Strony

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 1 | OLT



*POV Chloe*
Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy zakleiłam ostatni karton ze swoimi rzeczami. Przejechałam dłonią po swoich włosach i cicho westchnęłam, rozglądając się dookoła. Całe pomieszczenie było puste. Postanowiłam się wyprowadzić od ciotki, a Justin miał mi w tym pomóc. Oczywiście po długiej rozmowie z matką i ojcem. Ta konwersacja nie należała do najłatwiejszych w moim życiu.
Kiedy Justin leżał w szpitalu, codziennie przesiadywałam u niego od rana do wieczora. Przez pierwsze dni myśleli, że podjęłam się jakieś pracy, ale kiedy widzieli w jakim stanie psychicznym jestem...
Tata co nieco wiedział o przeszłości mojego chłopaka, a mama? Nic, do czasu, kiedy nie przyłapała mnie pod szpitalem. Myślała, że jestem w ciąży. Kiedy zabierała się do dwugodzinnego wykładu, wolałam opowiedzieć jej pokrótce o co tak naprawdę chodzi.
W pierwszej chwili stwierdziła, że musiałam coś wziąć i po prostu majaczę. W końcu jak to. Jej kochana córeczka z kryminalistą? Później zaczęła się wszystkiego dopytywać. W końcu jest dziennikarką. Powiedziałam jej, że Justin to rzucił. A bynajmniej mi to obiecał, że nie wróci do tego. Nie po tym co się wydarzyło.
Nigdy nie zapomnę jej miny, kiedy chłopak po raz pierwszy pojawił się w naszym rodzinnym domu. Była przekonana, że „doktor Jessie Smith” przyszedł do nas w odwiedziny, a nie, że to ktoś, z kim jestem w związku.
-To wszystko? –z przemyśleń wyrwał mnie Justin, który znów wszedł do pokoju. Przejechałam językiem po ustach i skinęłam głową.
-Tak. –stwierdziłam, schylając się po pudło. –O nie, nie, nie. –wyprzedził mnie, podnosząc karton do góry.
-Przecież sama bym sobie poradziła. –mruknęłam i pokręciłam głową z uśmiechem.
-Ale od tego masz mnie.
-Justin...
-Jeśli ci zależy. –przerwał, kiwając głową na moje torebki. –możesz wziąć je. –puścił mi oczko i skierował się do wyjścia. Kiedy zeszliśmy na dół, Justin wyszedł na zewnątrz do swojego samochodu.
Rodzicie patrzyli na mnie trochę pobłażliwym wzrokiem.
-Co? –zmarszczyłam czoło.
Tata westchnął, próbując coś powiedzieć. Szybko jednak przewidziałam jego myśli.
-Znowu zaczynacie? –uniosłam łuk brwiowy. –Przecież rozmawialiśmy już o tym. –wykrzywiłam usta, chowając dłonie w tylnych kieszeniach białych spodni.
-Chloe my po prostu się o ciebie martwimy. W końcu jesteś naszym dzieckiem i...-tata ścisnął nerwowo dłonie, odchylając głowę w tył.
-Tata chciał powiedzieć...że nie możemy się przyzwyczaić do faktu, że jesteś już duża i...-westchnęła a jej oczy się zaszkliły. –Nasz mały ptaszek opuszcza gniazdo. –dodała łamliwym głosem.
Przechyliłam głowę na bok, od razu się rozczulając.
-Przecież będziemy was odwiedzać, jeśli tylko nas zaprosicie. –uśmiechnęłam się, podchodząc do nich bliżej. Wtuliłam się w ich ramiona i zamknęłam oczy. To dziś. Naprawdę dziś.
-Z czego wy się utrzymacie, moje dziecko? –zapytała mama, obejmując moją twarz w dłonie. Przygryzłam wnętrze policzka i zerknęłam w stronę chłopaka, który pojawił się w drzwiach. Jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić do tego, że moi rodzice go „akceptują”, a przynajmniej się starają.
-Justin jest mechanikiem samochodowym. –uśmiechnęłam się do niego, co on delikatnie odwzajemnił. Oparł się o futrynę i skrzyżował dłonie na piersiach.
-Mechanikiem? –moja mama nieznacznie się oburzyła. –Przecież...
