piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 2

* POV Chloe *

Czując nagły ból w głowie, zmarszczyłam brwi, zwijając się w kłębek. Jakkolwiek próbowałam pozbyć się migreny spowodowanej wczorajszym nadużyciem alkoholu. Jednakże bezskutecznie. Podniosłam się z łóżka. Chwilę przystanęłam, zakręciło mi się w głowie, próbując złapać się czegokolwiek. Oparłam się o ścianę, powoli zsuwając się do kucnięcia. Przeczesałam włosy do tyłu, jednak po chwili chwyciłam się za głowę, próbując uspokoić mdłości głębokimi wdechami. Od razu pożałowałam swojego „chrztu” nowego roku szkolnego. Jeszcze obraz wczorajszej akcji z Collinem obrzydził mi cały Boży dzień. Do tej pory czuję jego gorący i mdławy oddech wódki na swoim karku, wielkie i spocone dłonie na moim ciele, ciężar jego ciała przygniatający mnie do muru i...nasz stażysta. Znacznie mi ulżyło, kiedy wczoraj się pojawił. Kto wie, co by było, gdyby nie on...nie chcę nawet o tym myśleć. Podniosłam się z ziemi, zawroty głowy przeszły. Został tępy ból i lekkie mdłości. Podeszłam do szafki, z której wyjęłam jasne rurki i białą, koronkową bluzkę. Wyszłam do łazienki, po drodze zrzucając z siebie ubrania i bieliznę. Tak, spałam w ciuchach. Kto normalny po imprezie myśli o zdejmowaniu  ubrań? No chyba, że w łóżku nie lądujesz samotnie. Wskoczyłam pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Strumień masował moje ciało, próbując zataić wspomnienia w wczoraj w najciemniejsze zakątki mojego umysłu. Odchyliłam głowę w tył, pieniąc włosy szamponem. Rozmasowałam opuszkami palców głowę, dzięki czemu jeszcze bardziej się uspokoiłam.
Po spłukaniu piany z ciała, wycisnęłam wilgotne włosy i splotłam je w warkocz. Ciało owinęłam ręcznikiem, tak, by nie zsunął się on ze mnie. Rozsmarowałam balsam do ciała o zapachu awokado po ramionach oraz nogach. Westchnęłam, spoglądając w lustro. Czułam się znacznie lepiej. Odświeżona, uspokojona, trzeźwa w miarę możliwości. Z łazienki wyszłam już ubrana, włosy rozpuściłam, by same mogły wyschnąć. Usłyszałam dźwięk przekręconego zamka. Zmarszczyłam brwi, dobrze wiedząc kto właśnie wchodzi. Zostawiła mnie wczoraj, a dzisiaj pojawia się jak gdyby nigdy nic. Postanowiłam traktować ją jak powietrze.
Zdjęła z siebie kurtkę i odwiesiła ją na niegdyś czarnym, wyblakłym wieszaku. Nie wróciła w swojej sukience. Zresztą-naprawdę, mam to gdzieś.
-Hej, Chloe. Co na obiad? –rzuciła. Fakt faktem, była już 11:00. Nie odezwałam się słowem, a o uniesieniu wzroku nawet nie pomyślałam. Kompletna ignorancja. Podeszła do mnie bliżej, zmarszczyła czoło i zajrzała mi przez ramię do garnków.
-Nie robisz dziś obiadu? –zapytała, siadając do stolika. Zacisnęłam zęby, zajmując się swoimi przygotowaniami do wyjścia na wykład. Nałożyłam makijaż na twarz, który umożliwił mi zakrycie podkrążonych oczu i suchych ust. Moja twarz nie wyglądała już na tak zmęczoną.
-Chloe? –zapytała znacznie głośniej. W końcu nie wytrzymałam. Zostawiła mnie pijaną na imprezie u Jasona. Prawdopodobnie poszła się z nim bzykać, a teraz jak gdyby nigdy nic pyta mnie o obiad? Prawie zostałam zgwałcona przez niemoralnego byłego, a ona jak dziwka cały czas uwodziła go swoim ciałem. To facet, wiadomo, że myśli tylko o zaliczeniu jej. A impreza na nowy semestr to idealna okazja dla takiego „fajnego” chłopaka. Podeszłam do lodówki, wrzucając na talerz pierwsze lepsze produkty, zawróciłam do stolika i rzuciłam talerzem na blat, uśmiechając się szyderczo.
-Smacznego. –wysyczałam, chwytając za skórzaną kurtkę i wyszłam z akademika, trzaskając za sobą drzwiami.
Czułam się z tym świetnie, wręcz zajebiście dobrze. Jej mina była niemożliwa. Pieprzyć ją i jej posuwacza. Założyłam skórę, rozglądając się na pasach w obie strony, by móc bezpiecznie przejść na drugą stronę do uniwersytetu. Wchodząc na dziedziniec, poczułam, jak spojrzenia wszystkich zgromadzonych tam osób skierowały się w moją stronę. Czując się nieswojo, widząc jak szepczą coś między sobą, mocniej okryłam się kurtką.
W końcu podbiegła do mnie grupa motłochów (czyt. szkolnych dziwek, na czele której była dziewczyna mojego brata). Piszcząc, każda z nich rzucała zdania, których z natłoku nie byłam w stanie zrozumieć.
-Hej, spokojnie. –uniosłam ręce w ramach lekkiego protestu, patrząc na nie z niezrozumieniem.
-Spokojnie? –blondyna niemalże krzyknęła ze zdziwieniem. –Zaliczyłaś stażystę! –na te słowa każda z nich zapiszczała, jakby oddanie komuś dziewictwa było rzeczą w pełni naturalną, jak mycie rąk przed jedzeniem...czy coś.
-SŁUCHAM?! –krzyknęłam zdumiona, dławiąc się własną śliną. –Czekaj, co ty...
-Nie udawaj...-szturchnęła mnie w ramię. –Ludzie mówią. –powiedziała, poprawiając torebkę na swoim ramieniu.
-C-co mówią? –zapytałam, mrużąc powieki. Vera-mówiący do mnie motłoch prychnął śmiechem.
-Nie rób z nas idiotek, każdy wie, że Bieber wczoraj wyszedł z twojego akademiku, a pod budynkiem stał jego samochód. Jak się z tego wytłumaczysz, hm? –uśmiechnęła się, odrzucając ręką blond włosy.
-Vera, daj mi spokój. –powiedziałam zirytowana, próbując ją wyminąć. Jednak jedna z nich mnie zatrzymała, „odrzucając” do swojego grona.
-Może mu dałaś, a może nie. To nie istotne. Trzymaj się od niego z daleka. –powiedziała brunetka, krzyżując dłonie na piersi. –Jest nasz. A zasadniczo-mój. –uśmiechnęła się do mnie srogo, odwracając się w przeciwnym kierunku. Za nią niczym stado baranów ruszyła reszta dziewczyn. Ja zaś stałam jak osłupiała, z otwartymi ustami, jakbym właśnie dostała cegłą w twarz. Przysięgam.
Nieważne, czas na zajęcia. Chwyciłam za swoją torbę, kierując się w stronę bocznych drzwi uniwersytetu. Nie chciałam budzić swoją osobą większego zamieszania. Zeszłam do bufetu. Był tam bar, gdzie praktykanci wydawali zamawiane posiłki oraz stołówka, gdzie stały podłużne stoły i kilka pojedynczych, wolno stojących stolików.
-Co podać? –zapytała na oko sympatyczna czarnowłosa dziewczyna, niskiego wzrostu, z zabawnie piskliwym głosem. Na jej plakietce widniał napis „Claire, uczę się”.
-Poproszę sałatkę z kurczakiem i...cappuccino. –uśmiechnęłam się blado.
-Oczywiście. –przytaknęła, wykładając na blat sałatkę w zamkniętym pudełku i cappuccino w plastikowym kubku z przykrywką. –To będzie 6,90. –powiedziała, po nabiciu rachunku. Otworzyłam swoją torbę, poszukując dłonią portfela. Zmarszczyłam łuk brwiowy,kładąc torbę na stoliku, przeszukując jej każdy zakątek.. –Cholera...-mruknęłam pod nosem i zapięłam torebkę, przewieszając ją sobie przez ramię.
-Przepraszam, nie wzięłam portfela. –westchnęłam, opuszczając ramiona z rozczarowaniem.
-Ja zapłacę. –usłyszałam za sobą męski głos. Nie wiem, czy to w pomieszczeniu zrobiło się gorąco, czy to od samego dźwięku skoczyło mi ciśnienie. –Nie trzeba. –mruknęłam, nawet nie patrząc w jego stronę.
-Daj spokój, zapłacę za ciebie. –naciskał, kładąc banknot na blacie. Odeszłam bez słowa, próbując jak najszybszym krokiem uwolnić się od rozmowy z nim.
-Hej, zaczekaj! –krzyknął za mną.
-Nie muszę. –odpowiedziałam, idąc przed siebie.
-A sałatka?
-Smacznego! –odkrzyknęłam, idąc w kierunku wykładowni. Poczułam, jak szarpnął moją ręką, by odwrócić mnie w swoją stronę.
-Nie ignoruj mnie. –syknął, patrząc mi prosto w oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że był znacznie wyższy i potężniejszy ode mnie. Przełknęłam ślinę, czując na sobie spojrzenie innych. On nie był tym wzruszony. Może zdążył się przyzwyczaić, że jest tu obiektem zainteresowań.
-Co jest? –przyjrzał się mojej twarzy, chcąc nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Zacisnęłam wargi, jednak w złości wybuchnęłam. Wepchnęłam nas do kantorka, zamykając drzwi na kluczyk.
-Co ty wyprawiasz? –zmarszczył czoło, przyglądając mi się.
-Powiedzieć ci co się stało?! –warknęłam, odwracając się przodem do niego. –Cała uczelnia myśli, że się z tobą przespałam, bo wczoraj wychodziłeś z mojego pokoju, kiedy byłam pijana. To się stało! –wyrzuciłam to z siebie, czując jak znaczny ciężar spadł z moich barków. Młody stażysta spojrzał na mnie z naśmiewającym się uśmieszkiem na ustach. –Pieprzysz, serio tak myślą? –uniósł łuk brwiowy, pokręcił głową i wzruszył ramionami, wypuszczając powietrze z ust.
-Powinnaś się cieszyć.
-SŁUCHAM?! –niemalże krzyknęłam, wymachując rękami. –Czy ty sam siebie słyszysz? Cieszyć się, że cała szkoła nawija o tym, że mnie-poruszyłam palcami na znak cudzysłowowa-przeleciałeś?
-Hej, nie jedna chciałaby być na twoim miejscu. –powiedział z pełną powagą. Przyrzekam, że zaraz go czymś strzelę w łeb. Otworzyłam usta z niedowierzania.
-Daj spokój, żartuję. –odpowiedział rozbawiony, oblizując nieco suche wargi. Faktycznie, było tu dość gorąco, zwłaszcza, że kantorek to bardzo małe pomieszczenie, ledwie kilka mioteł się tu mieści, a co dopiero my. Westchnęłam, przebiegając palcami między włosami.
-Nie wiedziałem, że to tak wyjdzie. Przepraszam, okej? –patrzył na mnie, ponownie nawiązując kontakt wzrokowy. Poczułam jak moje policzki się zaczerwieniły. Głupia. Opuściłam spojrzenie na swoje buty, odchrząkając cicho zastygłą mi w gardle gulę.
-Po prostu...tamten facet. Nie chciałem, żeby stała ci się krzywda, żebyś nie wylądowała na drzewie czy cokolwiek. Nie piłem dużo, więc odwiozłem cię i odprowadziłem pod same drzwi. Dodatkowo pomogłem ci otworzyć zamek, tak? –zapytał retorycznie. –Beze mnie nie wiem gdzie byś spała.
-Tak, dziękuję. –odpowiedziałam w końcu.
-Muszę iść. Mam zajęcia. –powiedziałam czując, jak powoli brakuje mi tlenu. Przekręciłam kluczyk i wyszłam na korytarz. Na szczęście było już po dzwonku i nikt nas nie widział. Nie wiem, co by sobie teraz pomyśleli. Pchnęłam drzwi do wykładowni, wchodząc do środka. Westchnęłam cicho, mając w duchu nadzieję, że chociaż tutaj będę mieć święty spokój.
