*POV Justin*
Co ty do cholery robisz, Justin?
W mojej głowie toczyła się burza myśli. Już sam nie wiem co jest dobre a co złe. Powinienem się nieźle spizgać lub nachlać, żeby wyłączyć całkowicie swój mózg. Nie chciałem myśleć. Chciałem oderwać się od tego duchem. To chore, bo kurwa mać...to nie powinno się wydarzyć. Nigdy. To się dzieje przeze mnie. Gdybym tylko mógł, wyjechałbym stąd razem z Chloe jak najdalej, gdzie nikt by nas nie znalazł. Nie chcę kurwa tu być. Mam już dość wiecznego wpierdalania się w kłopoty i ochraniania Chloe przed tym światem. To moje życie. Nigdy nie chciałem, by ona musiała przez to przechodzić. Gdyby nie była tak ciekawska, zapewne dalej wszystko byłoby jak dawniej. Ale cholera, to nie jej wina...
Gdybym mógł to schowałbym ją w swych ramionach i uchronił przed złem tego świata. Jest moim wszystkim, a teraz cierpi przez błędy mojej przeszłości. Nie wiem co mną wtedy na stacji kierowało. Widziałem strach w oczach Chloe. Moja mała dziewczynka była zagrożona, a jakiś facet bezczelnie jej dotykał. Cierpiała. Nie mogłem do tego dopuścić. Zabiłem.
Nie chciałem.
Jestem zagubiony. Nie wiem co jest dla nas dobre a co złe, nie wiem kto jest przyjacielem a kto wrogiem. Nikomu nie można dziś ufać.
Oderwałem się od potoku swych myśli, gdy poczułem chłód palców blondynki na swoim torsie. Pieprzyła mnie, kiedy ja leżałem pod nią jak kłoda. Nie czułem niczego. Zero przyjemności, zero satysfakcji. Nic. Przełknąłem ślinę. Czułem się kurewsko brudny. Chciałem skończyć to jak najszybciej. Ominąć tę część i przejść do chwili, gdy znów będę mógł przytulić się do swojej ukochanej.
Ta suka chyba odczuła mój humor. Przejechała palcami po moich policzkach i pochyliła się nade mną, sapiąc mi do ust. Niemalże pchała w nie swój język, wówczas gdy ja odwróciłem głowę do boku.
Spuściłem wzrok i zacisnąłem pięści. Mam kurwa dość.
Kiedy skończyła, opadła bezwładnie na moje ciało. Oddychała szybko, niesamowicie szybko. Wypuściłem świst powietrza i liczyłem na to, że wreszcie ze mnie zejdzie. Czułem, że muszę zedrzeć z siebie ten brud. Nie wiem, czy wystarczy pocierać naskórek czy wręcz zedrzeć skórę, by zeszło ze mnie to uczucie. Poklepała mnie po torsie, oznajmiając, że byłem całkiem niezły i jak to pokaźny jest mój przyjaciel. Zmierzyłem ją wzrokiem pełnym obrzydzenia i niemalże warknąłem, chcąc dorwać się do jej szyi i udusić tę sukę. I przysięgam, że zrobię to, jeśli kurwa będzie trzeba.
Podniosłem się do siadu i mocniej zacisnąłem wargi, formując cienką linię. Chwyciłem za swoje bokserki i założyłem je na siebie, a zaraz potem spodnie, koszulkę i całą resztę. Przeczesałem włosy palcami, wlepiając swój wzrok w nieistniejący punkt.
-Gdzie Chloe? –wydusiłem z siebie w końcu. To był mój priorytet. Odnaleźć ją i sprowadzić do domu.
W zamian za odpowiedź usłyszałem drwiący śmiech. Ta mała kurwa ze mną igrała.
-Zabiłeś mojego brata... naprawdę myślałeś, że seks załatwi sprawę skarbie? –przechyliła głowę do boku z niesamowicie fałszywym uśmiechem. Zerwałem się z sofy i rzuciłem się w jej stronę. Chwyciłem ją za gardło i pchnąłem na ścianę, patrząc w jej oczy z pogardą.
-Gdzie jest Chloe? –warknąłem, zaciskając palce na jej tchawicy. Czułem puls jej tętnicy. –Nie igraj ze mną, bo nie będę stronił od zabicia tak beznadziejnej kurwy jak ty. –wychrypiałem i podniosłem ją do góry, przez co walczyła o każdy oddech. Wierciła się, machając nogami i rękoma by jakkolwiek zdobyć przynajmniej odrobinę oddechu. Rzuciłem ją na podłogę i zacisnąłem gniewnie szczękę. Zacząłem krążyć w kółko, szukając czegokolwiek, co mogłoby mi posłużyć za broń. Do cholery, byłem w Navy. Jakby nie patrzeć, te kilka miesięcy przecież kurwa mnie czegoś nauczyło. Wreszcie metalowy łom przykuł moją uwagę. Chwyciłem go w dłoń, rzucając krótkie spojrzenie kobiecie leżącej na podłodze. Wyglądało to tak, jakby chciała przeturlać się na brzuch i zacząć czołgać. Musiałem działać. W głowie chodziła mi jedna myśl.
Muszę ją odnaleźć.
Pchnąłem drzwi i wychyliłem swoją głowę. Nikt nie stał mi na drodze. Ruszyłem chwiejnym krokiem przed siebie. Adrenalina w moich żyłach sprawiała, że czułem się w jak filmie z akcją, w której zazwyczaj oglądałem Bruce’a Willisa czy też Dwayna Johnsona. Rozmowy w kolejnym pomieszczeniu obudziły moją czujność. Przyległem plecami do ściany i prosiłem Boga o dodanie mi odwagi jak i roztropności. Działaj głową, nie samymi mięśniami.
-Sprawdzę co u tej dwójki. –oznajmił jeden z rozmówców. Przycisnąłem do siebie łom i zacisnąłem usta, całkowicie wstrzymując oddech. Gdy tylko ten przeszedł przez próg, bez zawahania przywaliłem kawałkiem metalu w jego potylicę. Towarzyszył temu głuchy huk. Facet upadł na ziemię, kiedy to z jego głowy zaczęła lać się krew. Przełknąłem ślinę, kiedy usłyszałem jak ktoś zerwał się z miejsca na ratunek. W między czasie zdążył przeładować broń. Zanim wycelował ją we mnie, chwyciłem go za nadgarstek, wyginając go nienaturalnie. Gdy ten zgiął się z bólu, chwyciłem go za włosy i przywaliłem z impetem w swoje kolano. Odrzuciłem jego bezwładne ciało obok leżącego typa i wyrwałem broń z jego ręki. Serce biło mi niesamowicie szybko.
Ja sam na nieznaną mi liczbę osób w tym miejscu. Czułem, że igram ze śmiercią.
Magazynek spluwy był pełny. To dla mnie dobry znak.
Ruszyłem korytarzem w głąb. Ściany były wąskie, nieustannie cuchnęło tu wilgocią i stęchlizną, która podrażniała moje nozdrza. Krople wody spadające z sufitu odbijały się echem, co jeszcze bardziej przyprawiało mnie o dreszcze czy coś na podobieństwo szaleństwa. Co najgorsze, nie było tu żadnego źródła światła. Musiałem zdać się na instynkt, podczas gdy wytężałem wzrok, by móc ujrzeć cokolwiek. Wtedy poczułem jak ktoś objął moją szyję i tors ramieniem od tyłu, wciągając mnie za sobą. Metal wyślizgnął mi się z dłoni. Zacisnąłem pięści na ręce duszącego mnie oprawcy i z impetem zacząłem uderzać o ścianę, tym samym każdorazowo obijałem jego ciało o betonowe mury. Kiedy wyswobodził mnie z uścisku, zaczerpnąłem powietrza i cudem ominąłem spotkania jego prawego sierpowego z moją twarzą. Chwyciłem go w pasie i rzuciłem na ziemię, wbijając go kolanami w podłogę. Uderzyłem go pięścią w twarz. Jeden raz. Drugi. Do czasu, gdy nie zostałem odciągnięty od tego chuja. Niewiele myśląc, ugryzłem go w rękę aż do krwi i zerwałem się na nogi. Cofnąłem się w tył i przybrałem pozycję. Przywołałem go do siebie ruchem dłoni. Gdy ten się na mnie rzucił, chwyciłem go za koszulkę i prawą rękę, przerzucając go nad sobą a jednocześnie wykręcając mu kończynę. Zawył z bólu. Miałem dosłownie chwilę na zebranie sił. Musiałem iść dalej.
Miałem wrażenie, że ten budynek to jeden, niekończący się labirynt. Korytarz zamiast skracać się-dłużył. Można było tu nabawić się niezłego pierdolca, nie jeden pewnie trafiłby do psychiatryka. Ja tam miejsce mam zabukowane już od dawna.
Kiedy usłyszałem wołania za sobą i cienie biegnących w moim kierunku kolesi, sam rzuciłem się do biegu. Byłem cholernie zdeterminowany. Nie mogłem teraz przestać.
Wreszcie dotarłem do drewnianych drzwi przede mną. Klamka była otworzona, musiałem jedynie przesunąć karabinek do boku i zdążyłem to zrobić, zanim te bestie zdążyły mnie dorwać. Zatrzasnąłem drzwi i oparłem na nich głowę, oddychając naprawdę szybko. Czułem się tak, jakbym zaraz miał wypluć płuca. Kiedy byłem już pewny, że to koniec, moje myśli rozwiał dźwięk przeładowanych broni. Przełknąłem ślinę i zsunąłem powoli palce w dół, odwracając głowę w owym kierunku. Tym razem nie było ich dwóch czy trzech. Nie zdążyłem objąć ich wzrokiem, gdy jeden z nich z impetem przywalił mi kolbą broni w żebra. Zawyłem, opadając na ziemię. Nie mogłem złapać oddechu, lecz oni nie zwracali na to jakiejkolwiek uwagi. Ten sam kopnął mnie w brzuch, przez co znalazłem się pod samą ścianą.
-I co, warto było uciekać? –warknął nade mną. Oparłem dłonie na ziemi i powoli obróciłem, by podnieść się z podłogi. Przejechałem językiem po suchych ustach i wbiłem w niego swój wzrok.
-Ja chcę po prostu zabrać swoją dziewczynę do domu. –odparłem, nieco krzywiąc się z bólu. –Po prostu mi pozwól.
-Sprawię, że będziesz gnił w cierpieniu, Bieber. –zza niego wyłoniła się ta blond kurwa, która jeszcze niedawno jęczała nade mną. Przełknąłem ślinę i zagryzłem mocniej swoją wargę, kręcąc głową.
-Gniłem pod tobą, gdy twoja marna pizda nie potrafiła mnie zaspokoić. –warknąłem, na co bez ostrzeżenia dostałem w twarz. Od razu tego pożałowałem. Zacisnąłem szczękę i zmarszczyłem brwi, czując jak ból roznosi się po każdym mięśniu. Splunąłem krwią i wykrzywiłem usta. Wbiłem spojrzenie w swojego oprawcę i rzuciłem go na ścianę, jednym ciosem pięści rozwaliłem mu nos. Trzask kości był pieśnią dla moich uszu. Równie szybko zostałem ogłuszony przez innych kolesi. Z każdej strony czułem jak mnie atakowali. Kopali, bili, podduszali. Powoli traciłem świadomość, a każdy cios stał się dla mnie coraz mniej odczuwalny. Świat przestał być rzeczywistością...
W mojej głowie toczyła się burza myśli. Już sam nie wiem co jest dobre a co złe. Powinienem się nieźle spizgać lub nachlać, żeby wyłączyć całkowicie swój mózg. Nie chciałem myśleć. Chciałem oderwać się od tego duchem. To chore, bo kurwa mać...to nie powinno się wydarzyć. Nigdy. To się dzieje przeze mnie. Gdybym tylko mógł, wyjechałbym stąd razem z Chloe jak najdalej, gdzie nikt by nas nie znalazł. Nie chcę kurwa tu być. Mam już dość wiecznego wpierdalania się w kłopoty i ochraniania Chloe przed tym światem. To moje życie. Nigdy nie chciałem, by ona musiała przez to przechodzić. Gdyby nie była tak ciekawska, zapewne dalej wszystko byłoby jak dawniej. Ale cholera, to nie jej wina...
Gdybym mógł to schowałbym ją w swych ramionach i uchronił przed złem tego świata. Jest moim wszystkim, a teraz cierpi przez błędy mojej przeszłości. Nie wiem co mną wtedy na stacji kierowało. Widziałem strach w oczach Chloe. Moja mała dziewczynka była zagrożona, a jakiś facet bezczelnie jej dotykał. Cierpiała. Nie mogłem do tego dopuścić. Zabiłem.
Nie chciałem.
Jestem zagubiony. Nie wiem co jest dla nas dobre a co złe, nie wiem kto jest przyjacielem a kto wrogiem. Nikomu nie można dziś ufać.
Oderwałem się od potoku swych myśli, gdy poczułem chłód palców blondynki na swoim torsie. Pieprzyła mnie, kiedy ja leżałem pod nią jak kłoda. Nie czułem niczego. Zero przyjemności, zero satysfakcji. Nic. Przełknąłem ślinę. Czułem się kurewsko brudny. Chciałem skończyć to jak najszybciej. Ominąć tę część i przejść do chwili, gdy znów będę mógł przytulić się do swojej ukochanej.
Ta suka chyba odczuła mój humor. Przejechała palcami po moich policzkach i pochyliła się nade mną, sapiąc mi do ust. Niemalże pchała w nie swój język, wówczas gdy ja odwróciłem głowę do boku.
Spuściłem wzrok i zacisnąłem pięści. Mam kurwa dość.
Kiedy skończyła, opadła bezwładnie na moje ciało. Oddychała szybko, niesamowicie szybko. Wypuściłem świst powietrza i liczyłem na to, że wreszcie ze mnie zejdzie. Czułem, że muszę zedrzeć z siebie ten brud. Nie wiem, czy wystarczy pocierać naskórek czy wręcz zedrzeć skórę, by zeszło ze mnie to uczucie. Poklepała mnie po torsie, oznajmiając, że byłem całkiem niezły i jak to pokaźny jest mój przyjaciel. Zmierzyłem ją wzrokiem pełnym obrzydzenia i niemalże warknąłem, chcąc dorwać się do jej szyi i udusić tę sukę. I przysięgam, że zrobię to, jeśli kurwa będzie trzeba.
Podniosłem się do siadu i mocniej zacisnąłem wargi, formując cienką linię. Chwyciłem za swoje bokserki i założyłem je na siebie, a zaraz potem spodnie, koszulkę i całą resztę. Przeczesałem włosy palcami, wlepiając swój wzrok w nieistniejący punkt.
-Gdzie Chloe? –wydusiłem z siebie w końcu. To był mój priorytet. Odnaleźć ją i sprowadzić do domu.
W zamian za odpowiedź usłyszałem drwiący śmiech. Ta mała kurwa ze mną igrała.
-Zabiłeś mojego brata... naprawdę myślałeś, że seks załatwi sprawę skarbie? –przechyliła głowę do boku z niesamowicie fałszywym uśmiechem. Zerwałem się z sofy i rzuciłem się w jej stronę. Chwyciłem ją za gardło i pchnąłem na ścianę, patrząc w jej oczy z pogardą.
-Gdzie jest Chloe? –warknąłem, zaciskając palce na jej tchawicy. Czułem puls jej tętnicy. –Nie igraj ze mną, bo nie będę stronił od zabicia tak beznadziejnej kurwy jak ty. –wychrypiałem i podniosłem ją do góry, przez co walczyła o każdy oddech. Wierciła się, machając nogami i rękoma by jakkolwiek zdobyć przynajmniej odrobinę oddechu. Rzuciłem ją na podłogę i zacisnąłem gniewnie szczękę. Zacząłem krążyć w kółko, szukając czegokolwiek, co mogłoby mi posłużyć za broń. Do cholery, byłem w Navy. Jakby nie patrzeć, te kilka miesięcy przecież kurwa mnie czegoś nauczyło. Wreszcie metalowy łom przykuł moją uwagę. Chwyciłem go w dłoń, rzucając krótkie spojrzenie kobiecie leżącej na podłodze. Wyglądało to tak, jakby chciała przeturlać się na brzuch i zacząć czołgać. Musiałem działać. W głowie chodziła mi jedna myśl.
Muszę ją odnaleźć.
Pchnąłem drzwi i wychyliłem swoją głowę. Nikt nie stał mi na drodze. Ruszyłem chwiejnym krokiem przed siebie. Adrenalina w moich żyłach sprawiała, że czułem się w jak filmie z akcją, w której zazwyczaj oglądałem Bruce’a Willisa czy też Dwayna Johnsona. Rozmowy w kolejnym pomieszczeniu obudziły moją czujność. Przyległem plecami do ściany i prosiłem Boga o dodanie mi odwagi jak i roztropności. Działaj głową, nie samymi mięśniami.
-Sprawdzę co u tej dwójki. –oznajmił jeden z rozmówców. Przycisnąłem do siebie łom i zacisnąłem usta, całkowicie wstrzymując oddech. Gdy tylko ten przeszedł przez próg, bez zawahania przywaliłem kawałkiem metalu w jego potylicę. Towarzyszył temu głuchy huk. Facet upadł na ziemię, kiedy to z jego głowy zaczęła lać się krew. Przełknąłem ślinę, kiedy usłyszałem jak ktoś zerwał się z miejsca na ratunek. W między czasie zdążył przeładować broń. Zanim wycelował ją we mnie, chwyciłem go za nadgarstek, wyginając go nienaturalnie. Gdy ten zgiął się z bólu, chwyciłem go za włosy i przywaliłem z impetem w swoje kolano. Odrzuciłem jego bezwładne ciało obok leżącego typa i wyrwałem broń z jego ręki. Serce biło mi niesamowicie szybko.
Ja sam na nieznaną mi liczbę osób w tym miejscu. Czułem, że igram ze śmiercią.
Magazynek spluwy był pełny. To dla mnie dobry znak.
Ruszyłem korytarzem w głąb. Ściany były wąskie, nieustannie cuchnęło tu wilgocią i stęchlizną, która podrażniała moje nozdrza. Krople wody spadające z sufitu odbijały się echem, co jeszcze bardziej przyprawiało mnie o dreszcze czy coś na podobieństwo szaleństwa. Co najgorsze, nie było tu żadnego źródła światła. Musiałem zdać się na instynkt, podczas gdy wytężałem wzrok, by móc ujrzeć cokolwiek. Wtedy poczułem jak ktoś objął moją szyję i tors ramieniem od tyłu, wciągając mnie za sobą. Metal wyślizgnął mi się z dłoni. Zacisnąłem pięści na ręce duszącego mnie oprawcy i z impetem zacząłem uderzać o ścianę, tym samym każdorazowo obijałem jego ciało o betonowe mury. Kiedy wyswobodził mnie z uścisku, zaczerpnąłem powietrza i cudem ominąłem spotkania jego prawego sierpowego z moją twarzą. Chwyciłem go w pasie i rzuciłem na ziemię, wbijając go kolanami w podłogę. Uderzyłem go pięścią w twarz. Jeden raz. Drugi. Do czasu, gdy nie zostałem odciągnięty od tego chuja. Niewiele myśląc, ugryzłem go w rękę aż do krwi i zerwałem się na nogi. Cofnąłem się w tył i przybrałem pozycję. Przywołałem go do siebie ruchem dłoni. Gdy ten się na mnie rzucił, chwyciłem go za koszulkę i prawą rękę, przerzucając go nad sobą a jednocześnie wykręcając mu kończynę. Zawył z bólu. Miałem dosłownie chwilę na zebranie sił. Musiałem iść dalej.
Miałem wrażenie, że ten budynek to jeden, niekończący się labirynt. Korytarz zamiast skracać się-dłużył. Można było tu nabawić się niezłego pierdolca, nie jeden pewnie trafiłby do psychiatryka. Ja tam miejsce mam zabukowane już od dawna.
Kiedy usłyszałem wołania za sobą i cienie biegnących w moim kierunku kolesi, sam rzuciłem się do biegu. Byłem cholernie zdeterminowany. Nie mogłem teraz przestać.
Wreszcie dotarłem do drewnianych drzwi przede mną. Klamka była otworzona, musiałem jedynie przesunąć karabinek do boku i zdążyłem to zrobić, zanim te bestie zdążyły mnie dorwać. Zatrzasnąłem drzwi i oparłem na nich głowę, oddychając naprawdę szybko. Czułem się tak, jakbym zaraz miał wypluć płuca. Kiedy byłem już pewny, że to koniec, moje myśli rozwiał dźwięk przeładowanych broni. Przełknąłem ślinę i zsunąłem powoli palce w dół, odwracając głowę w owym kierunku. Tym razem nie było ich dwóch czy trzech. Nie zdążyłem objąć ich wzrokiem, gdy jeden z nich z impetem przywalił mi kolbą broni w żebra. Zawyłem, opadając na ziemię. Nie mogłem złapać oddechu, lecz oni nie zwracali na to jakiejkolwiek uwagi. Ten sam kopnął mnie w brzuch, przez co znalazłem się pod samą ścianą.
-I co, warto było uciekać? –warknął nade mną. Oparłem dłonie na ziemi i powoli obróciłem, by podnieść się z podłogi. Przejechałem językiem po suchych ustach i wbiłem w niego swój wzrok.
-Ja chcę po prostu zabrać swoją dziewczynę do domu. –odparłem, nieco krzywiąc się z bólu. –Po prostu mi pozwól.
-Sprawię, że będziesz gnił w cierpieniu, Bieber. –zza niego wyłoniła się ta blond kurwa, która jeszcze niedawno jęczała nade mną. Przełknąłem ślinę i zagryzłem mocniej swoją wargę, kręcąc głową.
-Gniłem pod tobą, gdy twoja marna pizda nie potrafiła mnie zaspokoić. –warknąłem, na co bez ostrzeżenia dostałem w twarz. Od razu tego pożałowałem. Zacisnąłem szczękę i zmarszczyłem brwi, czując jak ból roznosi się po każdym mięśniu. Splunąłem krwią i wykrzywiłem usta. Wbiłem spojrzenie w swojego oprawcę i rzuciłem go na ścianę, jednym ciosem pięści rozwaliłem mu nos. Trzask kości był pieśnią dla moich uszu. Równie szybko zostałem ogłuszony przez innych kolesi. Z każdej strony czułem jak mnie atakowali. Kopali, bili, podduszali. Powoli traciłem świadomość, a każdy cios stał się dla mnie coraz mniej odczuwalny. Świat przestał być rzeczywistością...
*POV Chloe*
Drżałam. Już sama nie wiem czy z zimna czy z nerwów, jakie mną
owładnęły. Zaczynałam tracić nadzieję. To nigdy nie powinno się wydarzyć.
