*POV Chloe*
To, co zobaczyłam przechodziło ludzkie pojęcie. Dlaczego to mnie zawsze przytrafiają się takie rzeczy?! Biegłam schodami w dół, mając całkowicie rozmazany obraz od łez. W końcu usiadłam pod ścianą na pół piętrze, przyciągając do siebie kolana, w których schowałam twarz. Zanosiłam się szlochem, drżąc z emocji. Najpierw Collin, który najpierw mnie zdradził a potem prześladował. Potem Justin...przebywałam z mordercą. Objęłam się ramionami i pokręciłam głową, próbując wyrzucić to z głowy. Zabił własnego ojca. I to wszystko przez niego. Od kiedy pojawił się tutaj. Dlaczego Jason miał moje nagie zdjęcia? Nie były pozowane, po prostu...robione z ukrycia.
Natasha! Zadrżałam. Cholera, mam nadzieję, że ten kretyn jej nie skrzywdził. Oblizałam wargi i westchnęłam głośno, odchylając głowę do tyłu. Przymknęłam powieki, żeby móc zebrać myśli.
Wtedy usłyszałam jak ktoś zbiega pośpiesznie po schodach. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie usłyszałam tego zachrypniętego głosu.
-Chloe, tu jesteś. –powiedział Bieber. Nie chciałam na niego patrzeć. Po prostu nie mogłam. Kiedy wszystkie myśli wróciły, znów zaniosłam się łzami, niemal że dławiąc się nimi. Ruszył się w moim kierunku i przykucnął obok, wyciągając do mnie dłonie. Cofnęłam się w tył, pod samą ścianę, jakbym właśnie została porażona prądem.
-Nie zbliżaj się do mnie. –załkałam, naciągając mocniej sweter na siebie. Cicho westchnął, oblizując wargi i opuścił głowę w dół.
-Posłuchaj mnie, proszę. –mruknął. Jego wzrok skupił się już tylko na mnie.
-Dlaczego miałabym to robić? –spojrzałam na niego i uniosłam łuk brwiowy w geście nieporozumienia.
-Okłamywałeś mnie. Nie byłeś sobą. –zacisnęłam wargi i pokręciłam głową. –Skąd mam wiedzieć, że teraz powiesz mi prawdę? –przełknęłam ślinę, czując, jak łzy ściskają mi gardło.
-Dlaczego on...co to do cholery były za zdjęcia? –spojrzałam na niego, próbując znaleźć odpowiedź na jego twarzy.
-Chloe...
-Justin! –uderzyłam pięściami w podłogę. –Powiedz mi do cholery! –zadrżałam, czując kolejną falę łez, która tylko czekała na możliwość spłynięcia z moich oczu.
-Wiesz jak ja się teraz czuje?! –krzyknęłam z wyrzutem, chowając twarz w dłoniach.
-Chloe ja...-westchnął głośno, kręcąc bezradnie głową. –Nic nie mów. –wstałam chwiejnie, odwracając od niego głowę. –Nie chcę cię znać. –wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że moje serce sobie z tym nie poradzi. Ale jakoś będzie musiało.
Podniósł się z miejsca i podszedł bliżej mnie.
-Nie. –wyciągnęłam rękę. Wyprostował się, przyglądając mi się. Znów się zbliżył.
Napadła mnie potrzeba ucieczki. Instynktownie chciałam się wyrwać z tego miejsca.
-Zostaw mnie! –krzyknęłam, kiedy złapał mnie w ramiona. Trzymał mnie mocno, przodem do siebie. Uderzałam go dłońmi w klatkę piersiową, zanosząc się coraz większym płaczem.
-Nienawidzę cię! –krzyczałam. –To przez ciebie...-przerywał mi uścisk w gardle i żołądku. Przytulił mnie mocniej do siebie, mimo, że uderzałam go gdzie tylko popadnie. Bezsilnie zacisnęłam palce na jego koszulce, nie mogąc powstrzymać fali łez. –Nienawidzę cię, rozumiesz? –szepnęłam jakby w powietrze.
Jego mięśnie się napięły.
-Spójrz na mnie. –wyszeptał spokojnym głosem. Odwróciłam głowę, napierając opuszkami palców na jego tors. Zacisnęłam wargi, próbując uspokoić oddech.
-Proszę. –szeptał, ocierając kciukami moje mokre policzki. –Spójrz na mnie. –przełknęłam gulę w gardle i powolnym wzrokiem maszerowałam od jego stóp aż do oczu.
Wetknął kosmyk moich włosów za ucho i przejechał dłońmi po moich ramionach, na co automatycznie moje ciało zareagowało dreszczami.
-Zostawię cię, jeśli tego chcesz... –oblizał usta, lekko je rozchylając, kiedy nabierał powietrza.
-Zostawię cię, wyjadę, zniknę z twojego życia raz na zawsze, obiecuję. –szepnął.
Nie, nie zostawiaj mnie.
-Ale dopiero wtedy, kiedy to gówno się skończy. –powiedział, głaszcząc moje ramiona. W tym momencie czułam się tak dobrze, a jednocześnie byłam przestraszona. W głębi duszy nie chciałam, żeby mnie zostawił. Z drugiej strony miałam do niego ogromne wyrzuty. Miałam ochotę uderzyć go w twarz za to co za sobą ściągnął. Był jak huragan, który wciągał w swoje życie wszystkich, niszcząc wszystko co napotkał po drodze i odchodził, jak gdyby nic nigdy się nie wydarzyło. Bolało mnie to.
-Obiecałem sobie, że będę cię chronić, dopóki nie wyrzucisz mnie ze swojego życia. –ujął między palce moją brodę i podniósł ją delikatnie, chcąc, bym patrzyła na niego.
-Ale nie potrafię cię zostawić. –pogłaskał mnie po policzku, przez co wtuliłam go w jego dłoń. Zamknęłam oczy pod wpływem jego dotyku.
-Masz w sobie coś, co wciąż trzyma mnie przy tobie. –oparł swoje czoło o moje i położył rękę na moim karku. –Chcę być blisko ciebie. Chcę być w każdej chwili. Kiedy płaczesz, kiedy się uśmiechasz. Kiedy krzyczysz, szepczesz. Pozwól mi być przy tobie. –szeptał, a jego ciepły oddech obijał się o moje usta. –Chloe to moja przeszłość. Już taki nie jestem. – dodał. Otworzyłam oczy, patrząc na niego.
-Nie chcę taki być. –pokręcił głową i oblizał usta. Przygryzłam wargę, kiedy zbliżył swoją twarz do mojej. Delikatnie naparł ustami na moje usta, jakby w ten sposób zadał mi pytanie o przyzwolenie.
Zadrżałam delikatnie, jednak złożyłam delikatny pocałunek, który on pogłębił. Masował mój kark, drugą ręką przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Między nami nie było żadnej przestrzeni, nawet kartka papieru nie zmieściłaby się pomiędzy naszymi ciałami. Jęknęłam cicho, kiedy ścisnął mój pośladek. Jego język prześlizgnął się do moich ust, plącząc się wraz z moim. Przyparł mnie do ściany i złapał mnie za dłonie, splatając nasze palce. W moim brzuchu zaczęło rosnąć napięcie, którego nie jestem w stanie opisać. Motyle to przy tym zdecydowanie za mało.
-No wiecie co...-ciało Justina bardziej się napięło, jakby chciał osłonić mnie swoim ciałem. Dyrektor akademika przeszedł obok nas, kręcąc głową z czystym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. –Nie na korytarzu, moi mili. –uśmiechnął się i skierował w swoim kierunku. Zaśmiałam się i oparłam o ścianę, patrząc Justinowi w oczy. Odwzajemnił uroczy grymas, składając lekki pocałunek na moim czole. Pod wpływem jego dotyku przymknęłam oczy i wtuliłam się w niego.
Przestałam się bać. To zabawne, ale właśnie przy nim czułam się bezpieczna.
-Chodź. –chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą. –Muszę cię gdzieś zabrać i wszystko wytłumaczyć. –powiedział, głaszcząc kciukiem moją rękę.
Natasha! Zadrżałam. Cholera, mam nadzieję, że ten kretyn jej nie skrzywdził. Oblizałam wargi i westchnęłam głośno, odchylając głowę do tyłu. Przymknęłam powieki, żeby móc zebrać myśli.
Wtedy usłyszałam jak ktoś zbiega pośpiesznie po schodach. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie usłyszałam tego zachrypniętego głosu.
-Chloe, tu jesteś. –powiedział Bieber. Nie chciałam na niego patrzeć. Po prostu nie mogłam. Kiedy wszystkie myśli wróciły, znów zaniosłam się łzami, niemal że dławiąc się nimi. Ruszył się w moim kierunku i przykucnął obok, wyciągając do mnie dłonie. Cofnęłam się w tył, pod samą ścianę, jakbym właśnie została porażona prądem.
-Nie zbliżaj się do mnie. –załkałam, naciągając mocniej sweter na siebie. Cicho westchnął, oblizując wargi i opuścił głowę w dół.
-Posłuchaj mnie, proszę. –mruknął. Jego wzrok skupił się już tylko na mnie.
