wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 17

*POV Chloe*
-Nie mam pojęcia, doktorze. Zaczynam się martwić. -usłyszałam głos Justina, który wybudzał mnie ze snu. Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma go przy mnie.
-Wczoraj rzucała we mnie szklanymi naczyniami. Powtarzała, żebym jej nie zostawiał. -dodał. Przełknełam ślinę na jego słowa i spojrzałam na swoją dłoń, owiniętą bandarzem. Chyba rozmawiał z kimś przez telefon. Wspomnienia z wczoraj mnie uderzyły, dlatego poczułam głębokie poczucie winy.
-Depresja? Przedporodowa? Doktorze, to niemożliwe. Nawet pan nie wie jak ona się cieszyła. -usłyszałam wątpliwość w jego głosie. To ty nie wiesz jak bardzo płakałam przez tę ciążę do tego stopnia, że chciałam rzucić się ze schodów. Zacisnęłam palce na pościeli i wstałam z łóżka. Bezszelestnie stawiałam kroki, by zbliżyć się do źródła rozmowy. Justin był w kuchni, pilnował smażącej się jajecznicy z bekonem. Pachniała bardzo dobrze. Oparłam się o ścianę, nasłuchując.
-To znaczy...mieliśmy kilka problemów, a nawet i sporo. Głównie finansowe i starcia z kilkoma osobami. -słyszałam z jaką niechęcią to wypowiada. -Do tego ja miałem kłopoty, które poważnie wpłynęły na naszą przyszłość. -przełknął ślinę. Wyjrzałam za ścianę, obserwując go. Miał zamknięte oczy, a jego dłoń była zwinięta w pięść.
-Obiecałem ją chronić. Nie chciałem, by ją to dotknęło, dlatego robiłem wszystko, by nie pozwolić jej zbliżyć się do siebie, ale zakochałem się. Nie potrafię bez niej żyć. -jego głos się załamał, a w moich oczach wezbrały łzy. Chciałam teraz rzucić się w jego ramiona.
-Zniszczyłem ją, doktorze. Ona kiedyś tryskała szczęściem. Zniszczyłem jej duszę, psychikę. Skrzywdziłem ją. -wychrypiał, wyłączając palniki. Przymknęłam powieki i oparłam głowę o ścianę, pozwalając łzom spokojnie spłynąć po moich policzkach.
-Myśli pan? Rodzina? Oni mnie nienawidzą. Nie kontaktowała się z nikim z Sydney. Zabroniłem jej, doktorze. -odpowiedział. Tak. Pamiętam. Oboje zmieniliśmy numery telefonu. Nie chciał, by ktokolwiek nas znalazł. Tak bardzo chciał nas chronić, że wpadł w paranoję i wszystko zaczęło się psuć. Dosłownie, wszystko.
Przetarłam łzy i wychyliłam się zza ściany, a wtedy Justin mnie zobaczył. Schowałam się z powrotem nieco spanikowana.
-Muszę kończyć. -rzucił krótko i odłożył telefon na blacie. -Chloe?
Zacisnęłam wargi i wysiliłam się na uśmiech. Kiedy stanął przede mną zmarszczył brwi, wodząc wzrokiem po mojej twarzy.
-Płakałaś...
Odwróciłam wzrok i cicho chrząknęłam.
-Nie, nie zmyłam wczoraj makijażu. -skłamałam, mając nadzieję, że to kupi. Nic z tego. Chwycił mnie za podbródek i ułożył dłoń na moim policzku, sunąc kciukiem po jego wierzchu.
-Nie okłamuj mnie, proszę. Masz spuchnięte oczy. -szepnął, przyglądając się mojej twarzy. Czułam na sobie jego sędziwy wzrok. Miałam ochotę upaść mu do stóp i przeprosić za wszystko.
-Masz mnie za wariatkę, prawda? -spytałam, dopiero po chwili patrząc na jego twarz.
-Co? Dobrze wiesz, że to nie...
-Słyszałam rozmowę. -dodałam, nerwowo bawiąc się palcami. -Myślisz, że jestem chora. -zdusiłam szloch i przytknęłam dłoń do twarzy, gdy nie potrafiłam zapanować nad płaczem. On od razu objął mnie ramionami i mocno do siebie przytulił.
-Shh, kochanie. -wyszeptał do mojego ucha. Jego dłoń gładziła moje włosy, z czasem muskał czubek mojej głowy swymi ciepłymi wargami. Wiedział, że to mnie uspokaja.