Sala wykładowa wyglądała niczym sala kinowa, szeroka, wielopoziomowa, z wygodnymi fotelami, podkładkami na zeszyt z notatkami, laptopa lub coś do jedzenia, oraz wielkim ekranem, na którym wyświetlił się dzisiejszy temat o genetyce. Zajęłam swoje ulubione miejsce, prawie na końcu, wyciągnęłam swojego notebooka, uruchamiając go i odchyliłam się na fotelu, zaciągając się przyjemnym zapachem. Na moim miejscu musiał siedzieć jakiś student, ponieważ aromat męskich perfum przesiąkł mój fotel...lub coś w powietrzu.
Chwilę później na wykładowni zaczynało zbierać się coraz więcej osób. Nigdzie nie widziałam stażysty, i tyle dobrego, nie chciałabym, żeby na zajęciach też dokuczała mi ta myśl. Natashy też nie widziałam, zresztą...ona też mnie nie obchodzi. Jesteśmy na uczelni, to nie gimnazjum. Kogo jeszcze obchodzi moje nocne życie? Przewróciłam oczami, próbując skupić się na przeprowadzanym temacie.
Próbując zapisać notatki, zamyśliłam się, czując intensywniejszy zapach perfum.
-Przynudza, huh? -mruknął irracjonalnie student, dosiadając się obok mnie. Cholera, co jest nie tak z tymi facetami? Nie odezwałam się ani słowem, przepisując każde słowo z ekranu. Słowa profesora zagłuszyły mi własne myśli.
-Opłacało się iść na imprezę? –zapytał. Wykrzywiłam wargi, znów go ignorując.
-To nic, sam nie lubię chodzić na takie prywatki. –dodał po chwili. Zerknęłam na niego i uniosłam łuk brwiowy. Nie był jak reszta studentów. Był raczej chudy, bez specjalnych mięśni, nawet nie wiem, czy kiedykolwiek odwiedził siłownię. Miał okulary z grubymi oprawkami, koszulę w kratę i włosy z grzywką zasłaniającą mu kawałek twarzy. Kiedy ta przysłoniła mu oczy, gwałtownym ruchem głowy zarzucił nią na bok, by znów zgrabnie się ułożyła.
Uśmiechnęłam się blado, mimo, że był trochę nachalny.
-Jestem David. –odezwał się, wysuwając rękę w moją stronę.
-Chloe. –wymieniliśmy uścisk dłoni.
Mimo moich podejrzeń, Dave okazał się być bardzo sympatycznym i zabawnym kolesiem. Nieźle jak na kujona. Wyskoczyliśmy razem do bufetu, gdzie postawił mi kawę i croissanta. Obiecałam, że pieniądze oddam mu jak tylko odnajdę swój portfel. Musiał mi gdzieś wypaść, lub po prostu zostawiłam go w domu...lub u Jasona, no nieważne.
Mimo, że Dave był naprawdę spoko kolesiem, a mój humor był wyjątkowo do dupy...wolałam go nim nie zarażać. Nalegał, żeby odprowadzić mnie do akademika. Po wczorajszym wydarzeniu nie chciałam wracać sama, nie jestem pewna czy to forma strachu czy po prostu „ostrożności nigdy dosyć”. Przytaknęłam na tę propozycję.
-Skąd pochodzisz? Twój akcent nie jest australijski.–zapytałam, chowając ręce w kieszeniach skórzanej kurtki. Pogoda ostatnio była zdradliwa. Z rana słońce, na południe burza. Oszaleć można. Szczęśliwie dziś ogarnął nas jedynie chłodny powiew, ale to było przyjemne. Spojrzałam ukradkiem na Davida wyczekując na jego wypowiedź. Uśmiechnął się bystro, przerzucając sobie torbę przez drugie ramię.
-No cóż...jestem z okolic Londynu. Dover, mówi ci to coś? –odwzajemnił półuśmiech, zagryzając kolejny kawałek swojego rogala. Dover? Pierwsze słyszę. Pokręciłam przeciwnie głową.
Moje spojrzenie przykuł Collin, rozmawiający z jednym ze swoich „najlepszych przyjaciół”. Zatrzymałam Davida ręką, próbując się wycofać, zawrócić lub przynajmniej zniknąć zaraz za rogiem. Jednak to na marne. Kumpel bruneta zwrócił jego uwagę, kiwając głową w naszą stronę. Jasna cholera.
