Strony

środa, 27 kwietnia 2016

Rozdział 20

*POV Justin*
Przeczesałem włosy palcami, oblizując nerwowo usta. Potrzebuje tej kasy. Ta myśl nie pozwoliła mi dobrze spać. Westchnąłem, wstając z łóżka. Wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie i zapaliłem papierosa w oczekiwaniu na chłopaków. Dostałem faxem dokumenty w sprawie adopcji. Niewiele z nich wyczytałem, drżącą dłonią składałem podpisy na każdej ze stron. Mój telefon zawibrował. To sms od Skylara. Dał mi znać, że już pora. Zegarek wskazywał kilka minut po 23. Zbiegłem schodami w dół. Widząc auto Holmesa, podałem mu przez okno papiery a sam zająłem miejsce obok niego. Przed szpitalem czekał już na nas Nathan. Wymieniliśmy się uściskami dłoni.
-Jak sytuacja? -wychrypiałem, wsuwając dłonie w kieszenie spodni, wystawiając jedynie kciuki.
-Jeden ochroniarz właśnie ma drzemkę, drugi kręci się w samochodzie na wschodnim placu. Na dobrą sprawę masz 7 minut. -skwitował, spoglądając na zegarek. -Jedyne, na co musisz uważać to pielęgniarka. -dodał. Oblizałem usta i kiwnąłem głową. Wszedłem bocznym wejściem. Wbiegłem schodami na piętro i zatrzymałem się przed drzwiami z informacją o oddziale. Wpisałem kod do drzwi, powoli i ostrożnie je otwierając. Podwinąłem rękawy bluzy i rozejrzałem się po korytarzu. Ruszyłem w stronę sal, gdzie leżały noworodki. Przyglądałem się tabliczkom z oznakowaniem. Kiedy nazwisko Blackwell błysnęło mi przed oczami, podszedłem bliżej łóżeczka i pochyliłem się nad niemowlęciem. Przez moment ruszyło mnie sumienie, gdy widziałem ją tak podłączoną do kroplówki. Ostrożnie otworzyłem wieczko i wyjąłem z wenflona kabel. Podniosłem dziecko razem z kocykiem i otuliłem ją nim. Nie miałem czasu.
Tak trzeba Justin.
To najlepsze wyjście.
Schowałem ją w swoich ramionach i równie szybko zbiegłem schodami w dół. Podbiegłem do samochodu i jedną ręką otworzyłem drzwi, wskakując na tylne siedzenia.
-Jedź już. -warknąłem. Dziewczynka była ubrana w różowe śpioszki z wizerunkiem misia z kokardką, otulona kremowym kocykiem. Pomyślałem, że może być jej zimno. Położyłem ją na swoich kolanach i zdjąłem swoją bluzę, aby owinąć w nią maleństwo. Tak cholernie przypominała Chloe. W mojej głowie zaczynały rodzić się wątpliwości. Nie. Nie ma czasu na to. To wszystko przez nią. Chloe przez nią jest w śpiączce, a ja potrzebuje tej kasy.
Po kilkunastu minutach Sky mruknął, że jesteśmy na miejscu. Nie przypominało mi to niczego. Zwyczajny budynek. Wysiadłem z auta i wtuliłem w siebie noworodka. Moje spojrzenie utkwiło w mężczyźnie stojącym przed budynkiem. Przełknąłem ślinę, czując jak serce mi kotłuje. W tym samym momencie mała zaczęła płakać. Jej krzyk odbił się echem w moich uszach.
-Nie mogę. -wychrypiałem, patrząc na Skylara. -Weź ją. -mruknąłem i wręcz wepchnąłem dziewczynkę w jego ręce. Przeczesałem włosy palcami i cofnąłem się w tył, dopóki nie poczułem za sobą samochodu. Zacisnąłem usta i wsiadłem do środka. Zamknąłem drzwi i wszystkie okna, a mimo tego wciąż słyszałem jej płacz. Zakryłem uszy i skuliłem się na siedzeniu, pilnując bym się nie rozryczał. Bujałem się w przód i w tył, powtarzając sobie, że tak trzeba, a ja cholernie potrzebowałem tej kasy. Włączyłem radio. Nie zważałem jaka piosenka będzie teraz lecieć. Muszę ją zagłuszyć.
Sky pociągnął za klamkę, wpychając szarawą walizkę na tylne siedzenia. Przyglądał mi się w zdziwieniu. Ja sam siebie nie rozumiem.
-Przestała płakać? -wychrypiałem, ściszając muzykę. On pokręcił głową.
-Nie, ryczy jak najęta. -na jego słowa serce szybciej mi zabiło.
-Wracam po nią. -kiedy chciałem wysiąść, Holmes wciągnął mnie z powrotem do środka i zablokował wszystkie drzwi.
-Nie ma mowy. -syknął oschle, ruszając z miejsca.
-Przecież ona płacze, jest tak cholernie mała. -zacząłem panikować. Mimo wszystko wiedziałem, że jest już za późno.
-Teraz dopiero budzi się w Tobie instynkt dobrego ojca?
Zacisnąłem dłonie w pięści i uderzyłem w deskę rozdzielczą, przeklinając z nerwów.
-Co ja powiem Chloe?
Co jeśli się wybudzi, a mała będzie daleko stąd? Jeśli trafi w ręce złych ludzi? Zakatują ją na śmierć. Tą kruchą dziewczynkę, którą dopiero odłączyłem od kroplówki. Boże, ona może umrzeć przeze mnie. Moje serce biło cholernie szybko. To pierdolone sumienie nie daje mi żyć.
-Powiesz jej wprost, że nie przeżyła. Była za mała. -wzruszył obojętnie ramionami.
-Nie pomagasz mi. -warknąłem, opierając głowę i szybę.
-Stary. Ty właściwie nie miałeś ojca. Wyżywał się na tobie. Krzywdził cię. Napierdalał i nie patrzył czy płaczesz. Myślisz, że ty będziesz ideałem? -zakpił i potrząsnął głową.
-Ja nie chciałem mieć dziecka. Chciałem Chloe. Kurwa, tylko jej.
Z nerwów rozbolała mnie głowa. Za dużo myśli wpierdoliło mi się na raz. Nie potrafiłem inaczej. Po prostu nie.
W domu nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Kręciłem się jak zagubiony pies. Sam wśród czterech ścian zaczynałem wariować. I już nie wiem czy strzelić sobie w łeb czy strzelać do przypadkowych ludzi. Zapalam papierosa, nie wiem którego z kolei. Przestałem liczyć już po trzecim.
Płacz dziecka dalej huczy mi w głowie. Sumienie nie pozwala usiąść mi na dupie. Mam setki wątpliwości. Za każdym razem gdy patrzyłem na walizkę, miałem obraz dziewczynki przed oczyma. Później uciekłem jak tchórz.
To przez nią. Przez nią Chloe jest w śpiączce. Nie mogę pojawić się teraz w szpitalu. Porwałem własne dziecko.
Chcę iść do Chloe. Mojej Chloe. Chcę być obok. Zacisnąłem palce na swoich włosach i kopnąłem z impetem w stół, który przewrócił się, rozsypując wszystko.
Potrzebuję jej, nie snu. Jest trzecia w nocy, a ja muszę się do niej wyrwać.
Nie. Nie mogę.
Chwyciłem za telefon. Wybrałem numer.
-Halo? -mruknął zaspany Nate.
-Muszę jechać do Chloe. -wyrzuciłem desperacko.
-Stary...wiesz która jest godzina?
-Pierdolę to, muszę tam jechać, rozumiesz?! -krzyknąłem, przełykając ślinę. -Kurwa. Muszę. Po prostu muszę. -oblizałem usta, przecierając twarz dłonią.
-Nikt nie wpuści Cię tam o tej porze. -próbował zbić mnie z toru, ale nie dawałem za wygraną.
-Justin nic jej nie jest. Pojedziemy tam rano. Na razie się prześpij a później...
-Jeśli zaraz nie przyjedziesz tu po mnie, znajdę cię i nafaszeruję ci gardło kulkami. -zagroziłem, patrząc na zegarek. -Masz pierdolone pięć minut. Rozłączyłem się.
W tym czasie chwyciłem za laptopa. Mimo niskiej baterii, wpisałem w wyszukiwarkę hasło adopcja komercyjna.
Zmarszczyłem lekko brwi, wodząc oczami linijka po linijce. Dotyczyło to akt prawnych, sprzeciwień kościoła, najlepsze wyjście dla związków nie mogących mieć dzieci. Przewijałem w dół, na szary koniec strony.
Praca niewolnicza, wychowywanie w nieludzkich warunkach, handel dziećmi, sprzedaż organów, pedofilia.
Moje serce zatrzęsło się z emocji a ręce opadły jakby były oblegane ciężarem. Cofnąłem się i pustym wzrokiem spojrzałem na walizkę z pieniędzmi.
-Boże, co ja zrobiłem...

3 komentarze:

  1. Emocje których nie jestem w stanie opisać serio *,* Ujęłaś w tym rozdziale tyle emocji , które są ważne że jestem pod ogromnym wrażeniem znowu 💕 Wspaniale piszesz 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde,nie spodziewałam sie tego,oby odzyskal maluszka..

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział, nie mogę się doczekać następnego

    OdpowiedzUsuń