-Nie płacz, skarbie, proszę. -dodał i schował twarz w moich włosach. -Jestem przy tobie. Przejdziemy przez to razem, słyszysz? -wychrypiał i ujął moją twarz w swoje dłonie. Pocałował mnie w czoło po czym wpił się w moje usta, wkładając w to całe uczucie. Oparłam dłonie na jego nadgarstkach i pogłębiłam pocałunek. Dawał mi nadzieję. Pan mojego serca, władca mojej duszy. Kochałam go całym sercem. Nie zrobiłeś mi krzywdy. Ocaliłeś mnie.
-Chloe... -oderwał się od moich ust i oparł swoje czoło o moje.
-Hm?
-Musimy iść do psychologa, zanim to zajdzie za daleko. -kiedy to powiedział, automatycznie straciłam ochotę na cokolwiek. Odsunęłam się od niego i potrząsnęłam głową.
-Masz mnie za wariatkę, tak? -zacisnęłam usta, patrząc na niego zawiedziona. To ostatnia osoba, która utrzymywała mnie przy zdrowym rozsądku.
-Kochanie, cholera, nie. Chcę ci pomóc. -dodał, przyciągając mnie do siebie za rękę, którą automatycznie odtrąciłam.
-Myślisz, że oszalałam? -zapytałam, będąc na granicy płaczu. -Nie spodziewałam się tego po tobie, Justin.
Patrzył na mnie zmieszany, zmniejszając odległość między nami.
-Nie mogę patrzeć jak płaczesz, jak cierpisz. -zmienił temat, próbując objąć mnie w tali, jednak go odepchnęłam.
-To mnie zostaw, problem z głowy. -wzruszyłam ramionami, przygryzając nerwowo wnętrze policzka. -Wtedy nie zobaczysz ani dziecka. Ani mnie. -dodałam zdesperowana. Zmarszczył brwi.
-O czym ty...
-No dalej. Idź. Spakuj się i wyjdź.
-Chloe zrozum, chcę ci pomóc, a nie działać przeciwko tobie.
Jego słowa podnosiły mi ciśnienie.
-Nie jestem chora. -powtórzyłam wyraźnie.
-Chloe daj sobie po...
-Nie jestem chora! -wykrzyczałam mu prosto w twarz. -Nie jestem, nie rozumiesz?!
-Chcę ci pomóc, kurwa, nie widzisz tego, że się martwie?! -wydarł się na tyle głośno, że zatrzęsłam się pod wpływem tonu jego głosu. Przełknęłam ślinę, wodząc spojrzeniem po jego twarzy. Jego oczy pociemniały a klatka piersiowa poruszała się szybciej. Nagle złapałam się za brzuch, czując niesamowity ból w podbrzuszu. Zaczęłam szybciej oddychać i oparłam się o Justina, który złapał mnie pod ramionami.
-Co się dzieje? -zapytał z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
-Nie wiem. To chyba skurcze. -jęknęłam i zwinęłam się mocniej, czując jakby coś ciągnęło mnie w podbrzuszu. -Boże, Justin, ona jest za malutka!
-Spokojnie, oddychaj.
-Jak mam być spokojna?! -wykrzyczałam, czując jeszcze większy ból, przez co z trudem było mi ustać na nogach.
-Zabiorę cię do szpitala. -oznajmił, biorąc mnie na ręce. Jedną dłoń trzymał za moimi plecami a drugą pod kolanami. Chwycił za kluczyki od samochodu i pchnął drzwi wyjściowe, uderzając kogoś, kto stał za nimi i syknął. Dopiero wtedy zauważyłam, że Skylar wymierza w naszą stronę bronią.
-Kurwa mać, wystraszyliście mnie! -warknął, ale widząc jak zwijam się z bólu, od razu zmienił podejście.
-Co jest?
-Zabieram ją do szpitala. -rzucił i zbiegł ostrożnie na dół. Słyszałam też kroki Holmesa.
-Usiądź z nią z tyłu, ja poprowadzę. Ty jesteś za bardzo zestresowany. -dodał, otwierając przed nim drzwi do samochodu. Justin wsiadł razem ze mną, kładąc moją głowę na swych kolanach. Bieber głaskał mnie po włosach, podczas gdy ja wyłam wręcz z bólu i przerażenia. Ona była za malutka. Waży może z kilogram i ma nie więcej niż 25 centymetrów. Nie potrafiłam zebrać myśli, ściskając mocno dłoń ukochanego.
-Sky kurwa szybciej! -wydarł się, głaszcząc mnie po ramieniu. -Shh kochanie, zaraz będziemy.
