Strony

środa, 27 maja 2015

One Last Time: Prolog



~ Notka pod rozdziałem ~
Błękitne światła rozjaśniły kamienicę Seattle. Wokół stała masa gapiów, którzy przyglądali się zaistniałej sytuacji.Wszystko działo się błyskawicznie szybko.
-Panowie, podnosimy na trzy. –rozporządził ratownik prowadzący. Trzech pozostałych chwyciło za uchwyty czerwonych noszy, na którym leżał zakrwawiony Justin.
-Raz. Dwa. Trzy! –na ten rozkaz każdy z nich uniósł go do góry. Położyli go na szpitalnym łóżku, zabezpieczając go pasami. Po chwili chłopak był już w środku karetki.
-Justin wszystko będzie dobrze, słyszysz? –krzyknęła Chloe, przeciskając się do rannego mężczyzny. Lekarz złapał ją w pasie, odciągając do tyłu.
-Proszę nam tego nie utrudniać.
-Tam jest mój chłopak! –wyrwała się do przodu, jednak ten znów ją cofnął.
-I jest ranny, a ja właśnie ratuję mu życie. –powiedział, patrząc prosto w jej oczy.
-Zabieramy go do Swedish Medical Center, przy Tallman Ave. –oznajmił medyk, wsiadając do ambulansu.
-Chodź, pojedziesz ze mną. –Logan objął ją ramieniem i siłą odciągnął od miejsca, z którego zabrano Justina. –Pojedziemy tam razem. –dodał, pośpiesznym krokiem pochodząc do swojego samochodu.
-Podłączyć kroplówkę. Monitorujcie oddech. Zajmę się raną postrzałową.
Wydawało się, że mieli wszystko pod kontrolą, dopóki ciśnienie chłopaka nie zaczęło spadać. Na respiratorze puls był coraz słabszy, aż w końcu przestał był całkowicie wyczuwalny.
-Intubujemy go, już! –krzyknął lekarz prowadzący. Jeden z medyków wciąż zajmował się kroplówką. Reszta przystąpiła do defibrylacji.
Po pierwszej próbie reanimacja nie dawała żadnych efektów. Jednak zespół medyczny nie przestawał walczyć o życie młodego chłopaka. 

Justin otworzył powieki. Obudził się w miejscu, do którego uwielbiał przyjeżdżać, kiedy był małym chłopcem. To była dla niego ucieczka od szarej rzeczywistości.
To dom jego dziadków.
Ujrzał go w całej okazałości, kiedy wstał z świeżej trawy. Uwielbiał ten zapach. Zawsze go uspokajał i sprawiał, że dzięki temu czuł się dużo lepiej.
Słońce raziło go w oczy, więc spuścił wzrok w kierunku sadu. Tam jak zawsze dziadek kontrolował swoje drzewa. Sammy-pies pasterski zawsze kręcił się koło niego. Kiedy zobaczył bruneta od razu klepnął na ziemi, tak jakby nie dowierzał co właśnie widzi. Zaszczekał radośnie i zaczął biec w jego stronę. Justin zaśmiał się głośno, kiedy został powalony na ziemię przez ulubionego pupila.
Żaden cal twarzy chłopaka nie pozostał suchy. Sammy znów zaszczekał, jak gdyby wołał swojego pana.
Staruszek zmrużył powieki, przypatrując się nowo przybyłemu mężczyźnie. Dopiero po chwili ujrzał, że to jego wnuczek. Kosz z owocami wypadł mu z rąk.
-Diana! Diana! –nawoływał, pośpiesznym krokiem idąc w stronę chłopaka.
Nie minęła chwila, a w drzwiach od domu pojawiła się starsza kobieta, z siwymi włosami splecionymi w warkocz, który był owinięty wokół jej głowy. Reakcja staruszki była niemalże taka sama jak dziadka. Rzuciła to co trzymała w dłoniach i od razu ruszyła mu na spotkanie.
-Justin! –zawołała radośnie. Jak to babcia, od razu pojęła go w swoje ramiona, obsypując jego policzki tysiącem pocałunków. –Mój mały Justinek. –uśmiechnęła się szeroko, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
-Wróciłeś do nas! –dodała. –Widzisz, Bruce? Mówiłam, że wróci!
Justin uśmiechnął się szeroko, dając otulić im się z każdej strony.
Staruszek złapał w dłonie twarz chłopaka, przyglądając się jej uważnie.
-Jak ty wyrosłeś. Na prawdziwego mężczyznę! –jego twarz rozpromieniła się, a on sam uniósł dumnie głowę.
-Chodź. –babcia ujęła go pod ramię, prowadząc w stronę altanki położonej blisko jeziora. Był to jeden z cieplejszych dni wiosny. Zapach parzonej kawy uniósł się w powietrzu. Powiew wiatru otulił bruneta. Czuł się tutaj jak w raju. Troski nie zaśmiecały mu umysłu. Czuł się jak małe dziecko, które właśnie dostało swój wymarzony prezent na dzień dziecka. Kiedy wszyscy zasiedli przy stoliku, staruszka ujęła ręce chłopca. Gładziła je z czułością, wodząc wzrokiem po jego twarzy. –Opowiadaj, kochany. Co u ciebie?
Justin uśmiechnął się szczerze, a czując dotyk jednej z najważniejszych kobiet w jego życiu, czuł się naprawdę bezpiecznie.
-Dobrze, babciu. –przyznał.
Staruszek spojrzał na swoją żonę, obejmując ją ramieniem.
-Czekaliśmy tutaj na ciebie. –oczy dziadka zaświeciły się z radością.
Chłopak oblizał wargi i pierwszy raz wziął łyka swojej ulubionej czerwonej herbaty. Od razu przypomniało mu się całe jego dzieciństwo.
-Nie zostawiaj nas. –staruszka mocniej ścisnęła jego dłonie. –Nie poradzimy sobie bez ciebie.
Bieber zmarszczył brwi i cicho westchnął.
-Babciu, ale ja muszę. –odpowiedział, przyglądając się rysom na jej przyjaznej buzi.
Kobiecina od razu zmarkotniała. Schowała twarz w rękach, kręcąc głową na boki.
-Nie możesz. Nie możesz tam wrócić. Tamten świat jest zły. –wypowiedziała zaniżonym tonem glosu.
Chłopak odchylił się na oparciu drewnianej ławki.
-Dlaczego? –uniósł brwi ze zdumieniem.
W jednym momencie wszystko zniknęło.
Dookoła nastąpiła ciemność. Jedynie za drzwiami przebijało się światło.
-Poznajesz to miejsce? –zapytał dziadek, opierając dłoń na ramieniu swojego wnuka. Młody Bieber przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła. Dopiero po chwili zobaczył Jaxona leżącego w łóżku, który właśnie skopał z siebie pościel. Leżał cały odkryty.
Justin podszedł bliżej niego. Chciał chwycić za kołdrę, jednak ta rozmyła się między jego palcami. Jak gdyby zamiast niej była materia, której ten nie był w stanie dotknąć.
Zmarszczył brwi, jednak jemu to nie przeszkadzało.
-To nasz pokój. –odezwał się, wtykając ręce w kieszenie spodni. –Dawno mnie tu nie było. –przyznał.
-Jaxon...-szepnęła babcia. –Był taki tyci, kiedy się urodził. –dodała, przechylając głowę na bok.
-Zawdzięcza ci życie. –uzupełnił ją dziadek, na co brunet zmarszczył brew.
-Jak to? –zapytał ze zdziwieniem.
Cała scena przeniosła się do kuchni. Justin widział samego siebie, celującego w stronę ojca.
Przełknął ślinę.
Wyrzuty sumienia ściskały mu gardło.
-Ja nie chciałem. –przyznał, opuszczając wzrok. –To był...przypadek. Ja nie wiedziałem co robię. Drgnęły mi dłonie. Po prostu nacisnąłem na spust i...
-Cii, słoneczko. –babcia mocniej ścisnęła jego dłoń.
-Spójrz, co by się stało, gdybyś tego nie zrobił. –wypowiedziała, a wraz z jej słowami przenieśli się przed kamienicę.
-Ty byłbyś wtedy w pracy. Jaxon i mama spokojnie spali, kiedy...-przerwała. Justin poczuł zapach benzyny w powietrzu. Wszystko gwałtownie stanęło w płomieniach.
Rozległ się krzyk ludzi, którzy w ogniu wyskakiwali z okien, wołali o pomoc czy po prostu wyli z bólu.
Justin opadł na kolana, łapiąc się za głowę, jak gdyby próbował wyciszyć swój umysł od tego.
-Nie chcę tego. –krzyknął, zatykając uszy. Mimo to wciąż słyszał krzyk i płacz.
-Uratowałeś im życie, rozumiesz? –dziadek pochylił się nad nim, kładąc dłoń na jego ramieniu. Wtedy znów wszystko zniknęło.