-Mamo. –chrząknęłam. Zachowywała się tak, jakby sama od razu zaczynała robotę z pozycji prezesa zarządu magazynu Forbes. –Poza tym ja też podjęłam się pracy. –podniosłam dumnie głowę. Justin zmarszczył brwi, przypatrując mi się uważnie. Cóż, jeszcze mu o tym nie powiedziałam.
-Niedawno złożyłam CV do kawiarni na stanowisko kelnerki. Oddzwonili do mnie dziś rano. –dodałam z uśmiechem. Moja mama machnęła ręką, kręcąc przy tym głową.
-Clarie, daj spokój. –skarcił ją tata. No nareszcie. –Zawsze powtarzałaś, że chciałabyś, żeby twoje dzieci były samodzielne.
-Już naprawdę wszystko mi jedno. –mrugnęła. -Bylebyś nie zapomniała, że masz jeszcze rodziców.
Przewróciłam oczami i przytuliłam ją mocniej do siebie. Jak ona coś walnie...
-Daj znać jak dojedziecie.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Dbaj o nią. –ojciec wytknął palec w jego stronę. Justin wykrzywił usta w niemrawym uśmiechu i pokiwał głową. –Tak jak zawsze, panie Blackwell.
Na twarzy taty widziałam cień wątpliwości, mimo to wysunął do niego swoją rękę.
-Proszę, mów mi Rick.
Widać nie tylko ja byłam zdziwiona. Wymienili uścisk dłoni.
Po pożegnaniu się z nimi, wsiedliśmy do samochodu.
Oblizałam usta, bawiąc się swoimi palcami. Cisza między nami zaczęła mnie przytłaczać. Jedynie muzyka z radia jakoś trzymała mnie na duchu.
Nie wiem czy powinnam przerywać ten spokój. Kłykcie Justina pobielały od nacisku pięści na kierownicę. Sposób w jaki miał zaciśniętą szczękę...był zły. Ale nie potrafiłam odczytać na co i dlaczego.
Przesunęłam dłoń na wierzch jego ręki, kiedy zmieniał bieg. Rzucił mi krótkie spojrzenie, jak gdyby mój dotyk go parzył.
-Justin...-zaczęłam, kiedy wciąż na mnie nie patrzył. –Huh? –rzucił od niechcenia.
Spuściłam wzrok na swoje kolana i wzięłam głęboki wdech, próbując złączyć myśli w sensowną całość.
-Jesteś...jesteś na mnie zły? –zapytałam, patrząc na jego boczny profil. Wykrzywił usta i pokręcił głową w irytującym uśmiechu.
-Ja? –prychnął bez humoru. –Niby dlaczego?
Wiedziałam.
Przygryzłam dolną wargę i mocniej ścisnęłam jego dłoń. –Spójrz na mnie, proszę.
-Chloe, ja prowadzę. –mruknął pod nosem.
-To chociaż mnie słuchaj.
-Przecież słucham.
Zacisnęłam wargi i odsunęłam swoją rękę, odwracając się do niego tyłem. Przybrałam wygodniejszą pozycję i przysunęłam kolana do siebie.
-Już nieważne. –szepnęłam. Chwilę po tym usłyszałam trzask. Justin uderzył dłońmi w kierownicę ze zdenerwowaniem. –Kurwa. –warknął, mrużąc powieki.
Spojrzałam na niego przez ramię, kiedy zjechaliśmy na stację benzynową. Wyjął kluczyki z samochodu i wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami.
Zostawił mnie samą, kompletnie zdezorientowaną. Westchnęłam głośno i pokręciłam głową. Czasami naprawdę go nie rozumiem.
Odpięłam pas i otworzyłam drzwi, wychodząc na zewnątrz. Mogłam rozprostować nogi. Muszę przyznać, że było już ciemno. Mój zegarek wskazywał 21:17. Ogarnął mnie chłodny powiew wiatru. Postanowiłam, że pójdę do łazienki. Poza tym tam jest cieplej a ja muszę iść za potrzebą.
Weszłam do przedsionka, w którym była umywalka i niewielkie lustro. Jakiś facet z bródką właśnie mył ręce. Zmierzył mnie wzrokiem od którego dostałam dreszczy z obrzydzenia.
Za futryną znajdował się korytarz z wieloma kabinami toaletowymi. Nie było tu zbyt przyjemnie. Ale jednak mus to mus.
Kiedy wyszłam z kabiny, łazienka była zupełnie pusta. Miałam dziwne myśli. Obmyłam dłonie i sięgnęłam po ręczniki papierowe. Wyrzuciłam je do śmietnika. Wyszłam na zewnątrz i zerknęłam w stronę samochodu. Justina wciąż w nim nie było. Otworzyłam swoją torebkę i wyjęłam z niej telefon, chcąc wybrać odpowiedni numer.
Wtedy poczułam szarpnięcie, przez które wszystko wypadło mi z rąk. Silna, męska dłoń zasłoniła mi usta i wepchnęła z powrotem do środka. Zaczęłam krzyczeć i szybciej oddychać.
Czując gorący oddech na swojej szyi, modliłam się, żeby napastnik szybko dał mi spokój.
Próbowałam jakkolwiek się wybronić, jednak mężczyzna zablokował mi ruchy.
Boże, daj mi siły...

*POV Justin*
Kiedy dowiedziałem się, że Chloe podjęła pracę, szczerze ogarnęła mnie złość. Przecież mówiłem jej, że to ja się wszystkim zajmę, a ona ma dokończyć studia. Rozmawialiśmy o tym, ale jak zwykle, do kurwy, musi robić tak jak ona chce.
Przepełniło mnie wkurwienie i czułem, że nie dam rady dalej prowadzić. Musiałem na chwilę ochłonąć. Na moje szczęście całkiem niedaleko była stacja benzynowa, na którą zjechałem. Przy okazji muszę zatankować. Przeklnąłem pod nosem.
Wysiadłem z samochodu, niekontrolowanie trzaskając drzwiami. Cały czas miałem wrażenie, że jej starzy mają mnie za gorszego. Bo co? Bo nie jestem z ułożonej rodziny? Bo żeby jechać na wakacje, które oni mogę sobie załatwić od tak, ja muszę pracować przynajmniej przez pół roku?
Och nie, bo jestem kryminalistą. Pierdolonym mordercą, bandytą, który kurwa prawie zabił im córkę.
Wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. W złości kopnąłem w automat z przekąskami. Młody ochroniarz zerknął na mnie ostrzegawczym wzrokiem, jednak pierdoliłem to.
Prawie przeze mnie zginęła. I nie to żeby raz. Myśli, że nie będę w stanie utrzymać naszej dwójki? Kurwa, niech się cieszy, że chociaż podjąłem się uczciwej pracy i nie kradnę, nie piję, nie ćpam. Naprawdę mało zrobiłem dla nich i jej córki? Wykrzywiłem usta, wrzucając do koszyka kolejne artykuły.
Kurwa mać, naprawdę kocham Chloe. Nawet, jeśli potrafimy skakać sobie do gardeł, drzeć się jedno przez drugie, rzucać czym tylko popadnie. Kocham ją. Nie po to dałem się postrzelić, żeby teraz ją stracić, bo jej rodzice mają mnie za jakieś popychadło. Czy nie potrafią zrozumieć, że ja naprawdę się staram? Że chcę, żeby było nam dobrze? Poza tym wzrok jej ojca, kiedy mówił „dbaj o nią”, jak gdyby miał mnie za kogoś, kto nic nigdy nie potrafi zrobić tak jak trzeba. Jakbym był pierdolonym gówniarzem i potrzebował we wszystkim pomocy. Chcę im pokazać, że tak nie jest. Że sobie z tym poradzimy. Jej matka nie wyobrażała sobie naszego wspólnego życia. Nie wiem co ona myśli. Że poderżnę jej gardło a potem pozabijam całą jej rodzinę? Do cholery, jestem tylko człowiekiem. Każdy popełnia błędy, a błędy mojej przyszłości zostały już daleko w tyle. Bynajmniej ja tak myślałem.
Postawiłem koszyk na ladzie, żeby ekspedientka mogła mnie podliczyć.
-Czy to wszystko? –zapytała, na co ja zmarszczyłem brwi w zastanowieniu.
