* POV Justin *
-Co słonko, zabrakło ci pary w gębie? –uniosłem łuk brwiowy.
Collin wystartował w celu ruszenia do wyjścia.
–O nie, nie. Wcześniej miałeś okazję się wycofać. –zatorowałem mu drogę ucieczki ramieniem i odepchnąłem go do tyłu.
-Nikt cię nie usłyszy, więc nie radzę krzyczeć. Nikt cię tu nie znajdzie, bo żadnego z nas tu nie było. –rzuciłem mu prostą aluzję. –A teraz moja kolej. –uniosłem pewnie głowę, mierząc go wzrokiem z góry.
-Naprawdę myślałeś, że wystarczy twoje jedno pierdolone słowo, żebym wyleciał z tej budy? –parsknąłem śmiechem, kręcąc głową w pełni rozbawiony sytuacją. Zbliżyłem się do niego, niemal że słyszałem jego zasrany oddech. Zresztą, ja to jedno. Bardziej przejąłem się akcją z Chloe. Chwyciłem go za włosy i pociągnąłem do góry, żeby postawić go do pionu. Pchnąłem go na ścianę i zawinąłem rękę w pięść, ona sama rwała się, by rozwalić mu ten nosek.
I zrobiłem to. Przywaliłem mu z siłą w twarz. Adrenalina i chęć zemsty w jednym. Poczułem, jak prąd przeszedł przez moje ciało w celu znalezienia ujścia uziemienia. Przyjemny dreszcz.
Parker zsunął się po ścianie, trzymając w rękach swój nos, z którego strumieniem lała się krew.
-Pierdol się. –wydukał. Uniosłem łuk brwiowy. –Słucham, słoneczko? Chyba nie dosłyszałem. –skrzyżowałem dłonie na piersi. Collin ruszył w moją stronę. Jego ręka zamachnęła się tuż przy mojej twarzy. Chwyciłem go za przedramię, podhaczyłem nogę i zawisłem dźwignią na jego szyi. Wykręciłem mu rękę, ze słodkim uśmiechem wsłuchując się w jego jęki. Och, Bogowie. To dużo lepsze niż seks.
-Mam dla ciebie ostrzeżenie. Jeśli tkniesz lub odezwiesz się do Blackwell, to przysięgam, że rozwalę ci łeb o ścianę. I choć jeszcze raz postaw powiesz coś komukolwiek na mój temat, rozpierdolę cię słoneczko. –wyszeptałem do jego ucha z uśmiechem i zszedłem z niego. Polubiłem Chloe, bo nie patrzyła na mnie jak reszta lasek, które na sam mój widok zdejmowały by staniki. Bo jako jedyna stąd zaufała mi i otworzyła przede mną. Bo znalazła we mnie formę oparcia, a wiem jak bardzo jest to potrzebne człowiekowi. W drzwiach wciąż stała moja sekretarka. Zakładam, że jej majtki-o ile w ogóle je ma-są mokre jakby właśnie wyszła w nich z kąpieli. Jej kolana znacznie się ugięły a dolna warga została nadgryziona przez górną partię zębów.
-Pożycz młodemu tampony, bo krew leje mu się z pizdy. –zaśmiałem się mrukliwie, na co Julie mi zawturowała.
–O nie, nie. Wcześniej miałeś okazję się wycofać. –zatorowałem mu drogę ucieczki ramieniem i odepchnąłem go do tyłu.
-Nikt cię nie usłyszy, więc nie radzę krzyczeć. Nikt cię tu nie znajdzie, bo żadnego z nas tu nie było. –rzuciłem mu prostą aluzję. –A teraz moja kolej. –uniosłem pewnie głowę, mierząc go wzrokiem z góry.
-Naprawdę myślałeś, że wystarczy twoje jedno pierdolone słowo, żebym wyleciał z tej budy? –parsknąłem śmiechem, kręcąc głową w pełni rozbawiony sytuacją. Zbliżyłem się do niego, niemal że słyszałem jego zasrany oddech. Zresztą, ja to jedno. Bardziej przejąłem się akcją z Chloe. Chwyciłem go za włosy i pociągnąłem do góry, żeby postawić go do pionu. Pchnąłem go na ścianę i zawinąłem rękę w pięść, ona sama rwała się, by rozwalić mu ten nosek.
I zrobiłem to. Przywaliłem mu z siłą w twarz. Adrenalina i chęć zemsty w jednym. Poczułem, jak prąd przeszedł przez moje ciało w celu znalezienia ujścia uziemienia. Przyjemny dreszcz.
Parker zsunął się po ścianie, trzymając w rękach swój nos, z którego strumieniem lała się krew.
-Pierdol się. –wydukał. Uniosłem łuk brwiowy. –Słucham, słoneczko? Chyba nie dosłyszałem. –skrzyżowałem dłonie na piersi. Collin ruszył w moją stronę. Jego ręka zamachnęła się tuż przy mojej twarzy. Chwyciłem go za przedramię, podhaczyłem nogę i zawisłem dźwignią na jego szyi. Wykręciłem mu rękę, ze słodkim uśmiechem wsłuchując się w jego jęki. Och, Bogowie. To dużo lepsze niż seks.
-Mam dla ciebie ostrzeżenie. Jeśli tkniesz lub odezwiesz się do Blackwell, to przysięgam, że rozwalę ci łeb o ścianę. I choć jeszcze raz postaw powiesz coś komukolwiek na mój temat, rozpierdolę cię słoneczko. –wyszeptałem do jego ucha z uśmiechem i zszedłem z niego. Polubiłem Chloe, bo nie patrzyła na mnie jak reszta lasek, które na sam mój widok zdejmowały by staniki. Bo jako jedyna stąd zaufała mi i otworzyła przede mną. Bo znalazła we mnie formę oparcia, a wiem jak bardzo jest to potrzebne człowiekowi. W drzwiach wciąż stała moja sekretarka. Zakładam, że jej majtki-o ile w ogóle je ma-są mokre jakby właśnie wyszła w nich z kąpieli. Jej kolana znacznie się ugięły a dolna warga została nadgryziona przez górną partię zębów.
-Pożycz młodemu tampony, bo krew leje mu się z pizdy. –zaśmiałem się mrukliwie, na co Julie mi zawturowała.
~... ~
Otworzyłem drzwi od mieszkania i wszedłem do środka.
Odłożyłem torbę z laptopem na regał i obolałą dłonią macałem ścianę w celu
znalezienia włącznika światła. Zrobiło się dużo jaśniej. Bez większego namysłu
ruszyłem do łazienki. Tego potrzebowałem. Odświeżenia i bezpośredniego snu.
Zrzuciłem z siebie ubrania, wchodząc do kabiny prysznicowej. Odkręciłem wodę i
poddałem się działaniom letniego strumienia wody. Odchyliłem głowę do tyłu i
przeczesałem włosy palcami. Cholera, to właśnie było lekiem na moje stargane
nerwy. Namydliłem ciało, zezwalając wszystkim mięśniom na rozluźnienie. To jest
to. Od razu poczułem się lepiej, a złość minęła jak ręką odjął.
Zakręciłem kurek od wody. Chwyciłem za ręcznik, szorując nim swoje włosy. Przeleciałem palcami wzdłuż nich i spojrzałem w lustro. Mimo, że w pierdlu spędziłem tylko 5 lat, obiecałem sobie, że nigdy w życiu tam nie wrócę. Chociażby nie wiem co. Moje ciało gdzie niegdzie było pokryte bliznami, siniakami, co przypominało mi o wszystkich chwilach przetrwania. To więzienie, nie plac zabaw. Zwłaszcza, że niczego nie ukradłem, nie dokonałem napaści, nie uprowadziłem nikogo. Po prostu zabiłem. Nieważne kogo, nie chcę o tym myśleć. Był dla mnie gównem i tyle. To przez niego mam zrytą psychikę. Przez niego nie mogę spać w nocy, z myślą, że ktoś siedzi w fotelu lub czai się za oknem, szukając okazji, by się na mnie rzucić. Albo kiedy stawałem w jej obronie. Bił ją. Nie pozwoliłem na to. Chwyciłem za... i... –wspomnienia przerwał mi wibrujący telefon.
Owinąłem ręcznik wokół bioder, usztywniając jego końcówki.Wziąłem telefon do ręki i przystawiłem go do ucha.
-Mówiłem ci, nie daj się poznać. Czego ty w tym, do cholery, nie zrozumiałeś?! –wydarł się Westwood. Ja pierdolę. Wywróciłem oczami, podchodząc do lodówki. Wyjąłem z niej butelkę piwa i wróciłem do pokoju. Rozłożyłem się wygodnie na sofie.
-Słucham tatuśku, pouczaj syna. –burknąłem. Przycisnąłem ramię do ucha, żeby przetrzymać telefon. podważyłem kapsel zapalniczką, podczas gdy komiarz po drugiej stronie odmawiał litanię. Wziąłem łyk alkoholu i odetchnąłem, zaspakajając pragnienie picia.
-Bieber, to nie są jaja! Chcesz wrócić do Los Angeles i do końca życia gnić w pierdlu? –rzucił, wydzierając się na mnie. Mój wzrok przeniósł się na dłoń, którą przywaliłem Collinowi. Knycie były szarpnięte, szorstkie i zdecydowanie obolałe. Przynajmniej miałem pewność, że ten kutas nie stanie mi już na drodze.