-Dlaczego miałabym to robić? –spojrzałam na niego i uniosłam łuk brwiowy w geście nieporozumienia.
-Okłamywałeś mnie. Nie byłeś sobą. –zacisnęłam wargi i pokręciłam głową. –Skąd mam wiedzieć, że teraz powiesz mi prawdę? –przełknęłam ślinę, czując, jak łzy ściskają mi gardło.
-Dlaczego on...co to do cholery były za zdjęcia? –spojrzałam na niego, próbując znaleźć odpowiedź na jego twarzy.
-Chloe...
-Justin! –uderzyłam pięściami w podłogę. –Powiedz mi do cholery! –zadrżałam, czując kolejną falę łez, która tylko czekała na możliwość spłynięcia z moich oczu.
-Wiesz jak ja się teraz czuje?! –krzyknęłam z wyrzutem, chowając twarz w dłoniach.
-Chloe ja...-westchnął głośno, kręcąc bezradnie głową. –Nic nie mów. –wstałam chwiejnie, odwracając od niego głowę. –Nie chcę cię znać. –wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że moje serce sobie z tym nie poradzi. Ale jakoś będzie musiało.
Podniósł się z miejsca i podszedł bliżej mnie.
-Nie. –wyciągnęłam rękę. Wyprostował się, przyglądając mi się. Znów się zbliżył.
Napadła mnie potrzeba ucieczki. Instynktownie chciałam się wyrwać z tego miejsca.
-Zostaw mnie! –krzyknęłam, kiedy złapał mnie w ramiona. Trzymał mnie mocno, przodem do siebie. Uderzałam go dłońmi w klatkę piersiową, zanosząc się coraz większym płaczem.
-Nienawidzę cię! –krzyczałam. –To przez ciebie...-przerywał mi uścisk w gardle i żołądku. Przytulił mnie mocniej do siebie, mimo, że uderzałam go gdzie tylko popadnie. Bezsilnie zacisnęłam palce na jego koszulce, nie mogąc powstrzymać fali łez. –Nienawidzę cię, rozumiesz? –szepnęłam jakby w powietrze.
Jego mięśnie się napięły.
-Spójrz na mnie. –wyszeptał spokojnym głosem. Odwróciłam głowę, napierając opuszkami palców na jego tors. Zacisnęłam wargi, próbując uspokoić oddech.
-Proszę. –szeptał, ocierając kciukami moje mokre policzki. –Spójrz na mnie. –przełknęłam gulę w gardle i powolnym wzrokiem maszerowałam od jego stóp aż do oczu.
Wetknął kosmyk moich włosów za ucho i przejechał dłońmi po moich ramionach, na co automatycznie moje ciało zareagowało dreszczami.
-Zostawię cię, jeśli tego chcesz... –oblizał usta, lekko je rozchylając, kiedy nabierał powietrza.
-Zostawię cię, wyjadę, zniknę z twojego życia raz na zawsze, obiecuję. –szepnął.
Nie, nie zostawiaj mnie.
-Ale dopiero wtedy, kiedy to gówno się skończy. –powiedział, głaszcząc moje ramiona. W tym momencie czułam się tak dobrze, a jednocześnie byłam przestraszona. W głębi duszy nie chciałam, żeby mnie zostawił. Z drugiej strony miałam do niego ogromne wyrzuty. Miałam ochotę uderzyć go w twarz za to co za sobą ściągnął. Był jak huragan, który wciągał w swoje życie wszystkich, niszcząc wszystko co napotkał po drodze i odchodził, jak gdyby nic nigdy się nie wydarzyło. Bolało mnie to.
-Obiecałem sobie, że będę cię chronić, dopóki nie wyrzucisz mnie ze swojego życia. –ujął między palce moją brodę i podniósł ją delikatnie, chcąc, bym patrzyła na niego.
-Ale nie potrafię cię zostawić. –pogłaskał mnie po policzku, przez co wtuliłam go w jego dłoń. Zamknęłam oczy pod wpływem jego dotyku.
-Masz w sobie coś, co wciąż trzyma mnie przy tobie. –oparł swoje czoło o moje i położył rękę na moim karku. –Chcę być blisko ciebie. Chcę być w każdej chwili. Kiedy płaczesz, kiedy się uśmiechasz. Kiedy krzyczysz, szepczesz. Pozwól mi być przy tobie. –szeptał, a jego ciepły oddech obijał się o moje usta. –Chloe to moja przeszłość. Już taki nie jestem. – dodał. Otworzyłam oczy, patrząc na niego.
-Nie chcę taki być. –pokręcił głową i oblizał usta. Przygryzłam wargę, kiedy zbliżył swoją twarz do mojej. Delikatnie naparł ustami na moje usta, jakby w ten sposób zadał mi pytanie o przyzwolenie.
Zadrżałam delikatnie, jednak złożyłam delikatny pocałunek, który on pogłębił. Masował mój kark, drugą ręką przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Między nami nie było żadnej przestrzeni, nawet kartka papieru nie zmieściłaby się pomiędzy naszymi ciałami. Jęknęłam cicho, kiedy ścisnął mój pośladek. Jego język prześlizgnął się do moich ust, plącząc się wraz z moim. Przyparł mnie do ściany i złapał mnie za dłonie, splatając nasze palce. W moim brzuchu zaczęło rosnąć napięcie, którego nie jestem w stanie opisać. Motyle to przy tym zdecydowanie za mało.
-No wiecie co...-ciało Justina bardziej się napięło, jakby chciał osłonić mnie swoim ciałem. Dyrektor akademika przeszedł obok nas, kręcąc głową z czystym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. –Nie na korytarzu, moi mili. –uśmiechnął się i skierował w swoim kierunku. Zaśmiałam się i oparłam o ścianę, patrząc Justinowi w oczy. Odwzajemnił uroczy grymas, składając lekki pocałunek na moim czole. Pod wpływem jego dotyku przymknęłam oczy i wtuliłam się w niego.
Przestałam się bać. To zabawne, ale właśnie przy nim czułam się bezpieczna.
-Chodź. –chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą. –Muszę cię gdzieś zabrać i wszystko wytłumaczyć. –powiedział, głaszcząc kciukiem moją rękę.
~...~
Zatrzymaliśmy się przed bramą wjazdową jakiegoś domu. Był raczej średniej wielkości. Na oko mógł mieć dwa pokoje, kuchnie, łazienkę i nic poza tym. Pierwszy raz byłam na dzielnicy Fairfield. Może dlatego, że Lucas kazał mi trzymać się jak najdalej od południowych stron Sydney. Prawdopodobnie są tu dwa gangi, które wciąż walczą o terytorium. Wysadzanie knajp czy barów to ich specjalność. Mam nadzieję, że Justin do tych gnojków nie należy.
Wysiedliśmy z samochodu. Justin otworzył przede mną bramę, wprowadzając mnie tym samym na swój teren. Kamienna ścieżka prowadziła na tyły domu, gdzie znajdowało się główne wejście. Czyżby fan koszykówki? Uśmiechnęłam się na tę myśl, kiedy zauważyłam kosz do gry przymocowany na ścianie budynku. No tak, w końcu Justin jest z Los Angeles. Lakersi to pewnie jego życie. Oblizałam wargi i westchnęłam, głaszcząc się po ramionach, odwracają głowę w jego stronę.
-Wejdziesz? –uniósł łuk brwiowy, kiedy rozprawił się z zamkiem do drzwi. Skinęłam głową i weszłam do środka. Chłopak był tuż za mną.
-Głodna? –zapytał, ściągając z siebie kurtkę, którą odwiesił na wieszaku przymocowanym do ściany.
-Nie, dziękuję. –przygryzłam wargę, wychylając się zza ściany do jednego z pokoi. To chyba był salon. Całkiem przytulny, jak na chłopaka. Kilka nierozpakowanych kartonów wciąż stało pod ścianą.
-Może się napijesz? –znów usłyszałam jego głos. Kuchnia i salon tak jak w akademiku były przedzielone jedynie wyspą, za którą stał Justin, szukając czegoś po szafkach.
-Daj spokój. –przewróciłam oczami i usiadłam wygodnie na sofie. Na wypadek, gdybym jednak zmieniła zdanie, postawił na wysepce szklankę z sokiem pomarańczowym. Schowałam ręce między nogi, nieco krępując się w nowym otoczeniu. Moją uwagę przykuło graffiti na frontowej ścianie. Wyglądało bardzo realistycznie. Przedstawiał panoramę jakiegoś miasta. „Downtown LA”-wskazywał napis w prawym dolnym rogu-mogę szczerze stwierdzić-arcydzieła. Więc to Los Angeles. Chłopak cicho chrząknął i wrócił do salonu. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się do mnie. –Podoba ci się? –zapytał, kiedy zauważył na czym skupiłam swoją uwagę.
-Bardzo. –kiwnęłam głową. –Sam to zrobiłeś? –uśmiechnęłam się do niego.
-Nie chcąc się chwalić...-przechylił głowę na bok i usiadł obok mnie. –Właściwie to tak. –oblizał usta i spojrzał na mnie. –To część tego, co chciałbym ci powiedzieć. –uzupełnił, drapiąc się po karku.
-Cholera, nawet nie wiem od czego zacząć. –mruknął.
-No...najlepiej od początku. –wzruszyłam obojętnie ramionami, głaszcząc go po włosach.
Odchylił się na oparcie i wykrzywił usta, przygryzając wnętrze policzka. Miał idealną szczękę, i te jego rysy twarzy. Mogłabym ją całować bez końca.
Skarciłam się w myślach i zmarszczyłam czoło, rumieniąc się jak idiotka. Szybko starałam doprowadzić się do porządku.
-Więc...kiedy skończyłem 16 lat miałem potrzebę działania i zarabiania na własny rachunek. –złączył swoje palce i chwilę przyglądał się im. –Wtedy, w liceum poznałem Skylara. Podziwiałem go, bo nie miał rodziców i wychowywał się sam, od dawna pracując na siebie. Wkręcił mnie w brudne interesy. Na początku to była fascynacja. –pokręcił głową, śmiejąc się bez humoru. –Rozumiesz. Adrenalina gówniarza, że robisz coś nielegalnego.
-Co dokładnie? –zapytałam, krzyżując nogi do siadu tureckiego.
Spojrzał na mnie i przygryzł niepewnie dolną wargę.
-To głupie, ale narkotyki. –przeczesał palcami swoje włosy, przyglądając się swojemu dziełu.
Podniosłam głowę i przymrużyłam powieki.
-Brałeś? –palnęłam bez przemyślenia. Dziwnie na mnie spojrzał.
-Jasne, że nie. –skwitował. Spojrzałam na niego spode łba.
-Może troszkę. –pokazał niewielką odległość pomiędzy palcami. –Naprawdę rzadko kiedy. Towar był dobrze mierzony i strzeżony. Każdy gram miał znaczenie dla Svena. –splótł dłonie na swoim karku i zmarszczył brwi na wspomnienie o tym człowieku. Nie wiem, czy mogłam go o niego spytać, ale w końcu...był mi winien wszelkich wyjaśnień.
-Kim jest Sven? –zapytałam, śledząc wzrokiem wyraz jego twarzy.
-Sven...był dla mnie jak ojciec. Dla nas. Utrzymywał, wysyłał nas do szkoły, a potem odpłacaliśmy mu się, handlując towarem. Niejednokrotnie mieliśmy psy na karku, do czasu, kiedy Skylar czegoś nie spieprzył. –skrzywił się.
-Skylar? –zmarszczyłam brwi, słysząc to imię. –Ten, który dźgnął cię nożem? –przybliżyłam się do niego, pozwalając, żeby objął mnie ramieniem. Od razu przyjął mnie do siebie. Oparłam się o niego, kładąc dłoń na jego brzuchu, na miejscu, gdzie ugodził go wspomniany chłopak. Ugh.
-A Jason? –ocknęłam się. Przyjrzałam się chwilę jego twarzy. Wypuścił powietrze i wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia, naprawdę. –pokręcił głową na boki i spojrzał mi w oczy.
-Ale jeśli cię skrzywdzi, to przysięgam, że go zabiję. –poczułam, jak jego mięśnie znaczniej się napięły a twarz przybrała całkiem poważny wyraz.
-Justin. –wytknęłam palec w jego kierunku. –Nawet się nie waż.
-Chloe, nie zostawię tak tego. To moja wina. I z przyjemnością zemszczę się na ich dwójce. –warknął, zaciskając szczękę.
Odsunęłam się od niego, przypatrując się jego twarzy.
Chłopak chwilę wpatrywał się w bok, jakby próbował zapanować nad emocjami. Po chwili skupił na mnie całą swoją uwagę i położył rękę na moim kolanie. –Jest coś jeszcze, o czym musisz wiedzieć.
-Hm? –mruknęłam, głaszcząc jego dłoń. Nie potrafił się rozluźnić. Widać było, że emocje wciąż go trzymały.
-Te zdjęcia, u Jasona. –obrzydziłam się na tę myśl, jednak wciąż patrzyłam mu w oczy. –Jestem pewien, że to sprawka Skylara. Kiedy rzuciłem się na niego, pokazał mi ekran, gdzie był widok na twój pokój. –powoli przetwarzałam jego słowa. Cholera.
-Mam podgląd? W sensie...kamery? –parsknęłam. –Boże, to przekracza wszelkie granice moralności. On nie jest normalny! –uniosłam się, zaciskając palce na swoim swetrze.
-Powiedział, że jak nie wrócę do układu w sprawie handlu prochami, to jego koledzy się tobą zajmą. –jego oczy znacznie pociemniały, a żyły bardziej uwydatniły. Głaskałam jego rękę, żeby opanował emocje.
-Nic mi nie będzie. Jestem z Natashą. –powiedziałam w delikatnym uśmiechu, obdarowując pocałunkiem jego policzek.
-Nie, Chloe. –spojrzał na mnie. –Nie wrócisz tam. -narzucił mi swoją wizję.
-Ale...co z Natashą? –wstałam, kręcąc głową na boki. Z nerwów i emocji, które we mnie buzowały, zaczęłam chodzić po salonie. Na wysepce stała zalana szklanka, którą wcześniej postawił chłopak. Chwyciłam za nią, biorąc kilka łyków. Był pyszny. Nie żartował, mówiąc, że wie o mnie wszystko. A w tym, że kocham ten sok. Uśmiechnęłam się na tę myśl.
-Będziesz spać u mnie.
-Słucham? –niemalże wyplułam zawartość ust na podłogę.
-Spokojnie, w drugim pokoju. –podniósł ręce w geście obronnym.
-Przesadzasz, Justin. Zdemontujemy te kamery i po krzyku. Poza tym-nie zapominaj, chodzę do szkoły. –oparłam się o filar, obserwując chłopaka. Podniósł się z siedzenia i poszedł do mnie. Przybliżył dłoń do mojej twarzy i pogłaskał mnie po policzku.
-Na pewno uważasz, że to dobry pomysł? Chloe, to nie rozsąd...
-Justin. –zaczęłam, patrząc mu w oczy. –Wiem co robię. Poza tym nie zostawię Tashy z tym gnojkiem. –wykrzywiłam usta, odkładając szklankę na blat. Oplotłam szyję bruneta dłońmi i uśmiechnęłam się do niego. Stanęłam na palcach, żeby złożyć pocałunek na jego czole. Troszczy się o mnie, doceniam to. Uśmiechnął się do mnie jakby nie był dostatecznie pewny mojej decyzji.
-Niech ci będzie. Odwiozę cię. Gdyby cokolwiek się działo-dzwoń. –przycisnął swoje usta do moich i objął mnie dłońmi w pasie. Odwzajemniłam pocałunek i oparłam swoje czoło o jego.
-Przyjedziesz, mój obrońco? –zachichotałam, jeżdżąc palcami po jego karku.
-O każdej porze dnia i nocy, obiecuję. –uśmiechnął się i przytulił do siebie.
Przy nim czuję się bezpieczna jak w domu. Brakowało mi tego uczucia.
Może w końcu szczęście znów się do nas odwróci?
Wysiedliśmy z samochodu. Justin otworzył przede mną bramę, wprowadzając mnie tym samym na swój teren. Kamienna ścieżka prowadziła na tyły domu, gdzie znajdowało się główne wejście. Czyżby fan koszykówki? Uśmiechnęłam się na tę myśl, kiedy zauważyłam kosz do gry przymocowany na ścianie budynku. No tak, w końcu Justin jest z Los Angeles. Lakersi to pewnie jego życie. Oblizałam wargi i westchnęłam, głaszcząc się po ramionach, odwracają głowę w jego stronę.
-Wejdziesz? –uniósł łuk brwiowy, kiedy rozprawił się z zamkiem do drzwi. Skinęłam głową i weszłam do środka. Chłopak był tuż za mną.
-Głodna? –zapytał, ściągając z siebie kurtkę, którą odwiesił na wieszaku przymocowanym do ściany.
-Nie, dziękuję. –przygryzłam wargę, wychylając się zza ściany do jednego z pokoi. To chyba był salon. Całkiem przytulny, jak na chłopaka. Kilka nierozpakowanych kartonów wciąż stało pod ścianą.
-Może się napijesz? –znów usłyszałam jego głos. Kuchnia i salon tak jak w akademiku były przedzielone jedynie wyspą, za którą stał Justin, szukając czegoś po szafkach.
-Daj spokój. –przewróciłam oczami i usiadłam wygodnie na sofie. Na wypadek, gdybym jednak zmieniła zdanie, postawił na wysepce szklankę z sokiem pomarańczowym. Schowałam ręce między nogi, nieco krępując się w nowym otoczeniu. Moją uwagę przykuło graffiti na frontowej ścianie. Wyglądało bardzo realistycznie. Przedstawiał panoramę jakiegoś miasta. „Downtown LA”-wskazywał napis w prawym dolnym rogu-mogę szczerze stwierdzić-arcydzieła. Więc to Los Angeles. Chłopak cicho chrząknął i wrócił do salonu. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się do mnie. –Podoba ci się? –zapytał, kiedy zauważył na czym skupiłam swoją uwagę.
-Bardzo. –kiwnęłam głową. –Sam to zrobiłeś? –uśmiechnęłam się do niego.
-Nie chcąc się chwalić...-przechylił głowę na bok i usiadł obok mnie. –Właściwie to tak. –oblizał usta i spojrzał na mnie. –To część tego, co chciałbym ci powiedzieć. –uzupełnił, drapiąc się po karku.
-Cholera, nawet nie wiem od czego zacząć. –mruknął.
-No...najlepiej od początku. –wzruszyłam obojętnie ramionami, głaszcząc go po włosach.
Odchylił się na oparcie i wykrzywił usta, przygryzając wnętrze policzka. Miał idealną szczękę, i te jego rysy twarzy. Mogłabym ją całować bez końca.
Skarciłam się w myślach i zmarszczyłam czoło, rumieniąc się jak idiotka. Szybko starałam doprowadzić się do porządku.
-Więc...kiedy skończyłem 16 lat miałem potrzebę działania i zarabiania na własny rachunek. –złączył swoje palce i chwilę przyglądał się im. –Wtedy, w liceum poznałem Skylara. Podziwiałem go, bo nie miał rodziców i wychowywał się sam, od dawna pracując na siebie. Wkręcił mnie w brudne interesy. Na początku to była fascynacja. –pokręcił głową, śmiejąc się bez humoru. –Rozumiesz. Adrenalina gówniarza, że robisz coś nielegalnego.
-Co dokładnie? –zapytałam, krzyżując nogi do siadu tureckiego.
Spojrzał na mnie i przygryzł niepewnie dolną wargę.
-To głupie, ale narkotyki. –przeczesał palcami swoje włosy, przyglądając się swojemu dziełu.
Podniosłam głowę i przymrużyłam powieki.
-Brałeś? –palnęłam bez przemyślenia. Dziwnie na mnie spojrzał.
-Jasne, że nie. –skwitował. Spojrzałam na niego spode łba.
-Może troszkę. –pokazał niewielką odległość pomiędzy palcami. –Naprawdę rzadko kiedy. Towar był dobrze mierzony i strzeżony. Każdy gram miał znaczenie dla Svena. –splótł dłonie na swoim karku i zmarszczył brwi na wspomnienie o tym człowieku. Nie wiem, czy mogłam go o niego spytać, ale w końcu...był mi winien wszelkich wyjaśnień.
-Kim jest Sven? –zapytałam, śledząc wzrokiem wyraz jego twarzy.
-Sven...był dla mnie jak ojciec. Dla nas. Utrzymywał, wysyłał nas do szkoły, a potem odpłacaliśmy mu się, handlując towarem. Niejednokrotnie mieliśmy psy na karku, do czasu, kiedy Skylar czegoś nie spieprzył. –skrzywił się.
-Skylar? –zmarszczyłam brwi, słysząc to imię. –Ten, który dźgnął cię nożem? –przybliżyłam się do niego, pozwalając, żeby objął mnie ramieniem. Od razu przyjął mnie do siebie. Oparłam się o niego, kładąc dłoń na jego brzuchu, na miejscu, gdzie ugodził go wspomniany chłopak. Ugh.
-A Jason? –ocknęłam się. Przyjrzałam się chwilę jego twarzy. Wypuścił powietrze i wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia, naprawdę. –pokręcił głową na boki i spojrzał mi w oczy.
-Ale jeśli cię skrzywdzi, to przysięgam, że go zabiję. –poczułam, jak jego mięśnie znaczniej się napięły a twarz przybrała całkiem poważny wyraz.
-Justin. –wytknęłam palec w jego kierunku. –Nawet się nie waż.
-Chloe, nie zostawię tak tego. To moja wina. I z przyjemnością zemszczę się na ich dwójce. –warknął, zaciskając szczękę.
Odsunęłam się od niego, przypatrując się jego twarzy.
Chłopak chwilę wpatrywał się w bok, jakby próbował zapanować nad emocjami. Po chwili skupił na mnie całą swoją uwagę i położył rękę na moim kolanie. –Jest coś jeszcze, o czym musisz wiedzieć.
-Hm? –mruknęłam, głaszcząc jego dłoń. Nie potrafił się rozluźnić. Widać było, że emocje wciąż go trzymały.
-Te zdjęcia, u Jasona. –obrzydziłam się na tę myśl, jednak wciąż patrzyłam mu w oczy. –Jestem pewien, że to sprawka Skylara. Kiedy rzuciłem się na niego, pokazał mi ekran, gdzie był widok na twój pokój. –powoli przetwarzałam jego słowa. Cholera.
-Mam podgląd? W sensie...kamery? –parsknęłam. –Boże, to przekracza wszelkie granice moralności. On nie jest normalny! –uniosłam się, zaciskając palce na swoim swetrze.
-Powiedział, że jak nie wrócę do układu w sprawie handlu prochami, to jego koledzy się tobą zajmą. –jego oczy znacznie pociemniały, a żyły bardziej uwydatniły. Głaskałam jego rękę, żeby opanował emocje.
-Nic mi nie będzie. Jestem z Natashą. –powiedziałam w delikatnym uśmiechu, obdarowując pocałunkiem jego policzek.
-Nie, Chloe. –spojrzał na mnie. –Nie wrócisz tam. -narzucił mi swoją wizję.
-Ale...co z Natashą? –wstałam, kręcąc głową na boki. Z nerwów i emocji, które we mnie buzowały, zaczęłam chodzić po salonie. Na wysepce stała zalana szklanka, którą wcześniej postawił chłopak. Chwyciłam za nią, biorąc kilka łyków. Był pyszny. Nie żartował, mówiąc, że wie o mnie wszystko. A w tym, że kocham ten sok. Uśmiechnęłam się na tę myśl.
-Będziesz spać u mnie.
-Słucham? –niemalże wyplułam zawartość ust na podłogę.
-Spokojnie, w drugim pokoju. –podniósł ręce w geście obronnym.
-Przesadzasz, Justin. Zdemontujemy te kamery i po krzyku. Poza tym-nie zapominaj, chodzę do szkoły. –oparłam się o filar, obserwując chłopaka. Podniósł się z siedzenia i poszedł do mnie. Przybliżył dłoń do mojej twarzy i pogłaskał mnie po policzku.
-Na pewno uważasz, że to dobry pomysł? Chloe, to nie rozsąd...
-Justin. –zaczęłam, patrząc mu w oczy. –Wiem co robię. Poza tym nie zostawię Tashy z tym gnojkiem. –wykrzywiłam usta, odkładając szklankę na blat. Oplotłam szyję bruneta dłońmi i uśmiechnęłam się do niego. Stanęłam na palcach, żeby złożyć pocałunek na jego czole. Troszczy się o mnie, doceniam to. Uśmiechnął się do mnie jakby nie był dostatecznie pewny mojej decyzji.
-Niech ci będzie. Odwiozę cię. Gdyby cokolwiek się działo-dzwoń. –przycisnął swoje usta do moich i objął mnie dłońmi w pasie. Odwzajemniłam pocałunek i oparłam swoje czoło o jego.
-Przyjedziesz, mój obrońco? –zachichotałam, jeżdżąc palcami po jego karku.
-O każdej porze dnia i nocy, obiecuję. –uśmiechnął się i przytulił do siebie.
Przy nim czuję się bezpieczna jak w domu. Brakowało mi tego uczucia.
Może w końcu szczęście znów się do nas odwróci?
Świetny rozdział kochana! Wymiękłam gdy się pocałowali :')))))))))
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZY!
OdpowiedzUsuńCudowny, mega itd <3
Dużo weny i wolnego czasu na pisanie, hyhy😂
Genialne, czekamy na next'a😂👌💕💎
/mrrAleksandra 💎💎💎
Czekam na następny *_*. Nie poddawaj się i pisz dalej, proszę <3
OdpowiedzUsuńNiech to ch*j strzeli. Mam aż 2 zaległe rozdziały ;/
OdpowiedzUsuńWybacz, jeśli nie komentuje na bieżąco, ale pracuje i ciężko mi to jeszcze pogodzić z nauką a co dopiero z przyjemnościami, takimi jak czytanie Twojego bloga. Piszesz rewelacyjnie, uwielbiam każdy Twój rozdział. Cieszę się, że ten jest poświęcony tylko głównym bohaterom i ich uczuciom a nie tylko przeszłością Justina. I cholera, naprawdę bym chciała żeby z nim zamieszkała xd Nie wiem dlaczego haha ;)
Jestem Twoją fanką i pisz dalej kochana :*
Fantastyczny! *_* Tak wspaniale piszesz, że mogłabym to czytać caaaały czas! Uwielbiam Twoje opowiadanie, jesteś niesamowita! Pozdrawiam i czekam na kolejny ;) ;***
OdpowiedzUsuńAaa nie mogę się doczekać kiedy oni w końcu coś ze sobą zrobią haha. PROSZE NASTĘPNY ROZDZIAŁ JAK NAJSZYBCIEJ!
OdpowiedzUsuń