-Może coś na ból głowy. –poprosiłem, czując jak pulsują mi skronie. Nerwy robią swoje.
Kiedy zapłaciłem, chwyciłem za reklamówkę i wyszedłem na zewnątrz. Oblizałem wargi z westchnięciem, odkręciłem butelkę z wodą i połknąłem tabletkę przeciwbólową. Szczerze miałem nadzieję, że mi pomoże. Podszedłem do samochodu i otworzyłem drzwi, wrzucając zakupy na tylne siedzenia. Zmarszczyłem czoło, kiedy zauważyłem, że nie ma dziewczyny. Rozejrzałem się dookoła i przygryzłem dolną wargę.
No nie pierdol, że poszła gdzieś sama. Warknąłem pod nosem i oparłem się o samochód. Minęło kilka minut, jednak ta wciąż nie wracała. Postanowiłem się rozejrzeć. Moją uwagę przykuła czarna torebka z rozsypanymi wokół niej rzeczami. Zacisnąłem wargi i podniosłem ją. Wyświetlacz na telefonie dopiero teraz wygasł. Przesunąłem kciukiem w bok. Kiedy zobaczyłem swój numer na ekranie wybierania, poczułem, jak szybko serce podskoczyło mi do gardła. Wrzuciłem go do torebki i wszedłem do środka. Nie myliłem się.
Usłyszałem cichy jęk i płacz.
Poczułem jak moje mięśnie się napięły. Ruszyłem szybkim krokiem do środka, a wtedy zobaczyłem kolesia, trzymającego łapy na mojej dziewczynie.
Mojej Chloe.
Podbiegłem do niego i odepchnąłem go na drzwi jeden z kabin. Chwyciłem go za materiał jego koszulki i wbiłem go w drewnianą powierzchnię.
-Co jest kurwa?! –wydarł się, a mnie puściły nerwy. Byłem cholernie wkurwiony. Uderzyłem go w ryj, przez co jego głowa odskoczyła. Kątem oka widziałem jak roztrzęsiona dziewczyna starała doprowadzić się do porządku i ogarnąć całą sytuację.
-To moja dziewczyna, skurwysynie. –warknąłem, uderzając go z buta w brzuch, przez co ten zgiął się w pół. Nie kontrolowałem swoich emocji. Zrobiłem to jeszcze raz. I jeszcze jeden, do póki nie splunął krwią i nie zwymiotował.
-Justin! –krzyknęła Chloe, próbując mnie odciągnąć.
Wpadłem w jakiś trans. W amok.
Nie potrafiłem nad tym zapanować. Podniosłem do go góry i rzuciłem na drzwi, które pod wpływem jego ciężaru rozwaliły się w pół. Facet uderzył tyłem głowy o metalowe rury.
Moja klatka piersiowa unosiła się w niekontrolowanie szybkim tempie.
Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy ten kutas przestał się ruszać. Usłyszałem łamliwy głos Chloe.
-Zabiłeś go...
Przełknąłem ślinę i spojrzałem na nią, jakbym nie chciał w to wierzyć.
-Nie. –pokręciłem głową i zerknąłem w stronę mężczyzny. –Nic mu nie będzie.
-Justin, zabiłeś go! –krzyknęła, cofając się w tył. Zacisnąłem wargi i podszedłem do niego bliżej. Położyłem palce na jego szyi i przełknąłem ślinę, kiedy faktycznie nie wyczuwałem jego tętna.
Odsunąłem się i spojrzałem na dziewczynę.
-Chodź, spadamy stąd. –chwyciłem ją za dłoń, jednak ta wyszarpnęła się i uderzyła mnie w tors.
-Zabiłeś go, rozumiesz? –spojrzała mi w oczy, jakby chciała mi to wbić do głowy.
-Zamknij się. –warknąłem i ją w swoją stronę. –Chcesz, żeby ściągnęli na nas psy? –syknąłem, patrząc w jej oczy. –Uspokój się i zachowuj normalnie. –zacisnąłem rękę na jej nadgarstku i wyciągnąłem za sobą.
Podszedłem do auta i wyłączyłem blokadę. Kiedy chciałem wsiąść, Chloe wciąż stała po drugiej stronie, gapiąc się w stronę łazienek.
-Wsiadaj do cholery! –niemalże krzyknąłem, siadając za kierownicą. Chwilę później ruszyłem w dalszą trasę. Kątem oka spojrzałem na dziewczynę. Była blada. Trzęsła się z nerwów. Zacisnąłem szczękę i wziąłem głęboki wdech, czując, jak nie mogę zapanować nad emocjami.
-Chloe...
-Nie. –wtrąciła się, kręcąc głową na boki.
-Chloe, spójrz na mnie. –poprosiłem, ujmując jej dłoń. Od razu ją strzepnęła, patrząc na mnie złowrogim spojrzeniem.
-Nie dotykaj mnie! –krzyknęła, mając w oczach łzy.
-Nie wybaczę ci tego, rozumiesz? –jej wzrok przeszywał mnie na wylot. –Zostawiliśmy go tam samego.
Uderzyłem dłońmi w kierownicę.
-Chloe, do chuja! –warknąłem, przez to dziewczyna podskoczyła.
-Miałem mu kurwa podziękować, że prawie cię zgwałcił?!
Przez chwilę wodziła wzrokiem po mojej twarzy. Odwróciła się i odpięła swoje pasy.
-Zatrzymaj się. –zażądała.
-Co? –zmarszczyłem brwi. –Po co?
-Wysiadam. –zacisnęła wargi, kiedy jej głos zaczął się łamać.
Przechyliłem głowę do boku i ująłem ją za dłoń.
-Chloe, uspokój się. –szepnąłem, niemalże ją błagając.
-Nie, Justin. –przymknęła oczy i oblizała suche wargi.
-Chloe...
-Justin.
Zatrzymałem się, mimo to nie wyłączyłem blokady drzwi.
Cały czas trzymałem ją za dłoń.
-Uspokój się, proszę. –szepnąłem, przyciągając ją do siebie. Dopiero po krótkiej chwili zacisnęła palce na mojej koszulce i wybuchnęła płaczem.
Czułem się z tym tak pieprzenie źle.
-Skarbie, ja... –przełknąłem ślinę, chowając twarz w jej włosach. –Nie kontrolowałem tego. Przepraszam cię. Wiesz, że zrobiłem to tylko dla ciebie. Nigdy nie zrobiłbym tego w innych warunkach. –dodałem, kładąc dłonie na jej plecach. –Nie wiem co mnie napadło. Kiedy cię z nim zobaczyłem...Chloe, nie przeżyłbym tego, gdyby znowu miałabyś cierpieć przeze mnie.
-Ale to się właśnie dzieje, Justin. Nie widzisz tego? –uniosła brwi, patrząc mi w oczy. Warga jej drgnęła. Znów mocno się we mnie wtuliła.
-Nie chcę, żebyś trafił do więzienia. –szepnęła, na co moje mięśnie się napięły.
-Hej, spójrz na mnie. –mruknąłem, ujmując jej twarz w dłonie.
-Żadnego więzienia, okej? –uniosłem łuk brwiowy. –Nic się nie stało. Zapomnij o tym. –złożyłem pocałunek na jej czole i przymknąłem powieki.
-Nie zostawię cię, obiecuję. –szepnąłem, głaszcząc ją po włosach. –To się stało w Blacktown, niedaleko Sydney. A my? My jedziemy do LA. Nie znajdą nas. –dodałem, zaciskając szczękę.
Bynajmniej ja na to nie pozwolę.

10 komentarzy:

  1. Omg... :O Coraz bardziej mnie zaskakujesz, nie spodziewałam się czegoś takiego, wow!
    Uwielbiam Twoje pomysły, a rozdział wyszedł Ci naprawdę fantastycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oja :o sorki nie umiem nic więcej z siebie wykrzesić xd

    OdpowiedzUsuń
  3. JESTEŚ GENIALNA! FENOMENALNA JEZU JAKJA CIE KOCHAM I KOCHAM TWOJEOPOWIADANIA. POWINNAŚ KSIĄŻKE NAPISAĆ. PRAGNĘ WIĘCEJ NIE MOGE SIE DOCZEKAĆ. SZTOS

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam twojego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to co robisz!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś fenomalna!

    OdpowiedzUsuń