środa, 23 marca 2016

Rozdział 19

*POV Justin*
Skylar klasnął w dłonie, podnosząc się z sofy. Uniosłem na niego zmęczone powieki i zmarszczyłem brwi, wodząc spojrzeniem po jego twarzy.
-Musimy zacząć zbierać ludzi, zanim będzie za późno. -mruczy, chowając dłonie w kieszeniach, wystawiając jedynie kciuki.
-Jakich ludzi? -wychrypiałem, odchylając się na kanapie, obserwując go zamglonymi oczyma.
-Mamy problem z gangami. Jeszcze trochę i usiądą nam na dupie. -wzdycha. Zacisnąłem wargi, a moja noga nerwowo latała, dopóki nie pochyliłem się do przodu i nie złączyłem dłoni w pięść.
Pamiętam magazyn, gdzie porwano Chloe. Były na nim znaki charakterystyczne dla gangu, z którego pochodziła Taya. Do tego kilka nowych kręci się w okolicy.
-Wszyscy wiemy z czym to się wiąże. -westchnąłem, wyciągając się na sofie, zakrywając twarz przedramieniem. -Fala zabójstw, jeden po drugim, jak mrówki. -dodałem i potrząsnąłem głową, cicho wzdychając. -Spłyniemy krwią, Skylar. -zakpiłem.
-Możesz się na chwilę zamknąć, Bieber?! -warczy, a wkurwienie maluje się na jego twarzy. -Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie twoja laska i ten pieprzony bachor!
Uniosłem brwi i podniosłem się z sofy, zmniejszając odległość między nami.
-Co Ty kurwa powiedziałeś?
Pchnąłem go na ścianę i przycisnąłem do niej, wytykając palec w jego klatkę. -Lepiej licz się ze słowami. -warknąłem i odtrąciłem go. Miałem teraz ważniejsze sprawy na głowie niż on i ten jego pierdolony gang.
Wyszedłem z mieszkania i po raz kolejny idę do szpitala. Przestaję myśleć, bo jedyne co mam w głowie to Chloe i moje dziecko. Jestem cholernie zmęczony tym wszystkim. Ciągle mam nadzieję, że to tylko sen. Chory sen. Obudzę się i będę w łóżku, w Sydney.
Zadzwoni mój budzik a wtedy zerwę się do pracy. Jako fałszywy stażysta na uczelni. Moje drugie życie. Nowa szansa. Zmarnowałem ją. Wziąłbym szybki prysznic, strumień wody pieściłby moją skórę. Zapach smoczego owocu i brazylijskiej glinki zaszczyciłby moje nozdrza. Po wszystkim wsiadłbym do auta. Mój cudowny Mustang. Ta drewniana deska rozdzielcza, perfekcyjnie wytapicerowany fotel, zapach górskiej puszczy i idealnie perłowa czerń. Będąc już na miejscu, wszystko mi się ukłaniają, wiedząc kim jestem. W biegu przygotowałbym swój scenariusz, a na wykładzie przemawiałbym do ludzi z aspiracjami większymi niż myjnia samochodowa czy McDonald's. Podziwiałbym brunetkę wodzącą za mną swym spojrzeniem. Ale nie zakochałbym się. Nie powinienem się zakochiwać.
Kogo ja oszukuję? Ona jest mi przeznaczona. Chcę jej. Pragnę.
Zacisnąłem szczękę, wymazując z myśli chore marzenia.
Wszedłem do szpitala i pierwsze co musiałem zrobić to stawić się w recepcji. Oznajmiłem pielęgniarce, że jestem od Chloe, a kiedy dostaję pozwolenie, pociągam za klamkę u drzwi i wchodzę do środka. Przemierzałem korytarz i oblizałem nerwowo usta, wodząc oczami po wyblakłych ścianach. Wysunąłem dłoń z kieszeni i pchnąłem drzwi, wchodząc do sali Chloe. Zmarszczyłem brwi, widząc dwie inne kobiety leżące na łóżkach. Ale jej tu nie było. Cofnąłem się na chwilę z głupkowatym wyrazem twarzy i zerknąłem na tabliczkę. To jej sala. Więc co do cholery? W mojej głowie pojawił się czarny scenariusz, którego nie dopuszczałem do świadomości. Może się wybudziła, a z oddziału intensywnej terapii przenieśli ją na inny? Uśmiechnąłem się z cieniem nadziei i wyszedłem z sali, ale wtedy zauważyłem dziewczynę lężącą na łóżku, z wilgotnymi włosami i nowym ubraniem. Była przewożona z łazienek z powrotem do sali. Gdy zobaczyłem jej twarz, na nowo chciałem się rozpłakać.
Lekarz uniósł na mnie wzrok, wysuwając dłoń w moim kierunku.
-Długo pana u nas nie było. -skwitował sędziwie. Zacisnąłem usta i przełknąłem ślinę. Uścisnąłem jego rękę, wbijając zęby w dolną wargę.
-Co z nią, doktorze? -spytałem, wodząc oczami po jego twarzy. On bezradnie rozłożył ręce i wypuścił powietrze z ust.
-Bez zmian. -wsunął rękę w kieszeń swojego fartucha, a drugą podrapał się po brodzie. -Musimy być dobrej myśli. -odparł. -Pielęgnujemy jej ciało, zajmujemy się dokarmianiem, wymianą cewnika, rehabilitacją... Ale wie pan o tym, że nie możemy jej tu trzymać wiecznie. -kiedy to mówi, serce podskakuje mi do gardła.
-Ale jak to, chwila. -uniosłem dłoń, analizując jego słowa. -Jest pan lekarzem. Lekarzy są od pomagania...
-Lekarze są od leczenia, proszę pana. -poprawił mnie. -Pacjentka jest zdrowa. Jedyne czego potrzebuje to ścisłej opieki. -wyjaśnia.
Rozchyliłem usta w niedowierzaniu i przejechałem palcami po swoich włosach. Kiedy on chciał przejść przez drzwi, cofnąłem go i odepchnąłem na sąsiednią ścianę.
-Woah, chyba się nie rozumiemy. -warknąłem, marszcząc przy tym czoło. -To jest szpital czy przechowalnia chorych? -syknąłem w złości.
-Proszę pana, ja tylko leczę ludzi. -uniósł dłonie w geście obrony.
-Leczy pan? Pan leczy ludzi? -zakpiłem i chwyciłem go za kołnierz, wbijając go w ścianę. -Więc dlaczego do cholery ona wciąż jest w tej pierdolonej śpiączce?! -krzyknąłem, wodząc desperacko oczami po jego twarzy. -Jak ją kurwa leczysz? Patrząc na nią? Składając jebany podpis na druczku?! -nerwy mi pękają, jeszcze chwila i rozpierdolę mu łeb o posadzkę.
-Robimy co w naszej mocy. -wyjaśnia, a ja wariuję.
-W tym problem, bo wy nic nie robicie. -wychrypiałem i przejechałem dłonią po swojej twarzy. -Co jeśli ona się nie obudzi? -spytałem, oblizując usta.
-Przetransportujemy ją do domu. Raz w tygodniu może odwiedzać państwa nasza pielęgniarka. -uśmiecha się, a ja odbieram to jakby kpiąco rzucił na mnie wyrok.
-Pan siebie słyszy? -warknąłem, wplatając palce w swoje włosy. Czułem się jakbym nie gadał z wykwalifikowanym lekarzem, tylko z gówniarzem, który dopiero co zszedł z boiska. -Ona jest w śpiączce. Pierdolonej śpiączce. Potrzebuje opieki na 24 godziny, codziennie, nie raz w tygodniu. -syknąłem, zaciskając dłonie w pięści. -Ja nie mam warunków w domu, nie umiem zajmować się dzieckiem, a co dopiero osobą nieprzytomną, nie potrafię niczego w tym zakresie. -próbuję dotrzeć mu do rozsądku, ale kurwa on ma to w dupie. Takich jak ja jest setki. A on? On przyjął to jak pierdoloną rolę, wszystkim powtarza to samo, bo to kurwa nie jego problem. Jego ukochana nie leży nieprzytomna. Nigdy nie doświadczył tego na własnej skórze.
-Może pan składać wniosek o przeniesienie pacjentki do ośrodka opiekuńczego dla osób o podobnych przypadłościach. Udzielą panu informacji, wspomogą w szkoleniu. Wszystkiego można się nauczyć. -klepie mnie po ramieniu.
-Sugerujesz mi że mam ją oddać? Jak psa? Zostawić ją tam? -potrząsnąłem głową i odepchnąłem się do ściany. -Chcę rozmawiać z kimś kto ma serce i mózg, a nie oczy zaślepione kasą. -syknąłem i pchnąłem drzwi prowadzące na salę. Podszedłem bliżej łóżka Chloe i pochyliłem się nad nią. Pogłaskałem jej policzek kciukiem i pocałowałem ją w czoło. Przymknąłem powieki, pociągając nosem i po prostu się rozpłakałem.
-Wstań, proszę. -szepnąłem, ujmując jej dłonie, desperacko muskając ich wierzch. -Proszę, obudź się. -jęknąłem zachrypniętym głosem, chowając twarz w jej dłoniach, wtulając w nie swoje policzki. Przetarłem oczy i przysunąłem krzesło bliżej, siadając na nim. Kiedy się uspokoiłem, kurczywie trzymałem jej dłoń, głaskając czule jej skórę.
-Tęskniłem za Tobą. -wychrypiałem i oblizałem suche usta. -Przepraszam, że mnie nie było. -westchnąłem drżąco i uniosłem na nią wzrok. -Bałem się, Chloe. Wciąż się boję. -przełykam ślinę, która wezbrała mi się w gardle. -Nie poradzę sobie. Nie dam rady. Nie potrafię. -szepnąłem, pieszcząc kciukiem jej palce, wedle wskazówek pielęgniarki. -Nic już nigdy nie będzie takie samo. -wargi mi zadrżały, a żołądek zacieśnił się w niemiłosiernym bólu. -Obiecałem ci, że cię nie zostawię. Nigdy. Jak mógłbym cię komukolwiek oddać? -potrząsnąłem głową. -Przecież wciąż jesteś piękna. Wciąż cię kocham. Wciąż jesteś moją Chloe. -muskam jej dłoń i przytykam ją do swojego policzka. Już rozumiem. To kara za Jaxona. Za zdradę Chloe. Za skrzywdzenie jej. Dobry żart, Boże. Prycham. Piekło na ziemi, piekło po śmierci.
Należy mi się. Wycierpię każde zło tego świata, jeśli będzie trzeba. Dałbym się zabić tępym nożem, ukamieniować, rozerwać żywcem, żeby odkupić swoje winy. Ale nie krzywdź jej, proszę.
Mija godzina. Zacząłem opowiadać jej nasze najlepsze momenty w naszym życiu.
-Pamiętasz jak się poznaliśmy? -uśmiecham się pod nosem i parsknąłem chichotem. -Na początku nigdy nie myślałem, że to będziesz ty. Że to ty zawrócisz mi w głowie. -powiedziałem, głaskając jej dłoń. -Albo gdy chciałałaś sprawić, żebym był zazdrosny? -uśmiechnąłem się i spojrzałem na jej twarz. -Kiedy cię z nim zobaczyłem, chciałem go zabić. Przysięgam, że zabiłbym gnoja, gdyby nie ty. -szepnąłem z kpiącym uśmiechem. -Albo gdy zabrałem cię nad jezioro. -mruczę. -Miałaś na sobie idealną, białą sukienkę. Goniłem cię między drzewami, piasek mi to utrudniał. Chichotałaś. Twój śmiech był cudowny. Domagałem się całusa. Oczywiście nigdy się na tym nie kończyło. Byliśmy sami. Tylko my i odgłosy natury. Kochaliśmy się na piasku. Byłem delikatny. Kołysałem się w tobie. A ty uśmiechałaś się. Obejmowałaś za szyję, wtulałaś w siebie. Domagałaś się pocałunków. Oddawałem je z pasją, dopóki nie rozpuściłaś się z rozkoszy w moich ramionach. -uśmiecham się i pochylam głowę. -Potem kusząco kręciłaś biodrami. Twoje smukłe nogi zaprowadziły cię do jeziora. Podniecał cię fakt, że ktoś może nas przyłapać. Tam mieliśmy drugą rundę. Kochaliśmy się, oddani sobie. Potem zjedliśmy deser na kocu. Twoje ulubione ciasto. Ubraliśmy się i wróciliśmy do domu. Kiedy miało dojść do trzeciej rundy, zadzwoniła twoja matka. Kobieta ma wyczucie. -zaśmiałem się i musnąłem jej ramię. Opowiadałem jej dalej, dopóki nie znużył mnie sen. Byłem zbyt zmęczony by cokolwiek z niego zapamiętać. Musiałem wrócić do domu. Było już późno.
Gdy wszedłem do środka, wciąż był w nim Skylar i Nate. Oboje grzebali coś w internecie, dopóki ten drugi nie podszedł do mnie.
-Co z nią? -spytał, patrząc na moją twarz. Wzruszam ramionami i oblizuję usta.
-Bez zmian. -przygryzłem wnętrze policzka i zsunąłem z ramion kurtkę. -Co tam macie? -kiwnąłem głową, a widząc na ekranie monitora napis organizacji adopcji komercyjnej, zmarszczyłem czoło.
-Co to kurwa jest? -warknąłem w złości i spojrzałem na Skylara, który wzruszył obojętnie ramionami.
-Posłuchaj, to jedyne wyjście z sytuacji. -powiedział, opierając dłoń na moim ramieniu. -Widzisz, potrzebujesz pieniędzy na leczenie Chloe. Ona jest nieprzytomna i nawet nie wiesz czy jeszcze się obudzi. A do tego małe dziecko, którym nie dasz rady się zająć. -spojrzał mi w oczy i uniósł brwi. -Wiesz ile chcą za takiego brzdąca?
Nie wiem czy chcę o tym słyszeć.
-150 tysięcy dolarów. 150 tysięcy za jedno dziecko. -mruczy, a oczy płoną mu na myśl o kwocie, jaką mógłby zdobyć. Przez chwilę mam mętlik w głowie.
-To przez nią Chloe jest w śpiączce. Jeszcze zyskasz na tym kasę, stary. Ty potrzebujesz tych pieniędzy. Musisz ją leczyć. To jedyne wyjście z tego gówna. -wychrypiał.
Przełknąłem ślinę, przesuwając palcami po swoich włosach. Jeszcze raz spojrzałem na monitor a następnie na twarz przyjaciela. Oblizuję suche wargi i kiwam głową.
Nie wierzę, że się na to godzę.

5 komentarzy:

  1. Proszę cię niech on nie oddaje tego dziecka i niech Chloe się obudzi , w jednym rozdziale dajesz tyle emocji coś niesamowitego :) Czekam na kolejny z niecierpliwością tylko niech im się zacznie wszystko układać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ON NIE MOŻE SIE NA TO ZGODZIC!!! Chloe go za to znienawidzi... Czekam nn:)

    OdpowiedzUsuń
  3. On nie może oddać tego dziecka, jejku ;/. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Niech Chloe się obudzi, proszę <3.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super. Kiedy koleejny? Nie mogę się doczekać kiedy Chloe się obudzi i nie pozwoli oddać małej

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń