*POV Chloe*
Podczas brania prysznicu chciałam zrzucić z siebie ciężar
problemów i złych myśli. Pragnęłam wyrzucić je ze swojej głowy przynajmniej na
ten czas. W momencie gdy chwyciłam za ręcznik, by wytrzeć nim swoje ciało, usłyszałam
głosy. Ktoś jakby się awanturował. Byłam pewna, że to nasi lokatorzy za ścianą
znów kłócą się o pierdoły. Założyłam na siebie ubrania a mokre włosy odgarnęłam
do tyłu. Chwyciłam za szczotkę, rozczesując powoli niesforne kosmyki.
Kiedy usłyszałam jak coś z impetem przywaliło w ścianę, zmarszczyłam brwi i otworzyłam drzwi, wyłaniając się z łazienki. Głosy wydawały się być coraz głośniejsze. Pchnęłam delikatnie drzwi i zamarłam. Justin rzucił się na zupełnie obcego mi faceta.
-Jus...-zadrżałam z przerażenia.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Brunet uniósł na mnie swój wzrok. Wyglądał na równie otępiałego co ja.
Kiedy blondyn przygniótł Justina do ziemi, ten kazał mi wyjść. Jakby wiedział co miało nadejść.
Ja tylko stałam. Stałam. Bezradnie stałam. Moje serce zaczęło szybciej bić, a oczy zapełniły się łzami. Co do cholery mam robić?!
Krzyczał coraz głośniej.
-Wyjdź stąd, rozumiesz?!
Cofnęłam się w tył kompletnie przerażona całą sytuacją.
-Co tu się do cholery dzieje? –rzuciła Tasha, kiedy tylko wbiegła do mieszkania z Jasonem.
Chciała przejść dalej.
-Nie. –chwyciłam ją za rękę, zatrzymując ją. Bałam się, że mogliby skrzywdzić ją.
Rozległ się huk, a zaraz za nim głośny jęk.
Od razu wbiegłam do pokoju. Obcy facet przebiegł w przejściu. Jason próbował go złapać, lecz spotkał się jedynie z pięścią nieznajomego na swojej twarzy.
-Nie, nie, nie. –powtarzałam niczym litanię. Uklęknęłam przy Justinie, widząc, jak czerwona plama wydobywa się z jego boku. Miał zamknięte oczy.
-Jus...-jęknęłam, łapiąc jego twarz w dłonie.
-Jus...Justin? –szeptałam, podejmując próby cucenia go. To na nic. Nie reagował na żaden mój ruch.
-Pomocy! –zdobyłam się na krzyk. –On krwawi! –wołałam we łzach.
-Justin! Justin obudź się! –klepałam lekko jego policzki. Nic.
Zaczęłam podwijać jego koszulkę. Zawsze mdlałam na widok krwi, ale nie tym razem. Musiałam być silna. Za dużo adrenaliny napłynęło mi do żył.
W pokoju pojawiło się kilkoro studentów. Młody chłopak zerwał materiał z Justina i przycisnął ją do krwawiącego boku. –Uciskaj. Mocno. –nakierował mnie. Pokiwałam głową, wykonując polecenie. Starałam się zatamować krwawienie drżącymi dłońmi. –Justin, proszę. –szeptałam.
-Z drogi! Przejście! –krzyczał dyrektor naszego akademika. Przecisnął się przez wszystkich zebranych do nas.
-Trzeba zadzwonić po karetkę. Sammy –zarządził mężczyzna. –Dzwoń.
-Nie...-usłyszałam ciche westchnienie. Spojrzałam na rannego chłopaka. W duchu odetchnęłam.
-Otwórz oczy. –Sammy, jak nazwał go dyrektor, zwrócił się do Justina. Wykonał jego polecenie, mrużąc oczy i marszcząc brwi.
-Justin tak? –zapytał. –Słuchaj, musimy zadzwonić po karetkę i zawiadomić policję. –powiedział starszy mężczyzna.
-Dajcie mu odetchnąć. –skarciłam ich, patrząc na twarz Justina. Materiał jego koszulki już całkiem nasiąknął jego krwią.
-Dajcie mi pieprzony bandaż i po sprawie. –warknął. Zmarszczyłam brwi.
-Nie ma mowy. Zabieramy cię na pogotowie.
Syknął pod nosem i przewrócił się na bok, próbując podnieść się z kolan. Pomogłam mu wstać, szukając na jego twarzy jakiejkolwiek odpowiedzi. –Pierdolę wasze pogotowie. Chloe, przynieś mi bandaż.
-Justin...
-Bandaż, do chuja. –warknął, czego zaraz pożałował, krzywiąc się z bólu.
-Musi opatrzyć to lekarz, rozumiesz? –mówiłam jak do pięciolatka. Dzieciak prędzej by mnie posłuchał niż on.
-Nikt nic nie musi. To tylko draśnięcie.
Kiedy znów chciałam coś powiedzieć, posłał mi wrogie spojrzenie, które zamroziło mnie już kompletnie.
Natasha wróciła do pokoju wraz z bandażami i siatką na opatrunki.
-Poradzę sobie sam. Nie potrzebuję widowni. –syknął, mierząc wzrokiem osoby zebrane w pokoju.
Kiedy usłyszałam jak coś z impetem przywaliło w ścianę, zmarszczyłam brwi i otworzyłam drzwi, wyłaniając się z łazienki. Głosy wydawały się być coraz głośniejsze. Pchnęłam delikatnie drzwi i zamarłam. Justin rzucił się na zupełnie obcego mi faceta.
-Jus...-zadrżałam z przerażenia.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Brunet uniósł na mnie swój wzrok. Wyglądał na równie otępiałego co ja.
Kiedy blondyn przygniótł Justina do ziemi, ten kazał mi wyjść. Jakby wiedział co miało nadejść.
Ja tylko stałam. Stałam. Bezradnie stałam. Moje serce zaczęło szybciej bić, a oczy zapełniły się łzami. Co do cholery mam robić?!
Krzyczał coraz głośniej.
-Wyjdź stąd, rozumiesz?!
Cofnęłam się w tył kompletnie przerażona całą sytuacją.
-Co tu się do cholery dzieje? –rzuciła Tasha, kiedy tylko wbiegła do mieszkania z Jasonem.
Chciała przejść dalej.
-Nie. –chwyciłam ją za rękę, zatrzymując ją. Bałam się, że mogliby skrzywdzić ją.
Rozległ się huk, a zaraz za nim głośny jęk.
Od razu wbiegłam do pokoju. Obcy facet przebiegł w przejściu. Jason próbował go złapać, lecz spotkał się jedynie z pięścią nieznajomego na swojej twarzy.
-Nie, nie, nie. –powtarzałam niczym litanię. Uklęknęłam przy Justinie, widząc, jak czerwona plama wydobywa się z jego boku. Miał zamknięte oczy.
-Jus...-jęknęłam, łapiąc jego twarz w dłonie.
-Jus...Justin? –szeptałam, podejmując próby cucenia go. To na nic. Nie reagował na żaden mój ruch.
-Pomocy! –zdobyłam się na krzyk. –On krwawi! –wołałam we łzach.
-Justin! Justin obudź się! –klepałam lekko jego policzki. Nic.
Zaczęłam podwijać jego koszulkę. Zawsze mdlałam na widok krwi, ale nie tym razem. Musiałam być silna. Za dużo adrenaliny napłynęło mi do żył.
W pokoju pojawiło się kilkoro studentów. Młody chłopak zerwał materiał z Justina i przycisnął ją do krwawiącego boku. –Uciskaj. Mocno. –nakierował mnie. Pokiwałam głową, wykonując polecenie. Starałam się zatamować krwawienie drżącymi dłońmi. –Justin, proszę. –szeptałam.
-Z drogi! Przejście! –krzyczał dyrektor naszego akademika. Przecisnął się przez wszystkich zebranych do nas.
-Trzeba zadzwonić po karetkę. Sammy –zarządził mężczyzna. –Dzwoń.
-Nie...-usłyszałam ciche westchnienie. Spojrzałam na rannego chłopaka. W duchu odetchnęłam.
-Otwórz oczy. –Sammy, jak nazwał go dyrektor, zwrócił się do Justina. Wykonał jego polecenie, mrużąc oczy i marszcząc brwi.
-Justin tak? –zapytał. –Słuchaj, musimy zadzwonić po karetkę i zawiadomić policję. –powiedział starszy mężczyzna.
-Dajcie mu odetchnąć. –skarciłam ich, patrząc na twarz Justina. Materiał jego koszulki już całkiem nasiąknął jego krwią.
