wtorek, 10 maja 2016

Rozdział 21

*POV Justin*
Byliśmy już w drodze powrotnej do budynku, gdzie dokonaliśmy adopcji. Moje myśli rozsadzały mi mózg. Nie wiedziałem czy jeszcze odzyskam dziecko. Cholera, czułem, że coś jest nie tak...dlaczego do cholery to zrobiłem? Przygryzłem dolną wargę i przeczesałem palcami swoje włosy.

Czułem, że z każdym dniem jest ze mną coraz gorzej. Sam popadam w jakąś depresję, którą wręcz wymusiłem na Chloe. To wszystko przez powrót tutaj. Jestem dokładnie tym samym człowiekiem, którym byłem zanim trafiłem do pierdla. Z Tayą też miałem takie problemy. Masę problemów, zwłaszcza, że była prostytutką. Ale Chloe jest idealna. Pragnę jej na każdy możliwy sposób...a nie mogę zrobić niczego. Brakuje mi jej głosu. Dotyku. Ciepła. Jej spojrzenia...

Zatrzymaliśmy się. Zerwałem się z miejsca, przez co prawie potrącił mnie samochód, gdy wyskoczyłem z auta Nathaniela. Rzuciłem się w bieg w stronę budynku. Drzwi były zamknięte.
-Kurwa... -syczę pod nosem.
-Bieber, tutaj! -zawołał mnie Nate. Pobiegłem za jego głosem. Wynalazł dziurę w ścianie po demontażu okna. Podparłem się i wskoczyłem do środka. On zaraz za mną.
-Masz latarkę? -wychrypiałem.
-W telefonie.
Chwilę później przekazał mi smartfona. Świeciłem nim dookoła. Spostrzegłem trzech facetów leżało na ziemi. To bezdomni. Zacisnąłem szczękę i poszedłem do jednego z nich.
-Ej. -szarpię go za ramię.
Ten zadrżał z przerażenia i odsunął się pod samą ścianę.
-Co jest? -burczy z pijackim akcentem. -Znowu psy tu węszą? Nic nie zrobiliśmy.
-Nie jestem z policji. -wyjaśniam, przyglądając mu się. -Szukam dziecka.
-Panie, a czy ja ci wyglądam na niańkę? -burknął oschle, poprawiając czapkę na swojej głowie.
Przygryzłem wargę i wziąłem drżący wdech. Wreszcie nie wytrzymałem. Chwyciłem go za szmaty i przyciągnąłem do siebie.
-Facet, około 40-tki, w garniturze z dzieckiem owiniętym w bluzę. Widziałeś go czy nie? -syknąłem.
-J-ja go widziałem. -odezwał się facet po drugiej stronie pokoju. Odepchnąłem od siebie bezdomnego i podeszłem do mężczyzny.
-Gdzie i kiedy?
-Z jakąś godzinę temu. Kręcił się w piwnicy. On tu ma mieszkanie niedaleko. -dodał, podnosząc się do siadu.
-Wiesz gdzie? -chrząknąłem, wtykając dłonie w kieszenie spodni. -Jeśli mnie tam zaprowadzisz, będę w stanie ci zapłacić ile chcesz, chcę jedynie moje dziecko z powrotem. -wyjaśniłem, przygryzając wnętrze policzka.
Podniósł się z miejsca i mocniej opatulił kurtką z cienkiego materiału.
-Shh... -Nathaniel przytknął palec do swoich ust i rozejrzał się dookoła, marszcząc czoło. -Słyszysz to? -szepnął, przywołując mnie do siebie gestem ręki.
Słyszałem rozmowę dwóch ludzi. Zaschło mi w gardle, gdy usłyszałem ten znajomy głos. Podszedłem do dziury w ścianie i lekko się wychyliłem, by dokładnie przyjrzeć się scenie na zewnątrz.
-Frajer nawet się nie skapnął. -zakpił jeden z kolesi. Zacisnąłem szczękę, przysłuchując się rozmowie. -Codziennie dosypywałem mu GHB do wszystkiego. Napojów, jedzenia, nawet wtykałem mu do papierosa. -mruknął rozbawiony.
GHB? Przecież to otępiające gówno w proszku. Cholera.
-Dobra robota, stary. Wetknąłem mu 20 tysięcy a sam wezmę za bachora grube pieniądze. -odparł, wypuszczając dym z papierosa.
-Zaraz wyrwę mu pierdolony skalp. -syknąłem, chcąc wyskoczyć przez okno. Nate w porę mnie zatrzymał.
-Czekaj, Bieber. -burknął, pociągając mnie za ramię. -Zaprowadzą nas do dziecka. Musisz poczekać.
-Nie mogę czekać! -warknąłem, odpychając go od siebie.

Wyskoczyłem, a widząc tam Skylara, przez chwilę wpatrywałem się w niego w szoku. Po prostu, kurwa, stałem. Udawał. Ten kutas przez cały ten cholerny czas udawał.
-Ty... -potrząsnąłem głową, próbując wybudzić się z tego cholernego snu. Tak, miałem nadzieję, że to tylko pierdolony sen.
No dalej, Bieber, obudź się.
Ale nie.
On dalej tu stał.
A ja dałem tu szansę.
-Stary ja...
-Dlaczego? -warknąłem, patrząc na niego z zaszklonymi oczami. -Dlaczego ty mi to robisz? -wychrypiałem.
Fałszywy uśmiech zawitał na jego twarzy. Zakpił pod nosem i wzruszył ramionami.
-To cena za wsadzenie mnie do pierdla i za krycie twojej dupy. -splunął, bez ani krzty wyrzutów sumienia. On już nie był człowiekiem. Czymkolwiek, wszystkim, tylko nie człowiekiem. -To Ten hajs to moja zapłata. Podpisałeś umowę. Teraz już idź.
Nie mogłem tak dłużej. Rzuciłem się na niego, uderzając go w ryj.
-Woah, woah, woah, Bieber! -Nate próbował mnie odciągnąć, ale nic nie było wstanie mnie powstrzymać. Chwyciłem go za szyję i wbiłem go w ścianę budynku, podduszając go.
Miałem ochotę go udusić. Zajebać skurwysyna.
-Gdzie jest moje dziecko?! -warknąłem, potrząsając nim.
Wtedy poczułem że uderzył mnie w brzuch, przez co upadłem na ziemię. Syknąłem i zacisnąłem pięści, powoli się podnosząc. Zagryzłem wargę i przechyliłem głowę do boku. Wtedy znów mnie kopnął.
Zwinąłem się z bólu i jęknąłem pod nosem.
No dalej.
Dla Chloe.
Dla Twojej córki, Bieber.
Przeżyłeś więzienie. Postrzał snajperskiej kuli. Wypadek samochodowy. Udział w akcjach Navy. Upadek z wysokości. A nie poradzisz sobie z tym pierdolonym kutasem?
Uniosłem na niego wzrok i podniosłem się, mierząc go spojrzeniem.
Kiedy znów próbował mnie uderzyć, uniknąłem jego pięści i wbiłem się w jego brzuch, powalając go na ziemię. Wbiłem go kolanami do ziemi i z impetem przypierdoliłem mu w nos. Trzask i jego skowyt świadczył o jego złamaniu. Chwyciłem go za włosy i odchyliłem, by na nowo przywalić w twardy grunt.
-Gdzie jest moje dziecko? -warknąłem, zaczynając go dusić. -Gdzie ona jest?
-Gówno ci powiem. -wysyczał w walce o oddech.
-Gdzie ona jest?! -moje pięści z chęcią oddawały ciosy na jego mordzie.
-Bieber! -Nathaniel odciągnął mnie od niego i odsunął na bok, ale ja znów chciałem się do niego dorwać. -Justin, słyszysz mnie? -chwycił moją twarz w dłonie i próbował skupić mój wzrok na swoich oczach. -Skup się. -burknął i poderwał mnie do góry.
Kiedy usłyszałem płacz dziecka, rozchyliłem szerzej oczy i odwróciłem się, próbując dotrzeć do źródła dźwięku.
-Bagażnik. -mruknął i podbiegł do auta. Szarpnął za klamkę, ale to nic nie dało. Zacisnąłem szczękę i zawinąłem dłoń w skórzaną kurtkę chłopaka. Zamachnąłem się, uderzając w szybę, która rozbiła się na kawałki. Przekręciłem blokadę i pociągnąłem za klamkę. Wskoczyłem do środka i podniosłem klapę, a widząc tam moją małą dziewczynkę, poczułem jednocześnie radość i cholerne wyrzuty sumienia.
Jestem skurwysynem.
Popierdolonym draniem.
Jak ja mogłem zrobić to dziecku?
Podniosłem ją i wtuliłem w siebie, ale ona wciąż nie przestawała płakać.

-Nie możesz jechać szybciej? -warknąłem na bruneta, bujając dziewczynkę w ramionach, ale to nic nie dawało. Wciąż nic.
-Przekroczyłem już z 15 wykroczeń, Bieber.
-Mam to w dupie, jedź kurwa szybciej! -krzyknąłem.
Do szpitala jeszcze kawałek drogi.
Westchnąłem i zacisnąłem szczękę, mając milion myśli na minutę.
Dlaczego ona nie przestaje płakać?

Wbiegłem schodami na górę, prawie wywracając po drodze napotkane osoby. Płacz nie ustawał, co wzbudziło zainteresowanie wśród innych.
-Już, już, cholera. -syknąłem, wtulając niemowlę do siebie.
Gdzie do kurwy jest ten pierdolony oddział?
Kod. Kod. Jaki był kod?
Ręce mi się trzęsły jak paralitykowi.
Na szczęście ktoś otworzył mi drzwi. Przepchnąłem go i wbiegłem do środka. Biegłem korytarzem, szukając wzrokiem sali Chloe.
210. 208. 205...203!
Kiedy wszedłem do środka, pielęgniarka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, widząc dziecko, zaczęła krzyczeć na mnie, jedynie działając mi na nerwy.
-Dlaczego ona ciągle płacze? -warknąłem do kobiety, która podskoczyła przestraszona.
-M-może jest głodna?
-To przynieś jej cholerne mleko. -syknąłem. Od razu wypełniła moje polecenie. Głupia suka. -No już. Jesteś u mamy. -westchnąłem i zagryzłem dolną wargę.
Nagle coś mnie tknęło. Zmarszczyłem lekko brwi i podszedłem bliżej łóżka Chloe. Położyłem maleńką na klatce piersiowej dziewczyny i pogłaskałem ją po główce.
Cisza.
Wreszcie, kompletna cisza.
Jedynie ciche postękiwanie maluszka.
Uspokoiła się dopiero czując bicie serca własnej mamy.
-Ja... -wychrypiałem i przeczesałem włosy palcami, chodząc po sali z nerwami pękającymi w szwach. To dla mnie za dużo.
Podszedłem do okna i przyparłem głowę do niego, biorąc kilka głębszych wdechów. Już nawet nie mam siły na płacz.

Wtedy zdarzył się cholerny cud.
-Justin... -jej głos odbił się w moich uszach, automatycznie odwróciłem się w jej stronę.
Jej oczy zwrócone na mnie.
Jej uśmiech.
Jej głos.
Jej łza.

Ona się wybudziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz