Strony

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 22

Chloe z jednej strony była zadowolona, że jej ojciec pomógł Justinowi, choć mimo to chłopak był zmuszony pozostania jedną noc na komisariacie, żeby odbyć tam pełne 24h warunkowego pobytu. Z drugiej...była zmuszona do przeniesienia się do Seattle, do swojej ciotki Lizbeth.
Nie to, żeby Chloe jej nie lubiła, po prostu...kobieta była bardzo tradycyjna, trzymała się swoich racji...może nawet i była feministką, ponieważ po zmarłym wujku Ricku została sama z dwójką kotów-Daisy i Carmen. Typowe dla wdowy...która obecnie ma 53 lata.
Zawsze, kiedy rodzinny zjazd odbywał się u niej, atmosfera była niezwykle sztuczna i niesamowicie sztywna. To kobieta z zasadami, których nikt nie śmiałby się podważyć, no wiecie. Taka wykwintna dama.
Pakując ostatnią bluzkę do swojej walizki, Tasha usiadła na niej, by pomóc dziewczynie w zapięciu bagażu. Brunetka ciężko westchnęła, wodząc wzrokiem po swoim pokoju w akademiku.
„Będzie mi tego brakować.” –pomyślała, prawdopodobnie ostatni raz zamykając drzwi od szafy.
-To chyba tyle. –szepnęła dziewczyna, opuszczając ramiona. Jej przyjaciółka patrzyła na nią ze łzami w oczach, głęboko wciągając powietrze.
-Hej, nie płacz. –powiedziała Chloe, mocno przytulając ukochaną blondynkę, która na dobre rozpłakała się w jej ramionach.
-Obiecaj, że będziesz dzwonić każdego wieczoru. –powiedziała Tasha, nie odrywając się od niej.
-Obiecuję.
-I że nie zapomnisz o mnie.
-Natasha...-Chloe przechyliła głowę na bok, głaszcząc ją po włosach.
-No co? Chcę żebyśmy wciąż były przyjaciółkami.
Blackwell zacisnęła usta w uroczym uśmiechu i ujęła ją za dłonie, patrząc w jej oczy.
-Nie rozdzieliły nas kłótnie, faceci ani inne pierdoły, więc kilometry też nie zrobią nam różnicy, zobaczysz. –powiedziała, zapewniając w tym dziewczynę.
-Chloe! –zawołał pan Blackwell, stojąc już przy drzwiach wyjściowych.
-Jeszcze minuta! –odkrzyknęła, poprawiając się w lustrze. Celowo nałożyła delikatny, prawie niewidoczny makijaż, żeby nie rozmazać się jak idiotka przed przyjaciółką.
-A co z Justinem? –zapytała Tasha, przyglądając się brunetce. Dziewczyna westchnęła, opuszczając wzrok.
-To chyba koniec. –szepnęła bardziej do siebie niż do niej. Spojrzała na swoje nadgarstki, lekko uśmiechając się pod nosem. Przypomniała sobie, kiedy Justin najpierw je mocno ścisnął w złości, a następnego dnia złożył na nich czułe pocałunki, jakby chciał zmyć ślady swoim poczuciem winy.
Wtedy też uświadomił jej, że jest kolejnym błędem dla niej, chociaż...tak naprawdę był najlepszym co mogło ją do tej pory spotkać.
„-Ja ci to zrobiłem? –szepnął. –Chloe ja...-przerwał, jakby myślał nad sensem słów, które chciałby wypowiedzieć. Albo jakby nie mógł ich skleić w sensowną całość. Przysunął jej nadgarstek do swoich ust i złożył na sińcu czuły pocałunek. Zadrżała. Nie wie, czy mogła się tego po nim spodziewać.”
-Wie, że wyjeżdżasz? –dziewczyna otrząsnęła ją z przemyśleń. Brunetka jeszcze przez chwilę patrzyła nieprzytomnym wzrokiem na swoje dłonie. W końcu pokręciła głową.
