Strony

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 3

* POV Justin *
Po skończonym wykładzie z psychopatologii, kiedy studenci się rozeszli, wyłączyłem projektor i chwyciłem za teczkę ze scenariuszem przeprowadzonych zajęć. O psychologii czy medycynie wiedziałem tyle jak zrobić RKO i...jak manipulować innymi. Drugie zdecydowanie szło mi dużo lepiej. Widząc prezentację i scenariusz w ręku łatwiej jest ci przeprowadzić zajęcia, wiesz co masz powiedzieć i nie zboczysz z sensu tego, co chciałbyś przekazać. Oblizałem wargi, poprawiając rękawy czarnej koszuli. Zmarszczyłem czoło słysząc, że nie jestem sam. Odwróciłem się i spojrzałem na studentkę siedzącą w fotelu w pierwszym rzędzie. Patrzyła się na mnie z głupawym uśmieszkiem.
-Zajęcia skończone na dziś. –oznajmiłem, co raczej było oczywiste. Opuściła wzrok uśmiechając się onieśmielona, przegryzła wargę i podniosła się z siedzenia, trzymając w dłoni teczkę ze swoimi notatkami.
-Tak. Rzecz w tym, że mam sprawę do...pana. –uśmiechnęła się, zmniejszając odległość między nami.
-Do mnie? -uniosłem łuk brwiowy, zapinając zegarek na lewym nadgarstku. –O co chodzi? –zapytałem, skupiając już uwagę tylko na niej.
Westchnęła, znacznie się prostując. Odgarnęła hebanowe włosy za swoje barki i poprawiła bluzkę, przyglądając się mi. Nieomylnym wrażeniem było, że chciała znaczniej uwydatnić swój biust. Ach, naiwne studentki.
-Cóż, poprzedni profesor od psychologii nie zaliczył mi semestru. –ciągnęła, przechylając głowę z uwodzicielskim uśmiechem. –To był stary pryk, trzymający się tradycji, do tego obleśny i nie szło mi się z nim dogadać. Więc może pan...pozwoliłby mi zaliczyć uprzednie półrocze? –zapytała. Całkowicie przypadkiem-bo jakże by inaczej-opuściła swoją teczkę, z której wyleciało kilka kartek.
-Cholera... –mruknęła, wywracając oczami. Odwróciła się do mnie tyłem, powoli zsuwając się do kucnięcia i podnosząc powoli każdą z kartek. Uśmiechnąłem się nieco rozbawiony całą sytuacją, oblizując wargi. Jasna cholera, ta laska miała świetny tyłek. Aż chciałoby się nim zabawić.
Dziewczyna podniosła się patrząc na mnie i położyła ręce na moich barkach.
-To jak będzie? –zapytała, sunąc koniuszkiem palca aż do mojego rozporka.
Nie miałem kontaktu fizycznego z kobietą od pięciu lat i szczerze mówiąc cholernie mi tego brakowało. W końcu to chyba nic złego, jeśli ona sama proponuje mi seks w zamian za głupi podpis w indeksie studenckim.
-Serio myślisz, że dam ci się uwieść? –szepnąłem i położyłem dłonie na jej udach. Jak na siebie to była dość seksowna. Ostatni raz widziałem ją wczoraj, gdy razem ze swoją paczką innych dziewczyn otoczyły Chloe. Brunetka wydawała się być coraz bardziej chętna. Oplotła dłońmi moją szyję i zbliżyła się bliżej, napierając swoimi wargami na moje usta, łącząc je w gorącym pocałunku.
-Nie licz na to. W życiu nie ma nic za darmo. –puściłem do niej oczko, uśmiechając się nieco szyderczo i wyszedłem z wykładowni, zostawiając ją całkowicie zdezorientowaną. Fakt faktem, byłem trochę podniecony, ale nie na tyle, żeby zniżyć się do tego poziomu i bzykać łatwą studentkę. Zaśmiałem się sam do siebie.
-Panie Bieber! –zauważył mnie rektor. Kiwnąłem głową patrząc w jego stronę. –Proszę do mojego gabinetu.
Przegryzłem wnętrze policzka, lekko wzruszając barkami i wszedłem zaraz za profesorem do przedstawionego mi pomieszczenia.
-Proszę usiąść. –powiedział, wskazując na wykończony skórą fotel na przeciwko dębowego biurka, za którym on sam usiadł. Żaden z nas nie odezwał się słowem. Moje spojrzenie błąkało po wnętrzu jego „królestwa”. Ściany były w kolorze pistacjowym. Podobno zielony uspakaja. Meble były wyrzeźbione w średniowieczny sposób, jakby faktycznie były sprowadzone prosto z XV wieku. Zapach parzonej kawy unosił się w powietrzu. To Julie-moja jak i rektora sekretarka przyniosła nam obojgu kawy w białych filiżankach z dziwnym, złotym wzorem. Uśmiechnęła się do mnie uroczo, a kiedy odwzajemniłem gest-zatopiła policzki w rumianym kolorze, odchodząc szybkim krokiem z powrotem do swojego biurka.
-No więc, panie Bieber. –zaczął rektor, tworząc podpórkę pod brodę ze swoich splecionych palców.
-Dostałem na pana donos. –przerzucił spojrzenie ze stosu dokumentów na mnie. Surowe spojrzenie przyprawiło mnie o lekki niepokój. –W jakiej sprawie, panie rektorze? –odchyliłem się na fotelu, przyglądając mu się. Chrząknął pod nosem i podniósł się z siedzenia. Podszedł do okiennic krzyżując dłonie za plecami. Wpatrywał się przez chwilę w jakiś obraz za oknem. Zapewne miał widok na dziedziniec, gdzie reszta studentów miała przerwę na lunch. Opuścił wzrok na czubki swych czarnych lakierek, jakby się zastanawiał nad zlepieniem logicznego zdania w całość.
-W pańskim CV była opinia na temat pana zachowania... jest pan stanowczy, sprawiedliwy, lojalny, uczciwy. –ciągnął, wówczas gdy ja pociągnąłem łyk kawy z filiżanki.
-Więc skąd wzięło się pańskie wulgarne zachowanie? –zapytał, a ja prawie się udławiłem. Odchrząknąłem, odstawiając porcelanowe naczynie by spojrzeć na staruszka.
-Nie rozumiem. –powiedziałem, skupiając swoje oczy na jego oczach. Podobno utrzymywanie kontaktu wzrokowego upewnia drugą osobę w tym, że mamy wobec niej szczere intencje. Kłamię w twierdzeniu, że nie kłamię.
-Panie Bieber, w dniu rozpoczęcia roku szkolnego naszych studentów odbyło się przyjęcie, gdzie również i Pan się pojawił. –skwitował. Uniosłem łuk brwiowy. Woah, czy przestępstwem jest chodzenie na imprezy?
-Może był Pan pod wpływem alkoholu czy innych używek, jeśli z premedytacją zaatakowałeś naszego studenta-Collina Parkera.
Ja pierdolę.
-Sugeruje rektor, że uderzyłem go bez powodu? Bo nudziło mi się? –parsknąłem. Przysięgam, że ujebie mu łeb przy samej dupie, pieprzony Collin.
-Pan Parker twierdził, że rzucił się Pan na niego z pięściami, podczas gdy on i panna Blackwell spędzali wspólnie wieczór. Czyż nie tak było? –zapytał retorycznie. Gotowało się we mnie, miałem ochotę wstać i od razu namierzyć tego skurwysyna.
-Rektorze –zacząłem, próbując zlepić swoje myśli w logiczne zdania. –Mogę Pana zapewnić w tym, że Collin próbował zgwałcić Chloe. Miałem zamiar już opuścić imprezę, ale usłyszałem wołanie. Czy jakby spędzali „wspólnie wieczór”, to Blackwell krzyczałaby „zostaw mnie” dławiąc się łzami? –zacisnąłem usta. Starałem się nie wybuchnąć. Byłem już na granicy tej słodkiej zemsty.
Staruszek patrzył na mnie z oszołomieniem wypisanym na twarzy. Jakby zastanawiał się właśnie nad naszymi dwiema wersjami. Między nami nastała dręcząca cisza. Jedynie w gabinecie obok brzęczała działająca drukarka i kilka stempli poszło w ruch. Rektor ujął w ręce porcelanową filiżankę i wziął łyka swojej kawy. Wciąż się zastanawiał.
-Niech Pan pomyśli. Miałem pozwolić Parkerowi na skrzywdzenie kobiety? To gówniarz, który nie potrafi trzymać interesu w...
-Panie Bieber, proszę uważać na słowa. –skarcił mnie. Westchnąłem.
-...który nie potrafi zachowywać się racjonalnie po alkoholu. –poprawiłem się.
-Zastanowię się nad tym. Jeżeli taka sytuacja się powtórzy-uniósł wskazujący palec w moim kierunku-oboje zostaniecie zawieszeni. -zmarszczył gniewnie czoło. Oblizałem wargi i spojrzałem na swój zegarek. Podniosłem się z siedzenia i przysunąłem fotel do przodu.
-Obiecuję Panie rektorze, że więcej Pan nie usłyszy żadnych donosów na mnie. –zaprzysięgłem. Bo tak będzie, jeśli ten pieprzony Parker poczuje mojego buta w swojej mordzie. Aż mnie dłonie paliły, żeby go spotkać.
-Do widzenia, rektorze.
-Żegnam.
Po wyjściu z gabinetu znów poczułem na sobie wzrok studentów. Głównie kobiet. Przemierzyłem korytarz nie zwracając uwagi na to, czy potrącę kogoś po drodzę. Moim jedynym pierdolonym problemem był Collin. I ja muszę go znaleźć. Zaraz za mną wyszła Julie-moja oraz rektora sekretarka. Spodobałem jej się, bo już nie raz przyłapywałem ją na tym jak patrzyła na mnie. Jej policzki zawsze były rumiane a uda ściśnięte na mój widok. Była nieco starsza ode mnie, ale to nic. Była moją przynętą na teraz.
-Hej, słonko. –objąłem ją w pasie, przyciągając do siebie. Oparłem ją o ścianę, patrząc w jej oczy.
-Zrobisz coś dla mnie? –och, oczywiście, że zrobi. To pytanie w pełni retoryczne.
-Oczywiście, Panie Bieber. –uśmiechnęła się zalotnie, jednak szybko spuściła wzrok. Niemalże czułem, jak bardzo było jej mokro.
-Znajdź Parkera, sprowadź go do męskiej szatni z pretekstem, że coś zostawił. Cokolwiek. –powiedziałem, głaszcząc palcem jej spragnione wargi. Zbliżyłem swoje usta, będąc twarzą centymetr od niej. Czułem gorące powietrze z jej ust. Praktycznie już sapała.
-O...oczywiście, proszę Pana. –zająknęła się i odeszła, by spełnić moją prośbę. Miałem trochę czasu na przemyślenie tego, co mógłbym mu zrobić. Nie tylko za to, że próbował mnie wywalić z tej szkoły, ale też za Chloe. To nie tak, że ją lubię czy coś. Po prostu szukała we mnie oparcia i je znalazła. Wiem jak to jest, kiedy jesteś sam, daleko od domu i nie masz nikogo, kto mógłby ci powiedzieć „hej, wszystko będzie dobrze.” Gówno prawda, jak starasz się, by było dobrze-jest jeszcze gorzej. Więc zrobimy to po mojemu-jak jest źle, to jeszcze dolejemy oliwy do ognia. Najpierw rób, a żałuj później.
Wyciągnąłem telefon i przeszukałem listę kontaktów. Wybrałem odpowiedni numer.
Kilka sygnałów.
-Halo? –zapytał kobiecy głos. Uśmiechnąłem się i oparłem plecami o ścianę.
-Jak się czujesz? –rzuciłem bez zbędnego „dzień dobry, cześć, cokolwiek”. Usłyszałem jak ziewa i cicho mlaszcze wargami.
-A kto mówi? –zapytała. Parsknąłem gładkim śmiechem.
-Facet od rozwalania „wspólnych wieczorów” a no i ten co wiecznie rzuca się na cudzych facetów. –pokręciłem głową na boki. Porażka. Westchnęła ciężko.
-Skąd masz mój numer? –zapytała. –Czy to ważne? Chciałem zapytać jak się czujesz. –odepchnąłem się od ściany i wyszedłem na dziedziniec. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
-Obudziłeś mnie. Poza tym jest nie najgorzej. –och, co za maruda.
-To widzę, że oboje mamy spieprzony poranek. –mruknąłem. Przebiegłem palcami po swoich włosach i zmarszczyłem łuk brwiowy, gdy zobaczyłem jak Julie prowadzi Parkera we wskazane przeze mnie miejsce. Sprytna niunia.
-Coś się sta...
-Muszę kończyć. Zadbaj o siebie. –rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni.
-Chodź do tatusia, przesłodka zemsto. –szeptałem w powietrze, pocierając palące do uderzenia ręce.
~ ... ~

Słyszałem kroki Parkera. Moje stopy kroczyły tuż za nim, czego nie był świadomy.
-No, proszę. Kogo my tu mamy. –skrzyżowałem dłonie na piersi, stając na przeciwko niego. Speszony moją obecnością, odwrócił się do mnie. Uśmiechnąłem się rozkosznie.
-Co słonko, zabrakło ci pary w gębie? –uniosłem łuk brwiowy. Collin wystartował w celu ruszenia do wyjścia. –O nie, nie. Wcześniej miałeś okazję się wycofać. –zatorowałem mu drogę ucieczki ramieniem i odepchnąłem go do tyłu.
-Nikt cię nie usłyszy, więc nie radzę krzyczeć. Nikt cię tu nie znajdzie, bo żadnego z nas tu nie było. –rzuciłem mu prostą aluzję. –A teraz moja kolej...

6 komentarzy:

  1. Idealny jak zawsze, czekam z niecierpliwoscią na nastepny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeej Justin jest świetny:D czekam na coś więcej:D rozdział świetny! Do następnego ✌

    OdpowiedzUsuń
  3. Idealny <3 pisz dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, uwielbiam to <3. Proszę, pisz dalej :D. Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału *_*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy będzie następny rozdział? To jest strasznie wciągające. Proszę, jak możesz to pisz szybciej. Nie mogę już się doczekać. Ciekawe co będzie w następnym rozdziale ;3

    OdpowiedzUsuń