Justin miał przyśpieszony oddech. Znaleźli się w miejscu, którego Bieber nie zapomni do końca życia.
-No dalej, młody. –usłyszał nawoływanie. Ten głos przyprawił go o dreszcze i mdłości. Mimo to coś  pchnęło go w tym kierunku. Przez kraty widział siebie w pomarańczowym uniformie więźnia, który właśnie próbował walczyć o przetrwanie. W pierwszą noc pobytu w tym pierdlu.
-Co, boisz się, cukiereczku? –zapytał znacznie wyższy od niego mężczyzna. Widział to przez pryzmat czasu, jak drugi z więźniów wygiął mu dłonie w tył. Wydawało się, że Justin był wtedy bezradny. Jednak adrenalina nie pozwalała mu się poddać. Kiedy jego napastnik podszedł bliżej, Bieber podparł się dłońmi na rękach faceta, który mu je wygiął i podskoczył, uderzając oprawcę z buta prosto w twarz. Ten zawył, uderzając głową o metalowe rury.
Stracił przytomność. Wtedy i ten drugi cofnął się w tył, mierząc go wzrokiem.
-Jesteś chory psychicznie, koleś! –warknął, wyciągając z celi swojego znajomego. Wtedy młody 18-latek mógł spokojnie odetchnąć.
Babcia pogładziła włosy swojego wnuka, obserwując jego boczny profil.
-Widzisz? –mruknęła, przyglądając się młodszemu odbiciu Justina. –Gdybyś tego nie zrobił, prawdopodobnie sam byś już nie żył. –wyszeptała.
-Ten świat jest zły, wnusiu. –upierała się. –Bardzo zły.
Bieber przełknął ślinę i pokręcił głową.
-Ale...ja mam swój własny świat, babciu. –dodał, oblizując wargi z westchnięciem.
-Wiem. –skinęła głową i wszystko znów zniknęło.
Błysnęło blade światło.
Pojawili się w miejscu, gdzie był długi korytarz z zielonymi kafelkami na ścianach. W oddali za ścianą zobaczył jak coś zbliża się w ich stronę. Dopiero po chwili dojrzał ratowników medycznych, którzy pchali szpitale łóżko i nosze, na którym ktoś leżał. Jedna pielęgniarka trzymała kroplówkę, medyczka intubowała go naciskając co jakiś czas na dużą, niebieską i gumową pompkę, która umożliwiała poszkodowanemu oddychanie.
-Przygotować salę operacyjną. Będziemy podawać krew. 0RH+, siostro. –zawołał lekarz, biegnąc w stronę białych, rozsuwanych drzwi z napisem „oddział ratunkowy”.
Justinowi zaschło w gardle, kiedy ujrzał tam siebie.
-Co się dzieje? –spojrzał na lekarzy i zacisnął pięści, powracając wzrokiem w stronę dziadków. –Czy...
-Tak. –dziadek od razu pokiwał głową. –To byłeś ty.
Łzy cisnęły się do oczu chłopaka. Zacisnął wargi i pobiegł zaraz za ratownikami.
Ujrzał drobną brunetkę, która w kremowym płaszczu biegła tuż przy łóżku, trzymając kurczywie rękę poszkodowanego.
Jej nawoływania słyszał tak jakby była kilka centymetrów od niego.
-Wszystko będzie dobrze, słyszysz? –brzmiało to tak, jakby chciała sama sobie to wmówić. –Justin, wyjdziesz z tego! –krzyknęła, kiedy przewieźli szpitalne łóżko przez kolejne drzwi. Nad nimi mignęło czerwone światło. To znaczyło, że sala operacyjna była zajęta.
To Chloe.
To jego Chloe.
Kiedy ta zsunęła się po ścianie do kucnięcia i schowała twarz w dłoniach, zanosząc się szlochem, Justin poczuł mocne ukłucie w sercu.
Zawahał się, jednak ruszył w jej kierunku.
-Chloe...-szepnął, zatrzymując się przed nią. Chciał ująć jej twarz w dłonie, żeby spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze...ale znów nie mógł niczego dotknąć.
Warknął głośno i uderzył pięścią w ścianę. Zaczął krzyczeć, że nie może nic z tym zrobić.
Że znów jest bezradny.
Obok niego przeszedł Logan, który ukucnął na przeciwko dziewczyny.
-Hej...-szepnął, kładąc dłoń na jej ramieniu, przez co Justin poczuł uczucie zazdrości. –Będzie dobrze, zobaczysz. –wyszeptał, wysilając się na krzepiący uśmiech.