-Nie. –szepnęła. –Ale tak będzie lepiej. Nie będzie musiał o mnie walczyć, nie będzie musiał robi dla mnie głupich rzeczy. Nie będzie musiał...-przełknęła ślinę. –Obserwować jak cierpię, przez co sam też cierpiał. –dodała, ostatni raz rozglądając się po swoim pokoju.
Pan Blackwell zabrał jej bagaże i zaniósł do samochodu, do którego wsiadła Chloe po pożegnaniu z przyjaciółką.
To właśnie się dzieje.
Chloe cicho westchnęła, opierając głowę na szybie, obserwując przebiegający jej przed oczami krajobraz. Z radia leciała muzyka z lat 80, która coraz bardziej nużyła dziewczynę. Ojciec co jakiś czas przyglądał się swojej córce, próbując narzucić jakikolwiek temat, typu „czy pamiętasz te wakacje, kiedy...” lub „co ostatnio ciekawego robiłaś?”. Na każde z nich brunetka odpowiadała zwięźle, krótko i lekceważąco, jakby celowo chciała omijać rozmowę z nim.
Kiedy staruszek to zauważył, chwilę podrapał się po karku i znów rozpoczął rozmowę.
-Kwiatuszku...-zaciął się, zastanawiając się jak zlepić słowa w konkretne zdanie. –Wiesz, że tak musi być. –dodał po chwili.
Jego córka głośno westchnęła, odchylając głowę na oparciu fotela.
-Tak, wiem. –choć tak naprawdę czuła inaczej.
-Robię to dla twojego dobra, zobaczysz. –och, każdy rodzic tak mówi, choć tak naprawdę nie wie jak bardzo krzywdzi tym swoje dziecko.
-Tato...-przerwała mu, patrząc na niego z wymuszonym uśmiechem. –Jest dobrze. –szepnęła, kiwając delikatnie głową.
Kiedy byli już na lotnisku, nie musieli długo czekać na samolot do Waszyngtonu.
-Masz bilet? –zapytał ojciec.
-Tak, w portfelu. –westchnęła krótko, szukając zapowiedzianej rzeczy w torebce.
-Na miejscu będzie Liam, sąsiad ciotki. Odbierze cię z lotniska i zabierze prosto do jej domu. –mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, przytulając do siebie dziewczynę.
-Moja mała dziewczynka. –szepnął, głaszcząc ją po plecach. –Dzwoń, kiedy tylko chcesz, kochanie.
-Już nie taka mała. –westchnęła Chloe, mimo to odwzajemniła niemrawy uśmiech.
-No już, zmykaj. Twój lot na ciebie czeka. –poklepał ją po ramieniu, niczym swojego kumpla i posłał wesołe spojrzenie, które miało ją wesprzeć na duchu. I być może tak właśnie było.
Na pokładzie samolotu, żeby podjąć próbę uwierzenia w lepsze jutro, dziewczyna wyjęła z podręcznej torebki słuchawki, które podłączyła do telefonu i wsunęła do uszu. Przeskakując z piosenki na piosenkę, dziewczyna na trafiła na jedną, która natychmiast przypomniała mu o pierwszym spotkaniu z Justinem. Przymknęła powieki, a wraz z melodią „the other side”-Jasona Derulo od razu w jej głowie pojawiły się wspomnienia z tego dnia.
„-Nie słyszałeś co powiedziała? –warknął Justin, patrząc gniewnie na Collina. Dziewczyna zadrżała.
-A ty to niby kto? –blondyn obserwował bruneta, podchodząc bliżej. Ten jednak nie ruszył się z miejsca, unosząc przy tym łuk brwiowy.
-Trzymaj się od niej z daleka. –zagroził Bieber. –Bo co? –odpyskował, odpychając go. Bez zastanowienia obrońca Chloe zwinął pięść, przywalając mu w pysk, aż opadł na ścianę. Chyba stracił przytomność. No cóż. Spojrzał na roztrzęsioną brunetkę, podchodząc do niej nieco bliżej. Wzdrygnęła się, więc cofnął swoją dłoń.
-Wszystko w porządku? –zapytał, lustrując ją wzrokiem w poszukiwaniu jakiegokolwiek draśnięcia.”
Dziewczyna oblizała usta z lekkim uśmiechem, a kiedy piosenka się skończyła, ona sama ocknęła się ze swoich refleksji.
Prawdę mówiąc, to nie żałowała tego dnia. Dlaczego miałaby żałować czegoś, co pozwoliło jej na poznanie kogoś, kto na dobre odmienił całe jej życie?
Już teraz wiedziała, że kiedy wnuki zapytają ją o jej przeszłość, z pewnością opowie im o mężczyźnie, który na dobre zawrócił jej w głowie, i o którym szybko nie potrafiła zapomnieć, tak jak to zawsze opowiadała jej babcia. Jednak staruszka opowiadała o dziadku, a Chloe? O kimś, kogo nie będzie widzieć przez kolejne 60 lat.
Cicho westchnęła, zamykając oczy.
„-Nienawidzę cię! –krzyczała brunetka. –To przez ciebie...-przerywał jej uścisk w gardle i żołądku. Przytulił ją mocniej do siebie, mimo, że uderzała go gdzie tylko popadnie. Bezsilnie zacisnęła palce na jego koszulce, nie mogąc powstrzymać fali łez. –Nienawidzę cię, rozumiesz? –szepnęła jakby w powietrze.
Jego mięśnie się napięły.
-Spójrz na mnie. –wyszeptał spokojnym głosem. Odwróciła głowę, napierając opuszkami palców na jego tors. Zacisnęła wargi, próbując uspokoić oddech.
-Proszę. –szeptał, ocierając kciukami jej mokre policzki. –Spójrz na mnie. –przełknęła gulę w gardle i powolnym wzrokiem maszerowała od jego stóp aż do oczu.Wetknął kosmyk jej włosów za ucho i przejechał dłońmi po ramionach Chloe, na co automatycznie jej ciało zareagowało dreszczami.
-Zostawię cię, jeśli tego chcesz... –oblizał usta, lekko je rozchylając, kiedy nabierał powietrza.
-Zostawię cię, wyjadę, zniknę z twojego życia raz na zawsze, obiecuję. –szepnął.
-Ale dopiero wtedy, kiedy to gówno się skończy. –powiedział, głaszcząc jej ramiona.”
Wtedy poznała kolejną cechę Justina-chłopak zawsze ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, robi wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo osobie, którą kocha i...troszczy się o nią. Czego nigdy by się po nim nie spodziewała. Na pierwszy rzut oka, Justin wygląda jak ktoś, kto preferuje przemoc i siłę, a nie jak ktoś, kto jest honorowy i lojalny.
Kiedy tylko obejmował ją ramionami, czuła się cholernie bezpieczna, kochana i potrzebna.
On potrzebował jej. Ona-jego. I nic więcej nie było im potrzebne do szczęścia.
Chloe poczuła, jak jej oczy robią się coraz wilgotniejsze a obraz przed nimi stopniowo się rozmazywał. Mocno zacisnęła wargi, próbując powstrzymać emocje przy swoim tacie.
W końcu przyznała mu, że przecież jest dobrze.
Bo tak właśnie było.
Tak musiało być.
Przez resztę podróży dziewczyna spała, pozwalając sobie na odrobinę odpoczynku od dręczących ją myśli.

*POV Chloe*
-Halo, proszę pani! –po raz kolejny odczułam jak ktoś trzęsie mną za ramiona. Wzdrygnęłam się i otworzyłam powieki, patrząc na młodą kobietę w błękitnym uniformie stewardessy. –Jesteśmy w Waszyngtonie. To koniec lotu. –uśmiechnęła się do mnie przeuroczo.
-Podać może wody? Czegoś pani potrzebuje? –zapytała.
-Nie, dziękuję. –odpowiedziałam ledwo przytomna. Przecież do cholery dopiero się obudziłam.
Oblizałam suche wargi i wstałam z miejsca, kierując się w stronę wyjścia.
Bagażowy podał mi moje walizki. Badawczym wzrokiem sprawdziłam czy mam je wszystkie i weszłam do budynku, gdzie była strefa przylotów. Nie miałam bladego pojęcia jak mógł wyglądać chłopak, o którym mówił tata, więc jedynie kręciłam się w kółko, dopóki nie zauważyłam wysokiego faceta z kruczoczarnymi włosami. Cholera. Był całkiem przystojny, jednak do Justina sporo mu brakowało. Trzymał w dłoniach kartkę z moim imieniem, napisanym czerwonym markerem.
Całkiem niepewnym krokiem podeszłam do niego, rozglądając się, czy przypadkiem on sam nie wyczekuje na kogoś innego. Jednak kiedy zobaczył mnie, znacznie się uśmiechnął.
-Przepraszam? –zapytałam, nie mając pojęcia jak mam rozpocząć rozmowę z nim.
-Chloe? –zapytał z całkiem uroczym uśmiechem, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki. –Chloe Blacksteal? –dodał, a ja cicho się zaśmiałam.
-Blackwell. –poprawiłam go, kiwając głową. –Tak, to ja.
-Jestem Liam. –wyciągnął do mnie dłoń, wyrzucając białą kartkę do kosza. Delikatnie uścisnęłam jego dłoń, bujając się na piętach.
-Zimno ci? –zapytał, zauważając moją postawę. Cóż, sam miał na sobie gruby, rozpinany sweter, a ja jedynie bluzkę z krótkim rękawem. Wiedziałam, że w Waszyngtonie jest zimniej o tej porze roku niż w Australii, ale nie sądziłam, że aż tak zimno.
-Troszkę, ale to nic. –pokręciłam głową, wzruszając lekko ramionami. –Po prostu...inny klimat.
-Zaraz dojdziemy do samochodu, zaparkowałem tuż przed budynkiem, żebyś nie musiała specjalnie dużo chodzić. Pewnie jesteś zmęczona podróżą.
Cholera, jak na chłopaka to całkiem dużo gadał.
-Nie, naprawdę. Przespałam prawie cały lot. –uśmiechnęłam się i schowałam dłonie w kieszeniach spodni, kiedy opuściliśmy lotnisko.
-Więc...-rozpoczął, kiedy ruszyliśmy w drogę. Miałam lekki problem z zapięciem pasów, coś stale blokowało mi rozwinięcie zabezpieczenia. Przeklnęłam w myślach. –Co sprowadza cię do Seattle? –zapytał.
Westchnęłam cicho i pokręciłam głową.
-Szczerze? Kara. –przewróciłam oczami, szarpiąc trochę mocniej za pas.
-Kara? –zaśmiał się, nie odrywając wzroku od jezdni. –Myślałem, że jesteś pełnoletnia.
-Och tak. Nie pomyślałeś o moich surowych rodzicach. –wypuściłam powietrze, kompletnie się poddając. Kiedy chłopak to zauważył, zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. Chwycił za mój pas, zbliżając się do mnie niebezpiecznie blisko. Przełknęłam ślinę, kiedy jego dłonie majstrowały przy sprzączce, odblokowując małą, plastikową uszczelkę. Pociągnął za pas i zanim go zapiął, zawiesił wzrok na moim dekolcie a następnie na mojej twarzy. Wodził nieprzytomnym spojrzeniem po mojej twarzy, skupiając go ostatecznie na moich ustach. Nie czułam się w tym momencie bezpieczna.
-Przepraszam. –mruknął, cicho chrząkając i zapinając pośpiesznie moje zapięcie. Odetchnęłam, kiedy wrócił na swoje siedzenie. Pokiwałam głową, jak gdyby to nigdy nie miało miejsca. Oblizałam usta i przeczesałam włosy palcami.
Za jakiś czas byliśmy przed domem ciotki Lizbeth. Wysiadłam z samochodu, Liam zrobił to zaraz po mnie, kiedy tylko zobaczył, jak próbuję otworzyć bagażnik.
-Daj, ja zaniosę. –powiedział, niemalże próbując wyrwać mi walizki z ręki.
-Nie trzeba, poradzę sobie. –powiedziałam, idąc szybkim krokiem w stronę domu. –Dzięki. –mruknęłam pod nosem, zatrzaskując za sobą drzwi. Wypuściłam świst powietrza. Od razu poczułam się, jak gdybym postawiła nogę na terytorium wroga.
-Chloe, kochanie! –jazgoczący głos ciotki podrażnił moje uszy. Kiedy tylko mnie zobaczyła, od razu wycałowała moje policzki i chwyciła mnie za nie, przyglądając się mojej twarzy.
-Kiedy ty tak wyrosłaś? –te i seria kolejnych irytujących pytań wypływała z jej ust.
Ciotka oczywiście nie pomogła mi we wniesieniu mojej „przenośnej szafy” na piętro do pokoju, który przygotowała specjalnie dla mnie, a który należał niegdyś do mojej mamy. Mam wrażenie, że nic się tu nie zmieniło. Jakby pokój wciąż stał otworem dla mojej rodzicielki. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc kilka plakatów Georga Michaela na drzwiach i połowę ściany zapełnioną zdjęciami Michaela Jacksona. Opadłam na łóżko z ciężkim westchnieniem.
Cóż, Chloe. Tu zaczniesz nowe życie.
Obróciłam się do ściany i okryłam miękkim kocem, zanurzając się w głęboki sen.
~...~

Ciotka Lizbeth właśnie otworzyła puszkę z kocim jedzeniem, kiedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiło ją to, ponieważ zwykle o tej porze listonosz już nie roznosił paczek czy listów, a Liam przychodził jedynie z rana, żeby zrobić dziewczynie zakupy. Wzruszyła ramionami, wycierając ręce w wilgotną ściereczkę. Dzwonek znów rozbrzmiał.
-Idę, już idę! –zawołała kobieta, idąc ciężkim krokiem w ich stronę. W końcu nóg na loterii nie wygrała, jak to miała w zwyczaju powtarzać. Kiedy otworzyła drzwi, pojawił się w nich młody i jakże urodziwy mężczyzna w uniformie jakiejś firmy, której w pierwszej chwili nie skojarzyła.
-Przesyłka dla panny Blackwell. –dostawca odezwał się chrapliwym głosem. –Czy jest ona obecna? –zapytał.
-Niestety śpi. A dlaczego pan pyta? –dociekliwa ciotka zbadała chłopaka swym przeszywającym spojrzeniem.
-Potrzebuję podpisu przy potwierdzeniu odbioru, ale może pani zrobić to za nią. –brunet pokiwał jej głową w ramach przyzwolenia, wręczając jej podkładkę z jakąś listą i długopisem. Ciotka głośno westchnęła, jakby utrzymanie długopisu w dłoni było dla niej testem sprawnościowym. Machnęła jakiś wzór na kartce, oddając ją mężczyźnie.
-A co ma pan dla niej? –zapytała.
Dostawca odsunął się na bok, ukazując przed nią karton poklejony warstwami taśmy, całkiem masywnych rozmiarów,  na widok którego kobieta prawie osłabła.
-Co jest w nim? –znów rzuciła mu pytanie.
-Nie mam zgody na zaglądanie do pakunków, jestem tylko dostawcą. –skinął głową w lekkim uśmiechu. –Mogę jedynie powiedzieć, że to pozostawiona rzecz z lotniska, a pozostawiony w niej dokument przyprowadził paczkę tutaj, stąd właśnie dostawa. –uzupełnił swoją wypowiedź.
-Wnieść? –uniósł brew, kiwając głową w stronę kartonu.
-Tak. Tak, proszę. –gospodyni pokiwała głową, otwierając przed nim szerzej drzwi. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Tak naprawdę karton był całkowicie pusty, jednakże młody „dostawca” udawał, że pakunek jest całkiem masywny.
-Będę potrzebował pani dowodu osobistego. –powiedział chłopak, kiedy już tylko przekroczył próg domu.
-W jakiej sprawie?
-Potrzebuję sprawdzić pani dane, takie procedury. –brunet na chwilę odłożył karton na ziemię, a kiedy staruszka wyszła do salonu, mężczyzna pośpiesznie wyjął z kieszeni trzy tabletki nasenne, wrzucając je do napoju, który stał na blacie w przedpokoju. Podajże była to świeżo zaparzona mięta.
Zanim kobieta wróciła, dostawca znów trzymał w dłoniach jakże ciężki karton. Kiedy ukazała mu przed oczami swój dokument, ten jedynie skinął głową.
-Proszę wnieść na górę, tylko ostrożnie, żeby pan czasem jej nie obudził. –ciotka już na wejściu go skarciła. –Oczywiście, niech pani się o to nie martwi. –powiedział z uśmiechem, wchodząc powolnym krokiem po schodach. Słysząc, jak ciotka unosi filiżankę z napojem, chłopak w podświadomości przybił sobie samemu piątkę, wiedząc, że jego plan się udał.
Kiedy pchnął drzwi i wszedł do pokoju, prawie potknął się o pluszową zabawkę, która zakręciła mu się pod nogami. Przeklnął pod nosem i kopnął go gdzieś w kąt, odstawiając karton na bok.
Kiedy ujrzał dziewczynę w łóżku, poczuł, jak jego serce niemalże się paliło.
Znów ją zobaczył.
Znów jest przy niej. Tak blisko. Cholernie blisko.
Podszedł do łóżka, zrzucając z siebie uniform, pod którym miał normalne ubranie. Zdjął buty z nóg i położył się obok brunetki, obejmując pewnie jej drobne ciało swoim ramieniem. Dziewczyna cicho mruknęła, odwracając się w stronę chłopaka. Jej oczy wciąż były zamknięte, a oddech umiarkowany.
Serce chłopaka biło coraz mocniej. Z każdym dniem była dla niego coraz piękniejsza.
-Moja dziewczynka. –szeptał nieco zachrypniętym głosem, nie mogąc powstrzymać się od dotknięcia jej. Jego palce gładziły głowę, policzek i odsunięte ramię dziewczyny.
-Moja Chloe...-szepnął, składając czuły pocałunek na jej ustach. Dziewczyna natychmiast się ocknęła, marszcząc niezrozumiale brwi. Położyła ręce na torsie mężczyzny, odsuwając go od siebie. Kiedy zobaczyła jego twarz, serce niemalże wyskoczyło jej z piersi. Chciała piszczeć, krzyczeć i wszystko na raz, lecz szybko przypomniała sobie, że nie są sami w domu.
-Justin! –wyszeptała, mocno się do niego przytulając. Chłopak zaśmiał się pod nosem, głaszcząc ją po plecach, wplątując palce w jej włosy. Z desperacji i podniecenia, Chloe usiadła na jego kolanach, kładąc rękę na jego karku, całując go namiętnie. Brunet zamruczał i pewnym ruchem dłoni ścisnął jej pośladki. Dziewczyna jednak po chwili odsunęła się od niego i wymierzyła mu siarczysty policzek, przez który Justin odchylił głowę, oblizując wnętrze ust. Jego mina była nieco zmieszana, aczkolwiek domyślał się dlaczego to zrobiła.
-To za to, że mnie zostawiłeś.
-Chloe ja...-zaczął, jednak dziewczyna znów uderzyła go w twarz. Brunet opuścił wzrok, zaciskając szczękę.
-A to za tą akcję z samolotem.
A kiedy dziewczyna znów zamachnęła dłoń, Justin chwycił ją za nadgarstek i przekręcił się tak, żeby leżała pod nim. Wbił jej ręce w materac, obserwując jej twarz z ciężkim oddechem. Chloe jęknęła, przygryzając wargę.
-Puść mnie. –wymruczała i uniosła wyzywająco brew.
-Nigdzie mi nie uciekniesz. –wychrypiał gardłowym głosem, zbliżając do niej swoją twarz. Całował ją z namiętnością, oddając temu pocałunkowi całą pasję, jak gdyby miałby to być ich ostatni pocałunek.
Chloe nie protestowała. Oplotła go nogami w pasie, wychodząc mu na przeciw. Kiedy otarł się o nią, dziewczyna jęknęła spragniona w jego usta.
-Justin...-wyszeptała, przymykając oczy pod wpływem jego dotyku. Jego palce błądziły po jej ciele, a usta pieściły czuły punkt na jej szyi.
Pociągnęła za skrawek jego koszulki, podnosząc go do góry. Zrzuciła materiał gdzieś na podłogę, ponownie oddając się jego pieszczotom. Sama zaś jeździła paznokciami po jego plecach.
-Shh, skarbie...-szeptał Bieber, podnosząc do góry jej bluzkę. Składał mokre pocałunki na jej brzuchu, przez które dłonie dziewczyny wylądowały w jego włosach, ciągnąc za nie we wszystkie strony świata.
Pośpiesznie pozbył się jej ubrania i stanika, który blokował dostęp do jej piersi, które Justin od razu pokochał, zresztą jak każdy cal jej ciała.
-Justin, my nie możemy...-dyszała Chloe, odchylając głowę do tyłu, wgryzając zęby w swoją wargę. Było jej tak cholernie dobrze i tak ciężko było jej to teraz przerwać. –Moja ciotka...
-Nie przejmuj się nią. –odpowiedział Justin, unosząc wzrok w jej stronę w swój tajemniczy sposób.
Dziewczyna spojrzała na niego nieco przerażonym wzrokiem.
-Spokojnie, nie usłyszy nas...przynajmniej do jutra, do południa. Dałem jej dobry środek usypiający. –uśmiechnął się pod nosem, a dziewczyna odetchnęła z ulgą i rozbawieniem wymalowanym na jej twarzy.
-Kocham cię. –wyszeptała, zsuwając dłonie do jego paska, którym zaraz się zajęła.
Justin oblizał wargi i przybliżył je do jej ust, składając na nich czuły pocałunek.
-Szaleję z miłości do ciebie. –wymruczał, wsuwając dłoń w jej bieliznę, przez co dziewczyna wygięła swój kręgosłup w łuk, czując go na swoim najbardziej wrażliwym miejscu.
-Zamknij oczy. –wyszeptał brunet, muskając jej szczękę. Posłusznie wykonała jego polecenie, a kiedy jego dłoń zsunęła się niżej, dziewczyna odpływała w głęboki trans.
Cholernie przyjemny trans. 

12 komentarzy:

  1. OMG! Kocham, naprawdę kocham!
    Niesamowity! Masz talent dziewczyno! Dużo weny kochanie! Czkema z niecierpliwością na next'a!/mrrAleksandra😂😚👌💜💞🌸

    OdpowiedzUsuń
  2. O.MÓJ.BOZE to jest genialne! Znalazł ją, kochają sie omomomom
    Jesteś najlepsza, czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  3. Kisiel w gaciach Jezu kiedy następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego się naprawdę nie spodziewałam! Myślałam, że ktoś znowu chce skrzywdzić Chloe, a to Justin omg cnskshiwbs *.* Jesteś najlepsza, świetny rozdział! <3 czekam na kolejny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja myślałam że Chloe ucieknie z tego lotniska i bedzie szukać Justina a tu Justin do niej i taka akcja ! Nie no, niezły zwrot akcji 😄

    OdpowiedzUsuń
  6. Też bym chciała takiego listonosza XD Naprawdę masz talent :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezu Chryste, to jest takie wspaniałe. Cholernie nie moge doczekać się następnego rozdziału i jestem pod wrażeniem pomysłowości Justina :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże genialne! Kocham to opowiadanie. Dawno nie czytałam tak cholernie dobrego. Pisz dalej, masz wielki talent! Boże, czekam na następny rozdział *.*
    /L

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam to *_*. Jesteś zajebista <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Asdfghjkl mega :)))) nie spodziewałam się tego :D Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  11. O JEZU! NAJLEPSZY OMG CHCE NASTĘPNY <3333!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Kuuuuuuurrrr.. To jest najlepsze FF na świecie! Śmieje się do siebie jak jakaś psychiczna i nie ogarniam co sie dzieje.. xd No kocham Cię, nie mogę się przestać śmiać! Kiedy następny rozdział..

    OdpowiedzUsuń