-Jest korek, stoimy. -mruknął beznamiętnie.
-To zatrąb, niech cię przepuszczą! -nawet to nie podziałało.
-Kurwa. -warknął, mierzwiąc swoje włosy. -Daleko to stąd?
-Nie, z 200 metrów.
Justin wysiadł z samochodu i trzasnął drzwiami, przez co nieco się zląkłam. Otworzył drzwi z mojej strony.
-Chodź. -znów wziął mnie na ręce i wtulił mnie w siebie, przy czym cicho syknął.
-Justin twoja noga... -przypomniałam mu, jednak on nie zwracał na to uwagi. Kiedy znaleźliśmy się w holu szpitala, on zaczął krzyczeć, nawołując lekarzy.
-Co się dzieje? -podbiegła do nas pielęgniarka.
-Moja dziewczyna ma skurcze. Cholernie ją boli. -wyjaśnił.
-Który to tydzień?
-Dwudziesty szósty.
-Wózek, szybko! -krzyknęła, a po jej rozkazie Justin posadził mnie na nim. Złapałam się za brzuch, głośno wyjąc.
-Ona jest za malutka, Justin. -spanikowałam, zalewając się łzami. -To niebezpieczne dla niej.
-Kochanie, wszystko będzie dobrze. -wychrypiał kucając przy mnie. Ujął moją dłoń, całując jej wierzch.
-Nie zostawiaj mnie...
-Jestem obok i nigdzie się nie ruszam. -szepnął i pocałował mnie w czubek głowy.
---------------------------
Skylar kręcił się po salonie, chodząc z jednego końca do drugiego i tak w kółko, dopóki nie usłyszał jak ktoś otwiera drzwi.
-Wreszcie, kurwa. -warknął i rzucił spojrzenie na dwójkę chłopaków: Nathaniela i Ashtona, oraz Madison, która wyłoniła się zza chłopaków.
-A ta dziwka co tu robi? -splunął Holmes na widok młodej brunetki, marszcząc przy tym czoło. Jej mina zrzedniała, a kiedy miała już coś odpyskować, przerwał jej Nate.
-Mów co jest tak kurewsko ważnego, że nas tu ściągnąłeś. -mruknął, przejeżdżając językiem po wnętrzu ust i wsunął jedną dłoń w kieszeń, a drugą przyciągnął do siebie Evans.
-Bieber.
-Co z nim? -spytali jednocześnie.
-Dwie sprawy. -zaznaczył, unosząc dwa palce w górę. -Musimy od nowa stworzyć gang. Konkurencja rośnie, wrogowie siadają nam na dupie, a my dajemy sobie pluć w twarz. Musimy spiąć tyłki i zebrać się od nowa. Inaczej wszystko, na co pracowaliśmy całe życie, pójdzie w pizdu. -powiedział, siadając na kanapie w lekkim rozkroku i splątując palce swych dłoni.
-Los Angeles nie jest małe. Gangi są na każdej dzielnicy, Sky. -mruknął Ash i oparł się o ścianę, wpatrując się w jeden punkt w zastanowieniu.
-Ale Los Angeles wciąż jest nasze. Zawsze było. -warknął Nate, wykrzywiając usta. -Jesteśmy osłabieni, ale znów możemy górować nad tymi śmieciami. Niech tylko postawią nogę na Compton to osobiście urwę im...
-Spóźniłeś się. -urwał mu Skylar, patrząc wprost w jego oczy. -Oni już tu są i czekają na nasz błąd. Wiedzą, że nie ma z nami Biebera i o tym chciałem z nim porozmawiać, ale wybiegł nagle ze swoją laską. -mruknął na to wspomnienie, pocierając przy tym swoje ramię.
-Właśnie, co z nim? -wtrąciła się Madison. Sky przejechał językiem po wargach i schował dłonie w kieszeniach dresów.
-No w tym problem. Chloe właśnie rodzi. -warknął pod nosem.
-Kurcze to świe...
-Właśnie, kurwa, nie! -krzyknął wściekle i wplótł palce w swoje włosy, mierzwiąc je palcami, jak gdyby właśnie obmyślał jakiś plan.
-Niby dlaczego?
-Cholera, naprawdę jesteś taki tępy Ash? -mruknął Nathaniel. -Ten bachor go tylko osłabi. -dodał, napierając zębami na dolną wargę.
-Poza tym on nie chciał tego dziecka. Sam wiedział, że to nie ma przyszłości. Wyobrażasz sobie być na jego miejscu? -powiedział Sky, wypuszczając dym papierosa z ust.
