ruchów dłonią i zatrzask puścił. To jak z kobietą. Popieścisz, a ulegnie.
Weszliśmy do środka. I tak jak myślałem-nie byliśmy tu sami.
-Zgubiliście się? –facet z plakietką „ochrona” stanął na przeciwko mnie.
-Monitoring? –uniosłem łuk brwiowy.
-Ta. Bo co? –mruknął, krzyżując dłonie na torsie.
-To w takim razie dobrze trafiliśmy. -powiedziałem, wymijając go i podszedłem do komputerów.
-E-e, kolego! –facet pociągnął mnie za ramię. Przejechałem językiem po wnętrzu ust i przechyliłem głowę na bok. Nie chce po dobroci? To będzie po mojemu. Odepchnąłem go w tył, chwytając za krzesło, którym rzuciłem w niego. Facet zawył z bólu. Chwyciłem go za kark i przycisnąłem jego głowę do blatu metalowego stołu. Drugą ręką chwyciłem za butelkę, którą rozwaliłem o kant. Szklany kawałek zamienił się w odpowiednią broń dla mnie.
-Bieber, tu nic nie ma. –mruknął Luke, kręcąc głową.
-Jak to kurwa nic nie ma?! –warknąłem, patrząc na ekran monitora.
Jestem ja i Chloe, dwóch barmanów i kilka kolesi wokół. Kiedy odchodzę, ekran zanika. Materiał musiał zostać wycięty lub wyłączony właśnie w tym momencie.
-Gdzie reszta nagrania? –zapytałem jeszcze spokojnie. Facet ani drgnął.
-Mów! –potrząsnąłem nim, choć wciąż milczał. Zacisnąłem szczękę i wbiłem odłamek szkła w jego ramię. Zawył z bólu, próbując się wyrwać.
-A teraz? –pochyliłem się nad nim, machając szkłem przed jego twarzą. -Wolisz stracić robotę czy oko? –wyszeptałem, napawając się każdą sekundą jego bólu.
-Holmes! Pan Holmes! –zaczął wykrzykiwać. –Nie zabijaj mnie, błagam! –jego skowyt rozległ się po pomieszczeniu.
-Jak to Holmes? –Luke spojrzał na mnie a potem na faceta. –Jesteś pewien? –zapytał.
-Tak! Przyszedł tu z jakimś facetem. Pokazał mi na telefonie nagrania z mojego domu. Moja córka i żona w domu. Zagroził, że jeżeli nie zrobię tego, co zechce, wysadzi mój dom w powietrze! –facet zaczął dławić się łzami.
-Nie zabijajcie mnie, błagam! –zaczął wyć.
-Gdzie on teraz jest? –przycisnąłem go mocniej do panelu.
-Nie mam pojęcia. –pociągnął nosem. –Gdzie on jest? –zamachnąłem się nożem, zatrzymując go tuż przed jego szyją.
-Pojechał do szpitala! –krzyknął.
A mnie zadrżały wszystkie mięśnie.
Puściłem faceta i spojrzałem na Lucasa.
-Pojechał za Tayą. Kurwa mać. –warknąłem, wybiegając na zewnątrz.
-Wsiadaj. –skinąłem głową na miejsce obok. Oboje wsiedliśmy do auta. Ruszyłem z piskiem opon, nie pierdoląc się z pasami.
-Dzwoń do niej. –powiedziałem, rzucając mu swój telefon na kolana. Chłopak zmarszczył brwi, przeszukując listę moich kontaktów. Wybrał odpowiedni numer i przystawił telefon do ucha.
Ja zaś zająłem się prowadzeniem. Nie zważałem na sygnalizację świetlną, na korki, na przepisy. Pieprzyć to. Teraz najważniejsze były dziewczyny.
Zacisnąłem ręce na kierownicy. Jeśli on im coś zrobi, przysięgam, że rozwalę mu łeb własnym butem.
-Nie odbiera. –powiedział.
-Dzwoń jeszcze raz. Dopóki nie odbierze. –zacisnąłem szczękę, w duchu modląc się, żeby wszystko było w porządku. Kiedy w końcu byliśmy na dziedzińcu szpitala, wysiadłem z samochodu, trzaskając drzwiami. Luke wyskoczył zaraz za mną.
-Dalej nie odbiera.
-Dobra, walić to. –schowałem telefon do kieszeni. Wbiegliśmy do szpitala wejściem „A”. Ratownicy medyczni właśnie wyciągali kogoś z karetki. Przecisnąłem się między nimi a ścianą, biegnąc przed siebie.
-Justin! –zawołał mnie Luke. –Toksykologia jest na drugim piętrze. Uważnie przyjrzałem się planowi szpitala. Wszystko było tak popieprzone, ale musiałem dobrze zapamiętać układ korytarzy.
-Drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej. Okej. –powiedziałem do siebie. Od razu ruszyłem w określonym kierunku. Biegliśmy po schodach, wymijając po drodze lekarzy, pacjentów i innych gości w zielonych fartuchach.
-Panowie, to nie boisko! –krzyknął za nami starszy mężczyzna. Prawdopodobnie lekarz.
Miałem pieprzoną nadzieję, że ona tu będzie. Już za chwilę ją zobaczę. Będzie cała i zdrowa. Uśmiechnie się do mnie. Pogładzi mnie po policzku. Cholera, ona musi tu być.
W końcu stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami. Westchnąłem i oblizałem wargi, próbując zapanować nad emocjami.
-Panowie do kogo? –młoda kobieta w krótkim uniformie i czepkiem na głowie patrzyła na nas badawczym wzrokiem.
-Chloe. Chloe Blackwell. –powiedziałem, próbując zapanować nad oddechem.
-Panowie są kimś z rodziny? –dodała.
-Ja. –Lucas zwrócił na siebie uwagę. –Jestem jej bratem.
-Zaraz sprawdzę.
-Jak to pani sprawdzi?! –krzyknąłem z oburzeniem. –To ona tu jest czy nie?! –warknąłem, uderzając dłońmi o blat jej biurka. Kobieta wzdrygnęła się i zatopiła wzrok już tylko w kartach, leżących przed nią.
-Przykro mi, ale...-szepnęła, oblizując wargi. –Nie ma tu nikogo o takim nazwisku. –powiedziała, a ja poczułem, jakby ktoś strzelił mnie w pysk.
-Zaraz zwariuję. –wyrzuciłem dłonie w powietrze, czując się całkowicie bezradny.
-Może pani sprawdzić, czy w ogóle jest na terenie szpitala? –zapytał Lucas. Był bardziej opanowany niż ja.
-Momencik. –uniosła delikatnie dłoń w jego stronę, odwracając się w stronę komputera. W myślach modliłem się, żeby tu była. Złożyłem dłonie, opierając na nich brodę.
-Niestety nie. Nie ma nikogo o takim nazwisku. –powiedziała, a mnie po prostu wystrzeliły nerwy. Podniosłem się z siedzenia, uderzając pięściami w ścianę.
-Kurwa mać. –warknąłem.
-Proszę się uspokoić! –lekarz, ten sam, który zwrócił nam uwagę na schodach, podszedł bliżej mnie.
-Jak mam się uspokoić, kiedy nie wiem, gdzie zabrano moją dziewczynę?! –krzyknąłem.
-To jest szpital, proszę pana, a nie plac zabaw. Tymi sprawami zajmuje się policja, nie pogotowie. –zmrużył brwi.
-Proszę tym panom nie udzielać więcej informacji. –zwrócił się do pielęgniarki, na co ta skinęła głową.
-Pieprzony kutas. –splunąłem.
-Chodźmy stąd. –Luke pociągnął mnie za ramię.
-Znajdziemy je, zobaczysz. –powiedział, kiedy schodziliśmy po schodach.
-Nie mam już do tego nerwów. Jeśli coś jej się stanie...
-Nic się nie stanie, rozumiesz? –chwycił mnie za ramiona, patrząc mi w oczy.
-To moja siostra. Jest silna. Poradzi sobie. –mówił to w sposób, jakby próbował wbić mi to do głowy.
-Widzisz, Luke. To tylko świadczy o tym jak bardzo nie znasz Skylara. –zacisnąłem szczękę, zbiegając po schodach. To wszystko było gorzej popierdolone niż myślałem.
-Chloe? –zapytałem, kiedy dziewczyna wciąż stała nieruchomo. Zmarszczyłem brwi. W jednej chwili dziewczyna zachwiała się i poleciała wprost na mnie.
-Chloe! –krzyknąłem, łapiąc ją za ramiona.
-Co jest z nią? –zapytała Taya. Położyłem dziewczynę na sofie, łapiąc ją za twarz.
-Nie wiem, kurwa, co z nią jest! –wydarłem się, próbując ocucić brunetkę.
Taya podeszła bliżej, chwytając nieprzytomną dziewczynę za nadgarstek. Przycisnęła palce w okolicy jej żyły i spojrzała na mnie w chwili ciszy.
-Tętno jej spada. –stwierdziła, a we mnie wręcz się gotowało.
-Kurwa mać, Chloe. –szepnąłem, otwierając jej powieki. Miała źrenice jak szpilki.
-Chloe! –potrząsnąłem ją, nie mogąc powstrzymać wewnętrznych emocji. Nie wiedziałem do cholery co mam robić. Dziewczyna była blada, jej klatka piersiowa unosiła się, ale nie tak często jak u normalnego człowieka.
-Kurwa mać! –krzyknąłem, kopiąc w drewniany stolik, który uderzył o ścianę, rozwalając się.
-Justin! –krzyknęła Taya, łapiąc mnie za ramiona. –Uspokój się, bo tak niczego nie zdziałasz. –patrzyła mi prosto w oczy, próbując przemówić mi do rozsądku. Moje myśli były daleko stąd. Myślałem tylko o Chloe i co do cholery się z nią dzieje?! Przecież nie piła przed wyjściem z domu. Nie czułem od niej alkoholu, dopiero później pozwoliłem jej wypić przy...zamarłem.
-Zostań przy niej. –mruknąłem, wychodząc z pomieszczenia.
Zacisnąłem pięści, wymijając obojętnie każdego, kto był w klubie. Podbiegłem do baru, a widząc jak barman stoi do mnie tyłem, chwyciłem go za krawat, przyciągnąłem do siebie i przycisnąłem jego głowę do blatu. Chwyciłem za nóż ze zbioru sztućców i przycisnąłem ją do jego gardła.
-Co jej dałeś do wypicia? –warknąłem, patrząc na jego mordę. Facet wyglądał na przestraszonego i kompletnie zagubionego. Miałem to w dupie.
-Mów, kurwa! –krzyknąłem, uderzając jego głową.
-Nie mam pojęcia o kim mówisz! –uniósł protestacyjnie dłonie, drżąc pod moim ostrzem.
-Brunetka, średniego wzrostu, niebieskie oczy, biały top, czarne spodnie. –warknąłem, przyciskając mocniej nóż do jego gardła. Byłem na tyle zdesperowany, żeby poderżnąć mu krtań przy wszystkich. Dla Chloe.
-Ej, stary. –Lucas potrącił mnie ramieniem. –Co ty odwalasz? –zmarszczył brwi, patrząc na mnie, jakbym był pierdolonym psychopatą.
-Justin! –usłyszałem krzyk Tayi. –Chloe nie oddycha!
Razem z Luke’m spojrzeliśmy na siebie.
-Co to do chuja ma znaczyć? –zmarszczył brwi, popychając mnie do tyłu.
-Nie mam pierdolonego pojęcia! –warknąłem, odtrącając go i pobiegłem w stronę pomieszczenia, gdzie była Chloe. Wokół niej stała grupka osób.
-Odsunąć się, no już! –warknęła Taya, prowadząc mnie do dziewczyny.
-Połóż ją na ziemi. Spokojnie. –zrobiłem, tak jak mi kazała.
-Dasz radę? –zapytała. –Nie połam jej żeber. –ostrzegła mnie.
-Pierdolę te żebra, muszę ją ratować!
Wziąłem dwa krótkie wdechy. Odchyliłem podbródek Chloe, udrażniając jej drogi oddechowe i zacisnąłem jej drobny nosek, dwukrotnie wdmuchując powietrze do jej ust. Splotłem odpowiednio dłonie i na wysokości jej mostka, uciskałem jej klatkę piersiową.
Nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie, kiedy walczycie z Bogiem o życie ukochanej osoby.
-Chloe, kurwa. Budź się, no już! –zadrżał mi głos, jednak nie przerywałem reanimacji.
-Dalej nic. –Taya pokręciła głową.
Ponowiłem wdechy, wykonując ponowie 30 ucisków.
-Justin nie przerywaj, świetnie sobie radzisz. –wmawiała mi dziewczyna.
-To nie działa! –warknąłem, czując jak łzy wypływają mi z oczu. Cholera, Bieber. Bądź silny.
-Nie przerywaj. –powiedziała. –Musimy wezwać policję i pogotowie. –powiedziała, chwytając za telefon.
-Żadnej policji. –kiedy usłyszałem ten głos, w moich żyłach rozpalił się ogień.
-Przynajmniej pogotowie! –krzyknęła do Skylara. –Nie bądź pierdolonym socjopatą! –uderzyła go w twarz. Chłopak zacisnął wargi i chwycił ją za nadgarstek, mocno go ściskając.
-Puść mnie! –wrzasnęła, odpychając go od siebie.
-Byłeś na tyle odważny w klubie, a teraz boisz się psiarni? –parsknęła mu w twarz. –Świetny z ciebie gangster, gratuluje. –splunęła mu w twarz.
Nie miałem pierdolonego pojęcia co się tu dzieje. Nagle usłyszałem, jak Chloe próbowała złapać powietrze w usta.
-Mamy ją. –zadrżałem, będąc z siebie kurewsko dumny. Taya przyklęknęła po drugiej stronie dziewczyny.
-Ale wciąż jest nieprzytomna. –powiedziała, podnosząc powieki dziewczyny.
-Zabiorę ją do szpitala, zostań tutaj i załatw wszystko na spokojnie. –przyjrzała się mnie uważnie. –I skop tyłek temu, kto jej to zrobił. –puściła do mnie oczko. Przez chwilę patrzyłem w przestrzeń.
-Taya. –odezwałem się, podnosząc głowę w stronę dziewczyny. –Dzięki. –skinąłem głową w lekkim uśmiechu. Odwzajemniła uśmiech i chwyciła za torebkę dziewczyny.
-Tylko ostrożnie. –powiedziałem, wsuwając dłoń pod kolana i plecy Chloe. Wyniosłem ją z klubu, podchodząc do odpowiedniego samochodu. Brunetka otworzyła mi drzwi, pochyliłem się i położyłem nieprzytomną dziewczynę na tylnych siedzeniach, delikatnie uginając jej nogi, żeby krew w jej żyłach mogła swobodnie przepływać.
-Uważaj na nią. –powiedziałem, zapinając pasy, żeby Chloe była przynajmniej tak zabezpieczona.
-Spokojnie, jeszcze umiem prowadzić. –uśmiechnęła się do mnie delikatnie. –Ty uważaj na siebie. –pogładziła mnie po policzku i westchnęła cicho.
-Zależy ci na niej, co? –widziałem, jak jej mina przybiera smutny wyraz twarzy.
-Taya...-pokręciłem głową i oblizałem usta.
-Nie, w porządku. –uśmiechnęła się i usiadła za kierownicą.
Przez chwilę obserwowałem jak odjeżdża.
Zacisnąłem szczękę i powróciłem myślami do rzeczywistości. Muszę dowiedzieć się kto to zrobił i dlaczego. Chociaż miałem już swoje podejrzenia. Miałem pieprzoną ochotę rozjebać wszystko, co stawało mi na drodze. Pierdolić to. Jeśli chodziło o Chloe, to nie miałem żadnych zahamowań.
Wszedłem do klubu. Lucas od razu leciał w moją stronę. Popchnął mnie na ścianę i warknął, przyciskając mnie do niej.
-Co ty jej kurwa zrobiłeś?! –warknął, a w jego oczach szalały iskry czystego szaleńcy.
-Pierdol się ode mnie! –zawarczałem, odpychając go od siebie. Próbował wymierzył mi cios, jednak wyprzedziłem go, wykręcając jego dłoń za plecy i przycisnąłem go przodem do muru, rozstawiając jego nogi tak, żeby był zależy ode mnie.
-Luke, do cholery, uspokój się! –krzyczała Evelynn.
-Jak mam się uspokoić?! To moja siostra! –krzyczał, próbując mi się wyrwać.
-Posłuchaj mnie uważnie. –oblizałem wargi, próbując zebrać myśli w sensowne zdanie.
-Czy gdybym ja to zrobił, to bym ją ratował? –uniosłem łuk brwiowy. –Pierdoliłbym to. Ale to nie w moim stylu.
-Co w ogóle się stało? –Eve spojrzała na mnie wzrokiem potrzebującym wyjaśnienia tego całego zajścia. Wyrzuciłem dłonie w powietrze i podrapałem się po karku.
