Strony

poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział 24

*POV Chloe*

Rektor powiedział, że rozpatrzy moje podanie. Dobrze było go znów zobaczyć.

Zrobiłam małe zakupy do domu i usiadłam przy jednym ze stolików, zamawiając kawę.

Miałam naprawdę chwilę dla siebie.

Podgryzłam wargę i wykrzywiłam usta w zamyśleniu.

Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Justina.

Nie mogłam tak łatwo odpuścić sobie tej sprawy.

-Halo?

-I jak? Coś wiadomo jeśli chodzi o tych sąsiadów? -rzuciłam od razu.

-Hej kochanie, tak, dobrze się czuję, dziękuję, że pytasz. -mruknął sarkastycznie.

-Jay...?

-Mówiłem ci, że to nic takiego. -westchnął, prawdopodobnie przewrócił oczami. -Sprawdzili ich mieszkanie, facet niczemu nie przeczył, nie stawiał oporu. Powiedział, że jego żona jest na zakupach. Wszystko jest w porządku, a ty wreszcie przestań zajmować się cudzymi sprawami i choć raz naprawdę zajmij się sobą. -zmarszczyłam czoło na jego słowa i oblizałam nerwowo usta.

Nie otworzyła mi drzwi, ale na zakupy to niby poszła?

-Justin to nie...

-Chloe do cholery skończ ten pierdolony temat! -prawie podskoczyłam przez jego krzyk.

Zacisnęłam usta i westchnęłam cicho.

-Umm...ja po prostu... -przytknęłam dłoń do czoła i potrząsnęłam głową. -Przepraszam. Masz rację.

-Zrozum, kochanie, jestem w pracy, nie mogę co chwilę siedzieć na telefonie.

-Rozumiem. -odparłam i upiłam kilka łyków kawy.

-Kocham cię.

-Ja ciebie też.

***

Kiedy wróciłam do domu, podziękowałam mamie i pożegnałam się z nią.

Położyłam Cassie do łóżeczka a kiedy tylko zasnęła, ruszyłam do kuchni.

Odgrzałam obiad i pomyślałam, że warto byłoby zrobić coś miłego dla Justina.

Wzięłam się za pieczenie ciasta.

Gdy wsadziłam sernik do piekarnika, usłyszałam głośne walenie do drzwi.

Podskoczyłam z przerażenia i zmarszczyłam brwi. Huk nie ustępował.

Przełknęłam ślinę i ruszyłam powolnym krokiem w stronę drzwi.

Kiedy zajrzałam przez wizjer i zobaczyłam faceta z mieszkania obok, ze stresu uderzyła mnie fala gorąca.

Odskoczyłam od drzwi, gdy cholernie mocno kopnął w nie nogą.

-Otwieraj te drzwi, wiem, że tam jesteś! -wydzierał się.

Oparłam się o ścianę i pomodliłam się w duchu. -Otwieraj bo rozpierdolę je w pył! -wykrzykiwał.

Kiedy usłyszałam płacz Cassie, przeklęłam pod nosem i pobiegłam do pokoju córeczki.

Wzięłam ją na ręce i próbowałam uspokoić, bujając ją w swoich ramionach.

-Shh kochanie, cichutko. -wyszeptałam, mocno tuląc ją do siebie.

Chwyciłam za telefon i drżącymi palcami wybrałam numer do Justina.

-Odbierz, kochanie, odbierz. -powtarzałam pod nosem, zaciskając usta.

Cassandra nie przestawała płakać a ten psychopata wciąż dobijał się do naszych drzwi.

Nic.

Pewnie był na mnie zły lub wyciszył telefon. Miałam mu nie przeszkadzać, ale teraz naprawdę potrzebuję go obok.

Dzwoniłam do niego, ale wciąż bezskutecznie.

Wyszłam z maleństwem na balkon i przykucnęłam, mocno przytulając ją do siebie.

Kiedy hałas ustał, odetchnęłam ze spokojem. Najwyraźniej facet odpuścił.

Dzięki ci Boże.

-Chloe co do cholery?! -syknął Justin. -Ile razy mam ci powtarzać, że...

-On się dobijał do nas, Justin. -powiedziałam głosem bliskim płaczu.

-Jak się dobijał? Kto?

-Ten facet zza ściany. Walił w drzwi z dobre piętnaście minut. -odparłam, biorąc głęboki wdech. -Proszę cię, przyjedź. -wychrypiałam, nie pozwalając, by szloch wziął nade mną górę.

-Co z Cassie? -spytał pośpiesznie.

-Spała, ale tak się rozpłakała, że nie mogłam jej uspokoić. -oblizałam usta, a gdy usłyszałam dźwięk wiertła, moje serce zabiło jak szalone.

-Boże, Justin on wywierca zamek. -załkałam i przytuliłam mocniej córeczkę.

-Zamknijcie się na balkonie, już jadę. -wydyszał. -Nie rozłączaj się, ko...

-Tu jesteś, ty wredna suko. -masywny facet wyrwał mi telefon z rąk i wyrzucił go przez balkon.

-Nie rób nam krzywdy, proszę. -załkałam i mocniej wtuliłam w siebie mojego aniołka. -Po prostu odejdź.

-Ooo nie, kruszynko. Na to już za późno. -mruknął z fałszywym uśmiechem i zbliżył się do nas. -Nie nauczyła cię mamusia, że nie ładnie tak wtrącać się w nieswoje sprawy? -dodał karcąco, przejeżdżając dłonią po moim policzku.

Poczułam wstręt, dlatego zamknęłam oczy i zadrżałam.

-Jesteś ładną dziewczynką. -wyszeptał przy moim uchu. -Może to nauczy cię nasyłania na mnie psiarni. -dodał o zanim zdążyłam zareagować, wyrwał mi córeczkę z rąk.

-Nie, nie, proszę, nie! -zapłakałam, próbowałam mu ją odebrać, ale ochraniał ją swoim ciałem.

Uderzyłam go w tył głowy i wbiłam mu paznokcie pod skórę.

To był cholerny błąd.

Odwrócił się uderzył mnie w twarz, przez co upadłam na posadzki i skuliłam się w kącie.

-N-nie rób jej krzywdy, p-proszę. -jęknęłam błagalnie, zalewając się łzami, gdy moje maleństwo nie przestawało płakać.

*POV Justin*

Zapaliłem papierosa podczas przerwy, aby na moment oderwać się od dokumentacji.

Sydney przy Los Angeles to raj na ziemi.

Nic się nie dzieje oprócz napadów, włamań, kradzieży i marnych nielegalnych wyścigów.

Kiedy wróciłem do budynku, zauważyłem, że mój telefon wibruje na biurku.

Kurwa mać, ona mnie kiedyś doprowadzi do grobu.

-Chloe co do cholery?! -syknąłem ze złością w głosie.

Mam już tego serdecznie dość, ona ma chorą obsesję na punkcie tej popieprzonej rodzinki. -Ile razy mam ci powtarzać, że...

-On się dobijał do nas, Justin. -usłyszałem jej załamany głos, bliski płaczu.

-Jak się dobijał? Kto? -spytałem, potrząsając głową.

-Ten facet zza ściany. Walił w drzwi z dobre piętnaście minut. -odparła, biorąc drżący wdech. -Proszę cię, przyjedź.

Moje oczy się rozszerzyły. Wybiegłem z pomieszczenia, pozostawiając wszystko inne w tyle.

-Wracam do domu, ten sam facet dobija się do naszego mieszkania. -rzuciłem mojemu wspólnikowi i chwyciłem za klucze do auta.

-Co z Cassie? -spytałem w pośpiechu, wsiadając do samochodu. Nawet nie zapiąłem pasów.

Próbowałem podtrzymać rozmowę, aby Chloe nie została z tym sama i jakkolwiek uciekła od tego myślami.

-Spała, ale tak się rozpłakała, że nie mogłam jej uspokoić.

Ja pierdole, mój mały skarb.

Wyprzedzałem każdy możliwy samochód, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.

-Boże, Justin on wywierca zamek. -załkała, a ja prawie szalałem z emocji.

-Zamknijcie się na balkonie, już jadę. -wydyszałem. -Nie rozłączaj się, kochanie. -dodałem, a widząc korki warknąłem, trąbiąc klaksonem, by mnie przepuścili.

Cholera, rozłączyła się.

Nie miałem teraz z nią żadnego kontaktu.

Głowa prawie pękła mi z nerwów.

Zacisnąłem mocno dłonie na kierownicy, przez co moje kłykcie pobielały.

Wyskoczyłem z samochodu nie przejmując się jego zaparkowaniem i ruszyłem biegiem do budynku.

Jebać windę.

Już na korytarzu słyszałem krzyki i głośny płacz mojej Cassie, zacisnąłem szczękę i gdy tylko pojawiłem się w mieszkaniu, chwyciłem za broń i wymierzyłem nią w jego stronę.

-Odłóż małą zanim odstrzelę ci kutasa. -warknąłem z amokiem.

Rzuciłem krótkie spojrzenie na Chloe, dając jej znać, że jestem tu z nią i przełknąłem ślinę.

-Panie Bieber, właśnie na pana czekałem...

2 komentarze:

  1. Mega, mega, mega <3. Czekam na następny <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy to ostatni rozdział? Czy znajdę gdzie dalszy ciąg?

    OdpowiedzUsuń