Brunetka uniosła spojrzenie załzawionych oczu w jego stronę i zacisnęła mocniej wargi.
-To był pocisk dla mnie. –podniosła się, zaciskając palce. –To ja powinnam teraz tam leżeć. –wychrypiała, kiedy coś znów ścisnęło jej gardło.
-Chloe, nawet tak nie mów. –westchnął i pokręcił głową. Justin czuł bijącą od niego wątpliwość.
-To silny facet. Mi też uratował życie i jestem mu za to wdzięczny.
Blackwell zmarszczyła brwi i parsknęła bez humoru.
-A kto teraz uratuje jego? –wskazała ręką w stronę rozsuwanych drzwi. –Kto, huh? Wiesz jak ja się teraz czuję? –warknęła, uderzając go w ramię i znów się rozpłakała.
-Jak pieprzony kat, rozumiesz to? –zapłakała, a Logan przyjął ją w swoje ramiona.
Justin zmrużył gniewnie powieki na ten widok, jednak kiedy dziewczyna go odepchnęła, poczuł nieznaczną ulgę.
-Jedyne czego potrzebuję to tej wiadomości, że on to przeżyje, rozumiesz? –jęknęła i oparła rękę na swoim czole, chodząc zestresowana w kółko.
Serce jej podskoczyło, kiedy przez wielkie białe drzwi przebiegł lekarz, który wcześniej prowadził Justina.
-Co z nim? –wyskoczyła na przeciw niemu. –Potrzebujemy anestezjologa, musimy go reanimować. –rzucił pośpiesznie, wbiegając w przejście w korytarzu.
Chloe poczuła jak grunt osuwa się jej spod nóg. Usiadła na krześle i zacisnęła mocno dłonie między kolanami, patrząc pustym wzrokiem w jeden punkt.
Zamknęła oczy, a z ich kącików spłynęły pojedyncze łzy.
-Boże, proszę cię. Nie, ja cię błagam. Błagam, nie rób mi tego. Nie teraz. Oddaj mi go, proszę cię. –szeptała, co Justin doskonale słyszał.
Przełknął gorzkie łzy i podszedł do niej bliżej. Chciał ją przytulić, ale nie miał takiej możliwości.
-Skarbie, nie płacz, proszę. –szeptał, przyglądając się jej twarzy. Czuł okropny ból w sercu.
-Boże, on mnie uratował. To ja powinnam tam leżeć, nie on. To ja powinnam cierpieć. Boże, nie rób mu tego. On jest naprawdę dobrym człowiekiem. –splotła dłonie jak do modlitwy i oparła na nich swoje czoło. –To on rozjaśnił mój świat. To on pokazał mi, że warto wierzyć w lepsze jutro. To on sprawiał, że się uśmiechałam i byłam szczęśliwa. To on zapewnił mi bezpieczeństwo. Boże, jeśli to jego zesłałeś mi jako mojego anioła stróża, to jestem ci pieprzenie wdzięczna do końca swojego życia, ale nie odbieraj mi go, proszę cię. –załkała. Kiedy dwóch lekarzy znów przebiegło w stronę sali operacyjnej, dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie i powieki. Jak gdyby to miało pomóc jej w zwiększeniu swojej prośby.
Babcia Justina oparła dłoń na jego ramieniu, przypatrując się mu. Tym samym chciała mu dodać otuchy.
-To jest mój świat, babciu. –wyszeptał chłopak, przełykając ciężko ślinę. -Nie mogę zostać. Muszę wrócić. Ona mnie potrzebuje. –dodał, podnosząc się z siedzenia.
Staruszka zerknęła na swojego męża i cicho westchnęła. Złapała go za dłonie i pokiwała głową.
-Co muszę zrobić, żeby wrócić? –zapytał, patrząc w jej blado-zielone oczy.
-Musisz walczyć, Justin. –odpowiedział jego dziadek. –Jej wiara ci w tym pomoże. –uzupełnił, patrząc na młodą brunetkę.
Chłopak zacisnął wargi i uśmiechnął się do nich delikatnie. Westchnął i pewnym krokiem ruszył w stronę sali operacyjnej. 

-To na nic. –oznajmił jeden z lekarzy, zsuwając zieloną maskę z twarzy. –Reanimacja trwa już 45 minut. Dajmy mu po prostu odejść w spokoju. –mruknął, cofając się w tył. Lekarz prowadzący i anestezjolog spojrzeli na siebie umownym spojrzeniem.
-Dajmy mu jeszcze jedną szansę. –odpowiedział doktor całkowicie spokojnym głosem. Przypatrywał się twarzy Justina i cicho westchnął.
-No dawaj, młody. Dasz sobie radę. Uratuję cię, ale musisz mi w tym pomóc, okej? –oznajmił, mówiąc do młodego chłopaka. Mimo, że jego twarz była blada a usta sine, medyk nie podejmował próby odłączenia go od respiratora.
Pielęgniarka podała anestezjologowi defibrylator.
-200, ładuję. –zacisnął dłonie na elektrodach i przytknął je do ciała chłopaka. Jego klatka piersiowa podskoczyła pod wpływem przepływu prądu.
-Intubuję. –medyczka naciskała na pompkę w określonych odstępach czasu.
-250...ładuję. –znów przytknął elektrody do chłopaka.
Piskliwy dźwięk respiratora przerywały pojedyncze uderzenia serca chłopaka.
Ratownik odchylił głowę w tył i spojrzał w sufit, zamykając oczy z ulgą.
-Dzięki ci Boże. –wyszeptał, przyglądając się młodemu mężczyźnie. –Widzisz? –mruknął z uśmiechem i zsunął maskę z twarzy. –Udało ci się.
Lekarz opuścił salę operacyjną, zdejmując po drodze ochronny uniform i przeszedł przez rozsuwane drzwi. Podszedł do młodej brunetki i splótł swoje dłonie w pięści.
-Pani jest kimś z rodziny? –zapytał, unosząc łuk brwiowy. Brunetka przełknęła ślinę i pokręciła głową.
-No nic...-wypuścił powietrze, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
-Udało nam się go uratować. –kiedy tylko powiedział te słowa, dziewczyna od razu rzuciła mu się w ramiona, mocno do niego przytulając.
-Nawet nie wiem jak panu dziękować...-wyszeptała, wodząc wzrokiem po jego twarzy.
-Co z nim? Jak on się czuje? –rzucała miliony pytań.
-Stan jest stabilny. Serce pracuje. Myślę, że za jakieś dwie godziny powinien się wybudzić. –odpowiedział i pokiwał głową.
-Miał dla kogo walczyć. To jest najważniejsze. –uśmiechnął się i ruszył w swoim kierunku.
To racja.
Jeśli walczyć, to tylko dla niej.
~...~
-Justin? –zawołała Chloe, idąc schodami na górę. Przygryzła dolną wargę, cicho przy tym wzdychając. Bieber z czystym sumieniem mógł opuścić zespół Navy. Dostał medal za wyróżnienie w ramach poświęcenia życia innego człowieka. To jest to, co Sealsi robią najlepiej.
Właśnie byli na przyjęciu zorganizowanym na cześć wszystkich komandosów. Młoda brunetka wetknęła kosmyk włosów za ucho i odetchnęła spokojnie, kiedy zobaczyła chłopaka na balkonie. –Tu jesteś. –uśmiechnęła się i podeszła do niego, obejmując go dłońmi w pasie. Oparła głowę na jego plecach, składając na nich czuły pocałunek.
-Jak się czujesz? –zapytała, patrząc na jego boczny profil. Bieber uśmiechnął się pod nosem i odwrócił w jej stronę, otulając ją swoimi ramionami. Pocałował ją w czoło i oparł brodę na jej głowie.
-Teraz lepiej. –wyszeptał, chowając twarz w jej włosach.
Wreszcie miał cały swój świat przy sobie.
________________________
Stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, żeby tworzyć nowego bloga dla części drugiej i wszystko będzie w jednym miejscu. Chyba, że wy uważacie inaczej...dajcie znać w komentarzach.

5 komentarzy:

  1. Umiesz trzymać w napięciu dziewczyno :) za to cie uwielbiam. Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę sie doczekać następnego *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu, już myślałam, że zakończyłaś tą historię. Jak dobrze, że jest druga cześć <3. Trochę nie rozumiem końcówki, ale rozdział jest cudowny, tak strasznie trzyma w napięciu, boski <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Super!! Nie mogłam się doczekac. A jeśli chodzi o nowy blog na potrzebę następnego rozdziału to myślę że jest nie potrzeby. Dobrze będzie jak wszystko będzie w jednym miejscu :) jesteś genialna i mam nadzieje że teraz będzie juz wszystko dobrze i lekko erotucznie :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Aww super! Czekam na drugą część.
    Zdecydowanie najlepsze opowiadanie ever! Kocham to ♥.
    Pozdrawiam Lulu :)

    OdpowiedzUsuń