-Ana mnie tu „zaprosiła”, jeśli tak można nazwać...-Luke zmarszczył ostrzegawczo brwi. Fakt, to jego laska.
-Nie przyszedłbym bez Chloe, więc zabrałem ją ze sobą. Przyjechaliśmy tutaj. Niczego nie piła, nie czułem od niej alkoholu ani niczego kolwiek innego. –wzruszyłem ramionami i spojrzałem na chłopaka.
-To co to do cholery miało być? Od tak sobie zemdlała? –zaśmiał się bez humoru.
-Wymyśl lepszą wymówkę, koleś. –warknął.
-Podeszliśmy do baru, chciałem zapoznać ją z Tayą, ale nie było jej w pobliżu, więc poszedłem jej poszukać, żeby nie targać za sobą Chloe.
-I zostawiłeś ją tam samą?! –wydarł się, otwierając szerzej oczy.
-Luke do chuja, ona nie ma pięciu lat! –syknąłem, pocierając twarz dłonią.
-Kazałem jej coś zamówić. I nie mam pojęcia co wzięła.
-Pytałeś barmana? –Eve zmarszczyła łuk brwiowy, przyglądając się mi.
-Przecież chciał go rżnąć w gardło tępym nożem! –Lucas warknął, a we mnie zaczęło zbierać się ciśnienie. Jeśli ten mały kutas nie zamknie mordy...
Rozejrzałem się po wnętrzu klubu. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Lucasa. Nagle mnie oświeciło.
-Kamery. –rzuciłem, ruszając w stronę barmana.
-Justin. –zatrzymała mnie dziewczyna. –Ja z nim pogadam. Na spokojnie.
Wzruszyłem ramionami. Luke wciąż przyglądał mi się gniewnym wzrokiem.
-Luke, włącz swój zaćpany mózg na jedną pierdoloną chwilę. Okej? –wcisnąłem dłonie do kieszeni spodni, wystawiając jedynie kciuki.
-Kocham twoją siostrę, pogódź się z tym. –cholera, naprawdę to przyznałem.
-Może Sky ci nagadał o mnie chuj wie co, i naprawdę jebie mnie to. –przegryzłem wargę. –Okej, zabiłem człowieka. Siedziałem w pierdlu. Handlowałem prochami. Pieprzyłem dziwki. Ale stary, zmieniłem się. –wyrzuciłem dłonie w powietrze.
-Nie znasz całej prawdy o mnie. A Skylara? Skylara znasz zaledwie miesiąc. I już się kumplujecie? Bo nagadał ci jakiś pierdół o mnie? Poważnie? –prychnąłem.
Lucas nie odezwał się do mnie słowem. Jakby analizował moje słowa.
Eve wróciła, kręcąc bezradnie głową.
-Cóż, albo jest gejem albo...
-Masz za małe cycki? Ta. –prychnął Luke, kiwając głową w stronę barmana.
-My to załatwimy. –zdziwiłem się, kiedy powiedział te słowa.
-Tylko nie myśl sobie, że ci ufam. –wytknął palec w moją stronę. –Robię to tylko dla Chloe. –dodał, ruszając w stronę baru.
-Przepraszam, ale tam nie można wchodzić. –facet z plakietką „uczę się” zastawił nam drogę. Prychnąłem i odepchnąłem go w tył, aż przywalił w szafki.
-Klucz. –mruknął chłopak, nie mogąc otworzyć drzwi. Rozejrzałem się dookoła, przygryzając wnętrze policzka.
-Hej, podejdź na chwilę. –zawołałem niską, krótkowłosą blondynkę.
-Pożyczam. –mruknąłem, wysuwając z jej włosów wsuwkę.
-Hej! –jęknęła, odtrącając moją dłoń. Mimo to zdążyłem zabrać to, co było mi potrzebne. Wygiąłem odpowiednio końcówkę spinki i wsunąłem ją do otworu. Kilka ruchów dłonią i zatrzask puścił. To jak z kobietą. Popieścisz, a ulegnie.
Weszliśmy do środka. I tak jak myślałem-nie byliśmy tu sami.
-Zgubiliście się? –facet z plakietką „ochrona” stanął na przeciwko mnie.
-Monitoring? –uniosłem łuk brwiowy.
-Ta. Bo co? –mruknął, krzyżując dłonie na torsie.
-To w takim razie dobrze trafiliśmy. -powiedziałem, wymijając go i podszedłem do komputerów.
-E-e, kolego! –facet pociągnął mnie za ramię. Przejechałem językiem po wnętrzu ust i przechyliłem głowę na bok. Nie chce po dobroci? To będzie po mojemu. Odepchnąłem go w tył, chwytając za krzesło, którym rzuciłem w niego. Facet zawył z bólu. Chwyciłem go za kark i przycisnąłem jego głowę do blatu metalowego stołu. Drugą ręką chwyciłem za butelkę, którą rozwaliłem o kant. Szklany kawałek zamienił się w odpowiednią broń dla mnie.
-Bieber, tu nic nie ma. –mruknął Luke, kręcąc głową.
-Jak to kurwa nic nie ma?! –warknąłem, patrząc na ekran monitora.
Jestem ja i Chloe, dwóch barmanów i kilka kolesi wokół. Kiedy odchodzę, ekran zanika. Materiał musiał zostać wycięty lub wyłączony właśnie w tym momencie.
-Gdzie reszta nagrania? –zapytałem jeszcze spokojnie. Facet ani drgnął.
-Mów! –potrząsnąłem nim, choć wciąż milczał. Zacisnąłem szczękę i wbiłem odłamek szkła w jego ramię. Zawył z bólu, próbując się wyrwać.
-A teraz? –pochyliłem się nad nim, machając szkłem przed jego twarzą. -Wolisz stracić robotę czy oko? –wyszeptałem, napawając się każdą sekundą jego bólu.
-Holmes! Pan Holmes! –zaczął wykrzykiwać. –Nie zabijaj mnie, błagam! –jego skowyt rozległ się po pomieszczeniu.
-Jak to Holmes? –Luke spojrzał na mnie a potem na faceta. –Jesteś pewien? –zapytał.
-Tak! Przyszedł tu z jakimś facetem. Pokazał mi na telefonie nagrania z mojego domu. Moja córka i żona w domu. Zagroził, że jeżeli nie zrobię tego, co zechce, wysadzi mój dom w powietrze! –facet zaczął dławić się łzami.
-Nie zabijajcie mnie, błagam! –zaczął wyć.
-Gdzie on teraz jest? –przycisnąłem go mocniej do panelu.
-Nie mam pojęcia. –pociągnął nosem. –Gdzie on jest? –zamachnąłem się nożem, zatrzymując go tuż przed jego szyją.
-Pojechał do szpitala! –krzyknął.
A mnie zadrżały wszystkie mięśnie.
Puściłem faceta i spojrzałem na Lucasa.
-Pojechał za Tayą. Kurwa mać. –warknąłem, wybiegając na zewnątrz.
-Wsiadaj. –skinąłem głową na miejsce obok. Oboje wsiedliśmy do auta. Ruszyłem z piskiem opon, nie pierdoląc się z pasami.
-Dzwoń do niej. –powiedziałem, rzucając mu swój telefon na kolana. Chłopak zmarszczył brwi, przeszukując listę moich kontaktów. Wybrał odpowiedni numer i przystawił telefon do ucha.
Ja zaś zająłem się prowadzeniem. Nie zważałem na sygnalizację świetlną, na korki, na przepisy. Pieprzyć to. Teraz najważniejsze były dziewczyny.
Zacisnąłem ręce na kierownicy. Jeśli on im coś zrobi, przysięgam, że rozwalę mu łeb własnym butem.
-Nie odbiera. –powiedział.
-Dzwoń jeszcze raz. Dopóki nie odbierze. –zacisnąłem szczękę, w duchu modląc się, żeby wszystko było w porządku. Kiedy w końcu byliśmy na dziedzińcu szpitala, wysiadłem z samochodu, trzaskając drzwiami. Luke wyskoczył zaraz za mną.
-Dalej nie odbiera.
-Dobra, walić to. –schowałem telefon do kieszeni. Wbiegliśmy do szpitala wejściem „A”. Ratownicy medyczni właśnie wyciągali kogoś z karetki. Przecisnąłem się między nimi a ścianą, biegnąc przed siebie.
-Justin! –zawołał mnie Luke. –Toksykologia jest na drugim piętrze. Uważnie przyjrzałem się planowi szpitala. Wszystko było tak popieprzone, ale musiałem dobrze zapamiętać układ korytarzy.
-Drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej. Okej. –powiedziałem do siebie. Od razu ruszyłem w określonym kierunku. Biegliśmy po schodach, wymijając po drodze lekarzy, pacjentów i innych gości w zielonych fartuchach.
-Panowie, to nie boisko! –krzyknął za nami starszy mężczyzna. Prawdopodobnie lekarz.
Miałem pieprzoną nadzieję, że ona tu będzie. Już za chwilę ją zobaczę. Będzie cała i zdrowa. Uśmiechnie się do mnie. Pogładzi mnie po policzku. Cholera, ona musi tu być.
W końcu stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami. Westchnąłem i oblizałem wargi, próbując zapanować nad emocjami.
-Panowie do kogo? –młoda kobieta w krótkim uniformie i czepkiem na głowie patrzyła na nas badawczym wzrokiem.
-Chloe. Chloe Blackwell. –powiedziałem, próbując zapanować nad oddechem.
-Panowie są kimś z rodziny? –dodała.
-Ja. –Lucas zwrócił na siebie uwagę. –Jestem jej bratem.
-Zaraz sprawdzę.
-Jak to pani sprawdzi?! –krzyknąłem z oburzeniem. –To ona tu jest czy nie?! –warknąłem, uderzając dłońmi o blat jej biurka. Kobieta wzdrygnęła się i zatopiła wzrok już tylko w kartach, leżących przed nią.
-Przykro mi, ale...-szepnęła, oblizując wargi. –Nie ma tu nikogo o takim nazwisku. –powiedziała, a ja poczułem, jakby ktoś strzelił mnie w pysk.
-Zaraz zwariuję. –wyrzuciłem dłonie w powietrze, czując się całkowicie bezradny.
-Może pani sprawdzić, czy w ogóle jest na terenie szpitala? –zapytał Lucas. Był bardziej opanowany niż ja.
-Momencik. –uniosła delikatnie dłoń w jego stronę, odwracając się w stronę komputera. W myślach modliłem się, żeby tu była. Złożyłem dłonie, opierając na nich brodę.
-Niestety nie. Nie ma nikogo o takim nazwisku. –powiedziała, a mnie po prostu wystrzeliły nerwy. Podniosłem się z siedzenia, uderzając pięściami w ścianę.
-Kurwa mać. –warknąłem.
-Proszę się uspokoić! –lekarz, ten sam, który zwrócił nam uwagę na schodach, podszedł bliżej mnie.
-Jak mam się uspokoić, kiedy nie wiem, gdzie zabrano moją dziewczynę?! –krzyknąłem.
-To jest szpital, proszę pana, a nie plac zabaw. Tymi sprawami zajmuje się policja, nie pogotowie. –zmrużył brwi.
-Proszę tym panom nie udzielać więcej informacji. –zwrócił się do pielęgniarki, na co ta skinęła głową.
-Pieprzony kutas. –splunąłem.
-Chodźmy stąd. –Luke pociągnął mnie za ramię.
-Znajdziemy je, zobaczysz. –powiedział, kiedy schodziliśmy po schodach.
-Nie mam już do tego nerwów. Jeśli coś jej się stanie...
-Nic się nie stanie, rozumiesz? –chwycił mnie za ramiona, patrząc mi w oczy.
-To moja siostra. Jest silna. Poradzi sobie. –mówił to w sposób, jakby próbował wbić mi to do głowy.
-Widzisz, Luke. To tylko świadczy o tym jak bardzo nie znasz Skylara. –zacisnąłem szczękę, zbiegając po schodach. To wszystko było gorzej popierdolone niż myślałem.
O Jezusie! Kocham Cię po prostu!/mrrAleksandra 💕💕💕
OdpowiedzUsuńO
OdpowiedzUsuńMÓJ
BOŻE
!!!
kocham kocham kocham <3
Dziewczyno ZABIJASZ
OdpowiedzUsuńCudo ❤
OdpowiedzUsuńWow, no to się porobiło. Czekam na kokejny :) rozpieszczasz nas tymi rozdziałami.
OdpowiedzUsuńTo jest wspaniale kochana <3 :') !!!!
OdpowiedzUsuńKOOOOOZAACKO
OdpowiedzUsuńŻeby jej się nic nie stało, bo Justin się załamie ;cc
OdpowiedzUsuń