-Te, Josh. –burknąłem, kładąc nogi na stole. –Skończ pierdolić, okej? Dobrze wiem, co robię, staruszku. Nie pozwolę sobie, żeby gówniarz pluł mi w twarz. –wziąłem kolejne łyki piwa. Za każdym kolejnym upiciem czułem się bardziej rozluźniony. –Nie skończę pierdolić, bo przez ciebie ja wylecę z pracy a ty będziesz gnić w pierdlu nie 25, nie 30 lat, ale do końca twojego popieprzonego życia! –zagroził.
-Ta? To cudownie. Bo ja też prawie bym dzisiaj wyleciał przez tego sukinsyna. To źle, że pilnuję interesu? –pociągnąłem kolejne łyki i westchnąłem rozdrażniony.
-Widziałem jak wygląda ten-zacytował-sukinsyn. Był na pogotowiu, mam to w kartotece. Musieli zgłosić to na psy. Ciesz się, że małolat powiedział, że spadł ze schodów. Rozwaliłeś mu przegrodę nosową i zmiażdżyłeś kości. No i nie wiem czy jeszcze mogę pogratulować ci wykręcenia mu ręki. Naprawdę ci kurwa gratuluję, Bieber. Brawo. Oklaski na stojąco! –wykrzyczał. Zaśmiałem się głośno.
-No widzisz, przynajmniej on coś zrozumiał. –uśmiechnąłem się dumnie.
-Jesteś z siebie zadowolony?
-Oczywiście.
Westchnął. Uderzył w coś twardego i głośno przeklnął. Słyszałem jak chodzi. Jego kroki odbijały się o kafelki.
-Jesteś szczerze popierdolony.
Odstawiłem pustą butelkę na stół i położyłem się, podkładając sobie ramię pod głowę.
-Powiedz mi coś, czego nie wiem...
Zakręciłem kurek od wody. Chwyciłem za ręcznik, szorując nim swoje włosy. Przeleciałem palcami wzdłuż nich i spojrzałem w lustro. Mimo, że w pierdlu spędziłem tylko 5 lat, obiecałem sobie, że nigdy w życiu tam nie wrócę. Chociażby nie wiem co. Moje ciało gdzie niegdzie było pokryte bliznami, siniakami, co przypominało mi o wszystkich chwilach przetrwania. To więzienie, nie plac zabaw. Zwłaszcza, że niczego nie ukradłem, nie dokonałem napaści, nie uprowadziłem nikogo. Po prostu zabiłem. Nieważne kogo, nie chcę o tym myśleć. Był dla mnie gównem i tyle. To przez niego mam zrytą psychikę. Przez niego nie mogę spać w nocy, z myślą, że ktoś siedzi w fotelu lub czai się za oknem, szukając okazji, by się na mnie rzucić. Albo kiedy stawałem w jej obronie. Bił ją. Nie pozwoliłem na to. Chwyciłem za... i... –wspomnienia przerwał mi wibrujący telefon.
Owinąłem ręcznik wokół bioder, usztywniając jego końcówki.Wziąłem telefon do ręki i przystawiłem go do ucha.
-Mówiłem ci, nie daj się poznać. Czego ty w tym, do cholery, nie zrozumiałeś?! –wydarł się Westwood. Ja pierdolę. Wywróciłem oczami, podchodząc do lodówki. Wyjąłem z niej butelkę piwa i wróciłem do pokoju. Rozłożyłem się wygodnie na sofie.
-Słucham tatuśku, pouczaj syna. –burknąłem. Przycisnąłem ramię do ucha, żeby przetrzymać telefon. podważyłem kapsel zapalniczką, podczas gdy komiarz po drugiej stronie odmawiał litanię. Wziąłem łyk alkoholu i odetchnąłem, zaspakajając pragnienie picia.
-Bieber, to nie są jaja! Chcesz wrócić do Los Angeles i do końca życia gnić w pierdlu? –rzucił, wydzierając się na mnie. Mój wzrok przeniósł się na dłoń, którą przywaliłem Collinowi. Knycie były szarpnięte, szorstkie i zdecydowanie obolałe. Przynajmniej miałem pewność, że ten kutas nie stanie mi już na drodze.
-Te, Josh. –burknąłem, kładąc nogi na stole. –Skończ pierdolić, okej? Dobrze wiem, co robię, staruszku. Nie pozwolę sobie, żeby gówniarz pluł mi w twarz. –wziąłem kolejne łyki piwa. Za każdym kolejnym upiciem czułem się bardziej rozluźniony. –Nie skończę pierdolić, bo przez ciebie ja wylecę z pracy a ty będziesz gnić w pierdlu nie 25, nie 30 lat, ale do końca twojego popieprzonego życia! –zagroził.
-Ta? To cudownie. Bo ja też prawie bym dzisiaj wyleciał przez tego sukinsyna. To źle, że pilnuję interesu? –pociągnąłem kolejne łyki i westchnąłem rozdrażniony.
-Widziałem jak wygląda ten-zacytował-sukinsyn. Był na pogotowiu, mam to w kartotece. Musieli zgłosić to na psy. Ciesz się, że małolat powiedział, że spadł ze schodów. Rozwaliłeś mu przegrodę nosową i zmiażdżyłeś kości. No i nie wiem czy jeszcze mogę pogratulować ci wykręcenia mu ręki. Naprawdę ci kurwa gratuluję, Bieber. Brawo. Oklaski na stojąco! –wykrzyczał. Zaśmiałem się głośno.
-No widzisz, przynajmniej on coś zrozumiał. –uśmiechnąłem się dumnie.
-Jesteś z siebie zadowolony?
-Oczywiście.
Westchnął. Uderzył w coś twardego i głośno przeklnął. Słyszałem jak chodzi. Jego kroki odbijały się o kafelki.
-Jesteś szczerze popierdolony.
Odstawiłem pustą butelkę na stół i położyłem się, podkładając sobie ramię pod głowę.
-Powiedz mi coś, czego nie wiem...
* POV Chloe *
Minął tydzień od czasu mojej nieobecności na uczelni. Kiedy
moi profesorowie dzwonili, symulowałam ból gardła, kaszel, katar. Chociaż...przeziębić
się tak w lato? Trzeba mieć „szczęście”, a ja właśnie je mam. Natasha
przygotowała śniadanie. Tosty z serem, szynką, ogórkami i kukurydzą. Moje
ulubione. Ugryzłam kawałek i wzięłam łyk kawy.
-Jesteś pewna, że chcesz tam iść? –zapytała.
-Z jednej strony reakcja ludzi, przecież „dałam dupy profesorowi”. –wywróciłam oczami.
-Z drugiej przyjaciele. Tęsknie za nimi. –oblizałam łyżeczkę po kawie i chwyciłam za drugiego tosta.
-Albo za nim. –chrząknęła Tasha. Zakrztusiłam się ugryzionym kawałkiem. Zaczęłam kaszleć, dopóki się nie uspokoiłam. Uderzyłam ją w ramię i zmarszczyłam czoło. –Jesteś głupia.
-Auć! –zaśmiała się i potarła obolałe ramię. Pokręciła głową i zacmokała ustami. Odstawiłam talerz do zlewu i popukałam ją w czoło. –Zbieraj się, spóźnisz się na zajęcia. –oplotłam ramionami jej szyję i oparłam brodę na jej ramieniu. Z jednej strony faktycznie była porąbana, ale z drugiej-kochałam ją. Jest dla mnie jak siostra. Zawsze była tu dla mnie, nawet jeśli facet wchodził nam w paradę. Prędzej czy później i tak się godziłyśmy.
Podeszłam do lustra i odwróciłam się do niego tyłem, by ujrzeć swój tyłek. Muszę zacząć ćwiczyć. Jak to łatwo powiedzieć. Brak mi motywacji.
Jeansowe szorty zgrabnie leżały na moich pośladkach. Były z wysokim stanem, więc wcisnęłam w nie brzoskwiniową koszulę i zawiesiłam okulary przeciwsłoneczne na dekolcie. Chwyciłam za torbę i wyszłam z akademika. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy poczułam świeżość powietrza i promienie słońca otulające moje ciało.
Co sobie ludzie myśleli...wariatka cieszy się, że idzie do szkoły? Nie, że opuściła w końcu domowe więzienie. Chociaż przerwa dobrze mi zrobiła, to widać.
Wsunęłam w uszy słuchawki, w których rozbrzmiała piosenka Rihanny „rude boy”. Miałam ochotę pofalować tyłkiem do tej nuty, chociaż tak publicznie...nie wypada. Zawstydziłam się, a moje policzki znacznie zaróżowiły, kiedy jeden ze studentów naszej uczelni zauważył mnie podskakującą bez większego powodu.
Cóż, dziedziniec był już pusty. Cholera, spóźniłam się?
Wbiegłam do budynku i rozejrzałam się wzrokiem. Pierwsze piętro, w wykładowni. Tam powinna być psychologia. Ruszyłam biegiem w danym kierunku. Nie zauważyłam rozwiązanej sznurówki. Z hukiem wpadłam do sali. Zauważyłam buty. Zmarszczyłam łuk brwiowy i podniosłam głowę. Justin. Śmiał się.
-Widzicie? Tak powinniście wchodzić na moje zajęcia. Z impetem, zadowoleniem, i z klasą. –puścił do mnie oczko i pomógł podnieść się z podłogi. Cała sala wykładowa wybuchnęła śmiechem.
-Bardzo zabawne. –burknęłam z wymuszonym uśmiechem i zajęłam swoje miejsce. Widziałam, jak oblizuje usta w cwanym uśmiechu.
-Wracając do tematu... –powiedział, wracając z powrotem na podest. Chwycił za teczkę z kartkami i przewinął slajd prezentacji przedstawionej na ekranie.
-Jesteś pewna, że chcesz tam iść? –zapytała.
-Z jednej strony reakcja ludzi, przecież „dałam dupy profesorowi”. –wywróciłam oczami.
-Z drugiej przyjaciele. Tęsknie za nimi. –oblizałam łyżeczkę po kawie i chwyciłam za drugiego tosta.
-Albo za nim. –chrząknęła Tasha. Zakrztusiłam się ugryzionym kawałkiem. Zaczęłam kaszleć, dopóki się nie uspokoiłam. Uderzyłam ją w ramię i zmarszczyłam czoło. –Jesteś głupia.
-Auć! –zaśmiała się i potarła obolałe ramię. Pokręciła głową i zacmokała ustami. Odstawiłam talerz do zlewu i popukałam ją w czoło. –Zbieraj się, spóźnisz się na zajęcia. –oplotłam ramionami jej szyję i oparłam brodę na jej ramieniu. Z jednej strony faktycznie była porąbana, ale z drugiej-kochałam ją. Jest dla mnie jak siostra. Zawsze była tu dla mnie, nawet jeśli facet wchodził nam w paradę. Prędzej czy później i tak się godziłyśmy.
Podeszłam do lustra i odwróciłam się do niego tyłem, by ujrzeć swój tyłek. Muszę zacząć ćwiczyć. Jak to łatwo powiedzieć. Brak mi motywacji.
Jeansowe szorty zgrabnie leżały na moich pośladkach. Były z wysokim stanem, więc wcisnęłam w nie brzoskwiniową koszulę i zawiesiłam okulary przeciwsłoneczne na dekolcie. Chwyciłam za torbę i wyszłam z akademika. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy poczułam świeżość powietrza i promienie słońca otulające moje ciało.
Co sobie ludzie myśleli...wariatka cieszy się, że idzie do szkoły? Nie, że opuściła w końcu domowe więzienie. Chociaż przerwa dobrze mi zrobiła, to widać.
Wsunęłam w uszy słuchawki, w których rozbrzmiała piosenka Rihanny „rude boy”. Miałam ochotę pofalować tyłkiem do tej nuty, chociaż tak publicznie...nie wypada. Zawstydziłam się, a moje policzki znacznie zaróżowiły, kiedy jeden ze studentów naszej uczelni zauważył mnie podskakującą bez większego powodu.
Cóż, dziedziniec był już pusty. Cholera, spóźniłam się?
Wbiegłam do budynku i rozejrzałam się wzrokiem. Pierwsze piętro, w wykładowni. Tam powinna być psychologia. Ruszyłam biegiem w danym kierunku. Nie zauważyłam rozwiązanej sznurówki. Z hukiem wpadłam do sali. Zauważyłam buty. Zmarszczyłam łuk brwiowy i podniosłam głowę. Justin. Śmiał się.
-Widzicie? Tak powinniście wchodzić na moje zajęcia. Z impetem, zadowoleniem, i z klasą. –puścił do mnie oczko i pomógł podnieść się z podłogi. Cała sala wykładowa wybuchnęła śmiechem.
-Bardzo zabawne. –burknęłam z wymuszonym uśmiechem i zajęłam swoje miejsce. Widziałam, jak oblizuje usta w cwanym uśmiechu.
-Wracając do tematu... –powiedział, wracając z powrotem na podest. Chwycił za teczkę z kartkami i przewinął slajd prezentacji przedstawionej na ekranie.
~...~
-Poproszę kanapkę z twarożkiem i szczypiorkiem. –uśmiechnęłam
się do młodej pracownicy, która stała za ladą w bufecie.
-I kawę, bez mleka. –usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się do Justina. –Spokojnie, zapłacę. –odwzajemnił gest i oparł się o bar. Jego wzrok skupił się na okularach zawieszonych na moim dekolcie. Albo na biuście. Chociaż wolałabym pierwszą wersję. Chrząknęłam, kiedy praktykantka postawiła zaparzoną kawę w plastikowym kubeczku na ladzie.
-O, dzięki, słonko. –puścił do niej oczko na co ta wyglądała jakby właśnie uderzył ją piorun. Albo jakby zaraz miałaby się z nim pieprzyć.
-Na koszt firmy...-rozpuściła się. Wywróciłam oczami i zerknęłam na niego poirytowana.
-No co? –szepnął w pełni rozbawiony.
-Och nic, grecki bożku. –burknęłam. Zabierając swoją kanapkę. Straciłam apetyt, wrzuciłam ją do torebki.
Ruszył za mną, w pełni zadowolony z siebie.
-Masz jakieś plany na dziś, Blackwell?
-Chloe...
-Hm?
-Chloe. Jestem Chloe. Skończ nazywać mnie... –zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam Collina.
Automatycznie schowałam się za ramieniem Justina. Chwila moment.
Czy on miał opatrunek na nosie i...rękę w gipsie?!
-Dużo mnie ominęło, jak widzę...-burknęłam. –No...sporo. –wzruszył jakby obojętnie barkami.
-Ciekawe kto go tak załatwił. –zmarszczyłam czoło. Justin odwrócił spojrzenie. Wziął kolejny łyk kawy.
Collin starał się przejść jak najdalej nas, co było w prawdzie niemożliwe, bo tylko tędy była najszybsza droga, by dostać się do sali od ekonomii. Przecież tam miał teraz zajęcia.
-Obiecaj mi, że nie masz z tym nic wspólnego. –zagroziłam mu palcem.
-Daj spokój, chodźmy stąd. –pociągnął mnie za ramię. Wyglądał na zdenerwowanego.
Spojrzałam na jego knykcie, które były trochę starte i nieznacznie zaczerwienione.
Przystanęłam, krzyżując ramiona na piersiach.
-Bieber? –zmrużyłam powieki. Oblizał niespokojnie usta. –Chloe...
-Wiedziałam... –nie musiał mi nic mówić. Z jednej strony byłam zła, że doprowadził go do takiego stanu i że w ogóle dokonał czegoś takiego. Cholera, że jeszcze go za to nie wywalili.
Ale z drugiej...to Collin. Połowa strona mnie chciała uderzyć go w głowę za tak nieumyślny czyn a druga...cholera, przybiłabym mu piątkę i urządziła imprezę! Niech frajer poczuje choć raz jak to jest. To nowy widok dla mnie, ponieważ jeszcze nikt nie skopał Parkerowi dupy.
-Nie mów nikomu, że to ja. –wydawało się, jakby szeptał. Albo po prostu ściszył głos. Albo...
-Dlaczego? –rzuciłam głupio. –Nie pytaj.
Wyglądał na zniesmaczonego.
A, już wiem.
-Zależy ci na tym stażu? –uśmiechnęłam się do niego.
-Nie powiem, słowo harcerza. –roześmiałam się, wykonując znak pokoju.
Jak to zawsze w bajkach bywa...coś przerwało nam idealne świętowanie rozkwaszonej mordy Collina. Piłka footballowa uderzyła w kubek Justina, który wypadł mu z ręki i oblał mnie swoją zawartością. Otworzyłam usta z zażenowaniem. Cholera, zabije go!
-Sorry, młoda! –krzyknął mój brat, Lucas. Zacisnęłam zęby, jednak by nie wyjść na rozpieszczoną idiotkę-nie tupnęłam nogą.
-Co zrobiłeś, kretynie?! –krzyknęłam. –Ugh, dupek! –wyrzuciłam z siebie. Próbowałam zetrzeć plamę kawy papierowymi serwetkami do ciasta. –Nie mam bluzki w szafce, muszę wrócić do akademika. –westchnęłam i spojrzałam na Justina.
-Nie ma sprawy, weź moją. –powiedział, zdejmując z siebie bluzę. Była czerwona, bez kaptura, z logiem żółto-zielonego orła. To barwy naszej drużyny. Na szczęście miał na sobie jeszcze biały podkoszulek, który dopiero teraz ukazał jego umięśnione ramiona. Aż zakołysało mi się w głowie.
-Dziękuję. –chrząknęłam, odczuwając suchość w ustach. –Nie ma sprawy. –wzruszył barkami.
-Ej, Bieber! –krzyknął mój brat. -Grasz z nami?
-Ja nie... –spojrzał na mnie z lekkim zakłopotaniem.
-Nie ma sprawy, idź. Przebiorę się. –uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam jego policzek.
Odwzajemnił półuśmiech i pobiegł do grupy innych umięśnionych kolesi. Niech chociaż teraz poczuje się jak nastolatek, a nie przymusowy stażysta w tej budzie.
Weszłam do damskiej łazienki i zamknęłam się w kabinie. Zdjęłam swoją brzoskwiniową koszulę i wetknęłam ją do torby. Założyłam bluzę Justina i nie byłam zdziwiona z efektu. Utopiłam się w niej! Nic dziwnego, był ode mnie wyższy, masywniejszy. Bluza przesiąknęła jego zapachem. Miał wyjątkowe perfumy. Nie były mocne, ani zbyt słabe. Były w sam raz.
Wróciłam na boisko, obserwując Justina wczuwającego się w rolę napastnika. Zaśmiałam się. Był w tym dobry, nie ma co ukrywać.
-Chloe? –usłyszałam za sobą głos przyjaciółki. Cholera.
-Co robisz na meczu? Ty nienawidzisz footballu... –skwitowała. Miała rację, ugh.
-Gdzie twoja bluzka? –zapytała, pociągając za skrawek bluzy. Westchnęłam.
-Oblałam się kawą i Justin... –przerwała mi. –Ooo, już rozumiem. –pokręciła głową na boki. Nie wiem czy była bardziej rozbawiona czy śmiała się naśmiewając ze mnie.
-Nic dziwnego. Cały czas na ciebie patrzy. –szepnęła mi do ucha. Zaczerwieniłam się.
-Co? Wcale nie. –tupnęłam oburzona. –Spójrz sama.
Położyłam ręce na barierce i przerzuciłam oczy na Justina. A jednak prawda. Patrzył na mnie z uśmiechem i zamachał do mnie. Trzymał pod pachą piłkę. O nie.
-Wyrzuć piłkę! –krzyknęłam. –Co?! –krzyknął, próbując przygłuszyć muzykę graną przez orkiestrę.
I w tym momencie został powalony na ziemię przez grupę wygłodniałych zwycięstwa dryblasów z drużyny. Zaśmiałam się głośno. Widać, nie tylko dziś miałam bliskie zetknięcie z ziemią.
-I kawę, bez mleka. –usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się do Justina. –Spokojnie, zapłacę. –odwzajemnił gest i oparł się o bar. Jego wzrok skupił się na okularach zawieszonych na moim dekolcie. Albo na biuście. Chociaż wolałabym pierwszą wersję. Chrząknęłam, kiedy praktykantka postawiła zaparzoną kawę w plastikowym kubeczku na ladzie.
-O, dzięki, słonko. –puścił do niej oczko na co ta wyglądała jakby właśnie uderzył ją piorun. Albo jakby zaraz miałaby się z nim pieprzyć.
-Na koszt firmy...-rozpuściła się. Wywróciłam oczami i zerknęłam na niego poirytowana.
-No co? –szepnął w pełni rozbawiony.
-Och nic, grecki bożku. –burknęłam. Zabierając swoją kanapkę. Straciłam apetyt, wrzuciłam ją do torebki.
Ruszył za mną, w pełni zadowolony z siebie.
-Masz jakieś plany na dziś, Blackwell?
-Chloe...
-Hm?
-Chloe. Jestem Chloe. Skończ nazywać mnie... –zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam Collina.
Automatycznie schowałam się za ramieniem Justina. Chwila moment.
Czy on miał opatrunek na nosie i...rękę w gipsie?!
-Dużo mnie ominęło, jak widzę...-burknęłam. –No...sporo. –wzruszył jakby obojętnie barkami.
-Ciekawe kto go tak załatwił. –zmarszczyłam czoło. Justin odwrócił spojrzenie. Wziął kolejny łyk kawy.
Collin starał się przejść jak najdalej nas, co było w prawdzie niemożliwe, bo tylko tędy była najszybsza droga, by dostać się do sali od ekonomii. Przecież tam miał teraz zajęcia.
-Obiecaj mi, że nie masz z tym nic wspólnego. –zagroziłam mu palcem.
-Daj spokój, chodźmy stąd. –pociągnął mnie za ramię. Wyglądał na zdenerwowanego.
Spojrzałam na jego knykcie, które były trochę starte i nieznacznie zaczerwienione.
Przystanęłam, krzyżując ramiona na piersiach.
-Bieber? –zmrużyłam powieki. Oblizał niespokojnie usta. –Chloe...
-Wiedziałam... –nie musiał mi nic mówić. Z jednej strony byłam zła, że doprowadził go do takiego stanu i że w ogóle dokonał czegoś takiego. Cholera, że jeszcze go za to nie wywalili.
Ale z drugiej...to Collin. Połowa strona mnie chciała uderzyć go w głowę za tak nieumyślny czyn a druga...cholera, przybiłabym mu piątkę i urządziła imprezę! Niech frajer poczuje choć raz jak to jest. To nowy widok dla mnie, ponieważ jeszcze nikt nie skopał Parkerowi dupy.
-Nie mów nikomu, że to ja. –wydawało się, jakby szeptał. Albo po prostu ściszył głos. Albo...
-Dlaczego? –rzuciłam głupio. –Nie pytaj.
Wyglądał na zniesmaczonego.
A, już wiem.
-Zależy ci na tym stażu? –uśmiechnęłam się do niego.
-Nie powiem, słowo harcerza. –roześmiałam się, wykonując znak pokoju.
Jak to zawsze w bajkach bywa...coś przerwało nam idealne świętowanie rozkwaszonej mordy Collina. Piłka footballowa uderzyła w kubek Justina, który wypadł mu z ręki i oblał mnie swoją zawartością. Otworzyłam usta z zażenowaniem. Cholera, zabije go!
-Sorry, młoda! –krzyknął mój brat, Lucas. Zacisnęłam zęby, jednak by nie wyjść na rozpieszczoną idiotkę-nie tupnęłam nogą.
-Co zrobiłeś, kretynie?! –krzyknęłam. –Ugh, dupek! –wyrzuciłam z siebie. Próbowałam zetrzeć plamę kawy papierowymi serwetkami do ciasta. –Nie mam bluzki w szafce, muszę wrócić do akademika. –westchnęłam i spojrzałam na Justina.
-Nie ma sprawy, weź moją. –powiedział, zdejmując z siebie bluzę. Była czerwona, bez kaptura, z logiem żółto-zielonego orła. To barwy naszej drużyny. Na szczęście miał na sobie jeszcze biały podkoszulek, który dopiero teraz ukazał jego umięśnione ramiona. Aż zakołysało mi się w głowie.
-Dziękuję. –chrząknęłam, odczuwając suchość w ustach. –Nie ma sprawy. –wzruszył barkami.
-Ej, Bieber! –krzyknął mój brat. -Grasz z nami?
-Ja nie... –spojrzał na mnie z lekkim zakłopotaniem.
-Nie ma sprawy, idź. Przebiorę się. –uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam jego policzek.
Odwzajemnił półuśmiech i pobiegł do grupy innych umięśnionych kolesi. Niech chociaż teraz poczuje się jak nastolatek, a nie przymusowy stażysta w tej budzie.
Weszłam do damskiej łazienki i zamknęłam się w kabinie. Zdjęłam swoją brzoskwiniową koszulę i wetknęłam ją do torby. Założyłam bluzę Justina i nie byłam zdziwiona z efektu. Utopiłam się w niej! Nic dziwnego, był ode mnie wyższy, masywniejszy. Bluza przesiąknęła jego zapachem. Miał wyjątkowe perfumy. Nie były mocne, ani zbyt słabe. Były w sam raz.
Wróciłam na boisko, obserwując Justina wczuwającego się w rolę napastnika. Zaśmiałam się. Był w tym dobry, nie ma co ukrywać.
-Chloe? –usłyszałam za sobą głos przyjaciółki. Cholera.
-Co robisz na meczu? Ty nienawidzisz footballu... –skwitowała. Miała rację, ugh.
-Gdzie twoja bluzka? –zapytała, pociągając za skrawek bluzy. Westchnęłam.
-Oblałam się kawą i Justin... –przerwała mi. –Ooo, już rozumiem. –pokręciła głową na boki. Nie wiem czy była bardziej rozbawiona czy śmiała się naśmiewając ze mnie.
-Nic dziwnego. Cały czas na ciebie patrzy. –szepnęła mi do ucha. Zaczerwieniłam się.
-Co? Wcale nie. –tupnęłam oburzona. –Spójrz sama.
Położyłam ręce na barierce i przerzuciłam oczy na Justina. A jednak prawda. Patrzył na mnie z uśmiechem i zamachał do mnie. Trzymał pod pachą piłkę. O nie.
-Wyrzuć piłkę! –krzyknęłam. –Co?! –krzyknął, próbując przygłuszyć muzykę graną przez orkiestrę.
I w tym momencie został powalony na ziemię przez grupę wygłodniałych zwycięstwa dryblasów z drużyny. Zaśmiałam się głośno. Widać, nie tylko dziś miałam bliskie zetknięcie z ziemią.
Super! *-*
OdpowiedzUsuńCzekam nn ;*;*
idealny jak zwykle! czekam z niecierpliwością na następny:)
OdpowiedzUsuńJejku hahahahah to opowiadanie jest świetne! I Justin jest taki super!:D są słodcy razem no:') wspaniały rozdział! Do następnego ✌
OdpowiedzUsuńHahaha kocham to. Taki słodki rozdział, az miło sie czyta. Fabuła 6+ czekam na nexta
OdpowiedzUsuńasgdgahs świetny rozdział!
OdpowiedzUsuń@luvbiebsandmint
Hej, wczoraj przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę stwierdzić że piszesz świetnie. Pomysł inny niż wszystkie zważając ze Justin z więzienia jest stażysta :D Jeny też bym takiego chciała hahaha . Nie będę się dużo rozpisywać ale pisz kochana dalej. Do nn !
OdpowiedzUsuńŚwietny !!
OdpowiedzUsuńŚwietne powiązanie, już nie mogę doczekać się następnego 😍
OdpowiedzUsuń