Cholera, nawet nie miałam już siły na płacz. Odchyliłam głowę w tył i
westchnęłam głęboko. Czułam, że ja i Justin jesteśmy skazani na to całe piekło.
To nie odejdzie tak po prostu. Chciałabym, żeby to się skończyło. Chcę się stąd
wyrwać. Wieść normalne, zwyczajne życie. To wszystko zmieniło się, od kiedy
Justin pojawił się w moim życiu. Kocham go, kocham nasze dziecko, które noszę
pod sercem. Dla nich muszę być silna.
Zacisnęłam usta, a kiedy kompletnie straciłam nadzieję, moje smętki rozdarły huki. Podskoczyłam przestraszona i skuliłam się, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Strzelanina. Krzyki. Obicia.
W duchu modliłam się, żeby to okazał się być Justin. Justin z chłopakami. Niech tylko żaden głupi pomysł nie wpadnie mu do głowy.
Krzyknęłam przerażona, gdy ktoś z impetem wyważył drzwi. Okryłam się ramionami, jak gdybym próbowała schować się przed całym światem. Wtedy poczułam jak ktoś wsuwa dłonie pod moje kolana i plecy, przyciągając mnie do siebie. W jego ramionach czułam się jak mała, skrzywdzona dziewczynka. Otworzyłam powieki, przyglądając się mojemu wybawcy. To nie jest on.
Przełknęłam ślinę, wpatrując się w błękitne tęczówki.
To nie jest mój Justin.
Od razu poznałam ten wzrok, którego cholernie nienawidziłam.
-Gdzie jest Justin? –zapytałam drżącym głosem. Nie odpowiedział.
-Skylar... –zacisnęłam zęby, próbując powstrzymać napływające łzy. –Gdzie...gdzie jest Justin?
Ten bez słowa przyjrzał się mojej twarzy i powoli postawił mnie na ziemi.
-Gdzie on jest? –wychrypiałam, czując jak łzy spływają po moich policzkach.
-Musimy iść. Wszystko wyjaśnię ci w domu. –szepnął i przetarł kciukami moje policzki, przyglądając się mojej twarzy, wówczas gdy jego okrywała czarna kominiarka.
-Nie ruszę się stąd dopóki... –przerwał mi, biorąc mnie na ręce i kierując się w stronę tylnego wyjścia. Moje wołania i obijanie go nie dały nic, bo ten dupek był cholernie uparty w swoich działaniach.
-Wsiadaj. –mruknął, wciskając mnie wręcz do samochodu. Przełknęłam ślinę, wodząc za nim spojrzeniem. On zajął miejsce za kierownicą i po chwili ruszył z podjazdu. Byłam zdruzgotana. Zacisnęłam usta i przeczesałam włosy palcami, by po chwili spleść je w pięści i nerwowo przytknęłam je do swoich ust, jak gdybym w ten sposób modliła się do Boga, by miał w opiece Justina. Sky zdążył zauważyć, że wariuję.
-Sam nie wiem co mu jest. –przyglądał mi się, patrząc w przednie lusterko.
-Nie pocieszasz mnie tym. –warknęłam i bardziej skuliłam się na tylnych siedzeniach. W zamian otrzymałam zrezygnowane westchnięcie.
-Znajdą go. Zobaczysz. –mruknął ze smutnym uśmiechem i powrócił wzrokiem na drogę. Przygryzłam wnętrze policzka, nerwowo bawiąc się swoimi palcami. Jeśli znajdę go zaćpanego w naszym mieszkaniu, to zrobię mu awanturę na skalę trzeciej wojny. Obiecał mi, że z tym skończył. Mówił, że to już nigdy się nie powtórzy. Że to był jeden jedyny, ostatni raz. Nigdy więcej. Nigdy już nie tknie tego gówna, jeśli chce jeszcze zobaczyć swoją córeczkę i mnie na oczy.
Oblizałam usta, odchylając głowę w tył. Tak. To dziewczynka. Mała córeczka tatusia. Na tę myśl uśmiechnęłam się blado i przejechałam palcami po swoim brzuszku.
Zacisnęłam usta, a kiedy kompletnie straciłam nadzieję, moje smętki rozdarły huki. Podskoczyłam przestraszona i skuliłam się, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Strzelanina. Krzyki. Obicia.
W duchu modliłam się, żeby to okazał się być Justin. Justin z chłopakami. Niech tylko żaden głupi pomysł nie wpadnie mu do głowy.
Krzyknęłam przerażona, gdy ktoś z impetem wyważył drzwi. Okryłam się ramionami, jak gdybym próbowała schować się przed całym światem. Wtedy poczułam jak ktoś wsuwa dłonie pod moje kolana i plecy, przyciągając mnie do siebie. W jego ramionach czułam się jak mała, skrzywdzona dziewczynka. Otworzyłam powieki, przyglądając się mojemu wybawcy. To nie jest on.
Przełknęłam ślinę, wpatrując się w błękitne tęczówki.
To nie jest mój Justin.
Od razu poznałam ten wzrok, którego cholernie nienawidziłam.
-Gdzie jest Justin? –zapytałam drżącym głosem. Nie odpowiedział.
-Skylar... –zacisnęłam zęby, próbując powstrzymać napływające łzy. –Gdzie...gdzie jest Justin?
Ten bez słowa przyjrzał się mojej twarzy i powoli postawił mnie na ziemi.
-Gdzie on jest? –wychrypiałam, czując jak łzy spływają po moich policzkach.
-Musimy iść. Wszystko wyjaśnię ci w domu. –szepnął i przetarł kciukami moje policzki, przyglądając się mojej twarzy, wówczas gdy jego okrywała czarna kominiarka.
-Nie ruszę się stąd dopóki... –przerwał mi, biorąc mnie na ręce i kierując się w stronę tylnego wyjścia. Moje wołania i obijanie go nie dały nic, bo ten dupek był cholernie uparty w swoich działaniach.
-Wsiadaj. –mruknął, wciskając mnie wręcz do samochodu. Przełknęłam ślinę, wodząc za nim spojrzeniem. On zajął miejsce za kierownicą i po chwili ruszył z podjazdu. Byłam zdruzgotana. Zacisnęłam usta i przeczesałam włosy palcami, by po chwili spleść je w pięści i nerwowo przytknęłam je do swoich ust, jak gdybym w ten sposób modliła się do Boga, by miał w opiece Justina. Sky zdążył zauważyć, że wariuję.
-Sam nie wiem co mu jest. –przyglądał mi się, patrząc w przednie lusterko.
-Nie pocieszasz mnie tym. –warknęłam i bardziej skuliłam się na tylnych siedzeniach. W zamian otrzymałam zrezygnowane westchnięcie.
-Znajdą go. Zobaczysz. –mruknął ze smutnym uśmiechem i powrócił wzrokiem na drogę. Przygryzłam wnętrze policzka, nerwowo bawiąc się swoimi palcami. Jeśli znajdę go zaćpanego w naszym mieszkaniu, to zrobię mu awanturę na skalę trzeciej wojny. Obiecał mi, że z tym skończył. Mówił, że to już nigdy się nie powtórzy. Że to był jeden jedyny, ostatni raz. Nigdy więcej. Nigdy już nie tknie tego gówna, jeśli chce jeszcze zobaczyć swoją córeczkę i mnie na oczy.
Oblizałam usta, odchylając głowę w tył. Tak. To dziewczynka. Mała córeczka tatusia. Na tę myśl uśmiechnęłam się blado i przejechałam palcami po swoim brzuszku.
(...)
Bez przerwy chodziłam w kółko. Holmes zdążył usnąć już kilka
razy, ale moje marudzenie, narzekanie i stałe kroczenie w tą i z powrotem
ocknęło go za każdym razem.
-Powinnaś się przespać. –odezwał się w końcu, pocierając swoją zmęczoną twarz. –Ja będę tu czuwał. –dodał i spojrzał na swój zegarek. Wybijała północ.
-Zadzwoń raz jeszcze. –szepnęłam, podchodząc do okna. Wzrokiem obserwowałam pociemniałą okolicę z okna naszego salonu.
-Chloe, dzwoniłem pięć minut temu...
-Skylar, jeden pierdolony raz w życiu cię o coś cholera proszę, a ty nie...
-Już. Dzwonię. –przewrócił oczyma i znów przesunął kciukiem po ekranie, wystukując coś na nim i przystawił telefon do ucha.
„Przepraszamy, abonent tymczasowo niedostę...” –rozłączył się.
-To samo. –skwitował i podniósł się z sofy, chwytając w dłoń kubek z zimną już kawą, którą przygotował sobie z godzinę temu. Godzinę, która dla mnie trwała jak pół wieku. Upił z niej łyk i oblizał usta, chowając dłonie w kieszeniach spodni. –Prześpij się, będę czuwał. –wyszeptał, kładąc dłoń na moim ramieniu. W tym samym czasie usłyszałam ciche stuknięcie. Wyrwałam na przód i przekręciłam zamek w drzwiach, otwierając je. W progu jeszcze o własnych siłach stał Justin. Miał poobijaną, zakrwawioną twarz. Rozcięty łuk brwiowy oraz wargę. Podbite oko i prawdopodobnie złamany nos. Miał podarte ubrania, przez które przebijała cię bordowa ciecz. W moich oczach wezbrały łzy, który ścisnęły mi gardło. Kiedy chciał postawić krok, opadł na mnie bezwładnie. Skylar do mnie dobiegł, bo sama prawdopodobnie nie utrzymałabym go na sobie. Chwycił go pod ramię i przeniósł do kanapy, na której go położył.
-Justin... –wyszeptałam, przytykając dłoń do ust. Uklęknęłam u jego boku i po prostu rozpłakałam się, wtulając się w jego dłoń. –Boże, kochanie...
-Shh... –jęknął cholernie cicho. –Już wszystko...dobrze...-dodał szeptem. Prawie sama czułam jak każde słowo sprawiało mu ból. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam szczękę, patrząc na Skylara, który wyglądał na zdezorientowanego i jednocześnie nieźle wkurwionego.
Ktoś złamał zasady. I zapłaci za to, chociażbym miała umrzeć.
-Powinnaś się przespać. –odezwał się w końcu, pocierając swoją zmęczoną twarz. –Ja będę tu czuwał. –dodał i spojrzał na swój zegarek. Wybijała północ.
-Zadzwoń raz jeszcze. –szepnęłam, podchodząc do okna. Wzrokiem obserwowałam pociemniałą okolicę z okna naszego salonu.
-Chloe, dzwoniłem pięć minut temu...
-Skylar, jeden pierdolony raz w życiu cię o coś cholera proszę, a ty nie...
-Już. Dzwonię. –przewrócił oczyma i znów przesunął kciukiem po ekranie, wystukując coś na nim i przystawił telefon do ucha.
„Przepraszamy, abonent tymczasowo niedostę...” –rozłączył się.
-To samo. –skwitował i podniósł się z sofy, chwytając w dłoń kubek z zimną już kawą, którą przygotował sobie z godzinę temu. Godzinę, która dla mnie trwała jak pół wieku. Upił z niej łyk i oblizał usta, chowając dłonie w kieszeniach spodni. –Prześpij się, będę czuwał. –wyszeptał, kładąc dłoń na moim ramieniu. W tym samym czasie usłyszałam ciche stuknięcie. Wyrwałam na przód i przekręciłam zamek w drzwiach, otwierając je. W progu jeszcze o własnych siłach stał Justin. Miał poobijaną, zakrwawioną twarz. Rozcięty łuk brwiowy oraz wargę. Podbite oko i prawdopodobnie złamany nos. Miał podarte ubrania, przez które przebijała cię bordowa ciecz. W moich oczach wezbrały łzy, który ścisnęły mi gardło. Kiedy chciał postawić krok, opadł na mnie bezwładnie. Skylar do mnie dobiegł, bo sama prawdopodobnie nie utrzymałabym go na sobie. Chwycił go pod ramię i przeniósł do kanapy, na której go położył.
-Justin... –wyszeptałam, przytykając dłoń do ust. Uklęknęłam u jego boku i po prostu rozpłakałam się, wtulając się w jego dłoń. –Boże, kochanie...
-Shh... –jęknął cholernie cicho. –Już wszystko...dobrze...-dodał szeptem. Prawie sama czułam jak każde słowo sprawiało mu ból. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam szczękę, patrząc na Skylara, który wyglądał na zdezorientowanego i jednocześnie nieźle wkurwionego.
Ktoś złamał zasady. I zapłaci za to, chociażbym miała umrzeć.
Boże, jaki cudowny rozdział *_*. Jestem pod wielkim wrażeniem, naprawdę :D. Piszesz niesamowicie <3. Czekam na następny rozdział :*.
OdpowiedzUsuńJezu genialne!! Chcę kontynuacji jak najszybciej!!<33
OdpowiedzUsuńWow to jest mega zaczyna się coś dziać
OdpowiedzUsuńJej kiedy następny rozdział??😍
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie nie moge sie doczekać następnego💕
OdpowiedzUsuńAż mi się oczy zaszkliły :) Piszesz cudownie tego bloga :*
OdpowiedzUsuńKurde kiedy następny?*.*nie moge sie doczekać, wiem ze żniw jest łatwo dodawać tak często ale postaraj sie częściej proszę<3
OdpowiedzUsuńŚwietne jak zawsze, życzę weny!!
OdpowiedzUsuńJezu to jest cudowne! Boże tak bardzo sie ciesze, ze sie wydostala. I, ze Justin i Ona sa juz razem. Teraz musi byc dobrze!!! Kocham to ff, prosze nastepny jak najszybciej. Weny kochana! 💞/L
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Wspaniałe opowiadanie!
OdpowiedzUsuń