-Dajcie mi pieprzony bandaż i po sprawie. –warknął. Zmarszczyłam brwi.
-Nie ma mowy. Zabieramy cię na pogotowie.
Syknął pod nosem i przewrócił się na bok, próbując podnieść się z kolan. Pomogłam mu wstać, szukając na jego twarzy jakiejkolwiek odpowiedzi. –Pierdolę wasze pogotowie. Chloe, przynieś mi bandaż.
-Justin...
-Bandaż, do chuja. –warknął, czego zaraz pożałował, krzywiąc się z bólu.
-Musi opatrzyć to lekarz, rozumiesz? –mówiłam jak do pięciolatka. Dzieciak prędzej by mnie posłuchał niż on.
-Nikt nic nie musi. To tylko draśnięcie.
Kiedy znów chciałam coś powiedzieć, posłał mi wrogie spojrzenie, które zamroziło mnie już kompletnie.
Natasha wróciła do pokoju wraz z bandażami i siatką na opatrunki.
-Poradzę sobie sam. Nie potrzebuję widowni. –syknął, mierząc wzrokiem osoby zebrane w pokoju.
Przysięgam na wszystko. Nie poznaję go. Nie takiego Justina poznałam
na uczelni. Trzasnął za sobą drzwiami od łazienki.
-Ja...-wyrzuciłam ręce bezradnie w powietrze. –Daj spokój. Zrobiłaś co mogłaś. Zresztą nóż nie przeszedł zbyt głęboko, więc może faktycznie nic mu nie będzie. –powiedział Sammy.
Skinęłam głową i spojrzałam na swoje dłonie, które wciąż były we krwi Justina.
Przełknęłam ślinę, opadając na kanapę.
Co tu się do cholery stało?
Kim był tamten chłopak?
Dlaczego rzucił się na Justina?
I Justin...dlaczego jest taki beztroski?
Zbyt wiele pytań...a tak mało odpowiedzi.
Kiedy zostałam z Justinem sama, zapukałam do drzwi łazienki. W zamian usłyszałam warknięcie.
-Czego?!
Ręka mi drgnęła, ale mimo to chwyciłam za klamkę.
Widząc Justina próbującego owijać się opatrunkiem, zrobiło mi się jeszcze chłodniej.
-Daj, pomogę. –wyciągnęłam dłoń.
Zmierzył mnie spojrzeniem i rzucił krótkie „nie trzeba”.
-Justin...
-Nie trze...
-Daj sobie pomóc do cholery! –krzyknęłam z napięciem, jakie mnie obładowało. Patrzył na mnie zamurowany. Jakby był zaskoczony faktem, że ja też potrafię się wydrzeć. Podeszłam bliżej i chwyciłam za bandaż.
Nakierowałam go na wannę, żeby mógł usiąść na jej krawędzi i rozłożył nogi na boki, pozwalając mi na lepszy dostęp do niego. Polałam ranę wodą utlenioną, żeby ją odkazić. Wsunęłam dłonie między jego ramiona, po raz pierwszy obwijając go bandażem. Cicho syknął.
-Za mocno? –uniosłam łuk brwiowy. Pokręcił głową. –Jest w porządku.
Obwinęłam go drugi raz, przetrzymując delikatnie dłoń na ranie. Bałam się zacząć temat i powrócić do chwili, kiedy obcy koleś rzucał się na podłodze z moim Justinem.
Zawinęłam opatrunek wokół niego jeszcze kilka razy. Na końcu spięłam opatrunek specjalną spinką i zerknęłam na niego w bladym uśmiechu.
-Dzięki. –wydukał, nawet na mnie nie patrząc.
Westchnęłam i oblizałam usta, ujmując jego brodę i zmusiłam go do spojrzenia mi w oczy. Zmarszczył czoło i odsunął moją rękę.
-Wytłumaczysz mi to? –podniosłam dłoń w stronę drzwi.
-Chloe...-zaczął.
-Nie, Justin. Wytłumacz mi kim był ten facet, czemu zaatakował cię nożem i co właściwie tu robiliście? –oparłam dłonie na biodrach.
Opuścił wzrok, gryząc wnętrze policzka.
-Nie mogę.
Otworzyłam szerzej oczy.
-Słucham? –parsknęłam. –Należą mi się wyjaśnienia, nie uważasz? –skrzyżowałam ręce na piersiach.