-Dave, wracamy. –zacisnęłam dłoń na materiale jego koszuli, ciągnąc go do tyłu. Chłopak spojrzał na mnie niezbyt zrozumiale, wracając wzrokiem na chłopaków. Znaczniej umięśnionych od niego. W końcu Dave to kujon, a Collin gra w drużynie footballowej...
-Woah, maleńka. Gdzie tak się śpieszysz? –natarczywy ex rzucił w moją stronę, wtykając ręce w kieszenie swych jeansów.
-Chloe, znasz ich? –zapytał mnie nowo poznany znajomy. Och, cholernie żałuję tego dnia, kiedy ja i ten nie potrafiący trzymać penisa w spodniach frajer się poznaliśmy.
-Niestety. –burknęłam.
-A ten to kto? Na macho nie wygląda. –zmierzył krótko chłopaka. –Hej Chloe... –podszedł znacznie bliżej i oparł ręce na moich udach. –Skoro dajesz dupy nawet kujonom, to czemu nie chcesz dać mi? –mruknął, ewidentnie próbując wyprowadzić mnie z równowagi. Sam się prosił. Wymierzyłam mu siarczysty policzek, aż zapiekła mnie dłoń. Zatrzęsłam się z emocji, jakie mną targnęły. Odsunęłam się w tył. Mina Collina zrzedniała. Pchnął mnie w przód, na tyle mocno, że upadłam na betonową powierzchnie dziedzińca. David chciał temu zapobiec, jednak drugi półgłówek zablokował mu jakikolwiek ruch powalając go ciosem prosto w głowę. Uderzył o chodnik, nie ruszał się. Krzyknęłam przerażona, próbując od razu wyrwać się do biegu.
-Jeszcze cię dopadnę, łapczywa suko! –krzyknął. Miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Zaczęłam biec coraz szybciej, zalewając się coraz to większą falą łez, dopóki te nie zamazały mi obrazu. Serce biło mi jak oszalałe. Nie mogłam złapać oddechu. Moje nogi powoli robiły się jak z waty, aż w końcu wpadłam na kogoś. Zaskoczony moim nagłym atakiem osobnik, nieco się zachwiał. Poczułam jak łapie mnie za ramiona, próbując utrzymać mnie o własnych siłach.
-Dlaczego płaczesz? Co się stało? –zapytał. Poznałam, że to Bieber. Zadrżałam w natłoku emocji i po prostu wybuchłam większą falą łez. Nie wiem, czy z bezradności, czy z tego jak bardzo przerażona byłam.
-Cii, spokojnie. Słyszysz? –ujął moje policzki w dłonie, próbując spojrzeć mi w oczy. –Co się dzieje? –zapytał uważnie śledząc oczami moją twarz, jakby szukał w niej odpowiedzi.
-Collin, on...-poczułam, jak jego mięśnie pod wpływem tego imienia znacznie się uwydatniły.
-Zrobił ci coś? –zapytał, ścierając łzy wraz z czarnym tuszem z mojej twarzy. Odetchnęłam cicho, uspokajając swój oddech. Pokręciłam głową, odsuwając jego dłonie od twarzy.
-Chcę jechać do domu. Do Melbourne. –powiedziałam, biorąc drżący wdech.
Przełknął ślinę. Zmarszczył znacząco łuk brwiowy, jednak wiedziałam, że wolał już nie naciskać. Przynajmniej on.
-Zawieść cię?
-Nie. Nie trzeba. –szepnęłam, głaszcząc swoje ramiona w celu uspokojenia się.
-Pojedziesz taksówką? –i w tej chwili przypomniałam sobie, że zgubiłam portfel. Szlag by to trafił. Cholerny rok szkolny, cholerny Collin, cholerny portfel.
-Nie wyjeżdżaj. Zostań, po prostu...weź sobie kilka dni wolnego. –powiedział, jakby czytał mi w myślach. Pokiwałam głową i opuściłam spojrzenie swych oczu.
-Dziękuję. Znowu. –powiedziałam. –Daj spokój.
-Pójdę już. –szepnęłam, naciągając torbę na ramię. Nie wyobrażam sobie tego, jak bardzo źle musiałam teraz wyglądać. Rozmazany makijaż, czerwone oczy. Dobrze, że mama mnie teraz nie widzi. Od razu eksportowałaby mnie do Melbourne.
-Jasne, w porządku. –posłał mi krzepiący uśmiech, odchodząc w swoją stronę. Patrzyłam jak idzie, zabierając w między czasie teczkę z podestu. Tą samą teczkę, którą wręczył mu wczoraj rektor. Zapewne właśnie miał poprowadzić jakiś wykład.

-Justin...-powiedziałam głośniej. Chyba zaskoczył go ten fakt. Odwrócił się i kiwnął lekko głową.
-Odprowadzisz mnie? –zapytałam już bardziej łamliwym głosem. Collin kazał mi uważać, a od pewnego czasu wolę nie lekceważyć jego słów. Stażysta uśmiechnął się do mnie, dorównując mi kroku.
Wczorajszym czynem udowodnił mi, że mogę mu ufać. Nie zwiał, kiedy rano miałam problem, który dotyczył nas obu, nie spieprzył, kiedy zobaczył mnie z rozmazanym makijażem, przez co wyglądałam jak z cyrku. Parsknęłam, odgarniając włosy do tyłu. On sam też wydawał się być w porządku. Jakby rozumiał co czuje zraniony człowiek. To dziwne, bo na zranionego nie wygląda.
Zresztą...na dobrze uczącego się też nie. Gdyby moja matka zobaczyła jego tatuaże, które przez światło słoneczne przebijały się przez jego białą koszulę...matko i córko.
A co gdybym ja sama zrobiła sobie tatuaż? Osobiście by mi go ścierała. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nie miałam ochoty w to wdrążać. Tatuaże wyrażają człowieka. To rozumiem.
-O czym myślisz? –zapytał, jakby znów wszedł mi do umysłu.
-O niczym. –odpowiedziałam szybko. Nawilżyłam językiem usta i odetchnęłam ze spokojem, kiedy dotarliśmy pod akademik.
-Dasz radę iść sama? –zapytał. Stanęłam na schodku, by być jego wzrostu i uśmiechnęłam się lekko.
-Tak, dziękuję. Po raz trzeci dzisiejszego dnia. –powiedziałam i kiwnęłam w jego stronę.
-Trzymaj się mała.
Ta, trzymaj się. Może miał rację, kilka dni przerwy z pewnością mi się przyda. Za dużo emocji jak dopiero na drugi dzień szkoły.
Kiedy winda wzniosła się na moje piętro, wyszłam z niej i ostrożnie podeszłam do drzwi swojego pokoju. Przekręciłam klamkę, wchodząc do środka. Usłyszałam jak gra telewizor. To pewnie Natasha.
-Chloe? To ty? –usłyszałam jak podnosi się ze skrzypiącej kanapy. Od razu wstrząsnęły mną emocje z całego dnia. Łzy samoistnie spływały po moich policzkach, a ciało poddało się dreszczom.
-Gdzie tak długo byłaś? Co się z tobą działo? Czemu nie odbiera...-rzucała pytaniami, lecz zauważywszy mnie-przestała.
-Matko Boska, misiu... –wyszeptała i bez żadnych już słów przytuliła mnie mocno do siebie.
Wtuliłam się w nią, czując się jak w ramionach starszej siostry, której nigdy nie miałam. Została mi tylko ona.
Rozpłakałam się na dobre.
-Nie opuszczaj mnie już nigdy, proszę. –wyszeptałam, dławiąc się szlochem. 

7 komentarzy:

  1. TO JEST ZAJEBISTE
    Ta historia jest taka orginalna i ciekawie pisana. Czekam na nastepny

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo wciagajace :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski blog ❤Czekam następny, masz talent pisz dalej :) ŚWIETNY :***

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest tak bardzo wciagajace <3
    Blagam pisz dalej i nie poddawaj sie bo na poczatku zawsze jest ciezko ale z czasem będzie lepiej :)
    Kocham to ff :D

    OdpowiedzUsuń
  5. takiego opowiadania właśnie mi brakowało!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Opowiadanie meeega wciagajace
    Pisz dalej na pewno bede czytac <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy będzie następny rozdział? Nie mogę się już doczekać *_* <3

    OdpowiedzUsuń