-Ktoś widocznie nie wie jak korzystać z gumek. -Ashton ryknął śmiechem, jednak nikogo oprócz niego to nie rozbawiło.
-Wiesz co? On przynajmniej zamoczył, a ty dalej trzepiesz przed pornosami. -zakpił Nate, na co reszta zawtórowała mu śmiechem.
-Justin dzwonił do rodziców Chloe, wsiedli w pierwszy samolot. Jej stary jest gliną i musimy być ostrożni, by niczego nie wywęszył. -rzucił Holmes, strzepując popiół z papierosa.
-Poza tym za resztę pieniędzy ze skrytki Bieber kupił dom od starego właściciela, kilka przecznic stąd. Wszystko jest lepsze niż ta rudera. -mruknął, wodząc spojrzeniem po popękanych ścianach, wilgoci w kątach, drewnianych oknach. Zimy by tu nie przetewali. -Mamy dawać wrażenie normalnych ludzi. Żadnych prochów, strzykawek, fajek czy innych cracków, jasne? -Sky dał jasno do zrozumienia.
-Wszystko mają? -spytał Ash.
-Co? -blondyn zmarszczył brwi.
-No dla dziecka. Moja siostra ma jeszcze nosidełko, wózek, łóżeczko, kilka ubrań po małej Zoe. -rzucił z lekkim uśmiechem.
-Rób co chcesz, stary. Jak dla mnie ten dzieciak to początek jednego wielkiego syfu. -splunął i potrząsnął głową, wyrzucając szluga do popielniczki. -Dobra, spadam sprawdzić co u nich. -dodał i wyszedł z mieszkania.
_______________________
Kiedy tylko zabrano Chloe na salę operacyjną, Justin umierał z nerwów. Nie pozwolono mu wejść na salę i spędzać ten moment wraz z ukochaną. Zanim jednak do tego doszło, lekarze wcisnęli mu formularze do wypełnienia, co zrobić z pacjentką w przypadku śmierci. Justin prawie zemdlał na widok wytłuszczonych liter, które składały się na ilość powikłań związanych z zabiegiem cesarskiego cięcia. Ręka mu się trzęsła niczym paralitykowi, gdy przytknął stalówkę do kartki. Po złożeniu parafki oddał dokumenty pielęgniarce i zagryzł mocniej wargę.
Należało powiadomić najbliższą rodzinę. Justin jedynie był ojciem dziecka i według prawa zbyt dużo nie mógł decydować. Potrzebował rodziców Chloe. Wyjął drżącą reką telefon z kieszeni, chodząc z jednej strony na drugą wzdłuż korytarza. Po lilku minutach wahania musiał stawić czoła i działać jak prawdziwy facet. Przełknął ślinę i pogrzebał chwilę w telefonie. Kiedy znalazł odpowiedni numer, przytknął telefon do ucha.
Kiedy usłyszał sygnał, jego serce zabiło stosunkowo szybciej.
-Halo?
Głos matki Chloe kompletnie odebrał mu mowę. Zaschło mu w gardle, a jedyną myślą była chęć rozłączenia się.
-Haaalo? -spytała ponownie. Justin przełknął wielką gulę w gardle. Nawet zapomniał jak jej rodzice mają na imię.
-Pani Blackwell? -wychrypiał w końcu, a przes milion emocji poczuł tępy ból w skroniach. -Tu Justin. Justin Bieber.
Po drugiej stronie przez chwilę zapadła cisza.
-O mój Boże, Justin... Co z Chloe? Dziecko gdzie ona jest? Dlaczego nie dzwoniliście? Nic jej nie jest? Matko Boska co ty jej zrobiłeś?! -wydarła się po zadaniu stu pytań. Bieber zacisnął wargi i wplótł palce w swoje włosy, biorąc drżący wdech.
-Chloe...ona...
-Mój Boże, nie... -przerwała mu matka, u której głos się załamał.
-Nie! -rzucił Justin, wiedząc jak tragicznie mogło to zabrzmieć. -Wszystko w porządku. Jest cała i zdrowa. -dodał pośpiesznie. Kobieta wypuściła świst powietrza, pociągając nosem.
-Chloe jest w szpitalu. -oznajmił zwięźle, na co kobieta od razu wybuchła.
-Jak to? Co się stało? Przecież jest cała i... -urwała. -O nie. Nie, to niemożliwe.