Zachowywał się, jakby szukał czegoś na podłodze, ścianie, suficie. Dosłownie by patrzeć wszędzie, byle nie na mnie.
-Justin. –zwróciłam się do niego po raz setny tego popieprzonego dnia.
-Jeśli ci powiem –wreszcie jego oczy napotkały moje. –Obiecaj mi, że nie uciekniesz. Nie zostawisz mnie.
Przełknęłam ślinę. Zaczynało robić się poważnie.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten facet włamał się do mojego mieszkania, żeby mnie okraść, a ty przypadkiem tu przyszedłeś i magicznie mnie wybroniłeś? –zmarszczyłam nos. –Bo to cholernie nie trzyma się kupy.
Justin pokręcił głową. –Nie. –westchnął.
-Po prostu mi obiecaj. –naciskał.
Zacisnęłam wargi i oparłam się tyłem o umywalkę, wciąż patrząc na niego z góry.
-Obiecuję, że nie ucieknę. –potwierdziłam.
-Nawet jeśli to może brzmieć jak totalny syf. –parsknął, jakby nabijał się sam z siebie.
-Bo to jest syf, ale...Chloe po prostu obiecaj mi. –wpatrywał się w moje oczy. W jego zaś był ból, zagubienie, coś jak chwila zawahania.
W tym czasie w głowie chodziły mi jego słowa z imprezy, kiedy był pijany.
-Ja...-wyrzuciłam ręce bezradnie w powietrze. –Daj spokój. Zrobiłaś co mogłaś. Zresztą nóż nie przeszedł zbyt głęboko, więc może faktycznie nic mu nie będzie. –powiedział Sammy.
Skinęłam głową i spojrzałam na swoje dłonie, które wciąż były we krwi Justina.
Przełknęłam ślinę, opadając na kanapę.
Co tu się do cholery stało?
Kim był tamten chłopak?
Dlaczego rzucił się na Justina?
I Justin...dlaczego jest taki beztroski?
Zbyt wiele pytań...a tak mało odpowiedzi.
Kiedy zostałam z Justinem sama, zapukałam do drzwi łazienki. W zamian usłyszałam warknięcie.
-Czego?!
Ręka mi drgnęła, ale mimo to chwyciłam za klamkę.
Widząc Justina próbującego owijać się opatrunkiem, zrobiło mi się jeszcze chłodniej.
-Daj, pomogę. –wyciągnęłam dłoń.
Zmierzył mnie spojrzeniem i rzucił krótkie „nie trzeba”.
-Justin...
-Nie trze...
-Daj sobie pomóc do cholery! –krzyknęłam z napięciem, jakie mnie obładowało. Patrzył na mnie zamurowany. Jakby był zaskoczony faktem, że ja też potrafię się wydrzeć. Podeszłam bliżej i chwyciłam za bandaż.
Nakierowałam go na wannę, żeby mógł usiąść na jej krawędzi i rozłożył nogi na boki, pozwalając mi na lepszy dostęp do niego. Polałam ranę wodą utlenioną, żeby ją odkazić. Wsunęłam dłonie między jego ramiona, po raz pierwszy obwijając go bandażem. Cicho syknął.
-Za mocno? –uniosłam łuk brwiowy. Pokręcił głową. –Jest w porządku.
Obwinęłam go drugi raz, przetrzymując delikatnie dłoń na ranie. Bałam się zacząć temat i powrócić do chwili, kiedy obcy koleś rzucał się na podłodze z moim Justinem.
Zawinęłam opatrunek wokół niego jeszcze kilka razy. Na końcu spięłam opatrunek specjalną spinką i zerknęłam na niego w bladym uśmiechu.
-Dzięki. –wydukał, nawet na mnie nie patrząc.
Westchnęłam i oblizałam usta, ujmując jego brodę i zmusiłam go do spojrzenia mi w oczy. Zmarszczył czoło i odsunął moją rękę.
-Wytłumaczysz mi to? –podniosłam dłoń w stronę drzwi.
-Chloe...-zaczął.
-Nie, Justin. Wytłumacz mi kim był ten facet, czemu zaatakował cię nożem i co właściwie tu robiliście? –oparłam dłonie na biodrach.
Opuścił wzrok, gryząc wnętrze policzka.
-Nie mogę.
Otworzyłam szerzej oczy.
-Słucham? –parsknęłam. –Należą mi się wyjaśnienia, nie uważasz? –skrzyżowałam ręce na piersiach.
Zachowywał się, jakby szukał czegoś na podłodze, ścianie, suficie. Dosłownie by patrzeć wszędzie, byle nie na mnie.
-Justin. –zwróciłam się do niego po raz setny tego popieprzonego dnia.
-Jeśli ci powiem –wreszcie jego oczy napotkały moje. –Obiecaj mi, że nie uciekniesz. Nie zostawisz mnie.
Przełknęłam ślinę. Zaczynało robić się poważnie.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten facet włamał się do mojego mieszkania, żeby mnie okraść, a ty przypadkiem tu przyszedłeś i magicznie mnie wybroniłeś? –zmarszczyłam nos. –Bo to cholernie nie trzyma się kupy.
Justin pokręcił głową. –Nie. –westchnął.
-Po prostu mi obiecaj. –naciskał.
Zacisnęłam wargi i oparłam się tyłem o umywalkę, wciąż patrząc na niego z góry.
-Obiecuję, że nie ucieknę. –potwierdziłam.
-Nawet jeśli to może brzmieć jak totalny syf. –parsknął, jakby nabijał się sam z siebie.
-Bo to jest syf, ale...Chloe po prostu obiecaj mi. –wpatrywał się w moje oczy. W jego zaś był ból, zagubienie, coś jak chwila zawahania.
W tym czasie w głowie chodziły mi jego słowa z imprezy, kiedy był pijany.
-Dobrze, że nie masz pieprzonego pojęcia kim jestem. Wyrywałabyś się z
piskiem, skarbie. –szeptał, obrzucając moją szyję pocałunkami.
-A kim jesteś? –jęknęłam, czując giętkość w nogach.
-Twoim kolejnym błędem.
Zaczęłam się kręcić z nerwów. Zacisnęłam palce na umywalce i przechyliłam głowę w prawy bok.
-Obiecuję. –przykucnęłam, opierając ręce na jego kolanach. -Justin, ty mnie nie zostawiłeś, kiedy zaatakował mnie Colin. Kiedy mnie nękał, kiedy prawie cię obrzygałam, kiedy cię potrzebowałam. –powiedziałam, wymieniając każde związane z nim wspomnienie, kiedy to on ratował mi dupę.
Chłopak pokręcił głową i odchylił ją w tył, zaciągając się tlenem. Nie dało się ukryć, że jego mięśnie znaczniej się napięły.
-Bo widzisz. –chrząknął i wlepił wzrok w swoje ręce.
-Nie jestem żadnym studentem, stażystą, kimkolwiek z wyższym doświadczeniem. –oblizał wargi. –Nie skończyłem studiów w Chicago, ostatni raz, kiedy pamiętam, szkołę odwiedziłem w liceum. 6 lat temu.
Otworzyłam szerzej oczy i poczułam, jakby zabrano mi grunt spod nóg więc po prostu klapnęłam na kafelki.
-Czyli że...przyjęli cię od tak? –otworzyłam usta, przeczesując włosy palcami.
-Nie. Mam sfałszowane dokumenty, CV, wszystkie papiery. –jego jabłko Adama poruszyło się wraz z niespokojnym przełknięciem śliny.
Zsunęłam dłonie z jego kolan, przyglądając mu się.
-Ale nazywasz się Justin, tak? Justin Bieber?
Pokiwał głową i westchnął krótko. –Wolałbym nie, ale niestety. –skwitował.
-Cóż, to nie takie straszne jak myślałam. Dlatego się wypisałeś. –pokiwałam głową i posłałam mu ciepły uśmiech. –Tyle dobrego.
Justin zaśmiał się bez humoru. –Nic nie rozumiesz.
-Czego mam nie rozumieć?
Patrzał na mnie i kręcił głową. Źle się z tym czułam, jakby miał mnie za naiwną.
-Mój ojczym jest gliną. –kontynuował. –Mój tata też. –uzupełniłam go.
Patrzył na mnie jakby właśnie coś uderzyło go w twarz. Poruszył się niespokojnie.
-Miał romans z moją matką. –zamknął oczy, prawie czułam jak bardzo bolały go te słowa.
-Mój ojciec... –zacisnął palce na krawędzi wanny. –On ją bił. Na moich oczach. Moich i Jaxona.