Justin odchylił się na krześle i przymknął powieki. Dobrze wiedział co jej rodzice o nim myślą i za kogo go mają.
-Tak, właśnie rodzi. -dodał, oblizując usta. -To 26 tydzień. Chloe powtarzała, że to zbyt szybko. A ja umieram z nerwów i nie wiem co mam zrobić. Nie wiem jak mam się zachować. -jęknął i pochylił się w przód, przecierając twarz dłońmi.
-26 tydzień? Powinna rodzić w 38, 12 tygodni różnicy, 3 miesiące za wcześnie. Dziecko tego nie przeżyje. Jest za małe, płuca ledwo co mu się rozwinęły. -odpowiedziała, co wcale nie uspokoiło Justina. W jego oczach wezbrały łzy, wiedział że to jego wina. Wymusił na Chloe psychologa. Krzyknął na nią. Zdenerwował ją, podczas gdy ona nie powinna nawet wiedzieć czym do cholery jest stres.
-Może... -przełknął gorzkie łzy i zacisnął chwilowo usta. -Może pani tu przyjechać? Ona was teraz naprawdę potrzebuje. -wychrypiał przez zaciśnięte żalem gardło.
-Spakujemy najpotrzebniejsze rzeczy i będziemy tak szybko jak się da. -oznajmiła kobieta, w tle dało się słyszeć jakieś rozmowy.
-Dziękuję. -dodał, zanim głos kompletnie mu się złamał. Rozłączył się i schował telefon, starając się zapanować nad emocjami. Musiał nyć teraz silny. Chrząknął i schował twarz w dłoniach. Po pewnym czasie usłyszał kroki, a w momencie gdy drzwi się rozsunęły, Justin podniósł się z siedzenia.
-Pan jest ojcem? -zapytał chudy, czarnoskóry mężczyzna, który wcierał w dłonie płyn do dezynfekcji. Justin pokiwał głową, wbijając wzrok w jego oczy. -Gratuluje, ma pan dziewczynkę. Leży właśnie w inkubatorze, jest podłączona do maszyn ułatwiających jej oddychanie. Chce pan zobaczy...
-Co z Chloe? -wychrypiał, doszukując się najważniejszego.
Kiedy mężczyzna spuścił wzrok i zacisnął usta, Justin przez chwilę zamarł po czym rzucił się w kierunku sali pooperacyjnej.
-Panie Bieber! -krzyknął lekarz, mimo to Justin przedostał się przez drzwi do środka. Położna zatrzymała go, trzymając dłonie na jego ramionach.
-Proszę pana, musi pan wyjść. -zaznaczyła, wypychając go, jednak od wbił wzrok w ukochaną, która bezwładnie leżała na łożu z maską tlenową na twarzy, podłączoną do maszyn, które Justin widział tylko w filmach.
-Chloe... -wychrypiał, zaciskając drżące wargi. Podszedł do niej bliżej i złapał ją za dłoń, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po jej twarzy.
-Panie Bieber, mogę pana prosić na chwilę? -spytał ten sam lekarz, pomimo tego Justin potrząsnął głową.
-Nie zostawię jej. -wychrypiał, głaszcząc wierzch jej dłoni.
-Dobrze, ale nie za długo. -dodał i położył dłoń na jego ramieniu, przez co ten zwrócił na niego wzrok.
-Co się stało, doktorze? Czy ona...
-Wszystko było pod kontrolą, dopóki nie pojawił się skrzep przez który pacjentka zapadła w śpiączkę. -wyjaśnił, na co Bieber od razu zerwał się z miejsca.
-Co? Jaką śpiączkę?! -krzyknął spanikowany, wsuwając palce w swoje włosy. W jego głowie kumulowały się tony myśli, których nie mógł się pozbyć.
-Ile to może potrwać? -zapytał, przyglądając się swojej ukochanej.
Lekarz tylko westchnął i bezradnie przyglądał się świeżej matce.
-Dzień, trzy, tydzień, miesiąc, pół roku, rok...
-Słucham?! -wydarł się i zacisnął pięści na fartuchu lekarza, który wciąż próbował zachowywać się profesjonalnie.
-Proszę pana, to nie zależy od nas. -wytłumaczył, odsuwając od siebie jego dłonie. -Powinien pan teraz iść do córki, potrzebuje pana...

4 komentarze:

  1. Jakie emocje!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. O jacie dziękuję za ten rozdział jest świetny:* Tylko niech ona się obudzi , niech się wszystko im powoli układa:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku niesamowity rozdział!

    OdpowiedzUsuń