-Jaxona? –zapytałam.
-To mój brat.
-Rozumiem. –skinęłam głową, wskazując ręką, by kontynuował.
-Chciałem dobra mamy. Dobra brata. Swojego dobra. –szeptał, coraz niższym głosem, który powoli się załamywał.
-To było kiedy podniósł na nią krzesło. Chciał ją uderzyć. –mocniej zacisnął powieki, a jego knycie były wręcz sine z nacisku na wannę.
-John, mój ojczym, trzymał w sypialni broń. Nigdy wcześniej nie korzystałem z niej. To było spontaniczne, odruchowe. Wymierzyłem w jego głowę i... –spojrzał na mnie załzawionymi oczami.
Ja już dawno zdążyłam wylać wodospad łez.
Podniosłam się z podłogi, czując jak robi mi się słabo.
-Chloe ja go zabiłem. –odwrócił wzrok. –Zabiłem go.
Cofnęłam się w tył oszołomiona jego słowami.
-Chlo...
-Nie. –wytknęłam ręką w jego stronę.
-Nie zbliżaj się do mnie. –wyszeptałam drżącym głosem.
-Chloe, proszę. –wstał, zmniejszając odległość między nami.
Za każdym jego krokiem w przód, ja cofałam się w tył. Aż w końcu moje plecy przylgnęły do ściany.
-Obiecałaś mi... –powiedział kompletnie rozjebanym przez emocje głosem. Zaczęłam drżeć.
Ten moment, kiedy słyszysz osobę, której łzy ściskają gardło. To najgorszy dźwięk na świecie.
Spojrzałam na niego. –Wyjdź. –zacisnęłam wargi, próbując zatrzymać łzy.
-Chloe...
-Wyjdź, proszę. –odwróciłam wzrok i pokręciłam głową. Odsunął się, mimo to wciąż czułam jego wzrok na sobie. Dopiero po chwili chwycił za kurtkę i wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Usiadłam pod ścianą i zwinęłam się w kłębek, zanosząc się łzami.
To wszystko było tak cholernie do dupy! Uderzyłam pięściami w podłogę, szlochając coraz głośniej.
Zaufać komuś, kto cały czas kłamał ci w żywe oczy.
To boli najbardziej.
-A kim jesteś? –jęknęłam, czując giętkość w nogach.
-Twoim kolejnym błędem.
Zaczęłam się kręcić z nerwów. Zacisnęłam palce na umywalce i przechyliłam głowę w prawy bok.
-Obiecuję. –przykucnęłam, opierając ręce na jego kolanach. -Justin, ty mnie nie zostawiłeś, kiedy zaatakował mnie Colin. Kiedy mnie nękał, kiedy prawie cię obrzygałam, kiedy cię potrzebowałam. –powiedziałam, wymieniając każde związane z nim wspomnienie, kiedy to on ratował mi dupę.
Chłopak pokręcił głową i odchylił ją w tył, zaciągając się tlenem. Nie dało się ukryć, że jego mięśnie znaczniej się napięły.
-Bo widzisz. –chrząknął i wlepił wzrok w swoje ręce.
-Nie jestem żadnym studentem, stażystą, kimkolwiek z wyższym doświadczeniem. –oblizał wargi. –Nie skończyłem studiów w Chicago, ostatni raz, kiedy pamiętam, szkołę odwiedziłem w liceum. 6 lat temu.
Otworzyłam szerzej oczy i poczułam, jakby zabrano mi grunt spod nóg więc po prostu klapnęłam na kafelki.
-Czyli że...przyjęli cię od tak? –otworzyłam usta, przeczesując włosy palcami.
-Nie. Mam sfałszowane dokumenty, CV, wszystkie papiery. –jego jabłko Adama poruszyło się wraz z niespokojnym przełknięciem śliny.
Zsunęłam dłonie z jego kolan, przyglądając mu się.
-Ale nazywasz się Justin, tak? Justin Bieber?
Pokiwał głową i westchnął krótko. –Wolałbym nie, ale niestety. –skwitował.
-Cóż, to nie takie straszne jak myślałam. Dlatego się wypisałeś. –pokiwałam głową i posłałam mu ciepły uśmiech. –Tyle dobrego.
Justin zaśmiał się bez humoru. –Nic nie rozumiesz.
-Czego mam nie rozumieć?
Patrzał na mnie i kręcił głową. Źle się z tym czułam, jakby miał mnie za naiwną.
-Mój ojczym jest gliną. –kontynuował. –Mój tata też. –uzupełniłam go.
Patrzył na mnie jakby właśnie coś uderzyło go w twarz. Poruszył się niespokojnie.
-Miał romans z moją matką. –zamknął oczy, prawie czułam jak bardzo bolały go te słowa.
-Mój ojciec... –zacisnął palce na krawędzi wanny. –On ją bił. Na moich oczach. Moich i Jaxona.
-Jaxona? –zapytałam.
-To mój brat.
-Rozumiem. –skinęłam głową, wskazując ręką, by kontynuował.
-Chciałem dobra mamy. Dobra brata. Swojego dobra. –szeptał, coraz niższym głosem, który powoli się załamywał.
-To było kiedy podniósł na nią krzesło. Chciał ją uderzyć. –mocniej zacisnął powieki, a jego knycie były wręcz sine z nacisku na wannę.
-John, mój ojczym, trzymał w sypialni broń. Nigdy wcześniej nie korzystałem z niej. To było spontaniczne, odruchowe. Wymierzyłem w jego głowę i... –spojrzał na mnie załzawionymi oczami.
Ja już dawno zdążyłam wylać wodospad łez.
Podniosłam się z podłogi, czując jak robi mi się słabo.
-Chloe ja go zabiłem. –odwrócił wzrok. –Zabiłem go.
Cofnęłam się w tył oszołomiona jego słowami.
-Chlo...
-Nie. –wytknęłam ręką w jego stronę.
-Nie zbliżaj się do mnie. –wyszeptałam drżącym głosem.
-Chloe, proszę. –wstał, zmniejszając odległość między nami.
Za każdym jego krokiem w przód, ja cofałam się w tył. Aż w końcu moje plecy przylgnęły do ściany.
-Obiecałaś mi... –powiedział kompletnie rozjebanym przez emocje głosem. Zaczęłam drżeć.
Ten moment, kiedy słyszysz osobę, której łzy ściskają gardło. To najgorszy dźwięk na świecie.
Spojrzałam na niego. –Wyjdź. –zacisnęłam wargi, próbując zatrzymać łzy.
-Chloe...
-Wyjdź, proszę. –odwróciłam wzrok i pokręciłam głową. Odsunął się, mimo to wciąż czułam jego wzrok na sobie. Dopiero po chwili chwycił za kurtkę i wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Usiadłam pod ścianą i zwinęłam się w kłębek, zanosząc się łzami.
To wszystko było tak cholernie do dupy! Uderzyłam pięściami w podłogę, szlochając coraz głośniej.
Zaufać komuś, kto cały czas kłamał ci w żywe oczy.
To boli najbardziej.
O nieee przecież obiecała :( Niech oni sie pogodzą i troche sielanki niech bedzie a potem jakaś drama xd. Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńNIESAMOWITE!
OdpowiedzUsuńKochana, dużo weny Ci życzę i czekam jak na szpilkach na next'a!
Powodzenia!
Jeszcze raz, mega, genialny, świetny itd!/mrrAleksandra💕👌
Super rozdział! Piszesz najlepsze ff na świecie 😍 i duży plus za to ze tak czesto wstawiasz rozdzialy ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny, naprawdę! Czekamy na kolejny! :*
OdpowiedzUsuńTo jest coś niesamowitego! Ty jesteś niesamowita dziewczyno! Omg ten rozdział jest obłedny tak, jak całe opowiadanie xksbkshzkwiswbi
OdpowiedzUsuńO boziu!😍 kocham to ff i czekam na kolejne rozdziały ;) a ff czytam dzieki Danielowi, na insta udostepnil screena jednej ze scen :) jest boskie ❤💜💎👌
OdpowiedzUsuńCholera dziewczyno nie nadążam za Tobą ! :p szybko dodajesz rozdziały i to jest mega dobre. Uwielbiam Ciebie i Twoj cudowny wytwór wyobraźni. Martwi mnie jednak relacja Chloe ale cóż. Może się ułoży . Dziękuję Danielowi bo dzięki niemu Cię odkrylam :*
OdpowiedzUsuńGenialny ! Czekam na kolejny szybki wpis !
OdpowiedzUsuńWIĘCEJ CHCE WIĘCEJ!
OdpowiedzUsuń